sobota, 12 maja 2018

Od Cassiopei do Siergieja i Cadlynn

.:SOUNDTRACK:.

  Od pokazów w Nowym Jorku minęło niewiele tygodni. Dolce & Gabbana Alta Moda w The Metropolitan Opera House pokazali serię różnego rodzaju strojów z motywem aglomeracji, błyszczących i pełnych bogactwa kolorów. Podobnie jak damska linia, tak i męska zainspirowana była kulturą, kuchnią i architekturą Nowego Jorku. Nie oznaczało to jednak, że duet projektantów zrezygnował ze swojej charakterystycznej estetyki glamour rodem z Włoch. Osobiście kreacje do mnie nie przemawiały, może oprócz maksymalnie kilku. Donatella Versace ukazała nową, wiosenną propozycje na ówczesny rok. Projektant, z którym współpracowaliśmy, miał mnóstwo inspiracji, by stworzyć teraz swoją własną kolekcję i albo przyklasnąć wielkim guru mody, albo postawić na coś, za co go kompletnie wyśmieją. Była tylko jedna, właściwa droga, jaką Conley Frederick Mai wybierał za każdym razem, aby narobić wokół siebie entuzjastycznego szumu. Kochał skandale bardziej, niż rekiny wielbiły krew. Nic więc dziwnego, że i tym razem wymyślił coś szalonego, jak to miał w zwyczaju od początku swojej kariery... 
   Znajdowałam się właśnie w centrum Paryża na Tygodniu Mody wiosennej w projekcie sukni z 2011, ale przerobionej na coś, co miało zaskoczyć wszystkich ludzi zebranych po drugiej stronie, siedzących na krzesłach z wyciągniętymi telefonami oraz aparatami. Haute Couture nigdy nie było dla Conley'a problemem, lubował się w nim, więc większość z nas miała być dziś weń ubrana i doprowadzona do granic możliwości perfekcji każdej obecnej fryzjerki oraz makijażystki. Styliści poprawiali ostatnie, niewidzialne niedociągnięcia ubrań jeszcze na wieszakach, jakby w ten sposób sądzili, że będą jeszcze bardziej olśniewające. To był raj dla perfekcjonistów i piekło dla tych, którzy nimi nie byli. Biada tym drugim, bowiem tutaj zamęczyliby się na śmierć od stałego napięcia emocjonalnego. Tutaj nie znajdowało się legowisko motyli, tylko węży. Jadowitych. Nieczułych. Dwulicowych. Zdradzieckich. Narcystycznych. Mściwych. Niewiele modelek pod wpływem presji zostawało sobą, jeszcze mniej wytrzymuje do samego końca. Oto mroczna strona modelingu: nie ważne, co ci dadzą, masz wyglądać jak milion dolarów i przy tym uśmiechać się lepiej od królowej Wielkiej Brytanii. Włoszka po mojej prawej dostała o dwa rozmiary za małe szpilki, przez co napinała wszystkie mięśnie, aby się nie przewrócić, wyglądać przy chodzeniu naturalnie. Po mojej lewej pewna Szwedka miała znacznie większy rozmiar biustu, dlatego ledwo oddychała w swojej srebrzystej sukni, ale nie miała nic do gadania, bo otwierała cały pochód. Ja dostałam zły podkład i dodatkowo nie było kremu, jaki mogłabym pod niego dać, dlatego moja skóra po zdjęciu makijażu będzie w dotyku przypominała papier ścierny. Dodatkowo nie tylko Włoszka cierpiała z powodu butów - czułam już stworzone na piętach obtarcia od swoich.
- Gdzie się podziewa moja la più bella costellazione?
  Uśmiechnęłam się pod nosem, patrząc w swoje odbicie, by ujrzeć obok swojej twarzy oblicze Conley'a. Nigdy nie patrzył na pokaz z widowni, zawsze najpierw odwiedzał wszystkie modelki i dwukrotnie sprawdzał, czy każda spełnia jego wizję. Nie dało się inaczej, nie można było przed nim uciec - był niczym Apollo podczas wygłaszania tyrad nad wyższością tego, co sam sobie wymyślił za sztukę w zakresie mody.
- Tutaj. - odpowiedziałam niezmiennie od lat. 
- Znasz swoją misję, prawda?
-Owszem.
- To dobrze. Ostatnie minuty dla waszych katów i widzę was na próbie generalnej. - mówiąc "katów", miał na myśli wszystkie te biedne kobiety, które dla niego pracowały i zdobiły nas niczym jego trofea.
   Skinął głową Daisy i Tinie; moim "katom". Obie jednocześnie zabrały się do pracy, sprawdzając objętość oraz wytrzymałość moich loków na wzór tych w 2015, ale we włosy miałam tym razem wplecione prawdziwe róże... Na szczęście pozbawione kolców u łodyżek. Ich życie kończyło się na mojej głowie, miały już nigdy więcej nie mieć szansy w pełni rozkwitnąć. Jedyne, co im pozostało, to tak naprawdę więdnąć. Zapatrzona we własne odbicie, zaczęłam się nad tym zastanawiać znacznie bardziej, porównując to do własnej sytuacji życiowej. Czy ja kiedykolwiek tak naprawdę rozkwitałam? Czy wszystko to, co dokonałam do tej pory, było ukierunkowane w tym celu? A może tak naprawdę po prostu marnotrawiłam swój własny czas, wykorzystując udogodnienia w postaci własnej urody, pieniędzy, a przede wszystkim sławy?
  Nie zauważyłam nawet, kiedy minął wyznaczony przez Conley'a czas. Wszystkie po kolei ruszyłyśmy do miejsca, jakie zawsze mężczyzna upodabniał do wybiegu. Ja szłam ostatnia, mijając po raz ostatni stanowiska z lustrami, krzesłami obrotowymi i blatami uginającymi się od kosmetyków, suszarek, a także wielu innych przyrządów potrzebnych do tego, byśmy wyglądały w obecny sposób. Specjalnie było tutaj tworzone białe światło ze znacznie droższych żarówek, niż te, jakie zazwyczaj kupuje się do własnego domu. Wszędzie cały czas było jaśniej, niż na zewnątrz, ale przynajmniej jeszcze nie ślepło się od fleszy po drugiej stronie kurtyny.
- Dobrze, teraz po kolei. Doskonale. Trochę szybciej. - słyszałam już głos siwobrodego Apolla. 
  Wyraz jego ambicji malował się nie tylko na jego twarzy, ale również na nas. Byłyśmy żywymi manekinami, na których wywieszał produkty swojego ego, co w gruncie rzeczy tak naprawdę nie było złe, dopóki były w miarę dopasowane. Nie każda z nas jednak mogła tak powiedzieć, jeżeli nie żadna... Kiedy większość z wyprzedzających mnie kobiet zdążyła w końcu przejść się przed nim, nadszedł czas również na mnie. Odetchnęłam głębiej, lecz nadal niezauważalnie dla wszystkich, co znajdowali się dookoła mnie. Mijające mnie modelki rzucały tylko zdawkowe spojrzenia, zapewne prychając pod nosem. Ale to nie miało znaczenia - rozluźniałam się, przyjmując naturalnie wyprostowaną postawę. 
   To ja byłam wisienką na torcie, nie one.
   Ruszyłam majestatycznie profesjonalnym krokiem, harmonizując tempo. Patrzyłam prosto w oczy bóstwa o stalowo szarych tęczówkach, widząc w nich coś znacznie bardziej drapieżnego. To coś odmładzało go o kilkadziesiąt lat, przypominając o jego lwiej naturze zdobywcy. Przez kilka sekund widziałam Conley'a jako młodego dorosłego, który właśnie rozpoczyna swoją grę. Teraz stał przede mną zwycięzca w trzyczęściowym garniturze, co nie cofnie się przed niczym, aby dopiąć swego. Łączyło to nas, a jednocześnie dzieliło. Ja znałam granice, on nie miał żadnych. Zatrzymałam się przed nim, nie odciągając od mężczyzny nawet na ułamek sekundy spojrzenia. Tak, jakbym już faktycznie stała przed obliczem kamery. To był jednocześnie jego test ostateczny - onieśmielał nas swoim spojrzeniem błądzącym nie tylko po naszych sukniach, ale także ciałach. Obróciłam się spokojnie i ruszyłam z powrotem, nie słysząc nawet słowa komentarza.
   Jego milczenie bowiem było największą pochwałą, na jaką mógłby się kiedykolwiek zdobyć.
  Po wyjściu zza kurtyny nadal nie zrażeni niczym dziennikarze obsypali mnie masą fleszy. Automatycznie skierowałam się w stronę kamery tak, jak przedtem do Conley'a. Ludzie wyciągali się ponad swoje miejsca, aby mieć lepsze ujęcia mnie w tej kreacji. Stanięcie. Obrót. Powrót. Byłam gwiazdą tego wybiegu, lśniłam tak, jak to sobie Apollo wymarzył w karminowej, zwiewnej sukni z dekoltem w kształcie litery "V".


***

    Tak dokładnie wyglądało moje życie jeszcze niespełna tydzień temu. 
    Siedziałam w jasnym, skórzanym fotelu naprzeciw biurka matki z brzozowego drewna, za którym jeszcze nie zasiadała. Zawsze wychodziła na balkon za nim, zamykając za sobą szklane drzwi, żeby nie zasypywać mnie czy Adlyn górą informacji, albo paplaniem o wszystkim i niczym z przyjaciółkami. W obecnej sytuacji obstawiałabym pierwszą z powyższych możliwości; kobieta zamaszyście gestykulowała, jakby prowadziła rozmowę jednocześnie z kimś niewidzialnym i rzucała piorunujące spojrzenia na drzewa za naszą willą utrzymaną w całości w jasnych, pastelowych odcieniach. Wściekała się najczęściej o to, iż jej asystentka znowu zapomniała o jakiejś drobnej dacie, albo nie przedstawiła danego projektu tak, jak ona by to zrobiła... Czyli najlepiej ze wszystkich. Jeżeli Conley'a porównywałam do lwa, to ona była odwiecznym łowcą lwów. W o wiele mniejszym stopniu pozbawionym skrupułów, ale za to o wiele bardziej skutecznym myśliwym o ciętym języku.
   Nie miałam pojęcia, że zmieni się ono dokładnie w przeciągu sekund.
  Charakterystyczne kliknięcie uprzedziło mnie o tym, iż wysoka blondynka przede mną właśnie zamierzała powrócić. Dzisiaj była ubrana w beżową marynarkę, pod którą miała zapiętą na ostatni guzik czarną koszulę, do tego oczywiście doskonale dopasowane spodnie typowo biurowe i mroczne, lśniące szpilki o odcieniu bardzo ciemnego grafitu. Poprawiła grzywkę, jednocześnie sprawdzając drugą ręką, czy jej trwała nadal układa się w ten sam obłoczek, co ma Penny Chenery w filmie pod tytułem: "Niezwyciężony Secretariat". W dzieciństwie byłam pewna, że się na nią wręcz stylizowała, ale dopiero teraz wiedziałam, że taka już po prostu właśnie była Gladys Weatherly. Usiadła dystyngowanym ruchem na krześle, niemal niesłyszalnie uprzednio je przesuwając. Spojrzenie jej szaro niebieskich oczu było zawsze dla mnie znacznie łagodniejsze, niż dla mojej starszej siostry. Byłam za to wdzięczna, ale jakaś część mnie (zapewne ambicja, dążenie do sprawiedliwości i duma) odwiecznie pragnęły, by nie oszczędzała mnie tak bardzo. Byłam pewna, iż nie ugięłabym się pod nim i nie sprawiała problemów. Położyła dłonie na barwnych czasopismach z moimi zdjęciami na okładkach. Zostałam jednoznacznie okrzyknięta "Różą Kanady", cokolwiek to znaczyło. Po pokazach Tygodnia Mody dziennikarze nie dawali odetchnąć Conley'owi, ciągle zadając jedno i to samo pytanie: kiedy ta kolekcja ruszy w świat? Skandal okazał się być hitem tej wiosny. Moja matka rzuciła w końcu pełne politowania spojrzenie na gazety, aby z powrotem je przenieść na mnie, po czym westchnąć:
- To jest dużo, Cassie. Więcej, niż kiedykolwiek się po tobie tak naprawdę spodziewałam. Myślałam, że jeżeli nie będziemy kontrolować twoich ocen, a potem damy wolną rękę, to nie będziesz kompletnie wychodzić z inicjatywą. - uśmiechnęła się lekko. - Uważam jednak, właściwie to bardziej przypuszczam, iż tak naprawdę nie jesteś w tym wszystkim szczęśliwa.
  Schowała te gazety do szuflady, by je wymienić na broszury różnych, amerykańskich uniwersytetów. Oczywiście tych z najwyższej półki. Miała jednak rację - przypomniałam sobie bowiem własne zawahanie przed wstaniem od lustra na Tygodniu Mody. Mogłam znacznie więcej, niż tak naprawdę myślałam, aby całkowicie rozkwitnąć. Być może zapewni mi to gruntowna edukacja właśnie na którejś z tych uczelni?
- Myślałam nad tym. - przyznałam najpierw bez ogródek. - Nad tym, że tak naprawdę nie spełniam się w tym miejscu, w jakim aktualnie się znajduje. Chciałabym czegoś znacznie więcej, a ty jak zwykle wykorzystując zdolności telepatyczne, dowiedziałaś się o tym szybciej, niż ja sama.
- Złociutka, my, matki, słyszymy i widzimy więcej, niż tak naprawdę wy sami. W końcu od tego jesteśmy, nawet jeżeli mamy na głowie korporacje czy inne bzdety.
   Zaśmiałam się serdecznie, biorąc do dłoni różne broszury, a w tym momencie zaczął ponownie dzwonić telefon matki.
- Przepraszam cię, ale nie znam tego numeru i muszę zobaczyć, czy to przypadkiem nie jakiś klient, którego Alice źle potraktowała.
- Nie ma sprawy, poczytam sobie w międzyczasie. - szczerze byłam wdzięczna za ten moment zastanowienia.
   Artemida wyszła na balkon prawdopodobnie w celu kolejnych łowów, a ja miałam tą jedną, jedyną chwilę, żeby zrozumieć wyższość Harvardu nad Yale, chociaż w wielu przypadkach kierunki się powtarzały i miały ten sam tok nauczania w mnogich propozycjach. Widziałam siebie w ledwo dopranych ubraniach, z okularami na nosie, siedzącą przed stertą książek w bibliotece... Napędzanej kofeiną czy odżywką białkową. Tym razem to ja westchnęłam - ogrom pracy, z jakim przyjdzie mi się wówczas zmierzyć był, cóż, mało zachęcający tym bardziej, że matka zakreśliła czarnym markerem kierunki ścisłe. Mogłam iść na medycynę, by ratować ludzi, albo tworzyć najnowocześniejszą technologię. Gdyby nie moje ego, to zapewne już dawno wyszłabym z gabinetu, rzuciła broszurami, oznajmiając głośno, że jest dobrze, jak jest.  
   Ale nie zrobiłam tego.
   Kobieta wróciła z powrotem, tym razem już w drzwiach oznajmiając:
- Nie uwierzysz, ale zadzwonił właśnie do mnie moja siostra z telefonu swojej córki, bo jej się rozładował i pytała, czy byś nie chciała przypadkiem iść z Cadlynn do Morgan?! 
- Morgan? - powtórzyłam, po raz pierwszy słysząc tą osobliwą nazwę, wstałam, okrążyłam biurko i podeszłam do niej.
   Matka natychmiast włączyła swojego białego laptopa, szukając odpowiedniej witryny internetowej. Od razu pojawiło się logo, a przy tym wyświetliło mnóstwo zdjęć jeźdźców. Obie spojrzałyśmy na siebie w lekkim zdziwieniu, ale żadna z nas jeszcze tego nie skomentowała. Gladys, ponieważ nie chciała mnie do niczego namawiać i ja, bo byłam pod tak wielkim wrażeniem, że zaparło mi dech w piersi.
- Ja i Caspian moglibyśmy wziąć udział w Grand Prix. Umiałabym przy tym wiele języków... Nadal po tym mogłabym pójść na Harvard, żeby studiować neurochirurgię wraz z nanotechnologią. - dodałam po chwili namysłu. - Kariera sportowców jest krótsza.
   Artemida pokiwała głową, a widząc mój zapał, nie umiała się nie zgodzić.
- Jestem z ciebie dumna, córko.
   Nigdy nie usłyszałam tego wcześniej. To był pierwszy raz. Czułam się tak, jakbym poznawała swoją matkę od nowa. Niezwykle odświeżające uczucie, które powiększyło moje ego. Można to było porównać do wspięcia się na szczyt, a po chwili spojrzenia na to samo miasteczko, lecz tym razem z innej perspektywy, a co najważniejsze - po pokonaniu wielu trudności. 

***

   Wieczność. Dokładnie tyle trwało zapakowanie Caspiana do specjalnego boksu w prywatnym samolocie, którym równie dobrze można było przewozić wielkie czołgi. Nie miałam pojęcia, skąd go pożyczyli, ale naszą rodzinę stać było na wszystko. Obok metalowego boksu z moim koniem wewnątrz, stały transportery ze mniejszymi członkami mojej rodziny: Boltem i Ginewrą. Pies spał, podczas gdy kotka regularnie wydawała z siebie dźwięki na tyle irytujące, aby jasno zakomunikować swoje niezadowolenie. W drugiej komorze stał mój samochód. Mogłam przejść spokojnie do części, w której znajdowały się siedzenia, ale ustawicznie chodziłam sprawdzić, czy ogier na pewno nie dostał ataku czy jakiegoś wstrząsu od leków uspokajających. Widziałam, jak łypał oczami na całe nowe otoczenie w postaci lotniska, nawet oddalonego o kawałek od willi, pozbawionego tłoku klasy średniej tej planety. Stałam teraz oparta o barierkę boksu i gładziłam mu chrapy lewą dłonią, a prawą przesuwając wzdłuż, aż do grzywki. Czułam w ten sposób jego równy oddech zbliżony do tego, kiedy śpi. 
- Wszystko będzie dobrze, Cas. Poznasz nowych kolegów. Może nawet pozwolę ci na dziewczynę, a potem żonę i będziecie mieć razem dzieci...? Ale najpierw musisz się nauczyć dobrych manier, kapujesz? Masz być dla niej księciem z bajki.


***


  Z radia na kasety mojego chevroleta dobiegał bardzo głośno "Awesome Mix Vol. 2" z mojej autorskiej składanki różnych playlist i soundtracków, kiedy od ponad pół godziny jechałam brytyjską obwodnicą po przeciwnej stronie, niż dotychczas jeździłam w Kanadzie czy Stanach. Miałam złożony dach, bo jeszcze nie padało, chociaż dość szare niebo wyraźne wskazywało, że to niebawem się będzie działo. Z tyłu była przypięta przyczepa z Caspianem i na tylnym siedzeniu transportery moich mniejszych zwierząt. Bagażnik był zapchany po brzegi moimi rzeczami, ale to i tak było za mało; Happy (mój agent/ochroniarz) obiecał, że niebawem dowiezie całą resztę, więc w tym samym czasie mogłam się spodziewać odwiedzin rodziców czy nawet siostry.


   Podśpiewując piosenkę, zjechałam zgodnie z radami GPSa z mojego telefonu pod adres ze strony internetowej, dopatrując się po prawej stronie bramy wjazdowej numerka: 2435, czy 2135? Nie widziałam dokładnie bez okularów, ale postanowiłam zaryzykować głównie dlatego, że stały dumne, odlane z brązu głowy koni na szczycie bramy... Co było chyba jednoznaczną podpowiedzią na temat tego, co znajdę za nią. Przynajmniej tak myślałam. I, uwaga, nie zawiodłam się. Piękne, ciągnące się wzdłuż i wszerz pastwiska z biegającymi rumakami różnych odmian oraz maści, próbowały ścigać się z moim samochodem. Śmiałam się, wystukując rytm piosenki na drzwiach pojazdu, który wydawał mi się zrównywać z tętentem kopyt. W połowie drogi pojawiło się rozwidlenie na parking uniwersytecki, a zarazem podjazd pod stajnię. Musiałam wybrać to drugie ze względu na mojego kopytnego przyjaciela. Jak tylko podjechałam, to zauważyłam od razu inną przyczepę z rosyjskimi oznaczeniami na szybie czy tablicy rejestracyjnej. Białowłosy chłopak właśnie ją rozpakowywał ze sprzętu jeździeckiego w jej wnętrzu. Miał na sobie czarny płaszcz zapięty szczelnie od góry do dołu, a na szyi zawiązany szalik w czerwono - białą kratę. Jego spodnie były na tyle obcisłe, iż po pierwszych oględzinach uznałam je za rurki, ale okazały się jednak znacznie luźniejsze, tym samym stanowiąc coś pomiędzy codziennym ubiorem, a czymś znacznie bardziej oficjalnym. Przy jego wysokich oficerkach z ciemnej skóry, ujrzałam srebrne ostrogi. Właśnie otwierał jedno z wielu "luków bagażowych" w przyczepie, aby wyciągnąć wielką skrzynię na kółkach. Tym samym spostrzegłam na jego dłoniach biel - nosił niezwykle czyste rękawiczki, co było dla mnie absurdalne, biorąc pod uwagę otoczenie i to, w jakim celu się tutaj znaleźliśmy. Zaparkowałam obok niego, wnosząc w jego spokojny dzień hałas wraz z szumem, jaki zawsze mi towarzyszył. Trzasnęłam drzwiami po wyjściu z auta i wyjęciu kluczyków ze stacyjki, ruszając w jego stronę; właśnie uporał się z tym, co uznałam za przedmiot, w którym przechowywał zapewne cały asortyment pielęgnacyjny swojego wierzchowca.
- Też siwek, co? Nigdy nie widziałam, żeby tyle samo trzeba było targać do innych. Niesprawiedliwe, ale dzięki temu na zawodach widać, kto ma najczystszego konia.
   Młody mężczyzna, który nie miał prawa być o za wiele ode mnie starszy, poderwał się od swojej roboty, by ogarnąć mnie dość chłodnym spojrzeniem. Wydawał się mało przejęty moją gadką na wstępie znajomości, ale jednocześnie nie sprawiał wrażenia kogoś, kto za wszelką cenę chciał się izolować od otoczenia. Po prostu jego dość trudny charakter musiał odstraszać ponad siedemdziesiąt procent populacji... Przynajmniej to już wywnioskowałam po samej jego mimice i tym spojrzeniu.
- Tak, zgadza się. - ponad angielski przebijał się ten charakterystyczny, rosyjski akcent, nadając jego głosowi specyficzne brzmienie w brytyjskiej wersji tego języka. - Ostatecznie jest to powód do dumy, chociaż droga do osiągnięcia sukcesu dla wielu może być katorgą.
- Właściciele takich wierzchowców muszą mieć więc wyjątkową cierpliwość. Zwłaszcza do ogierów.
   Po raz pierwszy Rosjanin raczył się uśmiechnął półgębkiem, najwyraźniej na jakieś wspomnienie, które musiałam mniej lub bardziej świadomie w nim wywołać.
- Wręcz anielską. - przyznał dość szybko.
- Jestem Cassie, a z tego, co wiem... 
- ...jesteśmy rodziną. Miło mi cię w końcu poznać osobiście, chociaż muszę przyznać, że spodziewałem się zdecydowanie czegoś innego, niż "Guardians of Galaxy" i piosenek z lat siedemdziesiątych. To takie amerykańskie, jeśli wiesz, co mam na myśli.
   Zaśmiałam się serdecznie, łapiąc się pod boki.
- Zaraz ci wcisnę syrop klonowy do naleśników na śniadanie, a potem pójdziemy oglądać mecz hokeja na telewizorze w jakiejś starej knajpie na obrzeżach miasta. Tylko nie wychodź z domu bez strzelby, bo wszędzie są niedźwiedzie grizzly. Ach, no tak, mój czerwony Chevrolet Chevy Pickup z 1953 się zepsuł, więc musiałam pożyczyć brykę od kumpla, który ma rodziców w Stanach.
- Prawie to kupiłem, ale ten samochód rodem ze Zmierzchu możesz po prostu spalić. - doradził jako dobry kuzyn.
- Bo co... U was w Rosji inaczej zarywacie do swoich kobiet, niż poprzez wożenie ich srebrnym Volvo i spotykanie podczas lekcji biologi?
- Przede wszystkim nie zarywamy, tylko upijamy wódką, wtedy wszystko idzie o wiele prościej. Poza tym... To zależy też od gustu.  
   Uśmiechnęłam się szerzej, doszukując się w tym dwuznaczności, którą uznałam za dość uroczą. Albinos już chciał oponować i odwracać moją uwagę od tego, co myślałam, kiedy zza roślinności wokół bramy podjazdowej wychyliła się mi znana postać z wielu fotografii - oto nadchodziła Cadlynn. Jej blond włosy spod szarawego kaszkietu rozwiewał wiatr, nadając jej tym samym dynamiki ruchu, a jej gniewowi na twarzy - potęgi. Tego dnia miała na sobie żółty sweter, który świetnie komponował się z szarymi spodniami konferencyjnymi w wąską, ciemną kratę. Stukała oficerkami w podobny sposób, co Siergiej, kiedy jeszcze do niego nie zagadałam, jednak jej rytm był znacznie głośniejszy - nawet w chód wkładała swoje emocje. Jej pierwszymi słowami po ujrzeniu mnie nie było tak, jak w wypadku kuzyna: "Miło mi cię w końcu poznać osobiście", tylko:
- Gdzie ty do cholery byłaś?! CZEKAM OD GODZINY w tej stajni, a ty zamiast wejść do środka, GADASZ SOBIE W NAJLEPSZE... Z NIM. - ta niechęć w ostatnim słowie oraz dramatyczna pauza przed nim jawnie sugerowała, co sobie pod tym kaszkietem myślała o stojącym przede mną przedstawicielu innej płci.
   Podniosłam ręce do góry, kiedy zaczęła we mnie celować podczas intensywnej gestykulacji rękoma. Postarałam się, aby moja twarz wyrażała czystą skruchę.
- Zgubiłam się na prywatnym lotnisku moich rodziców, kiedy z hot dogiem szukałam toalet.
    Ta szczerość do reszty rozbroiła moją kuzynkę o urodzie lalki - cheerleaderki prosto z High School Musicalu. Spojrzała na mnie tak, jakbym właśnie przedstawiała inteligencję organizmów tak małych, jak ameby lub pantofelki i jej ramiona opadły.
- Jakim cudem jesteśmy wszyscy ze sobą spokrewnieni? - zapytała dość retorycznie, aczkolwiek Siergiej stwierdził, by dodać:
- Też się nad tym zastanawiałem, ale podejrzewam, że to wszystko to efekt motyla.
     Mogłoby się wydawać, iż przez następne piętnaście minut byśmy tak dalej tam sterczeli, ale ja i Siergiej mieliśmy nadal dość pracy, aby jednocześnie dojść do wniosku, żeby się z tym ruszyć. Cadlynn jakimś cudem doznała objawienia pomimo ogromnej frustracji, jaką w niej wywołałam, tym samym oferując mi się z pomocą. Razem otworzyłyśmy klapę mojej przyczepy, gdzie w dalekiej głębi stał w derce oraz ochraniaczach mój własny, siwy ogier.
- Jak się nazywa? - zapytała, starając się nie brzmieć nadal poirytowanie, chociaż rzucała mi spojrzenia, w których to sygnalizowała.
- Caspian. Ale po prostu w skrócie reaguje też na: "Cas". 
- Całkiem nawet ładnie. Mój to Falcon, właśnie jest na pastwisku dla ogierów.
- Myślisz, że dałoby się ich wypuszczać razem? - zapytałam z nadzieją w głosie.
- Tak, on naprawdę nie przypomina samca alfy z zachowania, jest bardzo grzeczny. Nie widzę w sumie żadnego problemu z tym.
   Uśmiechnęłam się z ulgą - to chyba miał być pierwszy, lepszy znajomy Casa.
- A Siergiej też ma ogiera, co nie?
- Tak, to kłusak orłowski. W zasadzie dałoby się ich puszczać stadnie, jeżeli twój nie okaże się być zbyt temperamentny. Volk Siergieja to raczej ignorant i kombinator, więc też nie byłby problemem. Trzeba będzie mu to zaproponować.
   Pokiwawszy głowami, ja poszłam do środka, a ona powiedziała, że zaczeka na mnie na zewnątrz. Wkrótce mój arab mógł ujrzeć całkiem nie mały kawałek przestrzeni otoczony znacznie mniej bujnym lasem od tego w Kanadzie. Brakowało znajomych dźwięków tamtejszych owadów, w tej strefie klimatycznej wszystko było bowiem mniejsze, mniej niebezpieczne. Położył ku sobie uszy, rozglądając się bacznie. Kompletnie nic nie przypominało mu domu. Nie dziwiłam mu się - ja też nadal nie przyzwyczaiłam się do świadomości przebywania w innym miejscu. Cadlynn wyjęła z kieszeni kilkukrotnie złożoną kartkę i ją rozłożyła.
- Ma boks obok Falcona i naprzeciwko Volka.
   Ścisnęłam mocniej bordowy uwiąz Caspiana, który był zaczepiony o jego jaśniejszy, karminowy kantar. W tym odcieniu miał na sobie również derkę oraz ochraniacze do przyczepy, jak i czapraki pod siodła.
- Masz cała rozpiskę?
- Tak i różne bzdety, które muszę ci przekazać od sekretarki. Plan lekcji z godzinami zajęć, mapkę, breloczek, jak chcesz to mam nawet dojazdy do Londynu ze środkami transportu miejskiego, który zatrzymuje się kilkanaście metrów od bramy. Wiesz, doszłaś w zasadzie w połowie roku studenckiego, więc tak naprawdę powinnaś też ogarnąć notatki. - wymieniała informacje jak z procy.
- MY powinniśmy. - zaznaczyłam, wchodząc do wnętrza nowoczesnej stajni. - Ty i ja jesteśmy na tym samym roku, więc tylko Siergiej będzie musiał działać na własną rękę.
- Widzisz, ja mam znacznie ciekawsze rzeczy w międzyczasie do roboty, a jeździectwo traktuje jako rozrywkę.
   Pokręciłam głową z dezaprobatą, kiedy w końcu doszłyśmy pod odpowiednio przygotowany boks, praktycznie na samym, szarym końcu budynku, więc Caspian mógł obejrzeć niemal wszystkich pozostałych sąsiadów... Którzy już wrócili z pastwiska. Cadlynn tymczasem nadal niosła dzielnie kartki u mojego boku.
- Poważnie zapisałaś się na uniwerek, żeby się zabawić? - nie mogłam uwierzyć w to, co robiła. Czy tak właśnie wyglądają praktycznie wszyscy studenci?
- Też. - wzruszyła ramionami. - Podchodzenie do tego tak, jakby to stanowiło przymus aka obowiązek, może skończyć się pracoholizmem, depresją, albo zachwianiami wiary w cokolwiek, w co wierzysz. Do tego chodzenie na wykłady czy zawody jest mainstreamowe.
     Wprowadziłam ogiera do boksu i zajęłam się ściąganiem z niego wszystkiego, co aktualnie było mu już zbędne. Podczas tej czynności wraz z Siergiejem z naprzeciwka, który zajmował się swoim koniem, staliśmy się słuchaczami jej wywodu na temat wszystkiego, co jest nudne oraz typowe. Potem wyciągnęłam z przyczepy resztę rzeczy Caspiana, by w siodlarni się zamienić miejscami z Rosjaninem, bowiem był ode mnie wyższy i dosięgał tam, gdzie ja już nie mogłam włożyć siodła na wystający ze ściany stojak. Podmieniliśmy tabliczki, uznając, że w ten sposób nam wszystkim będzie łatwiej. Moja kuzynka poinstruowała mnie, gdzie zostawia się prywatne przyczepy, a także pojechałyśmy wspólnie pod parking uniwersytecki, gdzie zaparkowałam w cieniu pod drzewem. Założyłam dach na samochód, żeby podczas nadchodzącej ulewy nie zmoczyło mi tapicerki i ponownie przy jej pomocy wniosłyśmy do akademika moje rzeczy na odpowiednie piętro. Nie sądziłam, że będzie miała alergię na kocią sierść, więc kiedy kichnęła na schodach, prawie wyszłam z siebie i się przewróciłam na nią. Prawie, bo w ostatniej chwili chwyciłam się poręczy.
- Masz w dziesiątym. Zazdroszczę.
- Czemu?
- Ja mam czterdziesty dziewiąty...
- O ja pierdole, będzie ci zajebiście ciężko się po nocach wymykać do mnie. Tak samo mi do ciebie.
   Spojrzała na mnie, jakby chciała powiedzieć: "No co ty nie powiesz?".
- W którym ma nasz rosyjski kuzyn? - zapytałam, chociaż po chwili poznałam odpowiedź: - W szesnastym.
- Co? Ja nawet tego nie wiedziałam...! - Cadlynn, po wejściu do mojego pokoju, spojrzała przez okno. Za oknem naprzeciwko mojego, było okno Siergieja. Poznałyśmy to przede wszystkim po jego obecności weń i jego śnieżnej czuprynie.
- Ty to masz dopiero wianuszek facetów. W dziesiątce jest jeszcze Cole Stewart, z którym jesteś w grupie i razem chodzicie na zajęcia. Widzę was razem, serio. Serio, serio.
   Na jej słowa przewróciłam oczami. Tak naprawdę byłam kompletnie nowa, jak ona i Siergiej, a już zdążyłam zostać zshippowana z jakimś sąsiadem. Wolałabym najpierw poznać kogokolwiek, zaaklimatyzować się... Tak naprawdę nadal nie miałam pewności, czy wybrałam dobrze. Położyłyśmy wszystkie transportery i moją walizkę na podłodze.
- Bardzo ci dziękuję za...
- Mam cię jeszcze oprowadzić, bo zdążyłam już poznać całe nasze terytorium i kilku ludzi. - położyła papiery na moim biurku, które przedtem ściskała pomiędzy klatką Gini, a swoją pachą. Były teraz ciut pogniecione, ale nadal tak samo mi potrzebne. Westchnęłam.
- Zgoda. Pójdziemy też po kuzynka, a potem może trochę się zabawimy. - zaproponowałam od niechcenia, co Cadlynn, sądząc po jej minie, wydawało się wyrokiem śmierci.
- Chcesz złączyć kilka jednostek za pomocą alkoholu w godzinach nocnych? Przecież my nawet...
- W przyczepach i ja i Siergiej mamy zapasy.
- Skąd to wiesz? - uniosła lewą brew.
- Cadlynn, to Rosjanin. - powiedziałam tak, bo to było super oczywiste.
- Możesz mi mówić Cade swoją drogą. - przygryzła wargę, zastanawiając się dłużej nad tym, co powiedzieć dalej: - Nie wiem, czy... Wiesz, ja...
- Będziemy tylko we trójkę. Dasz radę. Jesteśmy rodziną czy to przez efekt motyla, czy nie. Najwyżej się znienawidzimy i do końca studiów będziemy zręcznie unikać, a nie utrudniać sobie życie jak w amerykańskich serialach.
- Stawiałabym raczej na tą drugą opcję.
   Po tej wymianie zdań ja zajęłam się rozpakowywaniem ubrań (wyrzuciłam wszystko na kanapę pod łóżkiem piętrowym), a Cadlynn wypuściła moje zwierzęta i pozwoliłam jej samej wyprowadzić Bolta na krótki, wieczorny spacer do pobliskiego lasku. W ten sposób miałam czas przygotować to pomieszczenie pod kątem siebie oraz przebywających w nim istot mi towarzyszących. Legowiska dla obojga, miski, kuweta w łazience dla Gini, część szafy przeznaczona na karmy, zabawki czy smakołyki. Spostrzegłam wówczas, że na buty nie będzie już miejsca, zatem będą musiały stać przy drzwiach w przeznaczonej do tego komodzie. Do tego zabrakło półek na połączenie ubrań zwykłych i jeździeckich, przynajmniej jedna kategoria będzie musiała być nadal w walizce. Odnotowałam w głowie, że tak czy siak będę musiała wyprawić się do czegoś w rodzaju londyńskiej Ikei, albo lepszego sklepu z meblami po dodatkową szafę, toaletkę, kosz na śmieci, kosz na brudne ubrania do łazienki, wieszaki i ozdoby. Spodziewałam się zastać aneks kuchenny gdzieś poza moim pokojem, więc własna lodówka na kłódkę z kuchenką podróżną będą równie dobrym rozwiązaniem. Znałam liczne historie podkradania sobie jedzenia czy picia przez sąsiadów akademickich, dlatego z góry wolałam uniknąć takiego rozwoju wypadków... 
   Powrót Cadlynn oznaczał, że mogłyśmy ruszyć do pokoju numer szesnaście. Przed tym zdążyłam się jeszcze przebrać w czarny golf i ciemną, kraciastą spódnicę. Na stopy włożyłam coś w stylu skórzanych, wiązanych butów typowo jesiennych o wysokim, ale płaskim obcasie, które idealnie nadawały się na angielską pogodę. Całości dopełniły moje równie czarne rajstopy i fale rozpuszczonych, jasnych blond włosów. Dałam jeszcze Gini i Boltowi zasłużoną kolację, na koniec zamknęłam drzwi na wszystkie spusty. Zaczęła się cisza nocna, więc starałyśmy się chodzić bezdźwięcznie, a potem niemal tak samo cicho zapukałyśmy do drzwi Siergieja. Lekko zaskoczony Rosjanin otworzył nam, spodziewając się wizyty zapewne kogoś ze stróżów nocnych, a widząc nas, niemal nie prychnął śmiechem.
- Idziesz z nami na spotkanie integracyjne?

Siergiej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz