wtorek, 1 maja 2018

Od Naomi

Huh... Dopadł mnie straszny brak motywacji,  przez to zaniedbałam treningi z Mefistem.  Jeździłam z nim tylko w tereny na oklep,  a resztę czasu spędzał na padoku lub w boksie. 
Wyrzuty sumienia zjadały mnie od środka.  I pewnego dnia powiedziałam do siebie:" Koniec.  Ruszaj tyłek i do roboty.  " Chyba powinnam zostać  mówcą motywacyjnym.
                                ~*~
Pierwsze promienie słońca musnęły mą twarz,  wybudzając ze snu. Od razu wstałam,  nałożyłam na siebie wynoszone bryczesy oraz bluzę i ruszyłam do stajni.  O dziwo,  byłam szybsza niż stajenni, więc to ja podałam śniadanie mojemu ogierowi. Ogółem w całej stadninie panował spokój,  słychać było tylko przelotne parsknięcia wierzchowców. Można było wyczuć lekki chłód.
Podczas gdy Meff pożerał swoją porcję owsa,  ja pomknęłam szybko do siodlarni,  aby przygotować sprzęt do jazdy. 
Jak w całej stajni,  tak i tu panowała błoga cisza,  moje kroki roznosiły się echem po pomieszczeniu.  Podeszłam do mojej szafki,  w chwili gdy otworzyłam drzwiczki wysypała się masa szczotek. Narobiły strasznego hałasu,  który rozniósł się jeszcze większym echem. W końcu dokopałam się do tego,  czego szukałam.
Czarne siodło wszechstronne,  w którym wysiedziałam niezliczone godziny,  leżało wciąż na tym samym miejscu,  okryte bawełnianym materiałem.  Wyczyszczone i wypastowane czekało,  aż wezmę się w garść. I w końcu nastała ta chwila.
Obładowana całym potrzebnym sprzętem wyszłam z siodlarni i skierowałam się do boksu karusa.  Ten z lekkim zażenowaniem w oczach spojrzał na mnie i na to co niosę.
-Pocieszy cię fakt,  że dostaniesz marchewkę? - poklepałam ogiera po szyi.
Sięgnęłam po szczotki i energicznymi ruchami zaczęłam czyścić wierzchowca. 
Po 15 minutach Mefisto był już gotowy do jazdy,  więc wyprowadziłam go na lonżownik,  aby odrobinę go rozruszać.
                              ~*~
Udany trening bardzo podniósł mnie na duchu oraz dodał ogrom motywacji i siły do działania. Nawet Meff był zaskakująco grzeczny i posłuszny. 
W ramach podsumowania treningu i chwili odetchnienia skierowałam karusa stępem w stronę lasu,  z którego dobiegał cichy,  melodyjny śpiew ptaków.
Byliśmy już w środku lasu, ja zatraciłam się w leśnym koncercie.  Dookoła panował iście przepiękny widok wczesnych promieni słonecznych, przedzierających się przez gęste korony drzew.  Stukot kopyt Mefista na twardej leśnej ścieżce bardzo roznosił się po lesie i razem z tą niecodzienną ciszą tworzył coś niezwykle uspokajającego.  Chciałam w tej chwili trwać wiecznie.  Lecz ktoś lub coś zakłóciło ten błogi spokój.
<? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz