sobota, 16 września 2017

Od Milesa C.D. Julesa

- Mam nadzieję, że znajdziesz sobie sprawę do jakiego rodzaju klubu wolałbym pojechać - odparłem, popędzając Blue w stronę rzeki, przez co pochlapałem go wodą.
- Ej uważaj! - krzyknął.
- Spierdalaj - mruknąłem.
- Co się z tobą dzieje Miles? - zdziwił się. Odwróciłem się do niego i wzruszyłem ramionami.
- Witaj w moim nowy świecie - odparłem.
- Jaja sobie robisz? - warknął.
- Nie większe niż ty - prychnąłem. - Właściwie nie musimy jechać do klubu, po prostu zrób mi striptiz i będę szczęśliwy - mruknąłem i skierowałem klacz tak, aby szła wzdłuż brzegu z prądem rzeki.
- Nie śmieszy mnie to - odparł.
- A mnie nie śmieszy, że masz broń i jesteś jebanym kłamcą i idiotą - stwierdziłem oschle, chcąc go doprowadzić do granic cierpliwości.
- Przestań Miles! - wrzasnął. - Nie jestem kurwa kłamcą!
- Jesteś - mruknąłem. - Jak inaczej mam nazwać zatajanie przede mną takich informacji. Nienawidzę cię.
- To nieprawda! Po prostu... Miles ja się o ciebie martwię - jęknął.
- Bo ja o ciebie, to nie?! - wydarłem się, aż Blue się spłoszyła i musiałem mocniej przytrzymać jej wodze.
- Wiesz jak jest...
- Nie, kurwa nie wiem! - dalej krzyczałem. - Trochę w życiu widziałem i trochę przecierpiałem, więc nie pozwolę ci siebie zostawić tylko dlatego, że nie masz na tyle jaj, żeby powiedzieć ojcu prawdę!
- I mam rozwalić rodzinę? - jęknął.
- Jaka to rodzina, skoro twoja matka jebie się z jakimiś facetami za plecami twojego ojca!
- Dostaniesz kurwa zaraz w ryj! - warknął.
- Nie będzie to pierwszy raz Montclare - odparłem już spokojnie i wręcz beznamiętnie.
- Nie o to chodzi... jak ty mnie denerwujesz - odparł.
- Wiesz co? Właściwie to jedź sobie gdzie chcesz - mruknąłem i zawróciłem Blue. Wyjechałem na piaszczystą plażę i skierowałem konia w drogę powrotną.
- Miles, poczekaj! - wrzasnął. Zatrzymałem się. Cały czas gryzłem policzek. Ta rozmowa była bez sensu. Ta kłótnia była bez sensu. Z drugiej strony... Broń? Rozumiem bijatyki, kłótnie, wyścigi, nawet dziwki, ale broń? To nie jest mój Jules i to mi się zdecydowanie nie podobało.
- Na co mam czekać? Na to, aż ktoś będzie do mnie mierzył bronią, bo mój przyjaciel będzie miał u niego dług? - uniosłem brew.
- To się nie stanie - zapewnił, podjeżdżając bliżej.
- Nie wierzę w to. Nie wierzę w te słowa... - powtarzałem z uporem maniaka.
- Miles, przecież to nic nie zmienia...
- Nie rozumiesz, że to wszystko zmienia? - przerwałem mu. - Mój Jules to chłopak z domu obok, który mnie wkurwiał całe życie, bo od piaskownicy podpierdzielał mi najlepsze zabawki. Chłopak o którego byłem zazdrosny, kiedy odzywał się do niego Adrien i chłopak, którego zawsze kochałem bardziej od Iana, za jego dobroć i poświęcenie!
- Naprawdę byłeś o mnie zazdrosny? - przekrzywił głowę.
- Byłem! Co to za różnica, skoro on nie żyje od czterech lat! - krzyknąłem, a po chwili łzy zaczęły napływać mi do oczu.
- Uspokój się Miles... Milesik - sięgnął dłonią do wodzy Blue i przyciągnął nas bliżej.
- Nie chcę się uspokoić! Chcę żebyś przestał myśleć o śmierci i niebezpieczeństwie! Nie chcę znowu kogoś stracić, rozumiesz?!
- To tylko...
- Tak i to tylko jakiś ślad na płucach u Adriena i mały guz u mamy. Nie jestem dzieckiem, Jules - spojrzałem mu w oczy. - Jeśli to twój świat, to wiedz, że dla mnie nie ma tam miejsca.
- To nie jest sprawiedliwe, Miles.
- Życie nie jest sprawiedliwe - warknąłem.
- To co mam niby zrobić.
- To proste... - zacząłem.
- Oho, już to widzę jak bardzo proste - mruknął, a ja zgromiłem go wzrokiem.
- Przedstawię ci dwie drogi, mój tylko słodziutki, najukochańszy przyjacielu - powiedziałem to niemal z odrazą, że aż mnie samego to zdziwiło.
- Przeraża mnie ten ton - przyznał cicho, krzywiąc się.
- I bardzo dobrze. Skończyły się żarty - odparłem przez zęby. - Pierwsza droga jest następująca. Kiedy wrócimy do akademika, oddasz mi tą broń, a ja kulturalnie ją gdzieś wypierdzielę, żebyś przypadkiem jej u mnie nie szukał. Zapomnimy o niej zaraz po obietnicy, że innej broni sobie nie sprawisz. Później wszystko wróci do normy, znajdziemy ci jakąś laskę, ale zanim to, pójdziemy do klubu, gdzie wyrwiemy dwie panny, które zabierzemy do hotelu, w celu zaspokojenia własnych żądzy. Wszystko będzie dobrze. Póki nie wygadasz tego Joshowi... ale to już czarny scenariusz.
- A ta druga? - mruknął.
- Bardzo trudna, zła i bolesna. Nie oddajesz mi broni. Kończą się moje sprinty do twojego pokoju...
- To kuszące - odparł uśmiechając się, jednak mina mu zrzedła na widok mojej.
- Kończą się też nasze rozmowy, śmieszki, wspólne wyjścia, miłe słowa, nie odzywam się do ciebie, tracisz mnie na zawsze i tego samego dnia się kurwa pakuję i uciekam do Walii, gdzie poszczuję cię moją mamą, kiedy tylko spróbujesz przekroczyć próg mojego domu. Zniknę z twojego życia i zabijaj się jak chcesz. Ja natomiast utopię się w depresji po stracie przyjaciela, dopóki mnie stamtąd Josh nie wyciągnie, jednak aktualnie są na to nikłe szanse.
- Na pewno nie dramatyzujesz? - uniósł brew.
- Nie.
- Ani troszeczkę?
- Nie, kurwa! NIE! - krzyknąłem. - Nie wkurwiaj mnie, tylko wybieraj.
- A jak nie wybiorę?
- To będzie się automatycznie równało pierwszej drodze.
- A jak się zwiążę?
- Prędzej ci odgryzę ręce, niż ty mnie zwiążesz - prychnąłem.

Jules?
Przepraszam, że takie krótkie i... no wiesz... złe...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz