niedziela, 17 grudnia 2017

Od Adama c.d. Emerson

Z szerokim uśmiechem szedłem dokładnie kilka kroków za Emmy, która najwyraźniej z przemarznięcia zapomniała o tym, że mieszkam dwa pokoje dalej, na tym samym piętrze, w tym samym budynku. Zastanawiając się nad tym doszedłem w końcu do wniosku, że przy upadku musiała zbyt mocno uderzyć się w głowę.
- A może to już przeznaczenie? - zapytałem sam siebie puszczając jej oko, kiedy siłowała się z zamkiem w drzwiach. Po tym, że nawet na to nie zareagowała mogłem wywnioskować, że albo w ogóle mnie nie widziała, albo miała już po prostu mnie dość i nawet nie reagowała na moje próby złapania z nią kontaktu wzrokowego.
Widząc jak dziewczyna znika za drzwiami, stałem zupełnie bez celu obracając w ręce telefonem, gapiąc się w czubki swoich butów, aż usłyszałem przekręcanie się klucza w jej drzwiach i dopiero wtedy spokojnie wszedłem do swojego pokoju.

- Co tam grubasie? - powiedziałem, głaszcząc po głowie kota, siedzącego na szafce, w małym przedpokoju, który bacznie obserwował pustą miskę, dając mi jasno do zrozumienia, że jest głodny i to wszystko moja wina.
- Znalazłbyś sobie inne zajęcie, niż gapienie się w jeden punkt - pokręciłem głową i poszedłem pod prysznic, postanawiając - już chyba zresztą jak zawsze - że nakarmię go później. W końcu przydało by się futrzakowi trochę schudnąć, a że nie chciał biegać i wychodzić na zewnątrz, a karmić nadal go trzeba było, bo w innym wypadku rano miałbym rozszarpane gardło, mogłem więc tylko odkładać jego posiłki na później, o te kilka minut.
Wszedłem do łazienki i tym razem zamknąłem za sobą drzwi na zamek, przypominając sobie jeszcze o tym co stało się wczoraj i o czym nadal przypominały mi smugi na szarych ścianach, które zostały po oblaniu całego pomieszczenia wodą, przy głupiej próbie oblania kota. Całe szczęście, że nie wpadłem na genialny pomysł obsikania go, bo mogłoby się to wtedy skończyć inaczej. Uśmiechnąłem się do swoich myśli, w których wyraźnie widziałem zdziwienie tego sukinkota, do którego dociera dopiero fakt, że właśnie zostaje olewany, dosłownie i w przenośni.
Ściągnąłem koszulkę i włączyłem muzykę. Dzięki mojej genialnej pomysłowości i kreatywności zamiast używania do tego telefonu, przez który ledwo co było w ogóle słychać, zamontowałem przy samym suficie głośnik, z którego już po chwili Ricky Gardiner zaśpiewał:

I am the passenger
And I ride and I ride
I ride through the city backsides
I see the stars come out of the sky

Nabrałem powietrza i wszedłem pod prysznic śpiewając na cały głos.

I am the passenger
I stay under glass
I look through my window so bright
I see the stars come out tonight
I see the bright and hollow sky
Over the city's ripped bare sky
And everything looks good tonight

Wyszedłem z łazienki po półgodzinie, wcześniej jeszcze wykrzykując pod prysznicem chyba całą playlistę, którą miałem nagraną. Zebrane wcześniej ubrania rzuciłem byle gdzie i owinięty w duży ręcznik niczym Cezar chodziłem po całym pokoju z książką przed oczami, otwartą na gramatyce języka francuskiego.
- Bonjour, le fucking chat - ukłoniłem się kotu, który nerwowo uderzał ogonem w podłogę. - Faim? - uśmiechnąłem się podle. Kot miauknął przeciągle, ale ugiąłem się dopiero po  następnych dwudziestu minutach, w końcu nasypując mu karmy do miski, obok której znalazła się z niewiadomych przyczyn jedna z moich czarnych skarpetek. Schyliłem się chcąc podnieść zgubę, ale sierściuch nawet nie zważając na to, że zbliżam się w jego kierunku chcąc tylko podnieść rzucone ubranie obok jego miski z jedzeniem, rzucił się na moją rękę warcząc i zatapiając w niej zęby wraz z długimi pazurami.
- Cholera jasna - ryknąłem starając się w pierwszym momencie wyszarpnąć dłoń, zanim dziewięciokilowy zlepek futra rozszarpałby mi ją tak, że nadawałaby się tylko do odcięcia.

Dopiero po kilku minutach zupełnego zaskoczenia i bezsensownego machania ręką na lewo i prawo, żeby w końcu kot się jakoś ode mnie odczepił, z dziką chęcią mordu w oczach złapałem go za kark i z całą siłą szarpnąłem nim, aż puścił.
Przez dłuższą chwilę patrzyłem na okrwawioną rękę w kiepskim stanie, z kilkoma miejscami, gdzie widać było dokładnie, gdzie zwierzak zatopił zęby i rozcięciami na kilka dobrych centymetrów, z których zdążyła już popłynąć krew.
- Przerobię cię na czapkę - warknąłem biegnąc z tą nieszczęsną kończyną pod kran.

- Ja pierdole - jęknąłem, widząc jak głębokie są rozcięcia na ręce, zmywając wciąż napływającą krew.
Dosyć długo zajęło mi dojście do faktu, że nie mam niczego co mogłoby robić za opatrunek, ale kiedy już to do mnie dotarło złapałem za czysty ręcznik i owinąłem nim dłoń.
Nie zastanawiając się nad tym co robiłem wyszedłem na korytarz, w biegu zatrzaskując z hukiem drzwi do siebie. Stanąłem nagle jak wryty zastanawiając się co ja w ogóle mam powiedzieć. Uznałem to wszystko jednak za zły pomysł i cofnąłem się do swojego pokoju.
Zacisnąłem palce na klamce i nacisnąłem ją, ale mimo to, że teoretycznie zewnętrznie działała tak jak powinna, to drzwi nie chciały nawet drgnąć. Siłowałem się z zamkiem dobre pięć minut, ale gdy nie przyniosło to żadnego skutku, zdesperowany postanowiłem jednak ryzykować.
Zapukałem w końcu w drzwi Emerson, która otworzyła mi je ze zdziwieniem.
- Cześć! - uśmiechnąłem się szeroko, niczym jak głupi do sera, opierając się pokrzywdzoną ręką o framugę drzwi, a drugą trzymając ręcznik na biodrach, żeby przypadkiem nie spadł w złym momencie.
Zobaczyłem lekko zagubioną twarz dziewczyny.
- To długa historia o rzymskim władcy, księdze języków, kocie wielkości lwa, skradzionym odzieniu oraz o zatrzaśniętych drzwiach - przełknąłem głośno ślinę kończąc wyliczać. - Opowiem ci ją, jeżeli zlitujesz się nade mną pozwalając mi wejść do środka i w końcu przestanę stać w okrwawionym ręczniku na korytarzu, gdzie ktoś może mnie zobaczyć - popatrzyłem na nią błagalnym wzrokiem.

Emerson?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz