poniedziałek, 4 września 2017

Od Lewisa C.D. Hailey

Naprawdę? Już miałem taką cichutką nadzieję, że nie będę musiał chodzić z nią na zakupy. Oczywiście rozumiem, że ma potrzebę pójścia na nie. Lubię nawet jej doradzać, szczególnie teraz, kiedy będę mógł legalnie stać z nią w przymierzalni i patrzeć jak przebiera. Czasem jednak myśl spędzenia w galerii kilku godzin jest dosyć męcząca, a właściwie na tyle męcząca, że wszystkiego mi się odechciewa... Z drugiej strony odmówienie jej byłoby podłością z mojej strony.
- Dobrze - wydusiłem z siebie w końcu. - Pójdziemy na zakupy, ale nie dziś. Dziś wracamy prościutko do domku.
- Lewis! - wyglądała jakby nagle ją olśniło, a zarazem przeraziło. - Nie dam ci wsiąść za kierownicę, nawet jeśli stwierdzisz, że mało wypiłeś i masz mocną głowę.
- O to się już zatroszczyłem, załatwiając kogoś, kto nas odwiezie - uśmiechnąłem się, obejmując ją ramieniem. To słodkie, że się martwi i zdecydowanie podobało mi się to. Zresztą już po moim pierwszym wypadku zapowiedziała mi, że moja jazda będę pod jej szczególnym nadzorem. Teraz po drugim wypadku, pewnie będzie bała się puszczać mnie samego na motocykl.
- Proszę, proszę co za przewidzenie sytuacji, co za odpowiedzialność. Duma mnie wręcz rozpiera panie Draxler - zachichotała, przytulając się do mnie.
- To wszystko udziela mi się od pani, pani Draxler - wzdrygnęła się, kiedy powiedziałem to nazwisko z niemieckim akcentem. Niemiecki nie jest ślicznym językiem, dlatego sporo ludzi właśnie w taki sposób na niego reaguje.
- Ten twój akcent mrozi krew w żyłach - mruknęła.
- I tak nie wyjedziemy do Niemiec, więc tej wersji nazwiska nie będziemy słyszeć, ale zawsze warto wiedzieć, jak ono naprawdę brzmi - pochyliłem się delikatnie i pocałowałem ją w skroń.
- A może... przeszlibyśmy się? - zapytała w pewnym momencie, kiedy właściwie dochodziliśmy już do samochodu.
- Chciałabyś? - uniosłem brew, zatrzymując się. - Spędziliśmy cały dzień chodząc, jesteś na obcasach...
- Sądzisz, że nie dam rady? - oburzyła się.
- Tego nie powiedziałem - potarłem dłonią kark.
- Bo ci przeszkodziłam i nie zdążyłeś tego powiedzieć - rzuciła oskarżycielsko.
- Hailey, naprawdę w ciebie wierzę, ale ty rzadko chodzisz w takich butach, a do domu ciotki jest kawałek drogi - odparłem spokojnie.
- Dam radę. A jak nie - wyszczerzyła się - to będziesz mnie niósł.
- Czy ja wyglądam na tragaża? - prychnąłem.
- Lewis... - mruknęła.
- Dobrze - przewróciłem oczami, po chwili przyciągając ją do siebie i przytulając. - Będę cię niósł.
- Dziękuję - szepnęła, na mojej twarzy zagościł uśmiech triumfu, ale na szczęście ona go nie widziała.
- Pójdę tylko powiedzieć Diego, że ma jechać sam i możemy iść - odparłem, a ona odsunęła się.
- A kto to ten Diego? - zaciekawiła się.
- To syn Rossy. Nikomu obcemu nie dałbym wsiąść za kierownicę samochodu cioci, bo prawdę mówiąc, - zniżyłem głos - jest on tak drogi, że sam bałem się nim jechać.
- Ja mogłam prowadzić - prychnęła.
- A myślisz, że przepuściłbym dobrowolnie taką okazję? - zaśmiałem się i podreptałem do samochodu. Kiedy podszedłem, szyba była już uchylona.
- Dzień dobry - odparł młody chłopak, mniej więcej w moim wieku.
- Cześć Diego - podałem mu rękę, którą uścisnął. - Przepraszam, że cię tak ciągam, ale nie przewidziałem, że będę pił alkohol, a wiesz jak to jest, jazda nawet po niewielkiej ilości to nie to samo.
- Jasne, zresztą to dla mnie żaden problem - odparł uśmiechając się.
- To fajnie. Słuchaj, bo Hailey chce się przejść, to pojedź sam, kluczyki połóż w przedpokoju przy lustrze. Rossy jeszcze powinna być, a jak nie to rzuć do skrzynki pocztowej.
- Dobrze - odparł kiwając głową, jakby na potwierdzenie. - To do zobaczenia.
- Cześć - uśmiechnąłem się do niego i wróciłem do Hail. Chwilę później chłopak objechał, a ja wziąłem ją za rękę i pociągnąłem w inną stronę.
- To nie idziemy tam? - wskazała palcem drogę, jaką jechał samochód.
- Nie - odparłem spokojnie. - Widzisz, auta muszą jeździć ulicami, więc jadą czasem okrężną drogą. My pójdziemy skrótami.
- Ale wiesz, dokąd idziemy, tak? - upewniła się.
- Hailey, to nie las. Tutaj mam się kogo zapytać o drogę, jeśli się zgubimy.
- Czyli przyznajesz się, że wtedy się zgubiłeś? - zobaczyłem jak jej usta wykrzywiając się we wrednym uśmieszku.
- Może trochę... Ale to wszystko przez to, że wszystkie drzewa są do siebie podobne, a ja dawno nie byłem w Irlandii. Tak poza tym razem, to mam doskonały zmysł orientacji - odparłem w miarę możliwości łagodnie.
- Oczywiście...
- Słyszę ten sarkazm - mruknąłem.
- Tak? No dobrze... To pokaż mi, że naprawdę masz doskonałą orientację w terenie - rzuciła.
- To wyzwanie? - podchwyciłem.
- Myślę, że całe nasze życie, będzie jednym, wielkim wyzwaniem - zaśmiała się. Może to i racja. Za często się sprzeczamy, nie zgadzamy, zakładamy i rzucamy sobie wzajemnie wyzwania oraz podnosimy za wysoko poprzeczkę.
- Przynajmniej nie wpadniemy w zgubną rutynę - odparłem i naprawdę szczerze tak myślałem. Wszystko mogłoby być nudne i monotonne, ale nie z tą idącą obok mnie w tamtym momencie kobietą. Kobietą moich snów, a zarazem koszmarów. Ona jedyna potrafiła mnie całować, wbijając w tym samym czasie szpilę w serce.
- Już się obawiasz, że znajdę sobie kochanka? - zapytała chichocząc pod nosem.
- A mam czego się obawiać? - zapytałem bardzo niepewnym tonem, przez co mocniej ścisnęła moją dłoń.
- Ty chyba naprawdę chcesz, żeby puściły mi nerwy, nie? - odparła uśmiechając się. W tym uśmiechu było coś, co budziło grozę...
- Ja? Co? Nigdy, przecież! Oj Hailey kochanie, co ty sobie znowu ubzdurałaś w tej ślicznej główce? - zaśmiałem się, jednak mimo wszystko wyszło mi to nieco nerwowo.
- Mów sobie co tam chcesz i tak nie uśpisz mojej czujności - zadarła głowę i przymrużyła oczy patrząc na mnie.
- Wiem. Zdałem sobie z tego sprawę dokładnie w twoje siedemnaste urodziny, kiedy próbowałem zabrać ci papierosy z bluzy.
- Przecież i tak nie paliłeś! - krzyknęła.
- Ale nie chciałem też, żebyś ty paliła - pochyliłem się i pocałowałem ją. - Odkąd się znamy martwiłem się o ciebie, tylko teraz w nieco innym sensie, ponieważ już nie jestem dla mnie jak siostra... tylko jak dziewczyna. Moja dziewczyna.

Hailey?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz