czwartek, 7 grudnia 2017

Od Joshuy cd. Milesa

To nie jest aż takie trudne. Da się do tego przyzwyczaić po jakimś czasie, jeśli jest się wytrzymałym. Najgorzej, gdy pojawiają się rzeczy, które odciągają cię od tej utrzymywanej powagi. Ale po jakimś czasie stajesz się odporny na nie i później cię nie wzruszają. To ciekawe. Nie mieć wyznaczonych etykiet, ścisłych zasad zachowania, narzucanego wzoru.
- Teoretycznie da się wytrzymać, ale po prostu do niektórych ludzi to nie pasuje - podniósł delikatnie brew, czekając na moją kontynuację przemyśleń. Uśmiechnąłem się i spojrzałem przed siebie - Nie obraź się, ale jakby postawili ciebie przede mną i kazali przydzielić do jednej grupy, to nie powiedziałbym, że wyglądasz na kogoś będącego przez cały czas poważnym.
- Zastanawiam się, czy to właśnie był komplement, czy jednak szpilka w moją osobowość - spojrzał w sufit, przez co również odruchowo uniosłem głowę.
- To pozytywne słowa - wyjaśniłem - Jakkolwiek zabrzmiało to co przed chwilą stwierdziłem, ale uważam, że jednak będąc w połowie spontanicznym, to cecha dużo warta w charakterze. Niektórzy będąc jej pozbawieni są po prostu... nudni - wzruszyłem ramionami. Zapadła chwilowa cisza, podczas której Miles wyjątkowo nerwowo się poruszył.
- Ej ej ej... wiem do czego zmierzasz i nie waż mi się tak myśleć.
- Ale do czego? - spojrzałem na niego z pytającym wyrazem twarzy. Po krótkiej chwili zrozumiałem co ma na myśli - Aha. O to ci chodzi. Cóż... każdy człowiek posiada jakiś rodzaj spontaniczności, nawet jeśli jest bardzo przewidywalny.
- Ty mi tutaj nie próbuj się rekompensować. Doskonale wiem o twoim hobby umniejszania swojej wartości - prychnął, na co się tylko szerzej uśmiechnąłem.
- To by było dosyć oryginalne zainteresowanie - pokręcił głową z dezaprobatą.
- Za chwilę sam ci znajdę zainteresowanie - zachichotałem. Nastąpiła chwila ciszy, a ja zdecydowałem się w końcu zapytać.
- To jak? Zejdziesz?
- Kocham ich, ale nie dam tej satysfakcji. Są przekonani do jednego. Ja swoje, a oni swoje.
- Chyba tak powinno być. Każde dziecko ma jednak inne zdanie i pogląd niż jego rodzice - spojrzałem na niego. Pokręcił delikatnie głową w zastanowieniu, nie zaprzeczając, ale potwierdzeniem też tego nie mogłem nazwać - Znaczy... chyba. Tak słyszałem.
- Po prostu udowodnię im, że się mylą - uparte to jak mało kto.
- Czyli nie namówię cię do zejścia na dół? - westchnąłem, opadając plecami na łóżko, za to głowę opierając o jego uda. Spojrzałem w sufit, bawiąc się palcami w oczekiwaniu na jego odpowiedź.
- Nie - odpowiedział stanowczo. Uniosłem brew, kątem oka przyglądając się mu. Przewróciłem się na brzuch, opierając głowę o swoją rękę. Zmierzyłem go spojrzeniem, drugą, wolną dłoń opierając o jego bok.
- Nawet na chwilkę? - zapytałem, wodząc delikatnie palcem po jego ciele, aby po chwili podwinąć delikatnie jego koszulkę i dotknąć ciepłej skóry. Jego kąciki ust delikatnie uniosły się ku górze.
- Nawet na chwilkę - mimo to nadal nie rezygnował. Jestem okropny, że próbuje go do tego przekonać. Przecież on ma wolną wolę, a ja wykorzystuję najgorszy sposób z możliwych. Jestem godzien potępienia, co mnie w przyszłości z pewnością dopadnie.
- To ogromna szkoda - posmutniałem, spuszczając wzrok. Złożyłem delikatny pocałunek na jego odsłoniętym biodrze. Nabrał głęboko powietrza do płuc, po chwili je wypuszczając, jakby udawał, że tylko chce westchnąć.
- Trochę? - uśmiechnąłem się szerzej. Podniosłem całe ciało na rękach i powoli przeniosłem nad nim, zawisając przez chwilę. Powoli przesunął spojrzeniem po suficie wprost na moje oczy. Odgarnąłem grzywkę nieco na bok - Myślę, że da się ciebie przekonać. Tylko trzeba użyć stosownego argumentu - delikatnie wzruszyłem ramieniem, spoglądając na jego usta. Zmniejszyłem odległość między nimi. Gdy nieznacznie je odchylił, było to jak pozwolenie do kontynuowania. Pocałowałem go, po dłużej chwili powoli się odsuwając. Zjechałem ustami po jego policzku aż do szyi - Pewnie nadal nic z tego? - pokręcił głową powoli - Jesteś strasznie uparty - wyszeptałem.
- Wiem. To moja wada - uniosłem głowę, gdy otworzył oczy.
- Nie. To zaleta - stwierdziłem - Podobasz mi się, uparcie stawiając na swoim, jeszcze bardziej intrygujesz... - ponownie ucałowałem jego szyję - Ale ja schodzę na dół, bo pomimo, że pachniesz smakowicie, to twoja mama gotuje wyśmienicie - wyszczerzyłem się i odsunąłem się, wstając z łóżka.
- Ej. To kolejna zdrada - usłyszałem, gdy poprawiałem na sobie bluzkę. Odwróciłem się z uśmiechem w jego stronę. Wsparł się na rękach, siadając.
- Skądże. Będę czekał na dole - wskazałem ręką na wyjście z pokoju.
- A co z ciągiem dalszym? - uniósł brew, gdy otworzyłem drzwi, co skutkowało zatrzymaniem się idealnie przed nimi i ponownym odwróceniem w jego stronę. Zmierzyłem go spojrzeniem i pokręciłem głową w zamyśleniu.
- Cóż... może wymyślę kontynuację - posłałem mu uśmiech i zamknąłem za sobą drzwi, schodząc na dół do kuchni.
Mama Milesa spojrzała na mnie, potem uważnie na schody i westchnęła z uśmiechem. Usiadłem przy stole, zwracając uwagę ojca chłopaka, który zaśmiał się cicho pod nosem.
- A nie mówiłem kochanie. Nie zejdzie, choćby go siłą wyciągano z pokoju - podniosłem wzrok do góry, delikatnie unosząc kąciki ust do pokoju. W sumie siłą go nie wyciągałem. To byłoby niegrzeczne.
- Pewnie go uraziliśmy - kobieta cicho powiedziała pod nosem i odwróciła się w kierunku swojego męża - Bardzo? - zapytała mnie. Pokręciłem głową, posyłając do niej uśmiech.
- Przejdzie mu. Zawsze mu przechodzi - uspokoił ją mężczyzna - Poza tym, niedługo obiad - puścił mi oczko.
- Dziwne - mruknąłem pod nosem, bawiąc się leżącą na stole chusteczką - Nie wygląda jakby lubił jeść.
- Bo to był taki niejadek - zachichotała Lisa. Uśmiechnąłem się pod nosem - Ty zresztą też wyglądasz jakbyś od miesięcy nie jadł - posłała mi groźne spojrzenie. Jeśli dało się to nazwać groźnym - Ja pamiętam, Charles, jak twoja mama nakładała. Przez cały dzień chodziłeś najedzony, a jeszcze po obiedzie jęczałeś, że za dużo - mężczyzna roześmiał się, choć sądząc po jego budowie, wcale nie wyglądał aby dużo jadł.
- A potem mama wkurzała się, że nie jadłem kolacji. Jak ja byłem pełny po wsze czasy - roześmiałem się wraz z nim, głaszcząc Raven, która usiadła obok mojego krzesła i oparła pysk o moje uda.
- No już, już - wtrąciła Lisa - Nie przesadzaj.
- Nie przesadzam - zaprzeczył. Ciekawie było przyglądać się ich rozmowom.
- Trochę jednak tak - pokiwała głową.
- Ależ skarbie - kobieta odwróciła się przodem do męża, zakładając ręce na biodra. Ten natomiast zrobił proszącą minę, na którą Lisa zareagowała cichym prychnięciem pod nosem i z jeszcze szerszym uśmiechem, odwróciła się z powrotem w stronę blatu - Czasem wydaje mi się, że mamy dosyć specyficzne rozmowy. A u ciebie rodzice też tak rozmawiają, Josh? - zwrócił się w moim kierunku. Delikatnie zaskoczył mnie tym pytaniem, nie wiedziałem co właściwie na nie odpowiedzieć. I pod względem kogo odpowiedzieć. Rose i Jeremy'ego już nie ma, więc nie mogą rozmawiać. Ledwo pamiętam ich rozmowy, chociaż były równie ciekawe, jednak będąc jeszcze dzieckiem, Rose pilnowała żeby ich droczenia nie były zbyt wpływające na mnie. A co do Samanthy i Jasona... nawet nie obchodziło mnie czy ze sobą rozmawiają, bo właściwie jako małżeństwo, nie za często rozmawiali ze sobą na inne tematy niż praca czy o rzeczach związanymi z nią. Szczerze mówiąc, to rzadko rozmawiali czy nawet spędzali czas, jedynie dzieląc ze sobą łoże małżeńskie, choć sądząc po relacjach między Jasonem, a jego o dziesięć czy nawet dwadzieścia lat młodszymi sekretarkami, to nie wiem czy nawet chce sypiać z Samanthą.
Całkowita prawda jest jednak inna. Ja nie mam rodziców. Od dawna.
Spuściłem głowę, starając się utrzymać uśmiech, jednak przybrał on gorzki wyraz. Otworzyłem usta żeby coś powiedzieć, cokolwiek by panująca cisza nie była tak uciążliwa, ale zawahałem się i żaden dźwięk nie wypłynął z mojego gardła. Po tylu latach nie byłem nawet w stanie powiedzieć, że moi rodzice nie żyją. To słabość. Nie da się tego inaczej określić.
- U mnie... to znaczy ja... - westchnąłem.

Miles?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz