piątek, 1 grudnia 2017

Od Emerson do Adama

Zagryzłam wargę, usiłując zdusić śmiech, który cisnął mi się na usta i który z każdą chwilą było mi coraz trudniej powstrzymywać. W momencie, kiedy zaczęły trząść mi się ramiona, wiedziałam, że już nie dam rady. Parsknęłam śmiechem, próbując jednocześnie podnieść się z ziemi, zanim całkowicie nasiąknę stopionym śniegiem. Chciałam też uniknąć kolejnego kontaktu z mroźnym puchem, czym groził mi leżący obok chłopak.
Dupek.
- Gdybym miała wybierać kto w tej chwili jest większym przegrywem, zdecydowanie postawiłabym na ciebie - nie zaczekałam nawet, aż mój towarzysz niedoli wstanie. Zaczęłam zbierać z ziemi książki, które po otrzepaniu wrzuciłam do torby. Tym razem ją zapinając.
Ku mojemu zaskoczeniu chłopak nadal się nie podniósł. Rozprostował jedynie nogi, podpierając się rękoma z tyłu dla większej wygody.
- A ty co, zadek ci przymarzł? - spojrzałam na niego, zaciskając dłoń na pasku plecaka. Brunet posłał mi uśmiech i wyciągnął w moim kierunku dłoń w oczywistym geście. - Jejku, mamusia nie nauczyła, jak samemu się wstaje?
- Może i nauczyła.
Przewróciłam oczami, jednak kąciki moich ust uniosły się w górę, co stanowiło spory kontrast lekkiego zirytowania z rozbawieniem. Złapałam jego dłoń i włożyłam całą siłę, by podciągnąć chłopaka. Jęknęłam cicho, bo był naprawdę ciężki. Nie miałam jednak czasu na kolejną próbę, bowiem brunet wykorzystał sytuację i pociągnął mnie w dół. Ponownie wylądowałam na tyłku, rzucając mu wściekłe spojrzenie spod grzywki, która podczas upadków zmierzwiła się i kilka kosmyków wpadło mi do oczu. Odgarnęłam je szybko. Sięgnęłam za siebie, nabierając na dłoń trochę śniegu i kiedy chciałam wetrzeć tę kulkę brunetowi w twarz, wykonał szybki unik. W ten sposób to ja zostałam obsmarowana śniegiem. Zaczęłam parskać ze złością i podniosłam się jak najszybciej potrafiłam. Chłopak zrobił to samo.
- Czy wszyscy w tej akademii są takimi debilami? - mruknęłam pod nosem, bardziej do siebie niż do chłopaka. Nie chciałam, żeby to usłyszał, ale po jego uśmiechu mogłam się domyślać, że słyszał każde słowo, które powiedziałam. Otrzepałam się pospiesznie, czując jak mokry materiał swetra zaczyna przyklejać się do mojego ciała. Fuj. - To zdecydowanie nie był sposób, w jaki chcę rozpoczynać znajomości, ale...
- Ale musisz przyznać, że całkiem ciekawy - przerwał mi w pół zdania.
- Tylko trochę. Emerson Kincaid - wyciągnęłam ku niemu dłoń, a on bez wahania ją uścisnął. Jego dłoń była większa od mojej i dużo cieplejsza. Kontrast pomiędzy nimi sprawił, że zadrżałam z chłodu. Mojej uwadze nie umknęło jego zaskoczenie, które - muszę przyznać - zgrabnie zamaskował. Każdy tak reagował, a mnie to niezmiennie bawiło.
- Adam Roy. Czy Emma...
O nie. O nie. O nie.
Stop.
- Emmy. Nigdy Emma. Proszę.
Mogłam tylko się domyślać, że wcale nie obchodzi go moje zdanie, jeśli chodzi o zdrobnienie. Jednocześnie miałam nadzieję, że uszanuje moją prośbę go dotyczącego.
- Czemu nie Emma?
- Ponieważ Emma i Emerson to dwa różne imiona. Skrótem od Emmy może być Ems albo Em, a od mojego Emmy, ewentualnie Merson. Nigdy Emma.
Adam wzruszył ramionami, jakby nie widział w tym różnicy, a moje wyjaśnienie nie do końca go przekonało.
- Okej. Więc Emmy-nie-Emma, nie potrzebujesz przypadkiem pomocy przy wchodzeniu po schodach?
Parsknęłam cicho, kręcąc głową z lekkim niedowierzaniem. Zachowywał się bezczelnie, ale było to nawet zabawne. Oczywiście dla osoby o tak dziwnym poczuciu humoru, jak ja.
- Nabijasz się ze mnie. To niefajne. Poza tym, pragnę ci przypomnieć, Adamie, że sam prawie się nie połamałeś podczas schodzenia z nich. Czyżbyś chciał to powtórzyć?
- To pojęcie względne. Mogłem zrobić to specjalnie, żeby nie zostać przez ciebie trafionym jedną z tych morderczych książek, czym mnie straszyłaś. Masz chyba problemy z kontrolowaniem agresji.
- Ja? Kto groził mi śnieżną maseczką? I kto to  z r o b i ł?
- W obronie własnej.
Zamrugałam zaskoczona tym argumentem.
- Jaką obroną? Jak  j a  mogłabym zrobić coś  t o b i e? Jesteś ogromny! Moje uderzenie nawet nie zostawiłoby siniaka. Bądźmy szczerzy, po prostu zraniłam swoim śmiechem twoje ego.
Adam chciał już coś odpowiedzieć, ale podszedł do nas Liam, przerywając naszą dyskusję. Zmierzył mnie spojrzeniem, z uwagą lustrując moje przemoczone ciuchy.
Nawiązując do dyskusji. Skoro miałam ostatnie słowo, uznałam, że to ja ją wygrałam i poczułam z tego powodu nagły przypływ satysfakcji. Skinęłam mu głową na pożegnanie i ruszyłam za bratem, chcąc się jak najszybciej przebrać w czyste i przede wszystkich suche ubrania. Bardziej zależało mi chyba tylko na ciepłym prysznicu. Dostałam gęsiej skórki, a chłód lizał dosłownie każą część mojego ciała.
Z racji tego, że do jutra nie miałam żadnych planów, mogłam robić co mi się żywnie podoba. Dlatego wieczór miałam zamiar spędzić w swoim pokoju, przy Netflixie - oglądając kolejny odcinek Flasha albo Dynastię - i z ogromną miską popcornu. Jeśli Liam przyniesie wszystkie moje bagaże, poproszę, żeby ze mną został. Podobnie jak ja uwielbia filmy i seriale, dlatego wiedziałam, że nie będę musiała go długo prosić. Korzystając z jego chwilowej nieobecności, pognałam do łazienki, by zająć się doprowadzeniem się do porządku. Albo przynajmniej do stanu, kiedy nie będę wyglądała jak lew, którego przypominałam z rozczochraną czupryną. Przygładziłam włosy, wcisnęłam się w dres i odpaliłam laptopa, odkładając rozpakowywanie na później. Na tę chwilę nie miałam na nie najmniejszej ochoty, ale obiecałam sobie, że zrobię to jeszcze dziś.


Poranki były dla mnie czymś okropnym. To nie tak, że byłam leniwa, ale wczesne pobudki nie należą do grupy lubianych przeze mnie rzeczy. Po wyjściu z łóżka po pokoju poruszałam się jak zombie, a rozbudziłam się dopiero po umyciu twarzy, kiedy to moja skóra zetknęła się z chłodną wodą. Teraz rozumiem dlaczego w wielu filmach ludzie budzeni są za pomocą pełnego wiadra, kiedy nic innego nie pomaga.Wytarłam twarz miękkim ręcznikiem i zajęłam się rozplątywaniem skołtunionych podczas snu włosów. Ilekroć zapomniałam o związaniu ich we warkocz, ranem musiałam się męczyć z posplatanymi kosmykami. Kiedy już udało mi się uporać ze swoją fryzurą, zajęłam się makijażem. Zawsze zazdrościłam dziewczynom, które w świetny wygląd nie wkładały prawie żadnego wysiłku. Ja co prawda też nie smarowałam twarzy grubą warstwą fluidu czy podkładu. Używałam lżejszych kremów BB i CC, które nie tylko maskowały niedoskonałości, ale również poprawiały stan cery. Pomalowałam pośpiesznie rzęsy, a na usta nałożyłam odrobinę pomadki ochronnej. Zadowolona z efektu pognałam do szafy - dzięki Bogu, że zdążyłam się już wczoraj rozpakować - z której wyciągnęłam trzy zestawy ubrań, które miałam dziś ochotę ubrać. Długo nie musiałam się zastanawiać, postawiłam na wygodę. Wciągnęłam przez głowę mięciutki, szaro-brązowy sweter do  którego dobrałam zwykłe smukłe jeansy. Stopy wsunęłam w swoje znoszone, ale bardzo wygodne czarne adidasy o antypoślizgowej podeszwie - tak na wszelki wypadek - i z przewieszoną przez ramię sportową torbą ruszyłam w kierunku pokoju Liama, gdzie brat już na mnie czekał. Miałam nadzieję, że zapakowałam wszystko, co mi będzie potrzebne. Inaczej w środku lekcji musiałabym biec do pokoju po niezbędne książki, zeszyty albo przybory.
- Strasznie się stresuję, wiesz? - z nerwów skubałam materiał swetra, by zamaskować nagłe drżenie dłoni.
Liam uśmiechnął się lekko w odpowiedzi, szturchając mnie łokciem.
- Pewnie nie będzie tak źle, jak ci się wydaje. Porozmawiasz z kimś i od razu będzie lepiej. A zdenerwowanie to nic złego.
Zmusiłam kąciki ust do uniesienia się w górę.
- Okej.
- Kojarzysz może Harry'ego? - zadał mi nagle pytanie, a ja przekrzywiłam lekko głową, spoglądając na niego w skupieniu, próbując sobie przypomnieć chłopaka. A Liam znajomych miał całkiem sporo, dlatego moje zadanie było dodatkowo utrudnione.
- Um... chodzi ci o Stylesa? Tego, z którym zawsze graliście na konsoli?
- Punkt za nazwisko, błąd w skojarzeniu.
- Kurczę. Ale mów co w związku z nim - pospieszyłam go, próbując ukryć rosnącą ciekawość.
- Chodzi do tej szkoły. Już od dłuższego czasu - odparł, nie spuszczając wzroku z ekranu smartfona.
Parsknęłam krótko śmiechem.
- Nie minął nawet jeden dzień, a ty już znasz tu kogokolwiek. Harry pewnie wciągnie cię w swoje towarzystwo, a ty zostawisz małą siostrzyczkę, by wspinać się po stromych szczeblach szkolnej społeczności. W takich momentach zastanawiam się, kto z nas jest większym pechowcem.
Liam spojrzał na mnie z wyraźnym zdziwieniem.
- Tylko żartuję. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Będę ci ciążyć i nie oddalać się na zbyt długo.
- Brzmi koszmarnie - parsknął, ale w jego głosie słychać było wyraźne rozbawienie.
- I tak będzie, kochany braciszku.
Tak jak się spodziewałam stołówka była praktycznie pełna, jednak - ku mojemu zadowoleniu - zostało całkiem sporo jedzenia. I oczywiście moje ukochane naleśniki. Wzięłam sobie niewielką paczuszkę dżemu i ruszyłam w stronę stoiska z napojami, by nalać sobie soku pomarańczowego, jednak jakby z ziemi wyrósł przede mną wczoraj poznany Adam, którego koszulki omal nie obsmarowałam truskawkową konfiturą. Zaskoczony chłopak uniósł dłonie w obronnym geście, robiąc krok, albo raczej odskakując do tyłu.
- Czyżby przyszła nagła chęć na zemstę? - uśmiechnął się szelmowsko, co niemal od razu odwzajemniłam.
- Powiedzmy, że mam ogromnego pecha do wpadania na nieodpowiednich ludzi w nieodpowiednich momentach - wzruszyłam ramionami, odwracając się, żeby wziąć sobie szklankę napoju.
- Nieodpowiednich? Mam się czuć urażony? - uniósł lewą brew w wyrazie zaciekawienia.
- Niekoniecznie. Nie sądzę jednak, żeby odpowiednia osoba próbowała nakarmić drugiego człowieka śniegiem podczas pierwszego spotkania. Po około.. hm... trzech minutach?
- Jestem pewien, że co minęło co najmniej pięć minut.
- Ja za to niekoniecznie - uśmiechnęłam się.

Adam?
1516 słów, yay.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz