poniedziałek, 11 grudnia 2017

Od Milesa C.D. Julesa

Ja go normalnie wezmę i uduszę. Nienawidzę oglądać z nim horrorów, bo albo mi przeszkadza, albo usypia, albo zamiast oglądać to przegląda Internet. No niewytrzymanie z tym... czymś. Przewróciłem wymownie oczami, wzdychając ciężko.
- Czy inaczej bym tutaj stał? - spytałem zbyt poirytowanym tonem niż miałem zamiar zapytać.
- No okey... - mruknął patrząc na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, coś między złością i niechęcią. Zdecydowanie nie podobał mi się ten wzrok. Po chwili wzruszył ramionami i poszedł po bilety, a ja wlepiłem wzrok w moje buty. Jakoś... dziwnie sie czułem. Kiedyś, dość dawno temu byłem bardzo nieśmiałym dzieckiem i nienawidziłem ludzi, którzy się na mnie patrzyli. Później mi to przeszło. Musiało przy takim przyjacielu jak Jules... Właśnie przyjacielu... co ze mnie za przyjaciel... Kiedyś, wtedy jak jeszcze byłem nieśmiały często zastanawiałem się, dlaczego właściwie taki Jules Montclare wybrał sobie akurat mnie. Chudziutkiego, nieśmiałego chłopaka, który siedział na trawniku składał samolociki z kartek, żeby rzucać nimi w tarczę na drzewie, albo wchodzącego na to drzewo. Później trochę bawiłem się z Ianem, ale on zawsze chciał się bawić w co innego i zostawałem sam. Dopóki z Julesem nie zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Najbardziej nie podobało mi się to, że wtedy w tym kinie, w tłumie ludzi, czułem się podobnie jak wtedy. Co ja tutaj robię? Po co ja tutaj jestem? Po co ja jemu jestem?
- Idziesz? - pomahał mi nagle przed oczami biletami. Zamrugałem kilka razy i pokiwałem głową. Szedł pierwszy, ja nieco z tyłu. Weszliśmy na salę i usiedliśmy na swoich miejscach. Znajdowały się praktycznie na środku, tak że mieliśmy świetny widok na ekran. Szybko zgasły światła i po niemiłosiernie długich reklamach, zaczął się film. Patrzyłem na niego tak apatycznie, że aż sam nie mogłem w to uwierzyć. Po prostu patrzyłem i kompletnie tego wszystkiego nie rejestrowałem, jakby obraz wchodził do mojej głowy i zaraz ze zniknięciem z ekranu, znikał z niej. O czym tak usilnie myślałem, że odciągnęło mnie to od filmu? Właściwie o niczym konkretnym, to wyglądało raczej jak jedna, wielka masa, chaos. Trochę o mamie i tym jak się czuje, trochę o tacie, który ciężko pracuje, trochę o tym, że chyba powinienem spróbować po raz pierwszy w życiu dogadać się z Ianem, więcej o tym że czeka na mnie Akademia Lotnicza, a przede wszystkim o Joshu. Tak po prostu, bez zagłębiania się w poszczególne elementy naszej znajomości. Zwyczajnie myślenie o nim sprawiało mi przyjemność i odprężało... Oczywiście dopóki nie zacząłem zastanawiać się nad konsekwencjami tego, a co za tym idzie, przywiązaniem emocjonalnym do tego cudownego szatyna o orzechowych oczach. W pewnym momencie światła się zapaliły, ludzie zaczęli wychodzić, a my siedzieliśmy. Praktycznie nie zjadłem popcornu. Szkoda trochę pieniędzy, ale miałem jeszcze mniej ochoty go jeść, niż wcześniej. Usłyszałem to charakterystyczne, długie i ciężkie westchnięcie na fotelu obok. Już słyszę to kazanie, wiercenie dziury w brzuchu i takie tam...
- Byłeś dziwnie cichy na tym filmie - zauważył. Wzruszyłem ramionami.
- Naprawdę? - zapytałem patrząc nadal w prawie pełne pudło popcornu.
- Tak. Co gorsza prawie nie zjadłeś popcornu - odparł. Ponownie wzruszyłem ramionami.
- To co, jeśli Miles Young nie zje za co najmniej pięć osób, to znaczy, że jest chory, czy jak? Nie miałem ochoty zwyczajnie... - westchnąłem. Tłumaczę się. Znowu. A raczej zawsze. Nienawidzę się tłumaczyć.
- Co ci się stało Miles? - zapytał poirytowany.
- Nic - powiedziałem, po czym wstałem i ruszyłem do wyjścia. Wyrzuciłem pudło przy wyjściu, założyłem kurtkę już w holu i po minucie znalazłem się na zewnątrz. Wcisnąłem dłonie do kieszeni kurtki. Nie musiałem długo na niego czekać. Stanął obok mnie i nic nie mówił. - To możemy wracać.
- Nie - powiedział twardo i złapał mnie za ramię odwracając przodem do siebie. Spojrzałem na jego wściekłą minę. Tylko, że akurat ja się go nie bałem. Mógł się go bać każdy i bał się. Ojciec, matka, siostra, połowa naszej dzielnicy i szkoły. A ja nie. Dlaczego? Bo naiwnie uważałem, że skoro sam mnie sobie wybrał, to nie ma prawa mi nic zrobić, bo strzeli go piorun czy coś. Poza tym nie byłem słabszy od niego. Bardziej uparty, owszem. - Co się dzieje?!
- Nie wiem - wzruszyłem. - Ty mi to powiedz.
- Miles - jęknął.
- Nie wiem co, ale wiem, że to coś mi ciebie zabiera i to mi się nie podoba. Chodzi o mnie? Jeśli tak, to proszę bardzo, zrobię wszystko - mówiłem jednym tchem. - Mam przestać dbać o matkę? Mam robić wszystko o co poprosisz bez zastanowienia? Mam zabić tego faceta, z którym twoja matka zdradza ojca? Mam... - wziąłem głęboki wdech. - Mam zostawić Josha w spokoju? Mam być normalnym przyjacielem, który będzie się z tobą uganiał za laskami na jedną noc? Dobrze. Proszę bardzo. Mogę, jeśli to odda mi ciebie, to proszę.
- Ale...
- Co? Jestem zmienny? - prychnąłem. - Po prostu się miotam. Potrzebuję ciebie, ale uważam, że twoja problemy są ważniejsze. Zajmuje się nimi, ale ty nie chcesz zmienić swojej sytuacji. Za to ja czuję się jakbym wpadł do jakiejś jebanej dziury i nie mógł z niej wyjść. Jak nie myślę o tym, w co ja się pakuję z Joshem, albo mi się nie śni Adrien, że mi się żyć odechciewa, to martwię się o mamę, która  co jakiś czas ma gorsze wyniki, a ja nie mogę spać po nocach, kiedy idzie na kontrolę. Odbijam się o ścian, a ty jak mnie nie wkurwiasz, to ja ciebie. Ranisz mnie, a ja ciebie. Wkurwiają mnie twoje teksty, twoje docinki i dwuznaczności. Nie chcę już nigdy mieć wątpliwości, czy nasza przyjaźń ma znaczenie.
- Co? - zapytał cicho. Westchnąłem, przymykając na chwilę oczy.
- Nieważne... Powiem ci jedno i to masz zapamiętać. Nie skrzywdź tej Victorii. Jest w porządku, a ty pewnie jak zwykle będziesz chciał to zjebać, bo w końcu jesteś wielkim buntownikiem, Julesem Montclarem - prychnąłem, kręcąc głową. - Przyznaj. Lubisz nim być. Zły, buntowniczy Jules. Jaka to cudowna rola. Ale ja byłem inny. Jestem inny. Możesz nazwać mnie pedałem... oswoiłem się z tym w szkole. Mam to już gdzieś - westchnąłem. - A zresztą... nieważne... idę do Akademii, nie wiem jak ty. Prosto mówiąc, mam ochotę cię przytulić jak wtedy, kiedy przychodziłeś do mnie po śmierci Adriena, bo nadal jesteś dla mnie ważny, ale jeszcze bardziej, mam ochotę naprostować ci ten nos, który zresztą sam złamałem - uśmiechnąłem się, a raczej wykrzywiłem usta w czym bliżej nieokreślonym.

Jules?
Nie wiem sama co się stało się, że dopiero teraz to się pojawiło...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz