niedziela, 17 września 2017

Od Zaina cd. Brooke

Ona w ogóle się nie słucha. Nie chce słuchać. Nie zamierza słuchać. I to mnie denerwuje. Przecież krzywda się jej  nie stanie, jak chociaż raz zgodzi się na moją propozycję, a nie postawi na swoim i choćby jej nożem grożono to nie odpuści. Już wiem co czują niektórzy, gdy próbują mnie powstrzymać przed niektórymi rzeczami. A Brooke doprowadziła do tego, że siedzę obecnie z Masonem na dworze, przed domem i zachowuję się jak jakiś histeryk. A ten mężczyzna zamiast mnie pocieszać, po prostu ignoruje większość z tych rzeczy, którymi się z nim dzielę. Pomijam fakt, że po prostu jestem do tego przyzwyczajony, ale teraz czułem się okropnie. I byłem zły. Tak. Po raz pierwszy byłem wkurzony.
- Mason, ale ja ci cholera tłumaczę, że ona od dwóch godzin nadal stawia uparcie na swoim, że trafi, a jestem przekonany, że teraz kompletnie straciła orientację w terenie - założyłem nogi na blat niewielkiego stoliczka. Mężczyzna na chwilę oderwał wzrok od ekranu swojego telefonu i uniósł brew do góry z nadal poważnym wyrazem twarzy. Uwielbiam t jego mroźne spojrzenie, które mówi "dziecko kochane, jakim cudem ja ci przez tyle lat nie zrobiłem krzywdy?".
- Zdejmij nogi - powiedział spokojnym głosem i wrócił do rysowania palcem po szybce. Tak jak twierdzą, że dzisiejsza młodzież jest uzależniona od telefonów, tak ja twierdzę, że ten czterdziestolatek, wyglądający na trzydziestkę, z ciałem dwudziestolatka i zachowaniem pięćdziesięciolatka, również nie może się bez niego obyć. Nigdy nie zaglądałem mu przez ramię, a to wszystko z powodu tego, że jest ochroniarzem. I wystarczyło, że jeden jedyny raz zabawiłem się we włamywacza, a on po prostu o mało nie pozbawił mnie sprawności fizycznej.
- Czy ty mnie słuchasz? - to że z nim rozmawiam na takie tematy to wina Brooke. Ta kobieta jest zła.
- Pilnuję porządku. Mam ci wytłumaczyć do czego służy stolik? - no nie dogadasz się z nikim.
- Ale ja tu przeżywam wewnętrzny ból egzystencji! Czy stolik miewa takie problemy?!
- Faktycznie, ludzie nie miewają gorszych problemów od ciebie...
- Ty mnie nie rozumiesz... - westchnąłem, widząc jak kiwa głową. Przecież między mną, a nim jest tylko osiemnaście lat różnicy... ale dla niego to chyba aż osiemnaście lat. Tak czy inaczej, usłyszę w końcu wyczekiwaną odpowiedź.
- To prawda. Nie rozumiem też wielu innych ludzi twojego pokroju...
- Czy ty mnie właśnie obraziłeś? - zmrużyłem oczy. Zapadła chwila ciszy, którą przerwałem śmiechem - Uwielbiam ciebie i to twoje inne poczucie humoru.
- Wariat - potwierdziłem, kiwając głową jak dziecko.
- Co nie zmienia faktu, że ona nie raczy nawet napisać!
- Ty do niej napisz - to ignorowanie mnie jest również frustrujące.
- Nie? - oburzyłem się.
- Dlaczego nie? - odłożył telefon na blat, złączył palce u dłoni i w końcu raczył na mnie dłużej spojrzeć niż pięć sekund.
- Bo nie... - wzruszyłem nerwowo ramionami i skrzyżowałem ręce - Nie będę sobie odbierał satysfakcji z mojej racji - burknąłem, zakładając nogę na nogę.
- Może znalazła towarzystwo? - że co proszę? Odwróciłem głowę w stronę mężczyzny, który kompletnie niezainteresowany zajmował się swoimi sprawami. Zmierzyłem go lodowatym spojrzeniem. Jakie towarzystwo? Co on niby miał na myśli? - Wbrew pozorom jesteście do siebie podobni pod tym jednym względem. Jak się jedno uprze to zrobi to, chyba że ktoś was skutecznie przed tym powstrzyma - mruknął. Lustrowałem go spojrzeniem w chwili ciszy, kalkulując i obmyślając przeczącą odpowiedź, która oczywiście nie zgadzałaby się z jego stwierdzeniem, ale tak się składa, że nie miałem nic konkretnego do powiedzenia.
- Jeśli nie zadzwoni w ciągu piętnastu minut to się obrażę.
- Poważna groźba - pokręcił głową.
- Nie rzucaj mi tutaj sarkazmami - warknąłem - Jedna osoba mi od tego wystarczy - wsłuchałem się w dźwięk melodii, która zaczęła lecieć w tle. Jakie towarzystwo? Nie wydałem zgody na spotykanie się z nikim innym. A Mason mnie prowokował. To była czysta prowokacja, na którą również nie wydałem żadnej zgody - Odbierzesz ten telefon? - zwróciłem się do niego.
- To nie mój - odmruknął i spojrzał w kierunku salonu. Zmarszczyłem brwi i odwróciłem głowę, powtarzając jego ruch. Wiedziałem, że zadzwoni! - Nie zabij się na schodkach tak jak dwa lata temu! - krzyknął za mną, podczas gdy ja chwyciłem telefon w ręce i wskoczyłem na oparcie sofy, zwieszając nogi. To będzie chwila, w której będę się mógł odwdzięczyć za te dwie godziny czekania. Dziękuję, że to ja nie dostałem zadania "bądź miły i oszczędź złośliwości". Jaki to wspaniały dzień. A i ostatecznie została mi przyznana racja. Przez Brooke. Trzeba zapisać ten dzień.
Z: W końcu miałem zachowywać się poważnie, więc zachowuję się poważnie, a to oznacza, że mówię poważnie i całkowicie serio ~ odparłem niskim tonem.
B: Więc jakże poważnie podjedź tu. Zimno ~ jęknęła ~ I wiem, że teraz uśmiechasz się zadowolony, dlatego radzę ci przestać...
Z: Ej. Nie prawda ~ podszedłem do Masona i wyciągnąłem rękę po kluczyki. Właściwie nie wiem dlaczego je nadal miał skoro zaprowadzał tylko auto pod dom ~ I bez gróźb. One też wchodzą w zakład, a nie chcesz go przegrać, prawda?
B: Właściwie mówiąc szczerze to mnie już tak denerwujesz, oczywiście jestem świadoma tego zamierzonego przez ciebie czynu, że mogłabym go przegrać... A jaka jest kara?
Z: Dotkliwa ~ wsiadłem do auta ~ Nie mam pojęcia. Wymyśliłem to na poczekaniu ~ usłyszałem jak się śmieje i włączyłem na głośnomówiący, rzucając telefon na sąsiedni fotel.
B: Cokolwiek dajesz radę przemyśleć?
Z: Owszem. Czasem zdarza się, że wszystko jest idealnie zaplanowane. Jak na przykład to, że ratuję damę z opresji.
B: Nie jestem w opresji. Po prostu... się zgubiłam. I nadal tu czekam ~ odpowiedziała zniecierpliwiona.
Z: Księżniczko... niech księżniczka poczeka chwilę aż dojadę tam, gdzie panienka raczyła zajść, bo wątpię byś była w jakimś... przyzwoitym miejscu.
B: Co masz na myśli?
Z: Powiedz mi gdzie jesteś, bo nie mam zamiaru jeździć po całej okolicy.
B: Jakbym sama wiedziała...
Z: Coś charakterystycznego?
B: Wielka tablica z napisem bułki w promocji?
Z: Nic mi to nie mówi - westchnęła - Wybacz, ale jestem tutaj nie częściej niż raz na rok. Teraz był wyjątek, ale to nie znaczy, że znam każdy element. W Bradford mógłbym nawet po płocie rozpoznać gdzie jesteś.
B: Nie widzę tu nic charakterystycznego...
Z: Włącz lokalizację dziecko kochane i postaraj się nie zmieniać mojego planu działania. Po prostu stój w miejscu.
B: Masz piętnaście minut.
Z: Pięć mi wystarczy skarbie. Twoja porażka jest wyczuwalna z odległości dwudziestu kilometrów. Do zobaczenia ~ wyłączyłem rozmowę, wiedząc że szykowała się zapewne zgryźliwa odpowiedź z drugiej strony. Tak naprawdę była blisko. I oczywiście nie omieszkam o tym wspomnieć. Chociaż mógłbym siedzieć cicho, ale nie po to potrafię mówić by się zamknąć.
Podjechałem bliżej do niej i uchyliłem okno, powstrzymując się przed szerokim uśmiechem.
- Nareszcie - potarła ramiona. Też tak uważam.
- Przepraszam - zmarszczyłem brwi - Widziała pani taką średniego wzrostu, na oko metr siedemdziesiąt, ale zawsze sobie uparcie zawyża, dosyć ładną Angielkę, zapewne wkurzoną? Taki chodzący krater wulkanu, który w każdej chwili może wybuchnąć - jeśli można być w nie humorze, to ona była powyżej granicy. A ja korzystałem z dnia o nazwie "bądź miły dla mnie" - Widzi pani, grzecznie jej mówiłem, że mam rację, ale postawiła na swoim i się zgubiła - Brooke odchyliła usta i mierzyła mnie zdezorientowanym spojrzeniem.
- Nie, nie widziałam. I wcale nie zawyżam sobie wzrostu - oparła dłonie na biodrach.
- Jasne - pokiwałem głową - A to szkoda, że pani nie widziała. W takim razie dziękuję - odjechałem kawałek.
- Chyba sobie żartujesz?
- Ale co pani ode mnie chce?
- Zain... - spuściła głowę, krzywiąc się. Zaśmiałem się w duchu.
- Wsiadaj - pochyliłem się w kierunku drzwi od strony pasażera i otworzyłem je. Dziewczyna uniosła spojrzenie i wsiadła.
- Jedno muszę ci przyznać... - Brooke odwróciła zaciekawione spojrzenie, choć starała się to ukryć - Długo wytrzymałaś bez zadzwonienia do mnie jak na osobę, która postanowi sobie dojście do wybranego miejsca i nie odpuszcza.
- Dziękuję - uśmiechnęła się zadowolona - Za przyznanie mi tego. Nie myślałam, że potrafisz - przewróciłem oczami - I dojdę... dojadę tam, zobaczysz.
- Po pierwsze skarbie, potrafię komuś przyznać dobrą cechę. Nie miewam z tym problemu, tak? - na chwilę oderwałem wzrok od mroku oblewającego ulicę przede mną.
- Oczywiście - skinęła głową.
- A po drugie, mam lepszy pomysł niż prowadzenie cię do restauracji, gdzie wydałabyś dużo pieniędzy za samo napicie się.
- A ty jadłeś? - uniosła się, przez co nie wiem czy miałem się do tego przyznawać czy lepiej zaprzeczyć.
- Wybacz, ale nie czekałbym dwóch godzin aż moja księżniczka raczy się odezwać. Pojechałem do domu, a że dużo do najedzenia się nie potrzebuję, wystarczyła mi zwykła kolacja, ciepła herbatka i wygodny, duży salon. Przyjemna opcja, nie?
- Świetnie. To znaczy, że przez te dwie godziny ani trochę się o mnie nie martwiłeś? - moja mina spoważniała. Oczywiście, że tak. Ale sama chciałaś iść, a ja tylko chciałem tobie i przy okazji sobie udowodnić, że nie zawsze tylko ja mam głupie pomysły.
- Zrobię ci przepyszną kolację, dobrze? - pokiwała głową - I właściwie jakbyś poszła tamtą ścieżką na dół i dalej prosto to byś wyszła na główną ulicę w Bel Air. Dalej byś wiedziała jak dojść - dodałem, obrywając w ramię.
- Dlaczego mi to dopiero teraz mówisz!? - krzyknęła. Potarłem ramię, chwytając kierownicę drugą ręką.
- A wiesz co... naprawdę bardzo chcę żebyś mnie biła - odpowiedziałem. Przetarła twarz rękoma.
- Jestem miła, jestem miła, jestem bardzo miła. Brooke, pamiętaj, jesteś dzisiaj miła...
- Wyjątkowo miła. Nawet nie posługujesz się sarkazmem. No tylko raz, ale to taki drobny był, który mogę odpuścić i zapomnieć - wyszczerzyłem się, podjeżdżając pod bramę domu i wysiadłem.
- Robię postępy - otworzyła drzwi, stając po drugiej stronie. Rzuciłem kluczyki Masonowi, który posłał mi wymowne spojrzenie. Natychmiast odwróciłem wzrok.
- I należy to uczcić - wszedłem za nią do środka.
- Nareszcie ciepło - szepnęła.
- Tu jest gorąco - rzuciłem bluzę na bok i od razu skierowałem się do kuchni.
- Dla ciebie... - powoli ruszyła za mną, opierając się o ścianę plecami - Stój sobie tak na dworze w bez ruchu w miejscu.
- Nie będę już tego komentował, chociaż bardzo bym chciał, ale czuję, że jeśli dalej będę to kontynuował, twoje podejście drastycznie się zmieni. A teraz sio z kuchni. Nie lubię gotować, gdy na mnie patrzą - wygoniłem ją.
- Nie możliwe - oparła się plecami o moje ręce. Co za uparta persona - Ty nie lubisz jak na ciebie ktoś patrzy?
- W niektórych przypadkach owszem. Masz dużo momentów kiedy możesz mnie podziwiać i nie zabraniam tego robić. W kuchni jestem skupiony, a gdy skupiam się na czymś innym niż na jedzeniu to ono nie wychodzi wtedy. A zazwyczaj skupiam się na sobie. Taki mój wewnętrzny egoizm. A teraz sio - postawiłem ją na holu i pomachałem ręką z szerokim uśmiechem i wróciłem do kuchni.
- Ale co ja mam niby w tym samym czasie robić? - dlaczego projektant tego mieszkania nie wziął pod uwagę tego, że w kuchni przydałyby się drzwi?
- Jesteś kreatywna. Znajdziesz coś - zająłem się sobą.
- A mogę poszperać w twoich rzeczach? - no dobra, takiego pytania się nie spodziewałem.
- Nie
- Dlaczego? Jakoś nigdy nie pozwalasz mi zajrzeć do tego zeszytu z niebieską okładką. Jestem ciekawa co tam jest - ukradkiem zaglądała do kuchni.
- Czy my się przypadkiem nie zamieniliśmy rolami? - odwróciłem się oparty o blat szafki - Są tam rzeczy, z których nie będziesz zadowolona - poruszyłem brwiami, posyłając jej szelmowski uśmiech i z powrotem stanąłem plecami do niej. Jej mina spoważniała, a ona sama zmrużyła oczy. Zaśmiałem się pod nosem. A jednak nie zareagowała tak samo jak Lewis - Możesz wziąć tego z czerwoną. Jeśli go znajdziesz oczywiście - uśmiechnęła się zadowolona i poszła na górę. Trochę jej to zajmie, bo zeszyt ten znajdował się w szafce obok mnie.
Zdążyłem wszystko przygotować i zawołać Brooke na dół. Zeszła z niezadowoloną miną i usiadła naprzeciwko mnie przy swoim posiłku.
- Lepsze niż w restauracji. A i w restauracji nie dostaniesz takich rarytasów - usiadłem wygodnie - Coś na rozgrzanie? - postawiłem przed nią drinka.
- Ty nie pijesz? - zmrużyła oczy.
- Trochę. Ktoś cię musi jutro zawieść na lotnisko i być w miarę sprawny. Jutro wracamy do akademii - posłałem jej uśmiech - A to tak w ramach pożegnania. Napój nazywa się Malibu. I zrobiłem ci najlżejszy ze wszystkich, więc jeśli się upijesz to będę się śmiał - prychnęła pod nosem i sięgnęła ręką po niego.
- Myślisz, że ci pozwolę się z siebie śmiać?
- Czasem to robię, ale tego nie okazuję - wziąłem łyk i od razu się skrzywiłem - Pycha - wybuchnęła śmiechem.
- Pozwól, że najpierw się najem. A tak zbaczając z tematu... gdzieś ty schował ten zeszyt? - podniosłem wzrok i uśmiechnąłem się niezauważalnie.
- Przez cały czas miałem go przy sobie. Marne szanse na znalezienie - dziewczyna puściła widelec, który opadł z hukiem na talerz - Możesz nie bić tej biednej porcelany?
- Możesz wziąć tego z czerwoną... - zacytowała, udając mnie. Trochę jej nie wyszło. Z niewinną miną, wziąłem kolejnego łyka drinka - Oczywiście nie dodałeś, że może się znajdować na dole?
- Ależ się nie denerwuj... przyniosę tobie go za chwilę - odłożyłem szklankę na stół i wróciłem do kuchni. Otworzyłem szafkę, biorąc zeszyt w ręce i podałem go dziewczynie, zajmując poprzednie miejsce. Podziękowała mi spojrzeniem i otworzyła go. Jednak mina jej zrzedła, gdy przewróciła kartki. Próbowałem zachować powagę, ale roześmiałem się w jednej chwili.
- Fajnie, że tutaj nic nie ma - zamknęła go - I po co ja tyle szukałam?
- Czymś się zajęłaś - wzruszyłem ramionami, widząc jak Brooke obejmuje palcami szklankę i bierze dwa duże łyki. Zbliżamy się do granicy wytrzymałości? Rzuciła we mnie zeszytem, który złapałem i odłożyłem na bok, śmiejąc się.
- Oczywiście, pośmiejmy się z tego, że szukałam cholernego zeszytu przez pół godziny, który nie dość, że miałeś przy sobie to jeszcze nic w nim nie ma.
- A czy ja powiedziałem ci, że cokolwiek w nim będzie?
- Błagam, niech ten zegarek już wybije północ, bo dłużej miła być nie mogę... - pokręciła głową  widoczną frustracją w oczach i dopiła drinka.
- Powoli, bo padniesz szybciej niż się spodziewasz...
- Zmuszasz mnie do tego. To wszystko twoja wina - wskazała na mnie palcem - Jeszcze - wyciągnęła w moim kierunku dłoń ze szklanką.
- Ale...
- Cicho siedź i zrób mi jeszcze - zabrałem z jej dłoni szklankę i podszedłem do barku.
- Wiesz, że jutro musimy wstać? - zawołałem z tyłu.
- Wiem - odpowiedziała twardo. Powiało chłodem - Nie martw się, zadbam o siebie - oczywiście. Ostatecznie wyjdzie inaczej.
- W to nie wątpię. Dzisiaj pokazałaś, że potrafisz idealnie zadbać o siebie - puściłem jej oczko, nachylając się i podając jej napój.
- To był nieliczny z wyjątków kiedy tak się zdarzyło - odsunęła talerz troszkę dalej, rozkładając wygodnie nogi - Poza tym nie jestem u siebie, więc mogę się gubić.
- Ale dzwoń, a nie odzywasz się po dwóch godzinach - przewróciłem oczami i spuściłem oczy na zawartość mojej szklanki. Poczułem na sobie wzrok Brooke, która z wolna się uśmiechnęła.
- Czyli jednak nie tylko ja się tu martwię - zmierzyłem ją spojrzeniem i skrzywiłem się.
- Nie martwiłem się - zaprzeczyłem. Pokiwała głową - Zresztą, niby dlaczego mam się tłumaczyć? Sama twierdzisz, że...
- Nie kończ - przerwała mi gestem - Wiem co mówię, ale jak widać, istnieją sytuacje wyjątki kiedy to nie zawsze racja jest racją. Jak na przykład ten.
- Wiesz co? Ty na serio nie możesz pić. Robisz się zbyt... - przerwałem, widząc jak unosi brew - Nie ważne.
- Dokończ...
- Nie - pokręciłem głową.
- No dalej, dokończ - uśmiechnęła się szeroko.
- Nie ma mowy.
- Proszę... - wstała i usiadła obok.
- Nie - przechyliłem głowę w jej stronę. Zrobiła smutną minę i usiadła, zwieszając głowę.
- Kiedyś to z ciebie wyciągnę - mruknęła.
- Na pewno - potwierdziłem.
- Tak? - uśmiechnęła się pod nosem. Skinąłem głową.
- Ale na razie nie masz co próbować - szepnąłem i dopiłem swojego drinka. Może jednak lepiej będzie przynieść te wszystkie butelki tutaj. Mniej chodzenia.
Wieczór minął dosyć szybko, a Brooke zapomniała, że północ dawno minęła i powtarzała, że musi być dla mnie miła. Nie wyprowadzałem jej z tej pomyłki. W końcu zapomniała też, że musi panować nad tym co mówi. A gdy zaczęła gadać głupoty był to wyraźny znak, że pora zakończyć sielankę i iść spać.
- Idziemy na górę, tak?
- Mhm, idziemy - mruknęła pod nosem i podniosła głowę z mojego ramienia, sięgając jeszcze po swoją szklankę. O nie, kończymy. Zabrałem jej z ręki drinka - Ej... to moje...
- Koniec - pokręciłem głową i dopiłem go do końca.
- Nie wolno tak - zmarszczyła brwi. Wzruszyłem ramionami i odstawiłem go na stolik.
- Dalej. Do spania - wyciągnąłem do niej rękę.
- Chwila - uniosła swoją dłoń do góry i wstała, chwiejąc się przy okazji. Złapałem ją w pasie i przytrzymałem - Najpierw muszę się umyć - zaśmiałem się.
- Utopisz się pod tym prysznicem - zaprzeczyła - Umyjesz się jutro rano, tak?
- Rano? Już jest rano...
- Mamy trzecią w nocy - spojrzałem na swój zegarek, który znajdował się na moim lewym nadgarstku.
- Tak? - szepnęła, jakby była to jakaś tajemnica. Obejrzała się za siebie w stronę okien - Nie widać.
- Chyba ci się nieco rozjaśniło w główce, prawda? - pokiwała głową z szerokim uśmiechem - Zaniosę cię do łóżka, co? - nadal kiwała głową - Położysz się, tak? - zamknęła oczy - Świetnie - pochyliłem się o wziąłem ją na ręce - Jesteś w stanie zgasić światło? - zatrzymałem się przy włączniku. Podniosła głowę z mojego ramienia i spod zmrużonych oczu, z zawahaniem trafiła w niego. W domu zrobiło się ciemno, jakimś dziwnym cudem widziałem przed sobą zarys schodów. Drzwi od mojego pokoju były otwarte, więc ukradkiem do niego zajrzałem. Takiego bałaganu na łóżku nawet ja nie potrafię zrobić w pół godziny - Wiesz co się stało z moim pokojem? - mruknąłem pod nosem, otwierając drzwi od pokoju Brooke. Pokręciła głową, śmiejąc się cicho - A posprzątasz to jutro?
- Nie - wykrzywiła usta i po chwili znów się uśmiechnęła.
- Tak myślałem - powiedziałem do siebie i położyłem ją na łóżku.
- Nie chce mi się spać - mocniej zacisnęła palce na moim nadgarstku. Ostre ma te pazurki. Drugą chwyciła za koszulkę, przez co podparłem się rękoma o jej łóżko.
- Jesteś bardzo zmęczona - powiedziałem cicho.
- Jestem? - pokiwałem głową.
- Jesteś.
- Ale nadal nie chce mi się spać - mruknęła i odchyliła głowę do tyłu. Westchnąłem i wolną ręką zdjąłem buty.
- No dobrze - położyłem się obok i złapałem za jej ramię, ciągnąc w dół. Bez problemu upadła na plecy, cicho stękając - Dobranoc - przyciągnąłem jej ciało do siebie i zamknąłem oczy, wtulając głowę w poduszkę.
- Ale...
- Cicho - przerwałem jej - Dobranoc - wypuściłem wolno powietrze z płuc. Nawet teraz zamierzała się kłócić. Z drugiej strony wyglądała słodko z tymi przymrużonymi oczami, gadająca kompletne głupoty. Czekałem aż zaśnie, a jej oddech się wyrówna. Wtedy będę sam mógł pójść spać.

Brooke?

3198 słów, doceń to kobieto! ♥

5 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. A dziękuję XDD
      Jescze chcę to usłyszeć od niej. Proszę mnie Coleł pochwalić bardzo, bardzo ładnie tak jak powinno się mnie, najwspanialszego człowieka chwalić

      Usuń
  2. Ja bym miała tego nie docenić? Przecież to jest cudowne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, dziękuję. Nareszcie. Dzień czekania na odpowiedź. No wiesz.. ale wybaczam za ten pełen pochwały dla mnie komentarz

      Usuń
    2. Ty się tam lepsi ciesz. To i tak jak na mnie bardzo dobry refleks :)))

      Usuń