sobota, 30 września 2017

Od Julesa cd. Victorii

Z zaciekawieniem przyglądałem się zaistniałej sytuacji. Wiedziałem, że dziewczyna nie pozwoli sobie na takie traktowanie z jego strony i to tylko kwestia czasu, aż wybuchnie. Miałem tam podejść i zainterweniować, ale wiedziałem, że nie będę jej do tego potrzebny. Jeżeli tylko będzie chciała, bez problemu sobie z nim poradzi.
Chłopak kilkukrotnie zjechał rękoma zbyt nisko, co wywoływało widoczną irytację u Vicky. Gdy ten pochylił się nad nią, dała upust swojemu zdenerwowaniu i wymierzyła mu siarczystego liścia w lewy policzek, a ten aż zatoczył się do tyłu. Victoria odwróciła się i zajęła jedno z wolnych miejsc przy barku. Przez chwilę przyglądałem się jeszcze, jak kilkoro chłopaków wyciąga tego faceta na zewnątrz i zwróciłem swoją uwagę na postać rudowłosej dziewczyny.
- Brawo, skarbie! Wreszcie udało ci się kogoś trafić! - Uśmiechnąłem się, siadając na miejscu obok.
- Pijany amator jest wart tyle, co nieruchoma tarcza albo worek treningowy. - Wzruszyła ramionami. - Rozumiem, że miałeś w planie przybycie mi na ratunek, ale skutecznie ci go pokrzyżowała?
- Jasne. Miałem właśnie podejść, ale skutecznie go znokautowałaś. Musiał być nieźle wstawiony, że padł od takiego ciosu.
- Sugerujesz mi, że nie mam wystarczająco siły, by pokonać kogoś takiego? - Uniosła z wyrzutem brwi.
- Gdyby był trzeźwy, byłoby trudniej.
- Co nie oznacza, że nie dałabym rady - burknęła.
- Uspokój się - zaśmiałem się, widząc jak dziewczynie wzrasta ciśnienie.
Rozejrzałem się po ogromnym pomieszczeniu i zgodnie stwierdziłem, że impreza wyrwała się spod kontroli organizatorki. Z grzecznej urodzinowej zabawy, zrobiła się tu niezła popijawa. Podejrzewam, że wpadło tu o wiele więcej osób, niż tylko znajomi solenizantki.
- Podoba ci się tutaj? - Zmarszczyłem brwi. Nie znałem jej zbyt dobrze, ale wydawało mi się, że to nie było jedno z jej ulubionych miejsc.
- Nie, ale to urodziny Jackie, więc chyba powinnam tu być.
- A gdzie się podział twój opiekuńczy braciszek?
- Pojechał ze znajomymi, ma.. ważną sprawę do załatwienia - odpowiedziała, zakreślając palcami cudzysłów. - Naprawiają jakiś samochód.
- Mogę cię odwieźć, jeżeli chcesz. - Wzruszyłem ramionami, wyjmując z kieszeni okulary przeciwsłoneczne dziewczyny.
- Oddaj mi je - powiedziała opanowanym głosem, jednak nie trudno było się domyśleć, że już zdążyła się zdenerwować.
- Dlaczego mam ci je oddać? - Spytałem marszcząc brwi. Nie chciałem ich oddawać, bo naprawdę irytuje mnie rozmawianie z kimś, z kim nie mogę złapać kontaktu wzrokowego, a poza tym, dziewczyna najpewniej nosiła je tylko że względu na bliznę. Kompletnie nie rozumiem, czemu za wszelką cenę chciała ją ukryć. Gdy je zabrałem, od razu schowała twarz pod kapturem i unikała mojego spojrzenia, unikała spojrzenia kogokolwiek.
- Bo są moje?
- Lepiej wyglądasz bez nich.
- Mam to uznać za komplement? - Prychnęła, odgarniając włosy za uszy.
- Wydaje mi się, że tak.
- A mi się wydaje, że zaraz zarobisz w twarz jak Tom, jeżeli nie oddasz mi tych głupich okularów!
- Skoro są głupie, to chyba nie są ci potrzebne.
Victoria odruchowo zacisnęła dłonie w pięści, jednak w ostatniej chwili ochłonęła.
- Proszę, Jules. Oddaj mi moje okulary - westchnęła, spuszczając wzrok na blat.
- Dlaczego są ci tak potrzebne?
- Dobrze wiesz, tylko nie rozumiem, dlaczego tak bardzo chcesz, żebym się do tego przyznała. - Spojrzała na mnie z wyrzutem. Po raz pierwszy spojrzała mi w oczy na dłużej niż kilka sekund.
- Jesteś piękna, nie są ci do niczego potrzebne - odpowiedziałem i podałem dziewczynie jej własność. Vicky rzuciła ciche dzięki i od razu wcisnęła okulary na nos.
- Teraz wybacz, idę pożegnać się z Jackie i dzwonię do brata, żeby po mnie przyjechał. - Wstała z miejsca, szybko znikając w tłumie gości. Przez chwilę próbowałem odnaleźć ją wzrokiem, jednak utrudniała mi to cała masa pijanych ludzi.
Ciężko było mi dostać się do wyjścia, ale poczułem ulgę, gdy dotarło do mnie świeże, wieczorne powietrze. Wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów i wyjąłem jednego z nich, zanim wsiadłem na motocykl. Odszukałem w kieszeni zapalniczkę i zapaliłem, mocno zaciągając się dymem. Od razu poczułem przyjemne uczucie, rozlewające się po całym moim ciele. Może kiedyś rzucę, ale jeszcze nie teraz.
Po chwili zobaczyłem jak Vicky wybiega na zewnątrz, krzycząc do telefonu jakieś wyzwiska.
- Coś się stało? - Spytałem, wypuszczając powoli dym z płuc.
- Nie, wszystko w porządku - mruknęła, chowając komórkę do kieszeni. Przecież widziałem, że coś, a raczej ktoś zdenerwował ją bardziej niż ja. Uniosłem brwi, przyglądając się przez chwilę dziewczynie. - Okej, stało się. Mój kochany braciszek uznał, że przyjedzie po mnie dopiero za godzinę i jeszcze ma zamiar trochę tutaj posiedzieć.
- Wiesz, tak się składa, że właśnie wracam do akademika.
- Już wolę pójść na pieszo, niż wsiąść z tobą na motocykl. - Skrzyżowała ręce na piersi.
- Jak wolisz. - Wzruszyłem ramionami, po raz kolejny się zaciągając.
Vicky skierowała się w stronę ścieżki, która wyglądała jak wyjęta z horroru. Naprawdę. Brak oświetlenia, szumiące drzewa, co chwila przebiegało tu jakieś zwierzę i nie brakowało tu też kręcących się ludzi. Oczywiście dziewczyna nie mogła pokazać po sobie strachu. Wyrzuciłem niedopałek i odpaliłem motocykl, ruszając powoli za nią.
- Poradzę sobie! - zawołała, gdy tylko znalazłem się obok.
- Jesteś tego pewna? Zanosi się na burzę, a do Morgan University nie jest wcale tak blisko.
- Tylko jedź ostrożnie - burknęła, podchodząc bliżej. Miałem powiedzieć coś w stylu a nie mówiłem, bo od początku proponowałem, że ją zawiozę, ale w ostatniej chwili ugryzłem się w język.
Dziewczyna z ciężkim westchnieniem usiadła za mną.
- Jeżdżę szybko, lepiej się trzymaj.
- O mnie się martw, poradzę sobie.
- Okej. - Wzruszyłem ramionami i ruszyłem. Vicky długo się opierała, ale ostatecznie objęła mnie w pasie. Nie jechałem zbyt szybko, tak jak to miałem w zwyczaju. Zwykle, gdy ktoś był ze mną, stawałem o wiele bardziej ostrożny. Odpowiadałem już nie tylko za siebie, ale także za mojego pasażera. 
~~*~~*~~
Po powrocie przesiedziałem jakąś godzinę w pokoju Milesa, gdy akurat zabrał się za porządki w swojej szafie. Kto by pomyślał, że może mieć taki bałagan, gdy zawsze na mnie krzyczy, że po sobie nie sprzątam. Nie wyobrażam sobie mieszkania z nim w jedynym pokoju, czy chociażby mieszkaniu. Nie poradzilibyśmy sobie nerwowo, oboje. Potrafimy przez chwilę doprowadzić się nawzajem do białej gorączki.
Wróciłem do siebie koło godziny dwunastej i ledwo zdążyłem wyjść spod prysznica, gdy rozległo się gorączkowe pukanie do drzwi.

Victoria?
nie wyszło najlepiej, ale jest. Obiecuję poprawę! I nie noś już tych okularów! XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz