sobota, 28 października 2017

Od Milesa C.D. Joshuy

- Przepraszam za tamto. Wyszedłem na wścibskiego, nie miało tak być... - spojrzałem na niego, lustrując każdą rysę jego twarzy. Oj Joshua, mistrzem kłamstwa nie jesteś, choć ja z moim układaniem planu również byłem żałosny.
- Miało - odparłem pewnie. Zmrużył oczy, zapewne zastanawiając się, o czym ja mówię. - Miało tak wyjść... - westchnąłem, krzywiąc się. W co ja brnę? Zaraz rzucę mu się na szyję i wypłaczę się w jego rękaw. Powoli uniosłem dłoń, opuszkami palców rysowałem po jego policzku. Byłem w stanie wyczuć każde spięcie mięśni twarz. - Rozumiem to... -  odparłem łagodnie.
- C...co? - patrzył na mnie niepewnym wzrokiem spod przymkniętych powiek. Chyba nadal nie Był pewny co do znaczenia moich słów.
- Rozumiem, że mało ci mówię, że chcesz wiedzieć, ale... nie jestem w stanie - mój głos zadrżał, więc zrobiłem chwilę przerwy. Najgorsze to się rozpłakać i ośmieszyć. A za każdym razem, kiedy chciałem komuś powiedzieć o mojej przyszłości, moje emocje zaczynały mną kontrolować, choć powinno być odwrotnie. - Ja nie mogę... Nie chcę, cię tym zniszczyć. Kiedyś... kiedyś. Dobrze? Zresztą... nieważne... - przysunąłem się do niego i złożyłem delikatny pocałunek na jego ciepłych wargach, których dotyk potrafił przyprawić mnie o dreszcze.
- Czasem... cię nie rozumiem - przyznał, a ton jego głosu sprawiał, że miałem ochotę mu wszystko opowiedzieć. W tej chwili. Po prostu pragnąłem nas uwolnić, pozwolić nam poznać siebie nawzajem, poczuć coś. Miałem coraz większe wrażenie, że to ostatnio, to akurat już zdążyło u mnie wystąpić. Oczywiście wiedziałem, że to niemożliwe, bo to za wcześnie, za krótko się znamy. Mogłem jednak z całą pewnością stwierdzić, że element zauroczenia wystąpił. Co gorsza, zaangażowania i chęci poznania tego nieśmiałego chłopaczka. Wracając do rzeczywistości, to nawet ja siebie czasem nie rozumiałem.
- Też czasem siebie nie rozumiem - powtórzyłem swoją myśl sprzed chwili.
- To nieco wyjaśnia - pokiwał głową z powątpiewającym uśmieszkiem. Moje usta kilkakrotnie zadrżały, aby w końcu wykrzywić się w uśmiechu. Opuściłem dłoń, która dotychczas nadal spoczywała na jego szyi i sięgnąłem palców jego ręki, aby splątać je za swoimi.
- Chcesz pomóc mi się pakować? - zapytałem, po czym delikatne przygryzłem wargę. Mógł to zrozumieć bardzo dwuznacznie. To nie miało być dwuznaczne. Zwyczajnie chciałem, żeby trochę ze mną poprzebywał, nieważne czy siedząc dwa metry ode mnie i patrząc się na mnie, czy robiąc cokolwiek innego. 
- Dobrze... jeśli za pięć minut nie skończy się to wystawianiem na próbę moich zmysłów - mruknął, udając, że się nachmurza.
- Nie skończy się tak... za pięć minut - przyciągnąłem go do siebie. - Tylko za sześć, kiedy skończę się pakować - wymruczałem, a on się wzdrygnął.
- Ja....
- Spokojnie Josh - odsunąłem się od niego, nadal trzymając go za dłoń. - Tylko żartuję.
- Nie wyglądałeś... - wyszeptał.
- To oznacza tylko i wyłącznie, że jednak mam talent aktorski - puściłem mu oczko i pociągnąłem w stronę pokoju. Niechętnie poszedł za mną, kiedy się odwróciłem, zauważyłem, że miał spuszczoną głowę. - No i co ci się znowu stało, co?
- Nic... - mruknął tylko. Przyciągnąłem go, po czym objąłem ramieniem.
- Zdecydowanie za często spuszczasz głowę i zdecydowanie mi się to nie podoba - odparłem cicho.
- Szkoda, że ci się nie podobam - powiedział smutno, a ja spojrzałem na niego śmiertelnie poważnie.
- Że jak? Chyba się przesłyszałem - skrzywiłem się. To zdanie było wypowiedziane w złym momencie i było samo w sobie złe. Już je znienawidziłem.
- No... wiesz... - zaczął.
- Nie gadaj takich głupot, bo cię zostawię samego pośrodku Walii, jako zemstę - zagroziłem, uniósł głowę i chwilę uważnie mi się przyglądał.
- Nie sądzę, że byłbyś w stanie coś takiego komukolwiek zrobić - uśmiechnął się. - Jesteś zbyt milutki i słodziutki.
- Na razie mam tylko dwie osoby na mojej czarnej liście i uważaj, żebyś nie był następny - puściłem mu oczko.
- A to dwie przerażające osoby, których nienawidzisz to...
- Jules i mój młodszy brat - wyszczerzyłem się. Taka była prawda. Jules był wyłącznie irytujący, ale Iana czasem miałem nieprzebytą ochotę się pozbyć. Szczególnie, kiedy mama miała gorsze dni lub musiała jakiś czas przebywać w szpitalu. Jego brak zainteresowania, uszczypliwości w stosunku do wszystkich i inne podobne odchyły od normalności powodowały, że kilkakrotnie ojciec odciągał mnie od niego, abym mu nie przestawił twarzy. Najgorsze jest to, że obaj z tatą zdajemy sobie sprawę z tego, że nie miałbym nawet najmniejszych wyrzutów sumienia.
- Twój brat i najlepszy przyjaciel? - zdziwił się. - Co z tobą jest nie tak?
- Wiele rzeczy jest ze mną nie tak - odparłem głucho. - Czas się spakować.
- To jaki jest plan?
- Właśnie! - krzyknąłem, siadając na podłodze między moimi ubraniami. - Zaczął się rok szkolny i za długo sobie nie pobalujemy.
- Więc musimy skrócić trasę - dodał.
- Owszem. Plan jest taki: Swansea, Snowdonia, który najpiękniejsze miejsce w Walii i powrót pociągiem do Londynu. Razem około ośmiu dni.
- Taka Walia w pigułce? - uniósł brew. Spojrzałem na nadal pusty plecak, ale zaraz podniosłem twarz z uśmiechem.
- Walię w pigułce, to ty masz we mnie - zachichotałem.
- Czy ja wiem czy w takiej pigułce... - zaśmiał się. Przysnąłem się do niego i oparłem plecami o łóżko, obok jego nóg. Odchyliłem głowę do tyłu, aby móc spojrzeć na chłopaka.
- Wiesz i bardziej jesteś pewny siebie, tym bardziej mi się podobasz - odparłem uśmiechając się przy tym szeroko.
- To taki nagły wniosek, czy jakieś głębsze przemyślenie? - uniósł brew.
- Raczej to pierwsze. W sumie nasza relacja nie jest na tyle głęboka, abym dłużej, głębiej i mocniej się nad tym zastanawiał - podkreślałem każde słowo, jakby każde z nich stanowiło oddzielne, wybitnie istotne zdanie.
- Jeszcze - dodał Joshua. Kruchy lód. Podoba mi się. To chore. A on jest pociągający i co? Może to tylko ja jestem chory. W sumie to jestem. W sumie to dobrze wiem. Jules też to wie. Dlatego mnie wyzywa od idiotów. Właściwie to również dlatego, że nie chcę nic z tym zrobić. Ma rację. Jestem idiotą... ale czy to coś złego? Dla mnie nie.
- Może... jeszcze... pewnie i tak - w jednej sekundzie znalazł się obok mnie, na podłodze.
- Czasem... a nawet dosyć często mam wrażenie, że się wyłączasz... Miles - odparł. Objąłem go ramieniem.
- Ostatnio... mam coraz więcej rzeczy do przemyślenia.
- O nas?
- O mnie... przede wszystkim - kolejne piękne kłamstwo, Miles. No tak, bo przecież kto normalny się przyzna do zainteresowania drugą osobą, jeśli podoba się tej osobie? Problem w tym, że każdy, oprócz mnie oczywiście. W końcu jestem inny i chory? A nie przepraszam, jestem tylko głupi i cholernie samotny. - Chyba powinienem zacząć się pakować.
- Chyba tak... - odparł.
- Koniecznie... - uśmiechnął się, a ja odpowiedziałem tym samym. Po chwili przewróciłem go na plecy i zawisnąłem nad nim.
- Co ty robisz?! - krzyknął, a ja wzruszyłem ramionami. Z moich ust nie schodził uśmiech.
- Stęskniłem się - odparłem.
- Byłem tuż obok.
- Ale miałem pięć minut celibatu, to zdecydowanie za dużo - zaśmiałem się i go pocałowałem. - Wiesz... właściwie to nigdy nie lubiłem ograniczeń. To trochę jak z klaustrofobią, tylko ja mam klaustrofobię duszy.
- Oczywiście wiesz, że takie coś nie istnieje, prawda? - zgarnął do tyłu moje włosy.
- Oj cicho - ponownie zamknąłem mu usta pocałunkiem.
- To... całkiem przekonywujący argument - przerwał pocałunek i próbował ukryć złośliwy uśmieszek. Trochę nieskutecznie próbował.
- Ty to robisz specjalnie - rzuciłem oskarżycielsko, patrząc prosto w jego oczy.
- Ja? Co? Niemożliwe.
- Wiesz co? - mruknąłem.
- Cóż takiego Milesie? - zaśmiał się, a ja się od niego odsunąłem i wróciłem do plecaka, aby dalej się pakować.
- Idź się pakować. A ja właśnie skończę to robić - mruknąłem udając wielce obrażonego... Jeszcze jakbym umiał się na kogokolwiek obrazić, szczególnie na niego. Wystarczy, że spojrzę w jego oczy, a wszystko się rozpłynie niczym mgła pod wpływem słońca. Więc cel na wygraną - nie patrzeć w jego oczy. To może być trudne...

Josh?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz