niedziela, 6 maja 2018

Od Jacqueline C.D. Yuu

Wieczorem poszłam na spacer z Cold Water, chcąc przetrawić wszystko co wydarzyło się podczas dwóch ostatnich dni. Wyjazd do Nowego Jorku. Namowy Seth’a. Pożegnanie. Wyjazd. Powitanie przez ciocię i Harriet. Nie powiem żebym się nudziła. A potem jeszcze ten irytujący, aczkolwiek całkiem ładny, chłopak To nie moja wina! Powinien patrzeć się jak chodzi i gdzie. Nagle poczułam jak stopa zahacza mi się o korzeń a ja wpadam prosto w czyjeś ramiona. I to nie byle kogo. Oczywiście chłopaka ze stołówki. Ja i moje szczęście.
- Aż tak przystojny jestem, że chcesz ze mną odgrywać romantyczne sceny z tandetnych filmów? - zapytał mnie z pewną dozą kpiny.
Tego już było za wiele. Szybko wstałam i otrzepałam się z ziemi. Nie zamierzałam dłużej znosić jego nędznego, durnego towarzystwa. Już chciałam odbiec, kiedy przypomniałam sobie o niebieskookiej. Zagwizdałam, ale nigdzie nie ujrzałam kipiącej energią, czarno-białej kulki. Nie powiem, nieco się zdenerwowałam. Jednak to nadal Cold Water.... pewnie się zgrywa. Nerwowo rozglądnęłam się dookoła, ale jedyną zauważoną przeze mnie istotą był ten idiota. Spokojnie Jac, nic jej nie jest. Tylko spokojnie, zero uczuć. Wymusiłam na sobie nikły uśmiech. Nic się nie stało. Sama sobie poradzisz, dokładnie tak jak zawsze. Na głowę nałożyłam kaptur czarnej bluzy z kapturem, ale prześladowało mnie wnikliwe spojrzenie szatyna. Zirytowana rzuciłam mu spojrzenie w stylu „weź spadaj na drzewo”, i ponownie miałam zamiar ruszyć. A jednak. Poczucie sumienia. Cholera jasna, Water nie rób mi tego.
- Bardzo chciałabym móc cię w tej chwili opuścić, ale obawiam się... - głośno wciągnęłam powietrze - iż jesteś mi bardzo potrzebny, nieudaczniku.
Zmierzyłam go uważnie spojrzeniem. Nawet nie wie jak ciężko te słowa przeszły mi przez gardło, więc lepiej niech nie zaczyna się śmiać gdy mam całkiem dobre chęci. Może tylko brak motywacji czy innych dupereli...
- Nie jestem pewien czy bezinteresowna pomoc jest w moim stylu, kochanie - wyszczerzył się - A tak z innej beczki... nadal mi się nie przedstawiłaś. Powiedzmy, że to będzie moja zapłata.
Westchnęłam ciężko. Boże daj mi cierpliwość, gdyż przysięgam na swoje nędzne życie, że długo z nim nie wytrzymam.
- To gentleman powinien przedstawić się jako pierwszy - wskazałam na niego teatralnym gestem.
Tym razem to on ciężko westchnął i jakby zrezygnowany, przewrócił oczami.
- Nazywam się Yuu. Czy tyle ci wystarczy księżniczko? - warknął.
O Jezu, co się tak gościu stresuje. Niech mu tu tylko żyłka nie pęknie ze złości bo ja po karetkę dzwoniła nie będę.
- Miło mi - powiedziałam sarkastycznie - Ja jestem Jacqueline.
Chłopak zaczął się śmiać.
- A zamknij japę, idioto i pomóż mi łaskawie zanim coś złego się stanie... - ugryzłam się w język.
Im mniej wie tym dla niego lepiej. Chyba załapał, albo był zmęczony czy coś, bo nie zadawał więcej pytań. Założyłam (aktualnie)  czerwono-blond włosy za ucho i zaczęłam przedzierać się przez krzaki. Yuu mruknął coś niezrozumiałego, zapewne przekleństwo. Kto by pomyślał, że będzie w nocy ciągnięty przez las, tylko dlatego, że niestety na mnie wpadł. Ups. Jakoś mi go nie szkoda. Postanowiłam skupić się na szukaniu suczki. Nawoływałam ją raz po raz, ale odpowiadało mi tylko leśne echo. Gdzie ona jest?! Nagle gałąź z całym impetem walnęła mnie w twarz, a następnie mojego towarzysza. Syknęłam z bólu. W oddali zamajaczyły mi światła. Zaczęłam przedzierać się w tamtym kierunku. W zasadzie miałam znowu zawołać Cold Water, kiedy Yuu bezczelnie zatkał mi usta swoją ogromną dłonią, zapewne z mnóstwem zarazków. Zdenerwowana kopnęłam go... No właśnie tam. Szatyn przeklął ponownie i mnie puścił. Do mnie natomiast dotarło, że moja puchata przyjaciółka mogła zostać porwana. Wow, brawo za uruchomienie mózgu Jac. Nagroda Nobla ci się normalnie należy. Przeczesałam włosy ręką. Sięgnęłam po papierosy i zapalniczkę. Boże, przecież to zupełnie jak scena z kiepskiego thrillera. Już miałam odpalać swój prywatny lek na stres, ale usłyszałam skowyt. Rzuciłam się biegiem w kierunku usłyszanego dźwięku, nie zważając na to czy Yuu jeszcze za mną idzie. Runo leśne chrzęściło pod naciskiem moich butów. Nadal nic nie widziałam, więc musiałam polegać na słuchu. W pośpiechu złapałam za gruby konar mający posłużyć mi za obronę. To co zobaczyłam.... tego chyba jeszcze nikt nie opisał ani nie sfilmował. Wat walczyła z trzema wilkami i dosyć słabo jej szło. Miała głębokie rozcięcie na boku. I. Nie mogłam już dłużej na to patrzeć. Trochę zaślepiona troską o psa, rzuciłam się na najbliższego napastnika. Nie chciałam go zabić, a jedynie odtrącić. Pierwszy wilk wylądował przy świerku stojącym nieopodal. Następny mnie uprzedził i się na mnie rzucił. Ciężar zwierzaka nieco mnie zaskoczył i przeważył. Upadłam przytrzymując jego klapiące szczęki kijem. Adrenalino? Gdzie jesteś kiedy cię potrzebuje? Cóż, adrenalina się nie zjawiła, ale za to zjawiła się moja irytująca pomoc. O ile można nazwać pomocą to, że zdezorientowany rozglądał się po polanie i nie za bardzo wiedział co zrobić.
- Jak mnie tu zostawisz, to mój duch będzie cię nawiedzał codziennie i nie pozwalał normalnie żyć! - krzyknęłam, zadowolona ze swoich słów.
Pan Jestem-Panem-Wszystkiego także złapał za kawałek drzewa i usiłował odtrącić ostatniego wilka. Powróciłam do ratowania swojego marnego życia. Starałam się odepchnąć wilka, jednak on bardzo mocno napierał tymi swoimi słodkimi łapkami. Jac? On chce cię zabić i mówisz na niego słodki? Do reszty ci odwaliło? Zacisnęłam zęby. Kły wilka raz po raz lądowały coraz bliżej mojej twarzy. Postanowiłam zrobić coś wyjątkowo ryzykownego, głupiego i.... w moim stylu. Poczekałam aż będzie się przygotowywał do następnego kłapnięcia i szybko przeturlikałam się spod niego. Zdezorientowany zwierzak przewrócił się, gdy zorientował się, że nie ma już na czym stać. Raz. Dwa. Trzy. Podniosłam się i korzystając z zaskoczenia odtrąciłam napastnika do jego towarzysza. Zadowolona z siebie byłam bardzo krótko, bo od razu spojrzałam na rany Cold Water. Podbiegłam do suni i delikatnie podrapałam za uchem, gdy ta osunęła się w moje ramiona. Podniosłam ją i poczułam jak pojedyncza łza płynie mi po policzku. Halo! Dopiero przyjechałam, więc raczej przeżyje. Nie mogliby w tej telenoweli od razu mi zabić psa. Tak się nie robi. Poza tym, to chyba płytkie rany, krew nie lala się strumieniami. Na moment zapomniałam nawet, że Yuu także tu jest.
- Dzięki za pomoc. Teraz będę musiała jechać do weterynarza, nie wiem czy powinieneś - odezwałam się.
Szatyn delikatnie uniósł brew.
-Ciągniesz mnie taki kawał, narażasz na wilki, a teraz mówisz, że mam sobie iść? No okej.
Wzruszył ramionami i odszedł. Powstrzymałam się od histerycznego śmiechu i pobiegłam z psem na ramionach do stajni. Nie mamy chyba za bardzo czasu, pojadę na oklep. Odnalazłam szybko boks Cortany, choć nie wiem jakim cudem, bo dzisiaj rano trzy razy musiałam pytać o drogę. Założyłam jej kantar, a uwiąż przełożyłam pod szyją. W tym czasie Water leżała na ziemi i uważnie przyglądała mi się swoimi niebieskimi ślepiami. Właśnie wyprowadzałam konia z boksu, brałam sunię na ręce. I co? Usłyszałam jego. Koleś mnie chyba prześladuje, bo to jest przecież niemożliwe. Z całą pewnością wychodzę teraz na wariatkę, bo mogłabym z tym iść do właścicieli czy coś. Oni na pewno by załatwili coś dla mojej towarzyszki. Wzięłam dwa głębokie oddechy gdy dotarły do mnie jego słowa.
-Weterynarz zaraz będzie, poprosiłem panią Ruby żeby zadzwoniła - oparł się o drewnianą ścianę.
Zawróciłam Cor z powrotem do boksu. Wszystko jej zdjęłam, a psa ponownie wzięłam na ręce. Ile razy jeszcze go dzisiaj muszę spotkać?
- Dzięki - burknęłam.
Ten jedynie się zaśmiał i pokręcił z niedowierzaniem głową. Tak tak. Ja też nie wiem po co nadal tu stoisz głupku. Pomocny głupku. Nic dzisiaj nie przemyślałam. Działałam chyba tak bardzo na spontanie, że wszystko co robiłam było maksymalnie idiotyczne i zapewne... Nie obchodzi mnie co inni o mnie myślą. Mam to gdzieś. Zerknęłam na wyświetlacz telefonu. 21:30. Cudowna godzina na wizyty weterynarza, prawda? Ugh. Na podjeździe pojawił się czarny pickup. Wysiadła z niego szczupła kobieta po 40 i przez chwilę widziałam ją. Mama. Nie to niemożliwe. Mama już dawno nie żyje. Odchrząknęłam.
- Wilki ją zaatakowały - powiedziałam, podając sporą sunię pani weterynarz.
Czekałam aż kobieta zbada husky i zrobi co konieczne, żeby opatrzyć te rozcięcia. Zignorowałam rozbawione spojrzenie Yuu, jakim ciągle mnie obdarzał. Nie moja wina, że musi być takim przebiegłym palantem, a ja poddałam się chwili grozy. Przejechałam dłonią po uwiązie trzymanym w drugiej. Trochę to zajęło, ale już po kilku minutach mogłam iść razem z Water do pokoju w akademiku. Pożegnałam się z lekarką i ruszyłam w kierunku budynku mieszkalnego. Sunia dreptała obok mnie, aczkolwiek nieco wolniej niż zazwyczaj. Pod nosem zaczęłam sobie nucić Introducing 
Me, no wiecie, ta piosenka z Camp Rock. Wszystko byłoby spokojnie i fajnie, gdybym ponownie sobie nie zapomniała o Yuu. Chłopak przecież też mieszka w akademiku. Świetnie, czyli muszę znosić jego towarzystwo jeszcze do pokoju. Wspinaczka po schodach była dość męcząca, żałuje, że nie ma tu windy. Albo jeszcze jej po prostu nie znalazłam. Wyciągnęłam z kieszeni bluzy klucz, otworzyłam zamek i weszłam do środka szybko zamykając za sobą drzwi. Szybko się umyłam brzoskwiniowym płynem, założyłam szarą koszulkę którą kiedyś ukradłam bratu i ogarnęłam, po czym zakopałam się w ciepłej kołdrze. Cold Water ułożyła się obok mnie. Nie nastawiałam sobie budzika, gdyż następnym dniem była sobota. Pogłaskałam jeszcze raz husky i zasnęłam z lekkim uśmiechem na ustach. Dzisiaj dobra karma zmieszała się ze złą.
***
Obudziłam się niewyspana. Wzięłam telefon z szafki nocnej, żeby sprawdzić godzinę. 10:37. Co tak wcześnie? Zazwyczaj wstaje dopiero o 12 bo nie mogę spać w nocy. No nic. Wyciągnęłam z szuflady słuchawki, podniosłam się do pozycji siedzącej i założyłam swoje kapcie pieski. Z szafy wyciągnęłam czarne spodnie oraz czerwoną krótką bluzę z napisem „Psycho”. Nie ma lata, więc po co mam się męczyć w krótkim rękawie i bluzie. Do tego założyłam białe superstary z czarnymi detalami. Wychodząc wzięłam jedynie telefon i trochę pieniędzy, które włożyłam za obudowę. Miałam dzisiaj wyjątkowo dobry humor więc nawet przywitałam się z recepcjonistką. Podeszłam do swojego motoru i założyłam kask. Miałam na sobie mało profesjonalny strój do jazdy, ale nie był mi on szczególnie potrzebny. Cieszyłam się wolnością, wiatrem który czułam ze względu na prędkość. Dojechałam na miejsce w ekspresowym tempie. Jeszcze nigdy nie byłam w miasteczku, ale Harriet na pewno. Szybko wybrałam numer do kuzynki, która odebrała po trzecim sygnale.
Jestem w jakimś miasteczku nieopodal Morgan, przyjedziesz? 
- Jasne! 
I się rozłączyła. Oparłam się o ścianę pobliskiej kawiarenki i czekałam. Nie wiem czemu zadzwoniłam akurat po nią. Nie przepadałam nigdy za Harriet. Szczególnie odkąd zaczęła... powiedzmy, że być niestała w uczuciach. Nie wiem co zrobiła ze swoją grzeczną, i miłą wersją, ale nie mogę osądzać ludzi kiedy sama także się bardzo zmieniłam. Usłyszałam jak ktoś mnie woła. Miałam nadzieje, że to już moja kuzyneczka, ale czy ona nazwałaby mnie niezdarą? Nigdy. Chyba. To co ujrzałam, a raczej ten kogo ujrzałam to na pewno nie była Harriet. Co on tu robi o tej porze? Jak się tu dostał? Musiałam zachować pytania na potem.
- Hej, nieudaczniku. Śledzisz mnie, czy jak? - powiedziałam kiedy podszedł wystarczająco blisko.
- Czy jak - odparł szczerząc się idiotycznie.
Boże czemu mi to robisz? Jak chcesz mnie ukarać to są na to inne sposoby.

Yuu? 
Wybacz, nieco denne

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz