środa, 27 grudnia 2017

Od Joshuy cd. Milesa

Nie lubię decydować i mimo tego, że wyglądam na takiego co w grupie wypowiada swoją, słuszną decyzję, to wcale tak nie jest. Wolę, gdy ktoś inny decyduje. Ja podjąłem tyle beznadziejnych decyzji w przeciągu dwudziestu jeden lat, że starszy mi do końca życia.
Nie mam pojęcia co on takiego w tym wszystkim widział. We mnie. Nie potrafię się bawić. Nie jestem w stanie nawet zaryzykować. Nieraz zachowuję się jak czterdziestolatek, a nie dwa razy młodszy chłopak. Nie jestem w stanie się zabawić. Tak jakbym kompletnie nie pasował do obecnego świata. A on mi mówi, że pragnie mnie bardziej od atrakcyjnej dziewczyny. Przecież to paradoks.
- Miles, nie obrażę się jeśli pójdziesz się zaspokoić - nie był zadowolony z tej odpowiedzi. Widziałem to po jego mimice twarzy, nawet jeśliby właśnie w tym momencie zaprzeczył. I miał rację. Te słowa zabrzmiały jakbym właśnie powiedział wyraźnie "Nie chcę." Jakbym zaprzeczył temu co naprawdę moje ciało i dusza oczekują. Spodziewałem się, że nie da po sobie poznać zawiedzenia, a ja zamiast jak najszybciej odepchnąć od niego te emocje, trzymałem w utwierdzeniu, że jeszcze nie pora. Najgorsze było to, że sam nie wiedziałem kiedy tak naprawdę chcę. I co właściwie chcę od życia? Mogłem siebie porównać do chodzącej skorupy, która sama sobie wyznaczyła drogę i nawet decydując się na tak niepewny ruch, jakim była ta cała relacja z Milesem. Żeby nie było mało, po tej decyzji nadal trzyma się zasad, choć chce się niby wyrwać. To wygląda jakbym rzeczywiście nie wiedział co oczekuję, a najgorsze jest to, że im dłużej stawiam sobie to stwierdzenie, tym ono bardziej staje się prawdziwe. A przespanie się z dopiero co poznaną dziewczyną? Wszystko byłoby w porządku, gdybym nie zrezygnował z tego dawno temu i przestał traktować ludzi jak użyteczne na moment zabawki, które dostajesz od swojego wujka losu, lecz one szybko się nudzą, więc szukasz czegoś nowego. Ciężko mi się przyznać, że sterowałem nimi jak kukiełkami, malowanymi na swój własny wzór.
Pokiwał głową, zakrywając tym swoim uroczym uśmiechem wszystkie emocje, którymi nie chciał się ze mną podzielić. Tak Miles, jesteś skomplikowany, ale nie mogę ci tego powiedzieć, bo nie wiem jak zareagujesz. Odgarnął moje włosy z twarzy, które podczas uderzenia opadły bezwładnie na moje oczy i powoli się podniósł, odsunął, wstał, odwrócił i skierował w kierunku drzwi. Przełknąłem nabrane przed chwilą powietrze. To było mocniejsze niż jakiekolwiek słowa. Poczułem się winny. Nie tylko dlatego, że go odrzucam, ale daję mu tak po prostu odejść, kiedy tak naprawdę tego nie chcę. No i cholera może wszystko strzelić. Gdy usłyszałem charakterystyczny dźwięk naciskania klamki, od razu wiedziałem, że nie mogę mu dać tak po prostu wyjść. Nie potrafię udawać, że wszystko jest okey... mimo że raczej stare przyzwyczajenia nie mijają i mogę jednoznacznie stwierdzić, że w udawaniu jestem mistrzem. Brawo Joshua, doskonały z ciebie kłamca. Możesz pochwalić się tym, bo nie ma co, ale to doskonała zaleta.
Podniosłem się z łóżka, czując nadal dreszcze przechodzące przez moje ciało od momentu tak wyraźnego dotyku na swoim biodrze. Podszedłem, aczkolwiek dusza niemal wyrywała się do biegu i jakimś cudem, nie mam pojęcia jakim, sprawiłem, że Miles zatrzymał się tuż przed drzwiami. Otwartymi drzwiami. Jakby podświadomie wiedział, że jednak zareaguję.
- Ale śmiertelnie obrażę się jak teraz zrezygnujesz wyłącznie z mojego powodu - z korytarza dobiegł dźwięk zamykania drzwi i ciche śmiechy. Spojrzałem z cieniem wątpliwości na otwarte drzwi, spuszczając wzrok, gdy kroki były coraz bardziej słyszalne. Oparłem dłoń na ciemnym drewnie, odgradzającym pokój od korytarza, unosząc spojrzenie na chłopaka. Nie dostając jednak ani werbalnie, ani słownie odpowiedzi, cicho zamknąłem drzwi, kiedy rozbiegło się pukanie. Dobrze. Skoro przyszło mi już decydować, to nie możesz do mnie mieć już pretensji, Miles. Nawet jeśli wyszedłem na niezdecydowanego zazdrośnika. I sztywniaka, co poniekąd jest prawdą. Moje zasoby dobrej zabawy chyba się wyczerpały. Albo po prostu postarałem się ich pozbyć. Najwyraźniej plan wypalił.
- Przyszły... - powiedziałem cicho, w wypadku jakby jednak drzwi przepuszczały dosyć mocno dźwięki - A ja nie powiedziałem nie - miałem tylko nadzieję, że nie otworzą same drzwi, a głupio zakluczyć im tak przed nosem. To wszystko to i tak wbrew etykietom. Od samego początku. No i co, znowu mam zignorować wszystkie zasady? Władować się we wszystko i nic? Potem nie chcieć z tego wyjść, ale ostatecznie nie mając wyjścia?
A do diabła z tym wszystkim.
Sam nie mogąc podejść bliżej, chyba z wrażenia, że zignorowałem błagające krzyki mojego umysłu co do postanowienia, przyciągnąłem go za koszulkę bliżej siebie, błagając tylko wszystko wokół by faktycznie ściany nie były tak przepuszczalne. Pierwszy raz, tak silnie i mocno pragnąłem poczuć jego smak, jakbym właśnie poprzez pozwolenie mu wyjścia z tego pokoju, miał stracić okazję i jego samego. A przecież doskonale wiedziałem, że tak się nie stanie. Dostałem zapewnienie, na tyle wyraźne, by być spokojnym, nawet jeśli rzeczywiście poszedłby do kogoś innego. A nie tak wszystko było umówione. Wolna relacja. I co z tego, że będę to sobie powtarzał, jak moja świadomość na siłę wypycha tą myśl, jakby nie było miejsca już w karcie pamięci. A było go pełno i z chęcią pozbył bym się starych wspomnień, które nie były mi potrzebne, a zaśmiecały mój umysł, zarazem jak i wszystko inne dookoła. Po odciskały niewidoczne piętno na najdrobniejszej rzeczy czy osobie. A jedyne piętno jakie pragnąłem ja mieć na sobie, to te usta, które natychmiastowo odnalazły rytm, a nadal dawały mi wolną przestrzeń. Jakbym miał w razie czego zrezygnować. W ostatniej chwili odzyskać rozsądek. Poczułem jakbym to nie ja w tym momencie próbował się pozbyć głupich wątpliwości, ale Miles. To on jedną ręką niby mnie przyciągał, ale drugą odpychał, kładąc ją na moim ramieniu. To on podtrzymywał moje usta w ciągłym ruchu, ale zarazem starał się oderwać w pretekście zaczerpnięcia oddechu. On też uśmiechał się, ale w przeciągu sekundy jego twarz delikatnie się krzywiła. On prowadził, chociaż to ja miałem być na górze. I to dosłownie. Nie musiałem nawet pytać, bo wiedziałem, że robiąc to wszystko, on mi tylko pokaże. Jakby twierdził, że na początek to co było, a dopiero potem zażyję zupełnie nowego odczucia. Po drugie jest strasznie zmienny. I nie twierdzę, że mi to przeszkadza. Wręcz przeciwnie. To pociągające. Na początku był stanowczy i pewny w swoich ruchach i czynach, przy drzwiach jakby nagle zmienił maskę i nie pamiętał nic sprzed kilku minut, a teraz jakby wszystko się wymieszało. Subtelność wymieszana z pożądaniem, czasem nawet silnie wyczuwalnym, nieco brutalnym. Ile w tym trwasz już Miles? Od jak dawna o tym myślałeś? Jak długo ci tego brakowało?
Kolejny paradoks, bo gdy ja coraz bardziej czułem się pewien, wbijając sobie słowa, że nie mogę tego zepsuć, on coraz bardziej opadał. A wtedy mogłem być niemal pewien, że jednak jest coś, nad czym może w głębi umysłu myśleć.
I co mnie najbardziej zszokowało, zaskoczyło, licho jedno wie, ale gdy już pewnie miałem zrobić ostatni ruch, on mnie powstrzymał. Zawahał się, może nie? Trwało to jedną setną sekundy, ale poczułem to. Nie dało się tego zauważyć, ale przy tak mocnym skupieniu by nie zrobić niczego źle, żadnego złego ruchu z mojej strony, dało się wyczuć wszystko.
Wstrzymałem oddech, przełykając głośno przez gardło, niemal już z trudem podtrzymując się na rękach i błagając w duchu o pozwolenie na zniwelowanie tego uczucia gorąca, któremu wolałbym dać upust. Cicho zachichotał i przyciągnął mnie bliżej, tym samym moje ramiona odmówiły dalszej pracy, a ja opadłem delikatnie na niego.
Wiedziałem, że on chciałby mocniejszych odczuć, silniejszych doznań i chyba to stawiało mnie w niezręcznej sytuacji braku poczucia przydatności. Niejako sprawiało, że nie byłem w stanie posunąć się dalej, ale echem odbijał się jego szept niczym tajemnica: "Dowiesz się, Josh. Dowiesz w swoim czasie". Było to uspokojenie, bo mimo mojego zewnętrznego, towarzyszącego mi niemal zawsze spokoju, w środku drżałem. I on to czuł. Pod wpływem tego wszystkiego, cicho wyszeptywał mi w ramię swoje myśli, owiewając i tak rozpaloną skórę gorącym oddechem. "Matko, ty cały drżysz". To prawda, którą chciałem nieznacznie ukryć między jego szyją a ramieniem, chowając całą twarz, zasłaniając się przed światem, czując opokę, bezpieczne miejsce, które w dzieciństwie zostało mi odebrane i nigdy nie zwrócone. Może nie powinienem tego tak mocno odbierać. Układ był inny. Układ był INNY. UKŁAD BYŁ INNY.

Chyba jeszcze nigdy zarazem tak ciężko, ale z ulgą mi się nie oddychało. A wkrótce pozostała tylko ulga. Oczywiście musiało minąć dosyć czasu, by ona pozostała wyłącznie sama.
- Rusz się - odwróciłem głowę, mierząc jego do połowy przykryte ciało - Chyba nie zaciągnąłeś mnie tu tylko w tym jednym celu? - uniosłem brew, na co on cicho roześmiał się pod nosem i z tajemniczym uśmiechem wzruszył ramionami. Jest okropny.
- A co jeśli to była próba obudzenia w tobie współczucia, tylko po to aby wykorzystać ciebie w całości?
- Bój się, albowiem stać mnie na doskonałego prawnika, gwałcicielu - powiedziałem to na tyle stanowczo, że chłopak aż podskoczył na tym łóżku, dławiąc się powietrzem.
- Tylko nie gwał... - uśmiechnąłem się szeroko na ten widok i podniosłem, by zamknąć mu te usteczka - Albo w sumie...? - mruknął przekonany. Roześmiałem się, delikatnie kręcąc głową i podnosząc się do siadu.
- Tak czy inaczej - założyłem z powrotem ubrania i odwróciłem się w stronę stękającego pod nosem chłopaka z powodu polecenia wstania spod cieplutkiej kołderki - Ktoś tu chciał się zabawić. Dwie ładne, wolne panie czekają zapewne z jakąś ofertą skoro przyszły tutaj, aż pod sam pokój - zmierzwiłem włosy, w miarę swoich sił układając kosmyki włosów, rozchodzących się w różne strony.
- Obiecaj mi, że jeszcze to powtórzymy, ale bez zmieniania nagle moich planów. Miałem już iść i zaspokajać się w objęciach kobiety - skrzywił się, po chwili zmieniając swój wyraz twarzy.
- To faktycznie okropne, że odebrałeś przyjemność od mężczyzny. Chyba ci się nie podobało - pokręciłem głową, odwracając się. Chłopak natychmiastowo znalazł się przede mną. Spojrzałem ze spokojnym wyrazem twarzy, delikatnie odsuwając głowę do tyłu. On był zbyt blisko, biła od niego pewność siebie, która tak bardzo jeszcze przed niespełna godziną cała się wahała.
- Musisz mi to obiecać - uniosłem kąciki ust do góry - Rozumiesz? - po chwili ciszy, którą przerywało tylko ciche tykanie zegara, skinąłem głową.
- Obiecuję - i to słowo zabrzmiało jak obietnica. Wypuściłem powietrze przez usta w westchnieniu i podałem mu ubranie - Skoro się już ruszyłeś to załóż coś na siebie, bo ktoś znowu pragnie dostać się do naszego pokoju - wyminąłem go i podszedłem do drzwi, otwierając je delikatnie i spoglądając na stojącą Ninę.
- Hej. Caroline mnie przysłała z pytaniem czy nie chcielibyście razem z nami pójść na małą imprezę, tuż za rogiem? - wzruszyłem ramieniem, właściwie mając już odpowiedzieć, ale funkcję przejął Miles. A raczej Miles bez koszulki, bo to jednak stanowiło różnicę.
- Dlaczego nie? - spojrzał na mnie, oczekując odpowiedzi. Zgodziłem się, bo niby dlaczego nie. Dziewczyna uśmiechnęła się przelotnie i zawróciła, tymczasem ja zamknąłem drzwi i wlepiłem spojrzenie w chłopaka z szerokim uśmiechem.
- Co? - zmarszczył nos, a ja roześmiałem się ze skrzyżowanymi rękoma.
- Ale drugi raz z klubu znosić cię nie będę - zabrałem bluzę, zakładając ją na siebie. Przez chwilę się zastanowił, wkrótce zrozumiał o co mi chodzi.
- Wtedy była inna sytuacja.
- Owszem. Zapamiętałem, że kaczki to mordercy i nigdy nie mam farbować się na blond oraz, że moje ramię to całkiem fajne ramię.
- Ty to nadal pamiętasz?
- Oczywiście... nadal nie powiedziałem ci dokładnie wszystkiego - puściłem w jego stronę oczko.
- To zatajanie prawdy - mruknął niezadowolony z tej wiadomości.
- Tylko odrobinę. Może kiedyś trochę ci poopowiadam...
~*~
- A wy właściwie skąd jesteście? - Caroline odłożyła swojego drinka i oparła głowę o dłoń, wpatrując się usilnie we mnie. Skoro normalny facet ucieszyłby się zainteresowaniem ze strony kobiety, to ja zdecydowanie powinienem udać się z powrotem do psychologa specjalisty. Spojrzałem na Milesa, w głębi ducha oczekując ratunku, ale szybko przypomniało mi się, że tylko ja mam problem z określaniem mojego pochodzenia.
- Cardiff - odpowiedział Miles. No to moja kolej pochwalenia się miejscowością? Ehh... niech będzie. Zakreśliłem koło na blacie i z wlepionym spojrzeniem w to samo miejsce.
- Właściwie... to urodziłem się w Bergen, aczkolwiek wychowywałem się zarówno w norweskim Oslo, jak i szkockim Aberdeen - stuknąłem kilkukrotnie w stolik.
- Dosyć daleko jak na przeprowadzki - przechyliła głowę Nina, która nieco mniej żywiołowo wtrącała się w rozmowę. Widać było, że to Caroline nadawała tempo. Pokiwałem głową, więcej jednak nie mówiąc.
- Pogmatwane to trochę - stwierdziła Caroline, pewnie nie mając świadomości jak bardzo pogmatwane jest to i moje życie.
Wkrótce Nina gdzieś poszła, a po krótkiej rozmowie ze mną i Caro na temat Szkocji, zniknął też Miles. Gdy oznajmiał to, posłałem mu wymowny uśmiech, delikatnie zostając uderzony w kostkę pod stołem. Niech się wypiera jak może. Tym samym zostałem wraz z Caroline.
- Ale chyba na długo się tutaj nie zatrzymujecie? - zerknąłem na nią i odwzajemniłem uśmiech. Jak to delikatnie powiedzieć...
- Swansea to nasz przystanek. Tak przynajmniej mi się wydaje. Trochę do zobaczenia i wybieramy się dalej na północ - wyjaśniłem, jednak widząc jej wyczekujące spojrzenie, zrozumiałem, że mam się określić dokładniej. Niezbyt szło mi to na rękę, bo nie chciałem zdradzać całych planów. Przynajmniej uważałem, że nie ma takiej potrzeby - Snowdonia. A dokładniej park.
- Snowdonia - dziewczyna ożywiła się, na sam wyraz szeroko się uśmiechając - Byłam tam jeszcze jako dziecko. Piękne tereny. Skąd taki pomysł żeby wybrać się we dwójkę?
- Cóż, zagospodarowanie czasu. I nie we dwójkę, ale trójkę - roześmialiśmy się razem, a Caroline przyznała mi racje.
- Pies przyjacielem człowieka. Gdzie ty tam i ja?
- No chyba, że oferujesz lepsze warunki niż właściciel, wtedy zdrada murowana - dopiłem do końca swój napój, odkładając pustą szklankę przed sobą - Ale żeby było sprawiedliwie to nie oddam za darmo.
- A zakup razem z właścicielem czy bez? - uniosłem spojrzenie, lustrując ją wzrokiem. Ładna dziewczyna. Energiczna i pełna życia. Szatynka o niebieskich oczach, przypominająca mi nieco Bridget w przyszłości. Miały podobne rysy twarzy, tyle że ona miała ostrzejsze. A to już od razu wyklucza możliwość czegokolwiek.
- Nie ma gratisów na razie - zachichotała, a ja odetchnąłem z ulgą, że nie poczuła albo być może nie okazała tego urażenia.
Wkrótce znowu rozmawialiśmy w czwórkę o zwykłych, ludzkich, neutralnych tematach. Najlepszych i bezpiecznych tak uważam, choć Miles nadal nie potrafił się ze mną zgodzić w niektórych kwestiach. Mieliśmy inne poglądy, poprzez pewnie inne wychowanie, a to oznaczało dwa różne zdania. Co okazało się nie być żadnym problemem.
Wróciliśmy do pokoi wcześniej, będąc w pełni świadomym, bo dużo nie piliśmy. Nie wiem czy to z powodu zachowanej kultury co do nowo poznanych, czy bardziej ze względu na samych siebie, choć prawdę mówiąc, to ja wypiłem więcej.
Nazajutrz, dosyć wcześnie się zbieraliśmy. A z racji, że zegar wskazywał szóstą rano, nawet nie chcieliśmy budzić towarzyszek poprzedniego dnia. Miles coś tam marudził, że jednak mu się nie udało, ale szybko skupił się na dalszej drodze.
Do samego parku w Snowdonii droga miała trwać trzy godziny. Może trochę ponad, uwzględniając wszelkie utrudnienia. Walia jest piękna, że aż nie do opisania. Trochę jak Norwegia, ale w nieco cieplejszych kolorach. Udało nam się wysiąść w miarę pod naszym celem, więc samo dojście nie zajęło długo. Spojrzałem w górę na wyjątkowo rozpogodzone niebo, przykryte częściowo koronami drzew. Puściłem Raven, która biegała wokół, niezbyt daleko się od nas oddalając.
- Jaka tu cisza - powiedziałem w miarę nisko, tak jakby w obawie przed niedopuszczalnym przerwaniem tej bezdźwięcznej harmonii natury.

Miles?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz