sobota, 2 grudnia 2017

Od Adama c.d. Vony

- Ale pomóc mi przy koniu, który zaraz mnie zabije, to już nie łaska, nie? - mruknąłem odprowadzając wzrokiem niejaką Vonę, która po chwili zniknęła za ścianą pomieszczenia.
Obróciłem się wokół własnej osi, przez co kilka sekund potem zrobiło mi się niedobrze.
- Jasne! Przecież poradzę sobie sam... - wyciągnąłem ze swojej szafki siodło i ogłowie, po czym skierowałem się pod boks Banff, która na przywitanie mnie skopała jedną z drewnianych ścian.
- No to zaczynamy - odkaszlnąłem i rozglądnąłem się po stajni czy na pewno nie było w niej nikogo.

Klacz zafundowała mi kilka zrzutek, a zmęczony życiem nie wytrzymałem i przegoniłem ją kilka razy po hali. Przynajmniej kiedy wyładowała energię pochodziła chwilę spokojnie i dała mi już spokój. Mogłem nawet stwierdzić, że nie było tak źle, ale tak czy inaczej wolałbym gdyby wsiadł za mnie ktoś zupełnie inny.
Sprawdzając godzinę na dużym zegarze w stajni dotarło dopiero do mnie, że od dawna powinienem siedzieć w ciepłym budynku akademii i zjadać wszelkie ilości jajecznicy z bekonem, która pojawiała się codziennie rano i wieczorem na stołówce.
Wyszedłem ze stajni i przebiegłem truchtem całą odległość, po czym zmachany dotarłem do ciepłego wnętrza akademika. Skierowałem się na schody. Przeskakując po kilka schodków na raz, żeby za chwilę zaszyć się w swoim pokoju. Przerwało mi w tym nagłe uderzenie, przez które mój mostek niemalże zetknął się z kręgosłupem.
- Zawsze do usług - starałem się jakoś złapać oddech, ale musiałem wyglądać przy tym jak ryba wyrzucona na brzeg, a przynajmniej na to wskazywała mina dziewczyny. - Następnym razem informuj wcześniej kiedy będziesz chciała przekoziołkować po schodach. Usunę ci się z drogi - mruknąłem, rozmasowując klatkę piersiową.
- Wybacz, gdybym wiedziała, że to na ciebie wpadnę to bym się jeszcze odpowiednio wcześniej rozpędziła - warknęła.
- Nie denerwuj się tak. Złość piękności szkodzi - zdobyłem się na jakiś trochę koślawy uśmiech. - Gdzie się to w ogóle tak spieszysz o tej godzinie? - zmieniłem temat.
- Pobiegać, zresztą nie powinno cię to interesować.
- Masz rację! - uśmiechnąłem się, tym razem szerzej. - Jeżeli mogę ci tylko jeszcze jednak coś doradzić, to się lepiej ciepło ubierz, bo zbiera się na to, że zacznie sypać śniegiem - z uśmiechem wyminąłem ją na schodach i zacząłem iść tyłem pod górę.
- Ta... jasne - różowo włosa zeszła kilka stopni w dół.
- A! Vona! Coś mi się jeszcze przypomniało! - krzyknąłem do niej stojąc już na samej górze.
- Tak?
- Von za drzwi! - ryknąłem śmiechem i momentalnie ruszyłem biegiem do swojego pokoju.
(tak bardzo gra słów XD)
Gdybym był Królową Anglii, to właśnie w tym momencie za ten żart życia wręczyłbym sobie należny order i tytuły szlacheckie - zaśmiałem się ze swoich myśli stojąc za zamkniętymi drzwiami. Vona mnie nie dopadła, a więc był to kolejny mały sukces. Tyle że teraz tylko nie mogłem wyjść po jedzenie... No cóż wszystko ma swoje plusy i minusy. No na przykład plusem mogło być samo to, że wymyśliłem tak genialny głupi żart, chociaż powoli zaczynałem wątpić w to czy na pewno nie wolałbym czegoś za to zjeść i móc bez problemu wyjść z pokoju na zewnątrz.

Zimny wiatr wpadał przez otwarte okno, którego nie chciało mi się po prostu nawet zamykać. Podniosłem się nagle do góry, otuliłem szczelnie kocem, który leżał na oparciu jednego z foteli i zniknąłem w jeszcze ciemniejszym pomieszczeniu, które przynależało do mojego pokoju.
Przez dłuższą chwilę stałem z opartą o framugę drzwi głową. Łeb bolał mnie już chyba od momentu, w którym się położyłem, a zegarek w telefonie wskazywał dopiero czwartą rano. Jedną ręką próbowałem wymacać na ścianie włącznik światła i tak w końcu po pięciu minutach smętnego psioczenia pod nosem na cały świat, całą łazienkę nagle wypełniło ciepłe, prawie że pomarańczowe światło. Poprawiłem koc, który zaczął ze mnie spadać, a nie było to zbytnio pożądane, ze względu na chłód panujący w obydwu pokojach. Opierając się łokciami na obrzeżach umywalki obiecałem sobie, że wracając do ciepłego łóżka z całą pewnością zamknę to cholerne okno. Odkręciłem wodę i napiłem się trochę kranówki. Tak to już było, jak się nigdy nie pamiętało o przyniesieniu sobie zgrzewki wody do pokoju. Pod ręką miałem tylko pochowany gdzieś w ciemnych zakamarkach i kątach alkohol, który czekał na specjalne okazje, a nie na nocne przechadzki i modlenie się w duchu do Świętej Denaturowej, która miała mnie ustrzec przed takimi nocami jak te, kiedy śniły mi się machiny czasu, stosy figur geometrycznych i tunele, na którego końcu stała różowo włosa Vona, trzymająca na ogłowiu Banff, z kolorową grzywą i ogonem...
Spojrzałem na siebie w lustrze przypominając sobie ten dziwny obraz.
- Jezu Chryste - nabrałem głośno powietrza i znów osunąłem się na rękach, żeby napić się wody z kranu.
Mógłbym powiedzieć coś w stylu "już więcej nie piję", ale z uwagi na to, że byłem trzeźwy, taka przysięga raczej nie pasowało do zaistniałej sytuacji. Spojrzałem na siebie jeszcze raz, zastanawiając się czy w ogóle chce mi się iść następnego dnia na zajęcia.
- Nie - podjąłem decyzję.
Ruszyłem powoli w drogę powrotną, ciągle mając z tyłu głowy myśl, że coś miałem zrobić, rzuciłem się na łóżko.

Obudziło mnie głośne miauczenie nad głową.
- Już, już - wymamrotałem chowając głowę pod kołdrę.
Ronin dał mi pospać jeszcze tylko niecałe pół godziny, po czym moje nogi, które wystawały spod koca zostały zaatakowane.
- Dobra! - ryknąłem zrywając się nagle.
Ponownie tak jak w środku nocy okryłem się kocem i jeszcze z lekko rozmazanym obrazem podszedłem do okna. Przeszedłem jeszcze kilka kroków w przód i poczułem jak wchodzę w coś lodowatego. Schyliłem głowę i moim oczom ukazał się śnieg, który napadał w ciągu nocy. Wzdrygnąłem się.
- Cholera.
Naciągnąłem koc na głowę i po zamknięciu okna ruszyłem w stronę miski sierściucha, któremu dałem w końcu żarcie.

Wysunąłem głowę za drzwi lustrując wszystko dookoła. Nie chciałem raczej wpaść na Vonę, która z całą pewnością wypomniałaby mi, w dosyć tragiczny w skutkach sposób, że raczej nie powinienem do niej powiedzieć tak jak wczoraj wieczorem.
Byłem głodny, co potwierdziło po chwili moje ciało. Odchyliłem się do tyłu, żeby wziąć klucze leżące na szafce i wyszedłem na zewnątrz, pewny tego, że na korytarzu nie ma nikogo. Myliłem się i niestety trafiło to do mnie za późno.
- Von... znaczy się Vona! - uśmiechnąłem się do niej głupkowato. - Moja przyjaciółko!


Vona?
Straciłam wenę ;-;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz