niedziela, 8 października 2017

Od Zaina cd. Brooke

Zasłanianie się swoją sytuacją raz na miesiąc jest okropne. Ja rozumiem, w końcu mieszkałem z trzema siostrami w domu, ale gróźb nie uznaję. Poza tym, doskonale wiedziałem, że zejdzie. Zbyt jej się będzie nudzić. A cała woda, która zapewne jej się przyda do picia jest w kuchni na dole. Będę na nią czekać, w końcu cierpliwość posiadam bardzo dobrą.
Wytrzymała tam pół godziny. To o piętnaście minut dłużej niż zakładałem. Gdy weszła do kuchni, wcale się nie odwróciłem, uśmiechając się pod nosem, gdy zobaczyłem tą niby obojętną twarz.
- Pani Stewart będzie bardzo zła z powodu naszych wagarów - spojrzałem na nią kątem oka. Sięgnęła biały kubek z szafki i postawiła go na blacie, wzruszając delikatnie ramionami z grobową miną.
- Ja będę wkurzona bardziej, gdy mnie siłą stąd wyciągniesz i zdolna do wszystkiego w takiej sytuacji - odkręciła butelkę wody i nalała jej do środka.
- To mówisz, że przez ile będziesz tak jęczeć? - wytarłem ręce w ręcznik, który po niedługim czasie trafił na sam koniec szafek. Porządek najważniejszy zawsze. Oberwałem w ramię, a oprócz tego jej utrzymujące się grobowe spojrzenie, przeszyło mnie na wylot. Nie rozumiem jej. To tylko standardowe pytanie, a ona zachowuje się jakbym co najmniej ją obraził.
- Myślisz, że to tak fajnie... - burknęła pod nosem, popijając wodę, którą przed chwilą jeszcze jej proponowałem. Ano tak... zapomniałem. Wahania wszystkiego i te sprawy. Tak czy inaczej, przydałaby się lekcja dobrego wychowania dla opryskliwej panny Sky.
- No już, już... - pogładziłem ją po włosach, podczas gdy ona zacisnęła usta na brzegu porcelany i spojrzała w nieokreślony punkt przed sobą, odwracając się tyłem. Umiejętność czytania w myślach byłaby całkiem fajnym rozwiązaniem - Nie denerwuj się tak, bo muszę mieć jakieś szanse przeżycie tych dwudziestu czterech godzin. Albo wręcz przeciwnie. Szansę na przeżycie kilku dni - podszedłem do niej, obejmując w pasie. Stała przy oknie, unosząc brwi na znak, że mam kontynuować tą zmierzającą do jakiegoś celu rozmowę. O ile to się dało nazwać rozmową. Pocałowałem ją w policzek i oparłem głowę o jej ramię. Było niewygodnie i jakby miała dobry humor to bym oczywiście podzielił się z nią tą myślą - Coś specjalnego księżniczka sobie życzy? - pokiwała głową i odłożyła na blat kubek z wodą.
- Chcę coś słodkiego... - zrobiła smutną minę - I ciepło także, bo mi zimno. I abyś przestał mnie denerwować. A także wrócić do wygodnego łóżeczka. I chcę abyś następnym razem powstrzymał mnie przed wypiciem zbyt dużej jak na mnie ilości alkoholu - dużo tych życzeń jak na jeden raz.
- Pierwsze dwa masz obok siebie. Jestem słodki i ciepły, więc więcej ci nie potrzeba do życia. Tak zwany naturalny środek do utrzymania twojego życia. Trzeciego nie mogę ci zagwarantować, bo z kim się zadajesz takim się stajesz, ale możemy iść na ugodę - odwróciła delikatnie głowę w moją stronę z nadal uniesionymi brwiami do góry - Ty trzymasz swoje humorki na wodzy... - przewróciła oczami - No dobra, po części. A ja nie będę złośliwy, ani denerwujący, ani zgryźliwy. Ale chłopcem na posyłki także nie będę. I kimś na kim niegrzeczna dziewczynka może potrenować. Mogę za to chętnie przyjmować każdą twoją ciepłą prośbę o przytulenie - zastanowiła się, odwracając w moją stronę przodem i zmierzyła spojrzeniem z zarysem uśmiechu na twarzy - Powstrzymam się przed pijaństwem, ale nie przed wypiciem raz po raz trochę za dużo, bo pomimo, że potrafisz być wtedy irytująca w związku z pójściem spać to zawsze mogło być gorzej, nie prawda? A wyglądasz naprawdę słodko, gdy mamroczesz bzdury pod nosem i wygadujesz głupstwa, całkowicie niezwiązane z naszym światem - kontynuowałem, widząc jak wykrzywia usta w zadowolonym uśmiechu. I zrobiła się nawet mało zrzędliwa, a nawet nie rozmawia tyle ile zazwyczaj w takich sytuacjach - To co? Zje panienka śniadanie czy drink z wczoraj nadal uniemożliwia wszystko?
- A żebyś wiedział, że zje - odsunęła się i skierowała w stronę stołu - Ale coś delikatnego, to moja mała prośba.
- Za dużo dzisiaj tych próśb, które spełniam.
- Jesteś kochany - zatrzepotała rzęsami. Oczywiście, że tak.
- Nie. Jestem najlepszym pantoflarzem na świecie - prychnąłem w odpowiedzi, na którą dziewczyna się roześmiała.
- Mi tam taki układ pasuje.
- Wyobraź sobie, że mi niezbyt. Następnym razem się zamieniamy. Nawet postaram się przeziębić żebyś poczuła ten sam ból co ja czuję, gdy ty masz swoje dni.
- Oj Zainuś. Raz na jakiś czas możesz spełniać moje wszystkie prośby. Tak w ramach zapłaty.
- Zapłaty? Niby czego?
- Tych wszystkich rzeczy, które zrobiłeś i zapewne nie raz zrobisz. Tak na przyszłość, rozumiesz.
- Rozumiem - pokiwałem głową - Mścisz się.
- Co? Nieprawda - zaprzeczyła - Chociaż jak mocno zaleziesz mi za skórę i cię znielubię, to bardzo możliwe, że się kiedyś odegram.
- To kolejna groźba skierowana w moją stronę. Ja wiem, że masz usprawiedliwienie, ale ja sobie wszystko tutaj zapisuję - przyłożyłem palec do skroni - I będę pamiętać, a uwierz mi i chyba doskonale o tym wiesz, że będę również oczekiwał wynagrodzenia - dokończyłem robić śniadanie, kładąc talerz na stole tuż przed nią i sam usiadłem naprzeciwko.
- Ile w życiu miałeś śmiesznych sytuacji?
- Nie potrafię zliczyć. To jeszcze zależy kiedy i z kim.
- No to randomowo... kiedy osiągnąłeś pełnoletność - podkuliła nogi na krześle i wygodnie się nam nim usadowiła.
- Ale w sensie fizycznym czy psychicznym? - uniosłem brwi, na co się cicho zaśmiała.
- A czy psychicznie kiedykolwiek osiągnąłeś? - rzuciła, posyłając mi złośliwy uśmiech, na który odpowiedziałem tym samym.
- Proszę mi tutaj nic nie insynuować - odparłem oburzonym tonem - Miałem jedną delikatną w restauracji z siostrą. I tylko tą ci opowiem, za karę. Więcej wcale pewnie nie chcesz wiedzieć.
- A jeśli chcę?
- Cicho. Teraz opowiadam, więc proszę o ciszę. I bez zbędnych złośliwych zauważeń, proszę - odchrząknąłem - Jakieś cztery lata temu, poszedłem razem z Safaą do tureckiej restauracji. Dopiero co ją otworzyli, rodzice wyjechali wraz z Waliyhą do rodziny mamy, a młodej się jak zwykle nudziło, więc postanowiła być na deszcz bardzo upierdliwa. Jako starszy brat szukałem świętego spokoju, więc wyszliśmy na miasto. A nic bardziej nie cieszy siostrzyczkę jak dostęp do mojego portfela i możliwość odwiedzenia każdego sklepu na mieście. Do sedna... Przed wejściem do restauracji wywiązała się rozmowa, w której to powiedziałem jej, że dzieci znajduje się w kapuście. Miała wtedy chyba z dziesięć lat i strasznie ją brzydziło to co powiedziałem. Weszliśmy do restauracji, usiedliśmy i kelner zaproponował nam dania. Safaa sama chciała dostać niespodziankę, więc dostała. Danie z kapustą i mięsem. Popłakała się, mówiąc że znalazła martwe dziecko w tym daniu. Potem się na mnie obraziła, co nie było wielkim zaskoczeniem. Ja miałem powód do wstydu, bo wszyscy w tamtym momencie patrzyli na mnie, jak na kogoś kto głosi herezje i wmawia młodszej siostrze bajeczki. Więcej tam nie poszliśmy. A Safaa do dziś brzydzi się kapusty. Koniec historii.
- Jesteś okropnym bratem - zaśmiała się.
- Taka rola starszego brata. I nie jestem okropny tylko kochany - pokiwała głową z uśmiechem - Teraz twoja kolej. Chcę usłyszeć twoją śmieszną sytuację - wsparłem głowę na rękach i z wyraźnym oczekiwaniem lustrowałem ją spojrzeniem.
- Ja nigdy nie miewam śmiesznych sytuacji. Jestem poważnym człowiekiem - to mi się nie podoba. Zamierzam dostać moją śmieszną sytuację według obietnicy.
- Sztywniara z ciebie.
- Po prostu dbam o swój wizerunek - zmierzyła mnie spojrzeniem. I niby to miało być odniesienie do mnie?
- A ja nie i nadal jest wspaniały - wzruszyłem ramionami.
- Jakbym była sławna i mogła robić co mi się żywnie podoba to pewnie też bym się nie przejmowała.
- Czyli uważasz, że jestem wyjątkowy? - uśmiechnąłem się szeroko.
- A mogę zaprzeczyć? Raczej nie, bo znajdziesz milion argumentów, które bez uzasadnienia potwierdzają twoją tezę. Po prostu tak i już - i w sumie to ma rację. A nasłuchała się takich argumentów w przeciągu paru miesięcy bardzo dużo.
- To prawda. Myślałem, że to oczywiste.
- Wiesz co... czasami się zastanawiam czy mówisz to na serio, czy tylko sobie żartujesz.
- Oczywiście, że na serio. Bo ja w głębi duszy jestem bardzo poważnym człowiekiem - momentalnie zapadła cisza, w której obydwoje wymieniliśmy się spojrzeniami. Oczywiście, że żartowałem. Aż tak zapatrzonym w siebie narcyzem nie jestem. Czasem mi odwala na własnym punkcie, ale dawno wszyscy nauczyli się tym tak bardzo nie przejmować i najzwyczajniej w świecie ignorować wywody na temat mojego ego. Brooke przygryzła usta, utrzymując poważny wyraz twarzy, lecz jej kąciki ust delikatnie drgały w prośbie o chociażby drobny uśmiech. Skrzywiłem się, widząc jej starania. To właśnie spowodowało, że parsknęła śmiechem - I co się śmiejesz? Nic śmiesznego nie powiedziałem.
- Ja się nie śmieje - zaprzeczyła, kręcąc głową.
- Właśnie - wskazałem na nią, trzymając w ręce widelec - I tu jest twój problem. Za mało się śmiejesz. Jesteś... mało rozluźniona. I wszystko bierzesz za poważnie. Relaks dziewczyno. Właśnie dzisiaj rano zaproponowałaś mi wagary, więc myślę, że jesteś na dobrej drodze...
- Do niezdania egzaminów - przerwała mi. Przewróciłem oczami.
- Sama chciałaś. A egzaminy zawsze można zaliczyć w innym terminie. Aczkolwiek będą tego konsekwencje - uniosła brew - Już nie będziesz przykładną uczennicą. W szczególności na fizyce u pana Haldane'a - ugryzłem się w język, wiedząc że właściwie to zalążek ciekawej dyskusji, która niekoniecznie może się spodobać dziewczynie.
- Ej! Wcale się nie podlizuję! - tak jak myślałem. Zareagowała typowo emocjonalnie.
- Tego nie powiedziałem - pokręciłem głową, automatycznie się prostując. Obrona siebie będzie dosyć ciężka w takiej sytuacji. W szczególności, że siedziałem naprzeciwko niej.
- Po prostu to mój sposób na zaliczenie fizyki.
- Ja tam nie wiem, ale rozumiem co do mnie mówi.
- Ja też - powiedziała pewna siebie - Po części...
- Nie muszę chodzić do niego po lekcji w tajemniczych sprawach i wychodzić dwie minuty później niż wszyscy - Ups. No to teraz można wybierać rodzaj śmierci, gdyż na twarzy dziewczyny znów zagościło mordercze spojrzenie.
- Jesteś okropny - wymachnęła ręką w nerwowym geście, nawet nie zauważając, że wylała sobie herbatę. Nie chcąc przerywać jej żywiołowej wypowiedzi tylko spuściłem spojrzenie, patrząc jak strumień rozpływa się powoli na blacie.
- Wylałaś herbatę - cicho rzuciłem w jej stronę. Spuściła spojrzenie i nabrała powietrza do płuc.
- To twoja wina - postawiła kubek i odłożyła widelec na talerz z dość wyraźnym impetem - Nie dotrzymujesz obietnic. Mówiłeś, że nie będziesz mnie denerwował, a to robisz - wstała, odsuwając swoje krzesło - Dziękuję, nie jestem już głodna - wyszła z kuchni i z tego co słyszałem wróciła na górę.
- Chyba się na mnie obraziła - westchnąłem, mówiąc sam do siebie i wziąłem łyk swojej herbaty. Posprzątałem po śniadaniu, tym samym dając Brooke czas na wewnętrznym wyżyciu się. Nie poszedłbym od razu do niej, bo możliwe nawet nie miałbym prawa się zbliżyć. Po cichu wszedłem na górę, stając w drzwiach do jej pokoju. Leżała odwrócona plecami i mogę się założyć, że doskonale wiedziała o mojej obecności w tym pokoju. Nie dając jednak żadnego znaku, uznałem że mogę wejść, a nawet się zbliżyć. Położyłem się tuż za nią, obejmując ją jedną ręką i przytulając twarz do jej pleców.
- Skarbie, ale chyba nie jesteś zła? - odpowiedziała mi krótka cisza, dopiero po chwili pokój wypełnił jej beznamiętny jak na razi głos.
- Jestem.
- Jak bardzo zła? - nie wiem czy kontynuowanie tego jest dobrym pomysłem, ale kto powiedział, że nie mam ryzykować? A ona wydawała się całkowicie niezainteresowana, choć wiedziałem, że w głębi duszy moja obecność zmienia postać rzeczy.
- Bardzo.
- W skali od jeden do dziesięć? - włożyła do środka książki zakładkę i zamknęła ją, trzymając przez chwilę w ręce. Uniosła spojrzenie nad granatowej okładki i wbiła go przed siebie.
- Nie ma takiej skali by określić granicę mojego wkurzenia - pokręciła delikatnie głową.
- A jak długo będziesz tak zła? - tym razem odwróciła głowę i obserwowała sufit.
- Jak przestaniesz zadawać głupie pytania to może nie tak długo jak zamierzam - wzruszyła ramionami.
- A ile zamierzasz?
- Przyszedłeś tu kontynuować swoją ciekawą grę o nazwie "Denerwuj mnie dalej"? - pokręciłem głową. Oczywiście, że przecież nie chcę aby co chwila chodziła wkurzona. Ale to ona zachowuje się jakby miała wiecznie okres. Teraz to może normalne - Ale zrozum mnie. Źle się czuję, mam dzisiaj słaby dzień i wszystko mnie drażni. Łącznie z tobą.
- To poważny problem - oderwałem głowę od jej pleców i uniosłem oczy do góry.
- Dokładnie. Więc bądź tak miły i postaraj się mnie więcej mocno nie denerwować - odparła spokojniejszym głosem. I albo mam szczęście albo faktycznie sytuacja zmierza w dobrym kierunku.
- Ja cię wcale nie zamierzam denerwować.
- Czyli robisz to nieświadomie? - ułożyła się wygodnie na plecach, tym czasem ja oparłem głowę na ręce i mierzyłem spojrzeniem jej ciało.
- No... nie do końca -  delikatnie się skrzywiłem - Ale nie bądź na mnie zła - uniosłem oczy, patrząc jej w oczy.
- Muszę nad tym pomyśleć.
- To nie myśl za długo. Bo moja cierpliwość w niektórych sytuacjach nie jest w stanie tego przetrzymać. A co do fizyki... to mogę ci po powrocie wyjaśnić kilka rzeczy w pokoju, jeśli czegoś nie zrozumiesz - wyszczerzyłem się.

Brooke?

2182 słowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz