piątek, 1 września 2017

Od Joshuy cd. Milesa

Parsknąłem pod nosem, widocznie udzielił mi się śmiech Milesa. Chciałem mu powiedzieć, że nie, nie przeszkadzają mi ludzie innej orientacji. Zresztą... spędziłem zbyt wiele czasu wobec różnych ludzi, by przeszkadzało mi coś podobnego. Jednak zamiast wyjaśniać mu szczegółowo, postanowiłem jakoś to inaczej powiedzieć.
- Zadam ci pytanie... - wyprostował się i odwrócił wzrok. Przewróciłem oczami - Nie takie pytanie - dodałem po chwili - Czy jeśli mi by to przeszkadzało... - nie wiedziałem jak to ładnie ubrać w słowa. Od jakiegoś czasu nie wiedziałem jak to określić. A zazwyczaj wiem co powiedzieć.
- To? - próbował ode mnie wyciągnąć ciąg dalszy, bo pewnie z każdą chwilą robił się coraz bardziej niepewny, czy faktycznie mi to nie przeszkadza.
- To... całowałbym się z tobą? - miałem wrażenie, że to niezbyt dobre określenie. Byłem skrępowany, nie okazując tego, ale w środku szeptało, że musi, ja muszę się do tego przyzwyczaić. Coś innego mówiło, że mi się podoba, a jeszcze pozostała część krzyczała, że lepiej jakbym się posunął dalej. Na to zgody jak na razie nie wyraziłem. Może to z powodu lęku, niepewności, ale każdy człowiek musi się przyzwyczaić do nowości. To była dosyć znacząca zmiana.
Dobrym znakiem był nieznikający uśmiech z jego twarzy. To jakoś podbudowywało, że jednak nie zabrzmiało tak źle, jak myślę.
- Czyli ci nie przeszkadza? - oparł się o szafkę, krzyżując nogi w kostkach. Spojrzałem w sok, kręcąc głową i wziąłem kolejnego łyka. Usłyszałem cichy mruk i uniosłem oczy. Na jego twarzy wyrysowane było zadowolenie.
- To zdrowie za zerwanie czteroletniej abstynencji - nie był to może najlepszy toast, na pewno nie zabawny. Jak mówiłem, nie potrafię być zabawny. W żadnym stopniu, chyba że naprawdę przypadkowo. Uniosłem szklankę z sokiem do góry. Uśmiechnął się. Oznaka, że jednak nie wyszło aż tak źle, jak myślałem. Przybił swoją szklankę i wypił trochę z niej. Odwrócił się, zamierzając przygotować jedzenie. Zgodziłem się na tę jajecznicę, ale od dzisiaj będę miał na nią całkiem inne spojrzenie. Tak jak na słowo. Nie będzie takie samo. Tak jak moje podejście. Za dużo porównań.
Usiadłem przy stole. Chciałem go zapytać dlaczego akurat ze mną wyjechał. Czy to dlatego, że był powodem pozbycia się mojej dziewczyny, przynajmniej jednym z nich, a wyjazd był formą pocieszenia bądź odwrócenia uwagi, czy może to wszystko jest skutkiem spontanicznego pomysłu, bez konkretnego powodu, choć on rażąco dawał znak, że istnieje. To nie mogła być nawet przyjacielska propozycja. Znamy się o wiele za krótko, ale coś się zaczyna dziać. I wiem, że nie tylko ja to odczuwam. Właściwie, to im bardziej się zaczynam w to zagłębiać, tym więcej chciałbym się dowiedzieć.
Nie lubię pytań...
I więcej nie trzeba. Skrzywienie na twarzy wyraźnie dało znak, że po prostu mam tego nie robić. Prawda jest jednak inna. I ona po części rządzi światem. Bo im bardziej rzecz jest zakazana, tym bardziej ciągnie do siebie. Najgłupsze w tym wszystkim jest to, że człowiek ma tego świadomość, ale spycha ją w cień by nie podpowiadała mu głupich rzeczy. Potem tłumaczy się jej brakiem, gdy zaczyna być źle. Każde dobre słowo można przeinaczyć. Doskonale to znam. Mam pojęcie o uczuciu odciągania siebie samego od tej zakazanej rzeczy, ale w końcu jesteś za słaby aby utrzymać swoją osobę. Zgadzasz się na zrobienie głupiej rzeczy i w tym momencie również jesteś świadomy, że wygrałeś, ale i przegrałeś w jednej chwili. Pokonałeś własnego siebie.
Miles dokończył swoją pracę, stawiając jedzenie na stole i usiadł z uśmiechem, kątem oka spoglądając na Raven. Nie wiem skąd nauczyła się żebrać, bo w domu miała absolutny zakaz schodzenia na dół, a o kręceniu się przy posiłku nawet nie było mowy. Dlatego, gdy byłem młodszy, zanosiłem jej co nieco na górę. Samantha nigdy się o tym nie dowiedziała. Nadal mam wbitą zasadę:
Dom to świętość. Porządek, ład i czystość.
Pies to był trudny temat. Ona naprawdę cudem tam została.
- Długo potrafi się tak wpatrywać? - szepnął Miles, kątem oka patrząc na Raven.
- Nie wiem... - wzruszyłem ramionami - pierwszy raz widzę żeby tak robiła.
- Mogę jej coś dać? - zapytał, a ja kiwnąłem głową, nie widząc w tym nic złego.
- Jutro rano dostanie coś porządnego do jedzenia - zapewniłem go żeby przypadkiem nie oddał jej całego posiłku. Podniósł głowę i uśmiechnął się - Tak żeby nie zmieniła właściciela. Nie rozpieszczaj jej zbytnio - odwzajemniłem uśmiech i wróciłem do swojego posiłku.
Po zjedzonej jajecznicy... czy naprawdę nie ma na to innego określenia? Będę zmuszony śmiać się za każdym razem, gdy o tym pomyślę? Nie ważne... po jedzeniu, odłożyłem talerz, dokładnie go myjąc w zlewie i skierowałem się do salonu. Miles ruszył ze mną i chyba w biegu wymyślił jakże świetną zabawę. Nie wiem tylko czy skakanie przez kanapę to dosyć dobry pomysł.
- Znakomity ze mnie skoczek - nie wierzę, że właśnie dwójka całkiem dorosłych facetów bawi się, kto wyżej skoczy przez kanapę. Jednak tym razem odsunęliśmy wazon na bezpieczną odległość. Jak tak dalej pójdzie, to z domu zrobi się tor przeszkód. Nadal nie wiem, jak chłopak dał radę mnie przekonać do tego, ale nie wydawało się takie złe. W szczególności, gdy rzadko widziałem kogoś z ładnym tyłkiem spadającego na podłogę z takim impetem.
- Dajesz - energicznym ruchem wskazałem na sofę - Jeśli przeskoczysz to uwierzę - skrzyżowałem ręce na piersi. Faktycznie skoczył, ale niestety podłoga jest niemiłosiernie śliska, dlatego wylądował przed sofą, na plecach.
- Przeskoczyłem - ze skrzywieniem podniósł plecy i usiadł, cicho sycząc pod nosem, gdy dotknął swojej kostki.
- Dobra. Wierzę ci zanim zdążysz się połamać - przeszedłem na drugą stronę, mierzwiąc mu włosy. Lubiłem je dotykać - Idziesz ze mną na krótki spacer z psem? Jeśli mamy Raven to trzeba poświęcić uwagę - zapytałem, tym razem wiedząc, że należy wziąć kurtkę przeciwdeszczową.
- Jasne, ale tym razem ty ją prowadzisz - zaznaczył. Pomogłem mu wstać z podłogi. Podciągnął się, uderzając swoją klatką piersiową o mnie. To był celowy zabieg. To delikatne uniesienie kącików ust zdradzał wszystko, choć wyraz twarzy mógł być bardzo mylący. O ile dobrze to odebrałem. Puścił moją rękę, na którą przez chwilę spojrzałem, co między innymi przyczyniło się do odwrotu ze strony Milesa. Wziąłem Raven na smycz i wyszliśmy z domu, nakładając kaptury na głowy. Nie było tak ciemno jak poprzednim razem, gdy szliśmy tą ulicą, ale ciemne chmury, z który lała się dosłownie woda jak z prysznica, dawały poczucie, że jest później niż w rzeczywistości. Tym razem jednak nasz spacer był dłuższy niż poprzedni, dlatego że chłopak chciał wiedzieć gdzie mnie rano wywiało, że musiał cierpieć pod zimną wodą z węża. Pokazałem mu miejsce, gdzie się zatrzymałem, lecz z powodu deszczu nie było tu tak ładnie. Wolałbym widzieć jak przez gęste gałęzie drzew przebijają się ostatnie promienie zachodzącego słońca. Miles zaczął mówić coś o tym miejscu, w pewnym momencie przechodząc nieco w przeszłość, ale zaraz się wycofał. Miałem właśnie coś powiedzieć, ale przerwał mi, chyba nawet dosyć niechcący, ale widząc mój wyraz twarzy, raczej stwierdził, że dobrze się stało. Też tak stwierdziłem. Choć jakaś część chciała żeby kontynuował. Ale za to spytał czy u mnie też jest park. Zastanawiałem się co właściwie mam odpowiedzieć. Powiedział "twój dom". O który zatem chodzi. Bo ten w Szkocji był tylko budynkiem, miejscem, gdzie wracałem ze szkoły, budziłem się i żyłem, albo raczej istniałem. Więc odpowiedziałem mu, że owszem, jest tam park. Ba! Nawet pilnowany żeby nikt z nieproszonych gości nie wchodził tam, chociaż zawsze jakieś grupki znalazły sposób na dostanie się za osłoną nocy na teren. Ale czy jakoś wielce zachwycał? Nie widziałem w nim nic specjalnego, nie czułem potrzeby zatrzymania się na chwilę i popatrzenia, tak jak dzisiaj rano tutaj. Więc temat większości trzymał się okolicy. Mojej okolicy.
Wróciliśmy do domu. Tym razem susi, jedynie kurtki były mokre i w jakiejś części spodnie. Właśnie... Miles strasznie narzekał, że dopiero co się przebrał, a gdy wyszedł zrobiło mu się zimno. I naprawdę się trząsł. No pingwin prawdziwy. Słodziak, ale jak mu powiem to ucieknie. Nie chcę żeby uciekał. Więc pobawiłem się w magię przygotowywania herbaty i usiadłem obok niego, z czystej przyjemności, nakładając mu koc na głowę. O dziwo, siedział tak przez chwilę zakryty, dopóki nie zabrakło mu powietrza. Spędziliśmy na spokojnie czas do wieczora, dopóki rodzice Milesa nie wrócili. Teoretycznie było już dawno po dwudziestej drugiej. Okropna pogoda dała się we znaki nawet przez ten moment, kiedy musieli przejść z samochodu do drzwi. Obydwoje zmoknięci i roześmiani.
- Mieliście być wieczorem - Miles podszedł i przywitał się z rodzicami.
- A nie jest wieczór? - jego ojciec spojrzał wymownie na swoją żonę, która uśmiechnęła się szerzej i weszła od razu do kuchni.
- Zrobiliśmy jeszcze jakieś drobne zakupy przy okazji...
- Mamo? Czy ty kupiłaś kolejny bochenek chleba? - spytał Miles, zaglądając do siatki z zakupami.
- Tak, a dlaczego nie? - zdziwiła się kobieta. Chłopak odwrócił się do mnie, kiedy stałem w przejściu do kuchni i przyglądałem się wszystkiemu. Uśmiechnąłem się na widok tego wymownego spojrzenia.
- Byliśmy po chleb. Przez niego zmokliśmy i trzeba wszystko suszyć - dodaj jeszcze co działo się dalej. Takie drobne rzeczy jak mokre ubrania zmieniają ciąg zdarzeń. Dopiero teraz widzę, że gdyby nie ta mokra koszulka, nie wiem czy dzisiaj poczułbym w ogóle jego usta na swoich. Czy dowiedziałbym się tych skrawków wypowiedzi, które zdołał z siebie wycisnąć. I czy bym wypił sok oraz zjadł jajecznicę. Nadal to słowo doprowadza mnie do śmiechu. To się stało trochę dziwne, że nagle przy normalnym określeniu zaczynam się uśmiechać.
- Ale czy źle wyszło, nie powiedziałbym - wtrąciłem się, a widząc tym razem wszystkie spojrzenia skierowane na mnie, spoważniałem, czując że po prostu muszę się wycofać. Wykrzywiłem usta nerwowo i odwróciłem głowę. Ałć, Joshua nie wtrącaj się. Po prostu daj rodzinie porozmawiać.

Miles?

1603 słowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz