czwartek, 7 grudnia 2017

Od Adama c.d. Emerson

- To było pięć minut! Na bank! - zmarszczyłem gniewnie brwi. No przecież nie dam sobie niczego wmówić! Może i nie miałem wtedy zegarka na nadgarstku i tego nie sprawdziłem, ale mógłbym przysiąc, że rozmawialiśmy dłużej, niż tylko trzy minuty.
Swoją drogą musiałem sobie też przyznać, że robiłem się coraz lepszy w zaskakiwaniu kobiet. Kilka chwil, a dziewczyna już padła z nóg, zachwycając się moją osobą. I to dosłownie padała z nóg!
Opuściłem głowę, aby sprawdzić stan upaćkania czarnej koszulki, która jednak dosyć mocno oberwała truskawkowym dżemem.
- Nieźle mnie załatwiłaś - spojrzałem z wyrzutem na Emmy.
- Co mogłam poradzić? Po prostu pojawiłeś się nagle przede mną i nie miałam czasu zareagować - uśmiechnęła się znowu.
Pokręciłem głową i zlizałem jedzenie z ubrania.
- Wyczuwam truskawki... z nutką płynu do prania! - powiedziałem niczym jeden z najbardziej wyrafinowany krytyk kulinarny. - Całkiem dobre - przechyliłem głowę na bok, po chwili wlepiając wzrok w Emerson. Nastała trochę niezręczna cisza.
- Ładna jesteś - wypaliłem nagle.
Dziewczyna była wyraźnie zmieszana i chyba nie do końca wiedziała co odpowiedzieć, bo co chwilę otwierała i zamykała usta, jakby próbując znaleźć jakieś sensowne słowa.
- Dziękuję? - powiedziała niepewnie.
- Szkoda byłoby gdyby ciebie ktoś też wysmarował dżemem - dokończyłem, a na mojej twarzy zagościł szeroki szatański uśmiech, który zwiastował nieszczęście. W mgnieniu oka złapałem za jej rękę, która trzymała to nieszczęsne opakowanie z jedzeniem i przekręciłem je tak, żeby większość jego zawartości wylądowała na jej ubraniu. Patrząc na jej pobrudzone ubranie odsunąłem się z uśmiechem do tyłu, żeby zbyt szybko nie pożałować tego co zrobiłem.
- A więc to już wojna?- mruknęła, powoli podchodząc do mnie.
- Tak, chyba tak... a raczej z całą pewnością.
- No dobrze - skinęła głową i zanim zdążyłem cokolwiek zrobić na moją głowę został wylany kubek soku.
- Grasz nieczysto. Nie było znaku żeby zacząć - jęknąłem przeciągle wycierając twarz serwetką, która leżała na stoliku z napojami.
- Stojąc do siebie plecami robimy trzy kroki do przodu, odwracamy się i rzucamy w siebie jedzeniem? To miałeś na myśli? - podniosła lewą brew do góry.
- To dobry pomysł - zaśmiałem się. - Ale może nie tutaj - ruchem głowy wskazałem na grupkę ludzi, która przyglądała się nam z zaciekawieniem, jedząc swoje śniadanie.
- Masz rację.
Przygryzłem dolną wargę zastanawiając się czy iść na zajęcia w takim stanie, czy też wrócić do pokoju, przebrać się i ryzykować spóźnieniem. Nie wiedząc co robić rozglądałem się trochę nerwowo po całej stołówce, kiedy Em spokojnie czyściła swoje ubranie z nadmiaru dżemu.
- Chyba twój chłopak niespecjalnie za mną przepada - zaśmiałem się kłaniając się z daleka nadchodzącemu facetowi, za którym wczoraj poszła Emmy.
- To nie... - dziewczyna podniosła głowę do góry.
- Radziłbym uciekać - przerwałem jej nagle, dostrzegając jak za chłopakiem idzie zdenerwowana sprzątaczka. - Trochę głupio podpaść kobiecie, która tu sprząta już w drugim dniu szkoły - uśmiechnąłem się. - Do zobaczenia - puściłem jej oko i poszedłem pomiędzy stolikami gdzie siedziało najwięcej osób, żeby mieć czas na ucieczkę przed siwą kobietą ze starym mopem w ręce.

Przebrany i w miarę ogarnięty złapałem za książki, które leżały na stoliku w pokoju i gapiąc się przez jakiś czas na zegarek w telefonie, próbując obliczyć ile się spóźnię na zajęcia, wybiegłem na korytarz akademika.
Zbiegłem po schodach i biegnąc przez korytarz w kierunku drzwi wyjściowych potknąłem się i wywaliłem, na można by powiedzieć, że ostatniej prostej.
- Szlag by to - warknąłem pod nosem, podnosząc się.
- A gdzie to tak pan Roy pędzi, hę? - starsza kobieta stała z założonymi rękami i patrzyła na mnie lekko mrużąc oczy.
- Spieszę się na zajęcia - powiedziałem z głupkowatym uśmiechem, już podświadomie czując, że za krótką chwilę ta na pozór miła starsza pani pokaże swoje diabelskie rogi.
Chyba kiedy ja byłem zajęty zbieraniem z podłogi książek, ona wyczarowała za moimi plecami mopa, bo mógłbym sobie obie ręce dać za to uciąć, że wcześniej go tu nie było.
- Do widzenia.
- Jakie "do widzenia"? Posprząta pan po sobie i swojej koleżance - kobieta wcisnęła mi do rąk mop i podsunęła pod nogi wiadro z wodą.
- Ale ja na prawdę muszę już iść - powiedziałem spanikowany. Przede mną była perspektywa spędzenia całego dnia czyszcząc podłogi w całym akademiku i na prawdę wolałem tego nie robić - Zrobię to jak wrócę. Słowo lotnika!
- Nie jest pan lotnikiem - sprzątaczka znowu popatrzyła na mnie spode łba.
- Ależ oczywiście, że jestem! - żachnąłem się.
- A gdzie pańska lotnicza czapka?
Przygryzłem dolną wargę tak mocno, że prawie cała zsiniała na kilka sekund.
- Zostawiłem ją w pokoju. Zaraz przyniosę - pokiwałem głową energicznie i kiedy starałem się ominąć niższą ode mnie kobietę, oberwałem kijkiem w brzuch.
- Do mopowania czapka lotnika nie jest potrzebna. Tylko by panu spadała z tej pustej głowy - uśmiechnięta kobieta ponownie wręczyła mi moje narzędzie pracy i zagoniła mnie do sprzątania stołówki.

Dopiero kiedy umyłem i wypastowałem podłogę tak, że można by było z niej jeść i po nachyleniu się zobaczyć w niej swoje umordowane odbicie, stara Sandra, która jeszcze dobrze pamiętała kilka moich wybryków tuż po rozpoczęciu tego roku szkolnego, puściła mnie na te nieszczęsne zajęcia, na które w końcu spóźniłem się dwie godziny, a tak w zasadzie to trzy, ponieważ nigdy nie przepadałem za matematyką, którą postanowiłem opuścić ze względu na swoje zmęczenie. I w taki oto sposób dotarłem dopiero na lekcję żywienia i opieki nad końmi.
Spokojnie usiadłem na swoim miejscu w dużej sali od chemii, czekając na koniec lekcji i moment, w którym Smith  przestanie gadać o budowie konia. Sam już nie wiedziałem czy w ogóle dokładna znajomość budowy tych stworzeń jest mi jakoś potrzebna, w końcu chyba najważniejsze było to czy koń ma cztery nogi i może biegać, ale wolałem już nie zadawać zbędnych pytań nauczycielowi, bo rozpętałbym piekło.
Obróciłem się do tyłu kilka razy, poszukując po całej klasie uśmiechniętej twarzy Rey, która akurat na te lekcje przychodziła zawsze jako wolny słuchacz i gdy nudził mnie temat wysyłała mi wiadomości, w których zapraszała na wieczorne piwo dorzucając do tego kilka swoich głupich opowieści. Jednak zamiast przyjaznej twarzy zobaczyłem po raz kolejny tego dnia chłopaka Emmy.
Odwróciłem się znów twarzą do zagubionej w swoim słowotoku Layli Smith, która zaczynała rysować jakieś kółka na tablicy. Podparłem głowę ręką i zacząłem kartkować podręcznik.

Ruszyłem wolnym krokiem w stronę akademika. Znałem tą drogę już praktycznie na pamięć, więc gdyby puściliby mnie tamtędy z zasłoniętymi oczami, to bez większego problemu trafiłbym do swojego pokoju, nie musząc się martwić o ryzyko przypadkowego rozbicia głowy. Tak więc wierząc w swoje ponadprzeciętne możliwości pisałem SMS-a, w ogóle nie patrząc przed siebie. Zrobiłem jeszcze może trzy kroki do przodu i uderzyłem w coś z impetem. Oderwałem wzrok znad ekranu telefonu i zobaczyłem lecącą w przód Emerson.
- To już chyba na prawdę jakaś wojna - parsknąłem śmiechem, patrząc z góry na dziewczynę, która wylądowała twarzą w śniegu.

Emerson?
no wiem, jest badziew, ale już i tak męczę ten opek od jakiegoś czasu i nic sensownego nie mogę dalej wymyślić XD 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz