sobota, 2 grudnia 2017

Od Imanuelle C.D. Zaina [bal, raczej jego brak]

Był Sen nocy letniej, to będzie Gorączka nocy jesiennej. Czy naprawdę wszyscy muszą rozmawiać o balu? No ile można. Wszyscy dyskutują co założyć, z kim idą, po co idą, kiedy idą... Nie. Delikatnie za dużo tego, jak na moją jedną, biedną głowę. A przecież dopiero co się o nim dowiedzieli! Oczywiście w przetrwaniu tego wszystkiego nie pomógł mi Zain, który siłą zaciągnął mnie do sklepu. Mówiąc "siłą" miałam na myśli przerzucenie mnie sobie przez ramię i wyniesienie na zewnątrz, następnie wsadzenie do samochodu, przywiezienie do sklepu, wyprowadzenie mnie z samochodu i wepchnięcie do budynku. Jedyny plus to taki, że na drugi raz mam się w takie coś nie pakować, chyba że zechcę spędzić kolejny dzień na oglądaniu bruneta, zakładającego milion garniturów i nie mogącego się zdecydować. Najgorsze było to, że kiedy odwracałam się chociaż na minutę, to on od razu narzekał, że nic mu nie pomagam, że on się sam nie zdecyduje i pytał dlaczego to on nie wziął ze sobą Harry'ego. W sumie to też bym chciała wiedzieć, dlaczego tego nie zrobił. Ułatwiłoby to nam obojgu życie... Może poza Harry'm, jednak to już nie była moja sprawa, więc niejako miałabym to już z głowy. Na szczęście jakimś cudem wytłumaczyłam mu, że czarny slim garnitur, jest bardzo elegancki, jednak nowoczesny przez krój, a przede wszystkim doskonale wygląda. Wystarczyło wybrać koszulę i krawat. Tutaj nastąpił problem, bo jak pan Zain może iść w czymś normalnym... Tylko dzięki mojego uporowi, wyszedł stamtąd z świetnym garniturem, białą dopasowaną koszulą i wąskim długim krawatem. Tak. Musiał być krawat, chociaż on i tak pewnie go nie założy. To jednak nie było takie ważne, ważniejsze bylo, że wróciłam do akademika cała i prawie zdrowa. Ucierpiała jedynie moja psychika, w czym uświadomiłam i tak obrażonego na mnie Zaina. Uderzył drzwiami, aż wszystko się zatrzęsło. Rozejrzałam się zdezorientowana, po czym po po prostu wzruszyła ramionami i poszłam do siebie. Nie rozmawiam z obrażonymi księżniczkami ze względu na moje zdrowie i życie. Trzeba się szanować.
Myślałam, że chociaż na kolacji będę miała spokój, ale nie. Nasz wspaniały panicz od obraził się i zaczął swoje wspaniałe wywody, na jedne temat - bal, bal, bal... on chyba nie wie, co to jest bal. Miał zrezygnować, a znowu zaczął ten temat. Denerwujący, głupek, który swoją słodkością i urokiem osobistym zmusza mnie do zrezygnowania z krwawego zamordowania go. Jak ktoś mówił "bal", przypomniały mi się wszystkie wieczory, kiedy mama długo szykowała się na uroczystość, jaką był właśnie bal. To nie była zwykła dyskoteka, z trochę ładniej ubranymi ludźmi, tylko pokazanie potęgi, wspaniałości, elegancji, pokazania tego, co wyśmienite i leży w naszej naturze. Nie ich. Nie wszystkich podrzędnych ludzi, którzy nawet w zwykłych okolicznościach nie potrafią się zachować. Już sobie wyobrażałam, jak ludzie obmacują się w ciemnych kątach, a w łazienkach... wiadomo co będzie w łazienkach. Nie mam ochoty poprawiać makijażu przy jękach jakiejś dziwki w kabinie za mną. To zdecydowanie nic dla mnie. Jeszcze przypadkowo ktoś wsypie mi czegoś do napoju i mój wujek będzie zmuszony wybić całą męską część szkoły. Dreszcz przeszedł przez całą mnie, na samą myśl o jakimś dotykającym mnie, nieprzytomną, typie. Zerknęłam na Zaina, a później na resztę, zgrzebiących w talerzach z kolacją.
- To nie dla mnie - odparłam, obejmując się rękoma z pasie.
- No nie unoś się tak dumą - prychnął Zain. Trącił mnie łokciem. - Będzie fajnie.
- Jasne... - mruknęłam, a ci wszyscy macający siebie i mnie ludzie, nadal tkwili w mojej głosie.
- Co pani hrabianka nie bawi się z plebsem? - uniósł brew, chichocząc.
- Zacznij wreszcie wywiązywać się ze swoich słów i przestań mnie męczyć! A tak poza tym to byłeś kiedyś na takim prawdziwym balu? - zapytałam zwracając się już tylko do niego.
- W sensie? - zdziwił się.
- W sensie, że bale to tradycja arystokratyczna, więc mnie nie gadaj bzdur, o tym, co będzie się działo i jak fajnie będzie, bo ja byłam na balu i to na pewno nie będzie tego przypominać, jasne? - warknęłam.
- Tylko nie gryź! - osłonił się ode mnie rękoma w geście obronnym.
- Od tego mam Petera - uśmiechnęłam się wrednie.
- Przestań - wzdrygnął się.
- Kurczak - prychnęłam.
- Co?! - raptownie zbliżył się do mnie, wściekły.
- No wiesz... kurczak - wstałam w ułamku sekundy od stolika i zaczęłam uciekać. A on jak zwykle został z tyłu. Dogonił mnie przy moim pokoju i przyparł do ściany.
- Ale... - zaczął zmęczony. - Ale... możesz pomóc ze strojeniem sali.
- Po moim trupie - mruknęłam.
- No patrz, a ja bym pomógł, tylko jest jeden problem. Ja chcę wyglądać najlepiej jak tylko mogę, bo ja idę na bal i nie będę zajmować się organizacją, ale nie martw się - odparł. - Na pewno po zobaczeniu mnie, oszałamiająco wyglądającego w tym garniturze, przyjdziesz.
- Nie. Chociaż... jak pójdziesz nago, to przyjdę. Wtedy na pewno wszystkie będą twoje... - wymownie spojrzałam w dół. - Albo nie.
- Nienawidzę cię - znowu się obraził. Pogładziłam go po ramieniu.
- No dobrze Zain, przecież wiesz, że żartuję. Wracając, nie chcę tam iść, żeby paść ofiarom dłoni jakiegoś zboczeńca, rozumiesz?
- Nie pozwoliłbym na to - oburzył się słodko.
- Ale będziesz zajęty martwieniem się o gołąbeczkę, a nie o mnie - zauważyłam.
- Tylko troszeczkę będę zajęty - wzruszył ramionami.
- Tak? - uniosłam brew.
- Tak - odparł pewnie.
- Jeśli tak, to za pięć minut sprawdzam ci francuski - uśmiechnęłam się. - Zobaczymy czy masz wystarczająco dużą podzielność uwagi.
- Chociaż za dziesięć - jęknął.
- Dobrze, od... teraz - spojrzałam na zegarek, a chłopak popędził do swojego pokoju. Tak naprawdę to się do niego nie wybierałam i miałam cichutką nadzieję, że mnie nie zje za tą małą groźbę bez pokrycia. Przynajmniej raz będzie miał zrobiony francuski... więc teoretycznie, powinien mi jeszcze za to podziękować.
- I tak wygrałem! - krzyknął tylko. Nienawidzę go.
Weszłam do pokoju, w którym ostatnio postanowiłam wymienić świeczki magnoliowe na różane, dlatego uderzył we mnie ich intensywny zapach. Trzeba wrócić do magnolii. Jednak przyzwyczajenia mają ogromną moc, choć byłabym skłonna ku stwierdzeniu, że tutaj bardziej chodziło o uzależnienie od świeżości zapachu tamtych kwiatów. Podeszłam do łóżka, które stało naprzeciwko wejścia, po czym odwróciłam się przodem do drzwi u usiadłam na miękkim materacu. Chętnie zrobiłabym przemeblowanie w tym pokoju, jednak do tego potrzebowałabym po pierwsze chęci i po drugie, co najgorsze, prawdopodobnie pomocy jakiegoś mężczyzny. Straszne... Może jednak dałabym radę sama? Z drugiej strony, łóżko naprzeciwko wejścia to genialne rozwiązanie, narożna szafa na prawo od drzwi, połączona z szafką na buty i wieszakami ma kurtki też.  Dalej stała komoda, a później wisiały półki pełne kwiatów i książek. W sumie logiczne. Co mi się nie podobało to biurko, na lewo od drzwi. Fotel ze stoliczkiem na skos od wejścia, lecz na lewo od łóżka, też nie miał sensu... Wstałam. Inni szykują się na bal, ja do życia. Chyba powinnam lepiej na tym wyjść. Przestawiłam biurko, również narożne pod okno, razem ze wszystkimi moimi cudownymi rzeczami do rysowania, pisania, malowania i innymi mniej ważnymi, gdzie wreszcie nie będę musiała ślepić przy słabej lampce. Reszta powędrowała w kąt, tylko lustro przeniosłam na prawo od łóżka, od strony półek i komody. Od razu lepiej. Tym razem dosłownie rzuciłam się na łóżko.
- I tak nie pójdę na ten bal - mruknęłam sama do siebie.


Dzień balu miał być tylko kolejnym, nudnym dniem. Przynajmniej w moim przypadku, jednak mi to pasowało i nawet nie zamierzałam tego ukrywać. Natomiast niektóre osoby nie zamierzały też ukrywać, że im się to nie podoba. To był wolny dzień dla wszystkich, ponieważ to rocznica istnienia Uniwersytetu i zaplanowane były tylko oficjalne uroczystości, jednak miały się odbyć o takiej godzinie, aby wszyscy mogli się wyspać. Jednak mnie obudziło o godzinie ósmej walenie do drzwi. Raptowanie usiadłam na łóżku i złapałam się za głowę. Kilka sekund zajęło mi zrozumienie, że ktoś desperacko dobija się do mojego pokoju. Niechętnie wstałam i podreptałam boso do drzwi, przekręciłam klucz w zamku i uchyliłam je. Stał za nimi Harry.
- Wiesz, która jest godzina? - mruknęłam. Zmierzył mnie zaspanym wzrokiem od góry do dołu. Pociągnęłam bluzkę trochę w dół. Muszę zacząć spać w spodenkach, a nie majteczkach.
- Wiem! I tutaj cały problem... widzisz Issy obudziła mnie i wygoniła z mojego własnego pokoju, abym tutaj przyszedł i zapytał się, dlaczego nie idziesz na bal - mruknął, opierając głowę o futrynę drzwi.
- Harry, zrozum, jestem tutaj nowa. Jedyne osoby, które znam, to pary, które będą się martwić o siebie. Nie lubię takich imprez, odkąd pamiętam. Teraz tym bardziej, bo chodziłam na bale tylko w dzieciństwie. Nie lubię być oceniania, oglądana, macana, obgwizdywana, a to na pewno mnie tam spotka. Mam swój honor, wolę nie iść - odparłam smutno.
- Zain byłby szczęśliwy... - spróbował. Myślał, że to cios poniżej pasa, że na to muszę się zgodzić? Jeśli tak, to się trochę przeliczył.
- Lubię go... Nie mów mu tego, bo mu coś odbije, ale naprawdę go lubię. Jednak szczęśliwy, to on będzie ze swoją dziewczyną... jak ona się nazywa? - zmarszczyłam brwi.
- Brooke - mruknął.
- Właśnie! Szczęśliwy będzie na balu z Brooke i tego się trzymajmy. Przekaż to Issy, a jak nie da ci spokoju to wrócisz i skończysz spać u mnie. Ja i tak już pewnie nie zasnę - westchnęłam, a on na wpół przytomny pokiwał głową i poszedł. Zamknęłam drzwi i wróciłam do łóżka, od razu zakopując się w kołdrze. Cisza rozbrzmiewała wokół mnie... może przez kilka minut. Ponownie zwlokłam się z łóżka i podeszłam do drzwi.
- Harry - jęknęłam, otwierając je. Jednak za nimi nie stał chłopak. Za nimi stała Brooke. - O przepraszam.
- Podobno nie idziesz na bal? - zmierzyła mnie wzrokiem. Przewróciłam oczami i skrzyżowałam ręce.
- Nie i nie powinno to nikogo obchodzić - odparłam poirytowana. - Posłuchaj Brooke, twój gołąbeczek będzie fruwał koło ciebie ile tylko zechcesz i te ci życzę. Nie idę bo nie chcę i nikt mnie do tego nie zmusi, a Zainowi to możesz powiedzieć, że nie ma co się do mnie dzisiaj zbliżać, bo go uduszę, jak usłyszę od niego jeszcze jedno słowo o balu albo o garniturze. Dobranoc, słońce.
- Przekażę mu - cofnęła się, a ja zamknęłam drzwi. Teraz to na pewno nie zasnę. Co to było? Ukryta przed resztą świata scena zazdrości? Czy jak? Bo ja nie rozumiem chyba. Wróciłam do łóżka, jednak tym razem nie położyłam się, tylko wzięłam laptopa. Co ja mam robić przez cały dzień? Około godziny czternastej zaczną się uroczystości, na których obecność jest obowiązkowa, a tak poza tym, to cały dzień wolny. Mogłabym pobiegać, jednak bałam się, że po ostatnich deszczach będzie za duże błoto na moje siatkowe adidasy. Pomyślałam, że właściwie nie najgorszym pomysłem byłby luźny trening z Nogitsune. Konie potrzebują ludzkiego ciepła i zainteresowania. Włączyłam film. Nie mogłam jednak się na nim skupić. Zamknęłam laptopa, po czym się położyłam. Wszędzie była cisza. No prawie. Gdzieś w korytarzu słychać było rozmawiających ludzi i cichą muzykę. W końcu zasnęłam. Z tego co pokazywał mój telefon przespałam jeszcze co najmniej godzinę. Było trochę po dziesiątej. Wszędzie panował gwar, jakby gotowało się w tym akademiku. Przebrałam się w strój do jazdy konnej i wyszłam z pokoju, zamykając go za sobą.
- Naprawdę myślisz, że uciekniesz ode mnie, tłumacząc się, że idziesz do Nogitsune? - usłyszałam z boku jego głos i nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. Po chwili jednak zniknął on z moich ust.
- Czyli naprawdę ci nie przekazała? - uniosłam brew.
- Naprawdę nie wiem o kim mówisz - zaczął się śmiać.
- Naprawdę tak sądzisz? - śmiałam się razem z nim. - A tak na poważnie, to Brooke miała ci przekazać, żebyś się do mnie nie zbliżał, bo inaczej zostanę dziś mordercą.
- Czyli ryzykuję teraz życiem?
- Teoretycznie nie, dopóki nie zaczniesz ględzić o garniturach albo o tym przeklętym balu...
- Właśnie miałem się zapytać - przerwał mi, a ja nie dałam mu dokończyć, tylko wyminęłam go i uciekłam. Po prostu, zaczęłam biec w stronę wyjścia. - Ej!
- Przepraszam, ale nie chcę ci zrobić krzywdy! - krzyknęłam, nie oglądając się. Zwolniłam dopiero na zewnątrz budynku, gdzie owiał mnie chłodny jesienny wiatr, zgarniając moje włosy na jedną stronę. Nareszcie czuję się jak w domu. Mieszkałam w zimnym zakątku Anglii, na bezkresnych... no może nie bezkresnych, ale bardzo obszernych równinach, morzu traw. Tam zawsze wiało, porywało różne rzeczy. Kraina stworzona do puszczania latawców. Dlatego trochę uodporniłam się na zimno, chodź chodzenie w nocy w samej bluzie i spodenkach to nadal była dla mnie ekstremalna sytuacja. Wesołym krokiem ruszyłam w stronę stajni, gdzie ku mojemu zdziwieniu znajdowało się kilku uczniów. Moje kroki dosyć się niosły po wnętrzu, jakiś chłopak odwrócił się i uśmiechnął się do mnie, na co odpowiedziałam tym samym. Nie znałam go, jednak zawsze doceniałam takie gesty. Miałam też wrażenie, że się za mną obejrzał. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
- On się na ciebie gapi - usłyszałam znad ramienia, odwróciłam się i kilka razy go popchnęłam.
- Przestań mnie straszyć i znęcać się nade mną! - krzyczałam, a on się śmiał w najlepsze. - Nienawidzę cię! Nienawidzę, nienawidzę! - w końcu objął mnie wokół ramion i przycisnął do siebie, uśmiechając się szeroko.
- Będzie mi smutno, jak to jeszcze raz powtórzysz - zachichotał, a ja jakimś cudem wyrwałam się z jego uścisku i cofnęłam.
- Idź się lepiej szykować na ten swój głupi bal - mruknęłam, krzyżując ręce na piersi.
- Dobrze - wzruszył ramionami. - Skoro nie chcesz mojego towarzystwa...
- Nie chcę - mruknęłam, jednak kiedy się odwrócił, zawołałam za nim. Zerknął na mnie przez ramię.
- Co?
- Tylko zrób się na bóstwo - puściłam mu oczko i zaczęłam się śmiać, a on wyszczerzył się do mnie.
- Pani życzenie jest dla mnie rozkazem - ukłonił się teatralnie i wyszedł w podskokach ze stajni. Przewróciłam tylko oczami. Jego samouwielbienia jest tak denerwujące, że aż słodkie. Najgorsze jest to, że jego poziom nie jest przy nie na tyle wysoki, abym mogła mu zwrócić uwagę, jednak jakiś poziom jest i to mnie denerwuje. Wyprowadziłam Nogitsune na zewnątrz, tylko z kantarem i uwiązem. Postanowiłam, że zaprowadzę go na parkur. Chodziłam więc obok przeszkód, prowadząc konia, a on przeskakiwał przez nie. Taka mała rozgrzewka... właściwie to nie miałam dziś wybitnej ochoty na trening. Jakiś taki rozlazły ten dzień, nic do zrobienia. Nienawidzę takich dni. Nigdy nie wiem, co ze sobą zrobić. Zazwyczaj miałam przynajmniej mniej więcej zarysowany plan dnia, którego się trzymałam i wtedy wiedziałam, co mam robić, czym się zająć. Później przeszliśmy na łąki, gdzie po jakimś czasie wskoczyłam na ogiera i po raz pierwszy od dłuższego czasu, przejechałam się na oklep. Śmieszne uczucie, trochę niewygodnie, jednak od Nogitsune biło tak przyjemne ciepło, że mogłam wytrzymać tą niewygodę.

~ * ~

Przeciskałam się przez tłum ludzi, który wychodził z auli. Mieli przejść na inną salę, gdzie miał zacząć się bal. Założenie przyległej, krótkiej, brunatnej sukienki, z prostym dekoltem, bez ramion, którą zresztą jednak kupił mi Zain, to był chyba głupi pomysł... Miałam wrażenie, że co najmniej połowa osobników płci męskiej patrzyła mi się w dekolt. Ktoś mnie popchnął na ścianę, w którą uderzyłam ramieniem. Rozejrzałam się, ale nie miałam pojęcia kto to był. Westchnęłam cicho i ruszyłam dalej, wybijając się ze strumienia ludzkich ciał przy jednym z wyjść. Zastanawiało mnie, dlaczego nigdzie nie zauważyłam Zaina. Może jednak nie dla wszystkich istnieje coś takiego jak obowiązkowe spotkanie. Skierowałam się do akademika, gdzie czekał na mnie ciepły pokój. Drzwi wejściowe skrzypnęły niemiłosiernie, a ich dźwięk odbijał się echem od ścian korytarza. Niemożliwe, że tylko ja nie poszłam na bal. Przynajmniej miałam taką nadzieję. Głupio jako jedyna osoba zostać sama, jakbym kompletnie nie miała życia i nie potrafiła się bawić, a przez co była najnudniejszą i najmniej godną uwagi kobietą na tym Uniwersytecie. Weszłam cicho do pokoju i zapaliłam światło. Wszystko było idealnie poukładane, jak u jakiegoś pedanta. Na dobry początek postanowiłam zdjąć sukienkę, po czym przebrałam się w spodenki i luźną koszulkę. Od razu lepiej. Założyłam tenisówki i podreptałam do kuchni, gdzie zaparzyłam sobie czarną herbatę. Innej praktycznie nie pisałam. Musiała być gorzka i koniecznie czarna. Wróciłam sobie wśród ciszy do pokoju, gdzie szybciutko położyłam się do łóżka. Włączyłam radio, do którego jestem przyzwyczajona. Właściwie to jako tako samej muzyki nie słucham, nie mam ulubionego gatunku, pewnie nawet piosenki, po prostu słucham radia, stąd znam różne kawałki, tak jak tamtą piosenkę, którą nuciłam przy Zainie, Harry'm i Isabelle, a nie mam pojęcia czyja jest, kto ją śpiewa. Akurat leciała piosenka jednego z niewielu wykonawców, których doskonale znam i lubię, czyli Eda Sheerana. Czy przeszkadzał mi mój mało wygórowany gust? Nie. Dla mnie nie ma czegoś takiego. Jeśli coś mi się podoba to mi się podoba i innym też ma prawo się to podobać, natomiast jego piosenki są miłe dla ucha, a także znane i często puszczane w różnych radiach. Normalne więc jest to, że są popularne na całym świecie. Oparłam poduszkę o oparcie łóżka i kawałkiem o ścianę. Usiadłam na łóżku, wygodnie wtulając plecy w poduszkę i okryłam nogi kocem. Przejrzałam trochę portale społecznościowe, jednak z czasem się znudziłam. Chciałam otworzyć okno, aby wpuścić świeżego powietrza, jednak okazało się, że słychać wtedy muzykę z balu, a ta mieszała mi się z moją, co z kolei mi się nie podobało. Westchnęłam i ponownie zamknęłam okno, układając się ponownie na łóżku. Zerknęłam na wiadomości. Była tam między nimi wiadomość od Ellie. Jednak kim była Ellie? Moją najlepszą przyjaciółką z Liverpoolu. Nasi rodzice znali się od młodości, jednak ona miała nieco inne pochodzenie, więc bliżej poznałyśmy się dopiero, gdy trafiłyśmy do jednego, prywatnego liceum. Dlaczego prywatnego? Cóż, moi rodzice uważali, że mogłabym chodzić do normalnego, jednak w elitarnym więcej mnie nauczą, wyszlifują we mnie cechy, które powinna mieć osoba wysoko urodzona i do tego dobrze wykształcona. Zadzwonić... nie zadzwonić... Kiedy wyjeżdżałam, byłam po rozstaniu z moim wieloletnim chłopakiem Willem i miałam dziwne wrażenie, że coś między nimi jest... Albo już od dawna było. Włączyłam Skype'a i jednak zadzwoniłam. Po chwili odebrała... Odebrał Will.
- Cześć Imany! - krzyknął, a po chwili spoważniał. - Boże... Imanuelle...
- O William. Witaj - mruknęłam. - Gdzie Ellie?
- Cóż...
- Kto to? - na łóżko obok niego rzuciła się Ellie... w jego koszulce. Skrzywiła się. - Hej blondi.
- Wiecie... nie będę wam przeszkadzać - odparłam od razu.
- Nie, nie! Imanuelle - zaczęli się tłumaczyć.
- To był jednak zły pomysł, żebym dzwoniła, cześć - rozłączyłam się szybko. To chyba mój najgorszy pomysł, od dobrych kilku miesięcy. Czyli jednak coś było na rzeczy, bo w końcu niemożliwe, żeby tak się ze sobą zżyli od czasu mojego wyjazdu. To było nierealne, jednak nie mogłam... nie chciałam uwierzyć, że to trwało jeszcze, kiedy byłam z Willem. To... ohydne. Tak. To było dobre słowo. "Ohyda, ohyda..." te słowa jak echo błądził po mojej głowie. Postanowiłam zrobić coś innego. Coś o wiele bardziej przyjemnego, czyli delikatnie poszukać czegoś o Zainie. W końcu jest znany, a Internet to skarbnica wiedzy dzisiejszych czasów. Trochę o rodzinie, trochę o karierze, odejściu z zespołu, trochę o wszystkim... Trochę, naprawdę troszeczkę, tak odrobinkę o plotkach na temat jego związków. W końcu prawie mnie to nie interesowało... Jednak z biegiem czasu, chyba delikatnie za mocno się w to wciągnęłam, ponieważ nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiło się całkiem późno. Jęknęłam wyciągając się i przeciągając. Zdecydowanie za dużo czasu spędziłam w tej jednej, niezbyt wygodnej pozycji. Odłożyłam laptopa na parapet za łóżkiem i położyłam się na wznak na łóżku. Co za przyjemna ulga w kręgosłupie i rozprężenie mięśni... Tylko nadal byłam w makijażu i po całym dniu, męczeniu się w żarze panującym na auli oraz przeciskaniu się przez tłum. Raz kozie śmierć, otworzyłam okno i poszłam do łazienki, zabierając ze sobą mały głośnik, z włączonym radiem. Rozebrałam się i dokładnie zmyłam makijaż. Związałam włosy w koka, jednak w trakcie zmywania twarzy stwierdziłam, że właściwie nie zaszkodzi ich odświeżyć. W końcu trzeba prezentować sobą jakiś poziom, prawda? Puściłam ciepłą wodę, jednak dopiero po chwili weszłam pod strumień. Woda rozlewała się po moim ciele, tworząc przyjemne szlaki ciepła, które ogarniało mnie całą. Moja dłoń krążyła po gładkiej skórze, oblewając ją śnieżnobiałą pianą, która pachniała delikatnym kremem i miodem, uwielbiałam ten najprostszy zapach kosmetyków. Może to miało związek z tym, że byłam wybredna co do zapachu rzeczy, których używałam. Nie ważne czy to krem, żel pod prysznic, płyn do płukania prania czy szampon. Najpierw był zapach, później cała ważna reszta. Zgarnęłam spływającą wodę z twarzy, zaczynając myć włosy. Nie pamiętam już od kiedy myję włosy na stojąco. Kiedyś tego nienawidziłam, musiałam trzymać głowę w dół, ponieważ, kiedy woda lała mi się na twarz, mój mózg dostawał wiadomość "Toniesz" i zaczynał reagować. Jednak z biegiem czasu się to zmieniło. Podczas prysznicu starałam się nie myśleć o niczym, tylko skupić się na wodzie, jej dźwiękach oraz muzyce, które leciała w łazience, gdzie wciąż znajdował się głośnik. Tym razem także próbowałam tak zrobić, jednak echo "rozmowy" z Ellie i Willem oraz to co przeczytałam o Zainie, nie dawało mi spokoju. Zakręciłam wodę i złapałam za ręcznik, którym się wytarłam, natomiast innym wytarłam włosy, aby później okręcić je nim. W pewnym momencie usłyszałam pukanie do drzwi. Nie... niemożliwe. Jednak później ten dźwięk powtórzył się. Owinęłam się ręcznikiem i wyszłam z łazienki, bez zastanowienia kierując się do drzwi. Teraz byłam pewna, że dźwięk pochodził właśnie stąd. Przekręciłam zamek i uchyliłam drzwi. Za nimi ukazał się moim oczom we własnej, cudownie wyglądające osobie Zain Malik. Kto by się spodziewał. Uniosłam brew. Zaskakujące, bo on też na sekundę, jednak przede wszystkim miałam wrażenie, że pożera mnie wzrokiem. Wędrował powoli oczami po moim ciele, trochę się chwiał. Zmarszczyłam brwi. Może stałam przed nim w samym ręczniku, jednak to nie znaczyło, że może zachowywać się obcesowo.
- Pięknie wyglądasz, ale wiesz... nie wydaje mi się żeby to był odpowiedni i stosowny strój na bal - wyszczerzył się, wskazując na biały ręcznik, którym się owinęłam.
- Co? Zain... - zapytałam, właściwie nie widząc co powiedzieć. - Coś się stało?
- Co... Nnnie... nie skądże znowu... - odparł, jeszcze bardziej się chwiejąc.
- Czy ty jesteś pijany? - westchnęłam.
- Pijany?! JA?! Nie, ja nigdy nie jestem pijany, tylko troszeczkę rozluźniony - machnął rękoma, a ja złapałam go jedną ręką za ramię, bojąc się, że ten raptowny ruch sprawi, że poleci jak długi na plecy. - Ale ja nie potrzebuję pomocy...
- Nie skądże znowu - westchnęłam. - To skąd tu się wziąłeś?
- Jak to skąd! Z balu - mruknął jak małe dziecko, przewróciłam oczami. No i weź tutaj z nim rozmawiaj, jak ja mam czasem z tym problemy nawet, kiedy jest trzeźwy. Jego umysł i charakter jest na tyle skomplikowany, że właściwie prawie nigdy nie wiem, kiedy pojawia się prawdziwy wewnętrzny Zain, a kiedy jest granica popisywania się i chęci wygranej za wszelką cenę. Denerwuje mnie to, jednak nie przyznam się do tego. Po moim trupie.
- Chodziło mi bardziej o to, w jakim celu tutaj przyszedłeś, Zain - odparłam  łagodnie, a on zmarszczył brwi, jakby z trudem myślał nad sensem zdania, które przed chwilą wypowiedziałam. Naprawdę był aż tak pijany? - Dużo wypiłeś? - po chwili jednak pomyślałam, że to mógł być błąd, żeby zadawać kolejne pytanie, ponieważ jego mózg może nie dać sobie z tym rady.
- Nie na tyle, żeby całkowicie nie kontrolować tego, co się ze mną dzieje - odparł trochę wolniej niż zwykle, więc najgorzej z nim nie jest. - A co do pierwszego, to ciężko powiedzieć...
- A dlaczego ciężko powiedzieć? - zmrużyłam oczy.
- Ponieważ... - tutaj podniósł z namaszczeniem palec to góry. - Powodów jest kilka.
- To całkiem logiczne, a można wiedzieć co to za powody, ponieważ w sumie tego dotyczyło to pytanie - uśmiechnęłam się lekko i skrzywiłam.
- Najważniejszy... to taki, że chciałem cię zobaczyć - wymruczał tak cudownym i niskim jak na niego głosem, że gdyby się nie powstrzymała, to przeszedłby przeze ze mnie dreszcz.
- W ręczniku? - uniosłam brew.
- W ręczniku jest jeszcze lepiej niż się spodziewałem... - otworzyłam delikatnie usta, nie wiedząc to mam właściwie powiedzieć. - Chyba... chyba nie powinienem tego mówić... - mruknął, ale po chwili uśmiechnął się szeroko i tak słodko oraz rozbrajająco, że ciepło oblało moje serduszko i samoistnie się uśmiechnęłam.
- Chyba jednak mogłeś to zatrzymać dla siebie... Ale nic się nie stało - pogładziłam go po ramieniu.
- Naprawdę? - spojrzał na mnie maślanymi oczami, które teraz wydawały mi się jeszcze większe niż normalnie. Miały taki piękny kolor... Analizowałam to już chyba milion razy, jednak nie mogę się uwolnić od tej myśli.
- No tak, Zain...
- Ale to nie wszystko - przerwał mi. - Miałem ich dosyć. Ten bal bez ciebie to nie bal. Aż musiałem się napić, rozumiesz... Nie wiem ile wypiłem... Ale chyba nie za dużo, skoro pamiętam wszystko jasno i dokładnie... Chciałem z tobą porozmawiać - odparł nagle.
- Porozmawiać? Dobrze, a o czym? - zachwiał się ponownie i znowu go przytrzymałam. - A może najpierw wejdziesz?
- To... podoba mi się ten pomysł - odparł. Wprowadziłam go do środka. Straszliwie się chwiał, a ja miałam nadzieję, że moje prowizoryczne zabezpieczenie spinką ręcznika przez spadkiem z mojego ciała, zda egzamin. Niby wszystko poszło dobrze, jednak on bez większych ogródek patrzył się w mój biust. Poprawiłam ręcznik. - Jesteś bardzo ładna wiesz?
- Naprawdę? Myślałam, że taka przeciętna - zaśmiałam się trochę drętwo i posadziłam go na fotelu.
- Chciałem ci to powiedzieć już wtedy na siłowni, ale nie mogłem przy Mike'u. Nienawidzę przyznawać innym racji... Podobałaś mu się i byłem zły, że musiał znaleźć taką ładną dziewczynę do oglądania... - mruknął naburmuszając się.
- Czyli to co powiedziałeś.... nie było prawdą? - czy to bardzo nieetyczne, że zamierzam go wypytać o wszystko akurat, kiedy jest pijany? Tak. Jednak cel uświęca środki, przynajmniej w jakiejś części.
- Nie - odparł energicznie kręcąc głową.
- No dobrze... to sobie porozmawiamy o tym... Tylko się ubiorę, tak? - uśmiechnęłam się, a on się skrzywił.
- Nie.
- Ale jak to nie? - mruknęłam. Tak szczerze mówiąc, to nie wiedziałam, o co mu chodzi. Co, nie? Złapał za kawałek ręcznika i przyciągnął bliżej fotela, jednak mnie nie dotknął.
- Bo jesteś jeszcze ładniejsza tylko w tym ręczniku... Chociaż bez...
- Zain! - warknęłam, a on podniósł dłonie w geście obronnym.
- Chyba tego też nie powinienem mówić... - zastanowił się.
- Chyba jednak nie.
- Ale nie szkodzi, prawda? - uśmiechnął się prosząco. Skrzyżowałam ręce.
- Tym razem, muszę się nad tym zastanowić, bo nie wiem czy to będzie takie proste, czy jednak zasługujesz na karę - skrzywił się.
- Na karę? - zapytał, a ja z poważną miną pokiwałam głową. - Ale jestem grzeczny.
- Tak, tak - westchnęłam. - Idę się przebrać, rozczeszę sobie włosy i wracam, tak? - chciałam się upewnić, że zrozumiał, jednak on na mnie tylko patrzył. - No co?
- Ja chcę... - mruknął cicho.
- Co chcesz, słońce? - westchnęłam, pocierając dłonią czoło.
- Rozczesać ci włosy... zawsze siostry do mnie przychodziły, żebym to robił - spuścił głowę. No i co ja mam zrobić? Odmówić takiemu smutnemu, słodziutkiemu kociakowi? Naprawdę wyglądał jak smutny kotek, który prosił o troszeczkę zainteresowania i pogłaskania.
- No dobrze - westchnęłam, a on uniósł głowę i uśmiechnął się. Podeszłam do szafki, po czym wróciłam i podałam mu szczotkę. - Teraz tylko się przebiorę i wrócę.
- Mhmmm - zmrużył oczy. Trochę się zdziwiłam, jednak zwróciłam się do niego bokiem, żeby ruszyć do łazienki. Ku mojemu zdziwieniu i przerażeniu, poczułam dłonie na biodrach, po czym zostałam pociągnięta w dół. On.... on... posadził mnie sobie na kolanach? Chyba go pojebało! Zaczęłam się rzucać, jednak mocno mnie objął i trzymał blisko siebie.
- Puść mnie! - wydarłam się.
- Nie, bo mi uciekniesz - odparł spokojnie.
- Jasne, że ucieknę! Puszczaj! - krzyczałam.
- Imanuelle - powiedział cicho, a ja przestałam się rzucać. Jak on może tak to wymawiać? Jakim cudem tak cudownie potrafi mówić, wydawać z siebie głos, który zmienia wszystko? Nienawidzę tego! - Proszę...
- Nie - warknęłam.
- Nie lubisz mnie?
- Zastanowię się nad tym, jak już mnie puścisz. Teraz jednak wiedz, że nienawidzę dobierających się do mnie, a tym bardziej pijanych, dobierających się do mnie, facetów - warknęłam.
- Mhm - mruknął i mnie puścił. Od razu wstałam.
- Na łóżko - wskazałam miejsce, a on grzecznie tam poszedł i usiadł. Siadłam obok niego i odwróciłam się do niego plecami. - Rozczesuj. Tylko delikatnie. Nie chcę, żebyś wyrwał mi połowę włosów.
- Delikatnie, dobrze - odparł wesoło i zabrał się do rozczesywania moich włosów. Przyjemne uczucie. Pamiętam jak kiedyś czesała mnie mama i jak bardzo to kochałam. Mogłabym zasnąć podczas tej czynności, to takie uspokajające, relaksujące. W pewnym momencie delikatnym ruchem zgarnął część moich włosów. Poczułam jego oddech na mojej szyi, jednak nic nie zrobiłam. W sumie to też było przyjemne i trochę niebezpieczne... A przez to takie pociągające, takie miłe i seksowne... Miękkie, ciepłe wargi jego ust spoczęły na moim obojczyku. Wzdrygnęłam się delikatnie, a jego dłoń spoczęła na mojej talii. Ponownie moja skóra niczym rozgrzanym żelazem, została napiętnowana przez jego pocałunek.
- Zain... - szepnęłam. Nawet nie wiedziałam czemu, przecież i tak nikogo wokół nie było. - Zain, nie.
- Nie? - mruknął i pocałował moją szyję. Tak. To znaczy nie. Nie.
- Nie - westchnęłam i jak nagle obudzona raptownie się od niego odsunęłam.
- Chyba....
- Zdecydowanie nie powinieneś tego robić! - krzyknęłam. Wstał i podszedł bliżej.
- Przepraszam Imanuelle - odparł.
- Wiesz, że to niczego nie zmienia?
- To zmienia wszystko - odparł, po czym lekko się uśmiechnął i opadł na łóżko. Skrył twarz w dłoniach i pocierał nimi twarz, jakby próbując oprzytomnieć. - Idź się przebrać.
Westchnęłam no i weź go tutaj zrozum. Podeszłam do szafy, z której wyciągnęłam koszulkę na ramiączka i bawełniane damskie bokserki. Wyglądały trochę jak krótkie spodenki, tylko że sięgały mi tak do bioder, nie wyżej. Zniknęłam na dwie minuty w łazience, a Zain w tym czasie zdążył się wygodnie wyłożyć na moim łóżku. Podeszłam do niego, a on z uśmiechem podniósł na mnie wzrok.
- Jednak mogłam poczekać z braniem cię na kolana, teraz byłoby bardziej efektownie - zaśmiał się, a ja miałam szczerą ochotę go udusić. Jego słowa mogłam tłumaczyć tylko obecnością alkoholu w jego krwi. Jednak to mi jednak zaczynało troszeczkę nie wystarczać.
- Może... powinieneś pójść spać? - zaproponowałam.
- Dobry pomysł - przyznał.
- No to wstajemy - odparłam i podałam mu ręce, żeby pomóc mu wstać, on jednak tylko pociągnął mnie w dół tak, że upadłam na niego. Koścista ta cholera. Podniosłam się na łokciach, które oparłam o jego tors. - Nie to miałam na myśli.
- Teraz zdecydowanie jesteś najładniejsza - powiedział, a ja zakryłam mu usta.
- Cicho bądź, jutro będzie ci głupio i będziesz tego żałował. A lubię cię i nie chcę, żebyś mnie omijał szerokim łukiem, bo zrobiłeś i powiedziałeś coś, czego nie powinieneś był robić i powiedzieć. Tak? - pokiwał głową, a ja uwolniłam jego usta.
- To jednak nie zmienia faktu, że nie jestem w stanie wstać, a o przechodzeniu przez taaaak dużo korytarza, to już nie mówię. Moje nogi są zbyt delikatne na to - odparł zamykając oczy. Miałam wrażenie, że przysypia.
- Przecież cię nie zaniosę! - mruknęłam. On tylko coś odmruknął w odpowiedzi, jednak nie byłam w stanie zrozumieć co to miało właściwie oznaczać. - Zain!
- Co? - mruknął.
- Chociaż usiądź - jęknąłem. Jakimś cudem i nadludzką siłą podźwignęłam go, usiadł. Zdjęłam mu marynarkę, którą odwiesiłam na krzesło przy biurku. Następnie zajęłam się rozpinaniem jego koszuli, którą w końcu też zdjęłam z niego.
- Co ty robisz? - mruknął, miał ledwo otwarte oczy, jednak czujność jak widać pozostała.
- Nie będziesz spał w moim łóżku w przepoconym ubraniu, w którym spędziłeś pół dnia - mruknęłam. Koszula powędrowała na wieszak z szafy. Wróciłam do Zaina i delikatnie naparłam dłonią na jego tors, żeby opadł na łóżko, co zrobił. Jak kłoda... Westchnęłam.
- Masz bardzo ciekawą urodę wiesz? - zaczął swój wywód, a ja zajęłam się zdjęciem mu butów i skarpetek. - Bo widzisz, masz taką delikatną skandynawską urodę. Jasna cera, włosy, oczy... Jak porcelanowa lalka. Tylko wziąć cię w ramiona w ochronić przed całym złym światem. Być takim twoim rycerzem... To dobra rola dla mnie.
- Rycerzem? - odniosłam buty pod drzwi, reszta poszła znowu na krzesło. - To niech rycerz sam sobie zdejmie spodnie - zrobił to bez większych problemów, jednak później zabrał się za zdejmowanie bokserek. Szybko do niego podeszłam i zabrałam jego dłonie z krańca materiału. - To zostawiamy.
- Dlaczego zostawiamy? - zapytał smutno.
- A czy ja jestem naga? Nie. Dlaczego? Bo nie jesteśmy parą i nie będziemy spać razem nago ze względów czysto moralnych - odparłam łagodnie.
- Nie podobam ci się? - zrobił smutną minkę, że aż chciałam go przytulić i pocieszyć.
- To nie o to chodzi Zain. Ty masz dziewczynę, pamiętasz? - zapytałam niepewnie.
- A tak.. mam... - mruknął i obrócił się na bok, zwijając trochę kołdry i wtulając w nią twarz. Spojrzałam na zegarek i poszłam tylko zgasić światło, po czym ułożyłam się obok Zaina, lecz w pewnej odległości od niego. Dopiero po jakimś czasie i długim wierceniu się, wgrzebał się pod kołdrę. Przy świetle lampki czytałam książkę po francusku. Kochałam ten język. W pewnym momencie kolejny szok, ta cholera, która wierciła się jakby miała owsiki, objęła mnie wokół pasa i położyła głowę na moim brzuchu. - A ja bym ciebie nosił na rękach, wiesz? - zapytał cichutko.
- Tak, tak Zain, wiem. Idź spać - pogładziłam go po włosach, byle tylko szybciej zasnął i już nic nie mówił, ponieważ im więcej słów wylewało się z jego ust, tym bardziej wszystko komplikował, a ja nienawidziłam skomplikowanych sytuacji.

Zain?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz