niedziela, 17 września 2017

Od Victorii CD. Julesa (+ zadanie 4)

(Pośmiejmy się jeszcze trochę z reakcji William’a xD)

Z lekkim uśmiechem, jednak bez najmniejszego komentarza, minęłam swojego brata. Ten nie, odwracając głowy (kątem oka) odprowadził mnie wzrokiem do drzwi i jeszcze przez moment stał nieruchomo ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękoma. Chwyciłam za klamkę i bez wahania przekroczyłam prób akademika. Po chwili Will także wszedł do budynku.
- Co to za palant? - usłyszałam jego głos tuż zza pleców.
- Od kiedy przejmujesz się tym, czy rozmawiam z palantami czy nie? - fuknęłam nie zaszczycając go nawet krótkim spojrzeniem. - Jeszcze rano wygłosiłeś mi kazanie w kwestii mojej „aspołeczności”, choć osobiście wolę to nazywać „brakiem potrzeby poznawania nowych osób i spędzania czasu w ich towarzystwie”.
- Miałem na myśli normalne, a przynajmniej mało podejrzane osoby! - prychnął, zrównując krok ze mną.
- Ale jak to? Wy się przecież znacie! Muszę pogratulować ci zawierania znajomości, braciszku! - mruknęłam, stając przed swoim pokojem.
- Taaaa… Wiedziałem, że skądś go kojarzę… - oparł się o drzwi z numerem drugim. - A dlaczego jesteś „Skarbem”?
- Bo za „Wiewióreczkę” dostałby w twarz. - odparłam, przekręcając klucz w zamku i przestępując próg.
- Moja siostrzyczka! Uważaj na siebie, Rudzielcu! - roześmiał się, po czym zniknął w swoim małym królestwie. Uśmiechnęłam się lekko na wspomnienie pokoju brata. Odkąd poznał Quinlan nie panuje tam już chaos i bałagan. Poukładane życie i wnętrze pokoju… Szczęściarz… Choć nie pasuje to do niego. Nasza dwójka zawsze była takim „niepoukładanym rodzeństwem”, a teraz… zostałam sama… Jak zwykle…
- Hau! - gdzieś z dołu dobiegło mnie ciche szczeknięcie.
- No, tak! Jak ja mogłam o tobie zapomnieć!? - pogłaskałam malca po głowie.
~***~
Kolejny dzień zapowiadał się całkiem przyzwoicie. Czar prysł, gdy tylko otworzyłam drzwi i wyjrzałam na korytarz, gdzie… jakiś chłopak urządzał sobie jogging w samych bokserkach… Był tak przejęty swym treningiem, że nawet nie nas nie zauważył. Popatrzyłam na szczeniaka i szybko wróciłam do pokoju.
- Czy ty widziałeś to samo, co ja? Może przesadziłam z tymi prochami na sen od… - uśmiechnęłam się tryumfalnie. Szybko wróciłam na korytarz i zastukałam w drzwi naprzeciwko. Z wnętrza pomieszczenia słychać było stłumione pomrukiwanie, a chwilę później głuche uderzenie i serię przekleństw. Zaśmiałam się pod nosem i czekałam cierpliwie na dalszy obrót wydarzeń. W końcu drzwi uchyliły się, ukazując jedynie głowę mojego najdroższego braciszka.
- William, jakie ty mi piguły podrzuciłeś?! Widziałam chłopaka w samych bokserkach na joggingu po akademiku! - fuknęłam ze skrzyżowanymi na piersi rękami. Chłopak zamrugał kilkakrotnie. Dopiero po chwili dotarło do niego, co powiedziałam.
- Obracasz się głównie w męskim towarzystwie, więc jestem pewien, że już widziałaś chłopaka w bokserkach. Nie wnikam czy bez także, ale… - przymknął drzwi, ochraniając się przed moją pięścią. - No, co?!
- Przeginasz! Wyjdź, a dostaniesz w nos! - fuknęłam, uderzając demonstracyjnie bokiem pięści w drzwi.
- Przypominam ci, że to ty przyszłaś do mnie! A teraz proponuję, abyś wyszła na spacer, przewietrzyła się nieco i przede wszystkim ochłonęła. Po powrocie sprawdzimy czy tym razem ów typek będzie bez bielizny. - wybuchnął śmiechem, na którego tle dało się usłyszeć odgłos przekręcania klucza w zamku. Wywróciłam oczami, wracając do pokoju po bluzę. Bycie zmarzluchem ma to do siebie, że nie ważne – słońce czy deszcz - mi zawsze jest zimno!
~***~
- Możesz zdjąć okulary? Dziwnie się czuję, rozmawiając z kimś, z kim nie mogę złapać kontaktu wzrokowego. - zmarszczył brwi.
- Hmmm… Nie czuję takiej potrzeby. - mruknęłam, po chwili teatralnego namysłu.
- Ach tak? Jesteś pewna? - spytał, zostając nagle w tyle. Jednak nie zwróciło to mojej uwagi.
- Owszem, jestem. - odparłam, wciąż idąc przed siebie. Jules nagle ruszył truchtem i wyminął mnie, zabierając okulary tuż sprzed nosa. Światło dnia oślepiło mnie na moment. Zatrzymałam się gwałtownie, zasłaniając twarz przed słońcem. Zamknęłam oczy i spuściłam głowę w dół. Zamrugałam kilka razy, starając się przyzwyczaić do jasności dnia.
- Ja wyglądam w nich dużo lepiej. - usłyszałam gdzieś z góry głos chłopaka. Nadal nie podniosłam wzroku. Zamiast tego zarzuciłam na głowę kaptur i szybko ruszyłam dalej.
- Gdzieś z tyłu powinieneś znaleźć napis „Wyprodukowano w Chinach”! - krzyknęłam, żeby usłyszał.
- Naprawdę nie musisz się tak drzeć. - szepnął Jules tuż nad moim uchem. Wzdrygnęłam się mimowolnie, na co ten zareagował śmiechem. - Dwa do zera dla mnie!
- Wspaniale. Jeśli o mnie chodzi, to równie dobrze może być pięćdziesiąt do zera. Nigdy nie byłam fanką sportu. - mruknęłam, przyspieszając kroku. O dziwo Ozzy nawet nie protestował i póki co za nami nadążał.
- A jeździectwo to twoim zdaniem co? Poza tym zawody na największego tchórza też byś wygrała.
- Nie wiedziałam, że takowe organizuję. Ty pewnie sędziujesz. A zdaniem wielu osób jeździectwo to nie dyscyplina sportowe, a „tylko siedzenie na koniu”. - wzruszyłam ramionami. W międzyczasie dotarliśmy do parkingu. Jules już otwierał usta, aby coś powiedzieć, gdy akurat pojawił się mój wybawca…
- Grant! - rozległ się donośny głos Leonarda.
- Cześć Leo! - odkrzyknęłam do przyjaciela.
- Pretty woman, walkin' down the street! Pretty woman, The kind I like to meet! - śpiewał Fletcher. Ze śmiechem zrzuciłam kaptur szarej bluzy i dziarskim, kobiecym krokiem przemierzałam parking. - Pretty woman, I don't believe you, you're not the truth! No one could look as good as you!
- Dziękuję, Fletcher. Od naszego ostatniego spotkania nic się nie zmieniło: nadal potrafisz śpiewać! - uśmiechnęłam się, szturchając przyjaciela lekko. - Co cię tu sprowadza?
- Urodziny starszej siostry i ostatni dzień wakacji. - odparł, schylając się i głaszcząc mojego szczeniaka.
- Cholera! To naprawdę już dzisiaj?
- Ciężko uwierzyć, co? Ale nie masz czym się przejmować, będzie prawie jak zwykle, gdy brat próbuję wyciągnąć cię z czterech ścian pokoju. - mruknął, prostując się.
- Czyli nie będę się dobrze bawić? - prychnęłam śmiechem. - Może tym razem także jakimś cudem przeżyję to spotkanie towarzyskie. Kluby to raczej nie moje środowisko.
- Poradzisz sobie. Kupiłaś jej chociaż prezent?
- Już jakieś trzy miesiące temu. Jestem ciekawa, co William wymyślił.
- Przekonamy się wieczorem.
- Leo! Mógłbyś w najbliższym czasie rzucić okiem na mojego quada? Mam coś z światłami, a Will się wkurzy, jeśli będę jeździć bez...
- Jasne, dam znać. - rzucił, wsiadając do swojej czarnej Hondy. Pomachałam mu i odwróciłam się do Julesa. Stał oparty o ścianę najbliższego budynku.
- Wreszcie sobie o mnie przypomniałaś? - mruknął, gdy podeszłam.
- Swoją uwagę muszę poświęcać wszystkim, a zwłaszcza swoim przyjaciołom. Ty jesteś niżej w hierarchii. Ale jeśli chcesz, przyjdź na imprezę urodzinową Jackie. Będzie dużo łatwych panienek, które łatwiej dadzą się zbajerować. - odparłam i ruszyłam do akademika.
- Ej, Grant! - krzyknął jeszcze chłopak. Zatrzymałam się i popatrzyłam pytająco w jego stronę. - Do twarzy ci z nią! - wskazał na trzymane w ręku należące do mnie okulary. Dotknęłam swojej blizny i niemal biegiem dotarłam do drzwi budynku mieszkalnego.
~***~
Przez resztę dnia nie ruszałam się z pokoju. Bez okularów wolałam tego nie robić. Przy najbliższej okazji albo odzyskam poprzednie, albo kupię w miasteczku nowe.
Powoli zaczynało się ściemniać. Przebrałam się, zapakowałam prezent dla Jacqueline i wyszłam z pokoju. Znowu zapukałam do drzwi z numerem drugim. Powtórka z rozrywki…
- Gotowa, Rudzielcu? - zagadnął Will, przekręcając klucz w zamku.
- Kiedyś zafarbuje te włosy i skończą ci się pomysły. - mruknęłam w drodze do wyjścia.
- Przefarbuj na blond. Będę wołał na ciebie Barbie, a na twojego chłopaka Ken. O ile jakiś z tobą wytrzyma dłużej niż dziesięć minut. - roześmiał się, robiąc unik przed moim kopniakiem.
- Któregoś dnia chwycę za maszynkę do golenia i wiesz co? Będzie ci ciut łyso. - zagroziłam wychodząc na zewnątrz.
- Nie ośmielisz się! - fuknął, mrużąc gniewnie oczy.
- Ależ zapewniam cię, że ośmielę! - odparłam, szczerząc się.
- Nienawidzę cię. - mruknął, zakładając kask.
- Zdaję sobie z tego sprawę. - zaśmiałam się i poszłam w jego ślady.
Po kilkunastu minutach dojechaliśmy na miejsce. Will znalazł wolne miejsce na parkingu i zostawił tam swojego quada.
- I co, Vicky? Jacyś goście w bokserkach na horyzoncie?
- Nieeee, tym razem żyrafy tańczące kankana.
- Nie mogę zostać zbyt długo. Obiecałem chłopakom, że skończę za nich robotę. I tak spóźniają się z terminem zwrócenia właścicielowi pojazdu… - westchnął, zsiadając z pojazdu.
- I pozostawisz mnie tam kompletnie samą? - spytałam wydymając usta.
- Coś czuję, że sobie poradzisz. Gorzej, gdyby było na odwrót. - uśmiechnął się i wszedł do budynku. Pokręciłam ze śmiechem głową i poszłam za nim.
Minęło dobre pół godziny, nim udało nam się porozmawiać z Jackie i wręczyć jej prezenty. Raczej nie zaprosiła tylko najbliższej rodziny i kilku przyjaciół, bo klub „pękał w szwach”. To dość typowe dla Jacqueline Fletcher. Zawsze była w paczce „tą ładniejszą” i bardziej „dziewczęcą/kobiecą”, cokolwiek to oznaczało.  Od Will’a dostała kolczyki z podkowami, a ode mnie bransoletkę.
Po kolejnej godzinie zjawiła się reszta ekipy mechaników. William, jak zapowiedział, tak uczynił i zniknął. Doskonale wiedziałam, że zrobił to tylko po to, aby chłopcy mieli mniej roboty i mogli odpocząć od ciągłej pracy w warsztacie. Nie rozumiałam, po co aż tak „się poświęcał” dla nich, ale zapewne miał ku temu jakieś swoje powody.
Panowie nigdy nie mieli zbyt mocnej głowy do alkoholu, a także nie znali cienkiej granicy przesady. W pewnym momencie zaczęłam zastanawiać się czy nie upiłam się samą sugestią, bo wydawało mi się, że widziałam w tłumie Julesa.
Alkohol w końcu zaczął udzielać się chłopakom. Na szczęście większość z nich nie była zbyt groźna, jedynie mieli nieco więcej do powiedzenia w niektórych kwestiach. Inni nagle zorientowali się, że wiele pań chętnie z kimś zatańczy. Właśnie do tej grupy zaliczał się Tom.
- Gant, zekcesz ze mną potańczyć? - zagadnął mnie.
- Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. - odparłam spokojnie.
- Oj, tam! Nie daj się prosić! - chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą. Na początku zachowywał się całkiem przyzwoicie, ale nagle… jego dłonie powędrowały zbyt nisko. Odepchnęłam go lekko.
- Tom, jesteś pijany! - mruknęłam, starając się panować nad furią.
- No, przypraszam. Już nie będę, obiecuję. - zapewnił. Westchnęłam i tańczyliśmy dalej. I znowu, tym razem dużo śmielej, jego ręce powędrowały w niewłaściwą stronę.
- Jesteś kompletnie pijany! - warknęłam, odpychając go znacznie mocniej, niż poprzednio.
- Oj, Vickusia! Nie wymyślaj! - szepnął i nachylił się, żeby mnie pocałować. Tym razem nie wytrzymałam i bez wahania go spoliczkowałam. Chłopak zachwiał się i upadłby, gdyby Jimmy go nie przytrzymał.
- Zabierz go, Jim! Już mu wystarczy! - mruknęłam i wróciłam do barku. Jak dorwę Will’a, to z przyjemnością wybiję mu z głowy to wyręczanie chłopaków w robocie! I osiągnę to choćby przy pomocy terapii szokowej! Bezskutecznie próbowałam uspokoić swoją frustrację, ale bez większych efektów. Ktoś usiadł na krześle obok mnie.
- Brawo, skarbie! Wreszcie udało ci się kogoś trafić! - uśmiechnął się Jules.
- Pijany amator jest wart tyle, co nieruchoma tarcza albo worek treningowy. - wzruszyłam ramionami. - Rozumiem, że miałeś w planie przybycie mi na ratunek, ale skutecznie ci go pokrzyżowałam?
Jedynym plusem tego spotkania było ostateczne wykluczenie części moich omamów. Zobaczymy czy chłopak w bokserkach jeszcze kiedyś się pojawi...

Jules? (Wybacz, że tyle to zajęło i znów dołożyłam Ci drugi odpis <3 xD)
Info dla administracji: 1815 słów ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz