sobota, 14 października 2017

Od Camilli cd. Shawna

Zeskoczyłam z grzbietu arabki i złapałam wodze, zanim zdążyła mi się gdzieś wyrwać.
- Nie wiem. - Wzruszyłam ramionami. - Na pewno gdzieś w centrum miasta, jestem tu dopiero od wczoraj, więc niezbyt się orientuję.
Chłopak kiwnął głową, robiąc jeszcze jedno okrążenie po całej hali, a ja w tym czasie odprowadziłam Alyssę do stajni. Oczywiście ta od razu dopadła się do poidła, próbując jak najbardziej utrudnić mi rozsiodłanie jej.
- Ej, księżniczko. Nie pomożesz mi? - Uniosłam brwi. Oczywiście jej niema odpowiedź brzmiała nie. Uporałam się z tym w jakieś pięć minut, klacz wyjątkowo nie próbowała mi tego jeszcze bardziej utrudnić. Zarzuciłam ogłowie na ramię, siodło przytrzymałam dłonią za tylny łęk, a przedni oparłam na biodrze. Słyszałam już wiele nauk odnośnie tego, jak powinno się nosić sprzęt, ale i tak zwykle robiłam to po swojemu. Przeszłam przez pustą już stajnię i popychając biodrem drzwi, weszłam do siodlarni, szybko i sprawnie odnajdując miejsce mojej klaczy. Odwiesiłam siodło i ogłowie, a toczek włożyłam do swojej szafki. Rozejrzałam się jeszcze po pomieszczeniu i podeszłam do niewielkiego okna. Otworzyłam je, zaraz potem czując powiew zimnego powietrza. Kilkanaście metrów dalej widać było drewniany płot, tworzący ogrodzenie pastwiska i kilka kłusujących wzdłuż niego koni. Podobało mi się tu. Było zdecydowanie lepiej, niż w mojej poprzedniej szkole. Inni ludzie, lepsza atmosfera. Co prawda, jestem tu krótko i nie mogę wyrazić dokładnej opinii o Morgan Univeristy, jednak na chwilę obecną, wydaje mi się o wiele lepszą akademią.
~~*~~*~~
Nadeszła pora kolacji i mimo mojego braku apetytu, Jules wyciągnął mnie siłą z pokoju. Wyprawił mi długi wykład odnośnie tego, że muszę jeść i on na pewno dopilnuje regularności moich posiłków. Nie głodziłam się, ani nic z tych rzeczy. Najzwyczajniej w świecie nie jadałam kolacji, bo... bo nie. Po prostu mi się nie chciało.
Ciężkie było funkcjonowanie tutaj, gdy byłam ciągle z Julesem, a z nim ciągle był Miles. Kilka razy prawie doszło między nami do rękoczynów, a to dopiero mój drugi dzień tutaj! Nie rozpocznę wojny, czekam na jego ruch. Od niego zależy, czy zakopiemy topór wojenny, czy zaczniemy wszystko od początku, uprzykrzając sobie nawzajem życie każdego dnia.
- Nie przesadzasz? - Zmarszczyłam brwi, gdy Jules postawił przede mną pełny talerz. Więcej chyba nie mógł na niego nałożyć. Jules jedynie wzruszył ramionami i usiadł na przeciw mnie. Oczywiście musiał dokończyć po mnie posiłek, bo nie sposób było zjeść to wszystko, co mi naładował.
Zaraz po kolacji chłopacy mieli w planach wypad do miasta. Ja nie miałam na niego najmniejszej ochoty. Postanowiłam zostać i... w sumie nie mieć, co robić. Nie znałam tu nikogo poza nimi, dziewczynami, z którymi wczoraj się pobiłam i Shawnem, jeżeli dobrze pamiętam. 
Siedziałam w swoim pokoju, kończąc właśnie czytać po raz kolejny jedną z moich ulubionych książek, gdy usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Od razu pożałowałam, że zmyłam całkowicie makijaż, odsłaniając niewielkiego siniaka na policzku, powstałego przez wczorajszą bójkę. Niechętnie podniosłam się z łóżka, z zamiarem powodzenia nieznajomemu, którym okazała się pani Stewart.
- Dobry wieczór, Camillo. Jesteś zajęta? - Spytała z serdecznym uśmiechem.
- Dobry wieczór - odpowiedziałam, marszcząc brwi. - Aktualnie nie.
- Wspaniale. Potrzebujemy pomocy w porządkowaniu naszej biblioteki i uznałam, że to świetny moment, abyś mogła się zrehabilitować za wczorajsze zachowanie.
- Ale to one... - zaczęłam, jednak szybko mi przerwała.
- Nie ważne kto zaczął, ważne kto i jak skończył - westchnęła. - One również muszą pomóc w sprzątaniu.
- Czyli też tam będą? - Uniosłam brwi. Czy ta kobieta naprawdę chce, żebym się z nimi zobaczyła? Jeżeli tylko coś do mnie powiedzą, to przysięgam, że nie ręczę za siebie.
- Będą, ale postaram się was pilnować. - Pokręciła głową. - Przyjdzie jeszcze kilka osób, więc nie będziecie tam same, nie masz się o co martwić.
- Już mam tam iść? - Westchnęłam zrezygnowana.
- Najlepiej - odpowiedziała mi kolejnym uśmiechem. Ten ciągły, szczęśliwy wyraz twarzy pani Ruby przyprawiał mnie o mdłości. Byłaby świetnym lekarzem, informującym ludzi o ich śmiertelnych chorobach. Najpewniej robiłaby to z identycznym uśmiechem, przez który ludzie nawet nie mogliby zacząć się przejmować tym, że umierają.
Naciągnęłam na nogi czarne trampki i zamknąwszy uprzednio pokój, wyszłam za panią Stewart. Kompletnie nie wiedziałam, gdzie jest biblioteka, więc wolałam nie szukać jej na własną rękę. Weszłyśmy schodami na ostatnie piętro i udałyśmy się na sam koniec korytarza. Za cholerę nie pomyślałabym, że może znajdować się tu takie pomieszczenie. Co prawda, była to naprawdę dobra lokalizacja. Mało osób się tu kręciło, a na piętrze panowała przyjemna cisza, która stwarzała idealne warunki do czytania, czy uczenia się. Pani Ruby otworzyła ciężkie, drewniane drzwi, przepuszczając mnie przodem. Od razu dostrzegłam te dwie lafiryndy. Stały przy jednym z wielkich regałów i co chwila cicho chichotały, co doprowadzało bibliotekarkę do białej gorączki. Pod okiem blondynki widoczny był duży siniak, którego chyba nie udało jej się ukryć pod toną makijażu. Gdyby tylko nikt mnie wtedy nie powstrzymał, skończyłyby dużo gorzej. Nie umiem wspaniale walczyć, ale przy ich umiejętnościach, wystarczy choć trochę orientować się w sztukach samoobrony, czy jakimś rodzaju walki. No proszę was. Te dziewczyny nawet nie potrafią prawidłowo zacisnąć pięści!
- Gwen, ci uczniowie są do twojej dyspozycji. Zaraz przyjdzie jeszcze jedna osoba. - Pani Stewart uśmiechnęła się do bibliotekarki. Halo? Czy przypadkiem nie miało być tu więcej osób?
Gdy dziewczyny mnie zauważyły, wyrazy ich twarzy diametralnie się zmieniły. Było to coś pomiędzy strachem, gniewem i chęcią zemsty, ale jakość mi to nie przeszkadzało. Pani Stewart szybko ulotniła się z biblioteki, zostawiając nas same. Chwilę czekaliśmy na spóźnialską, która jednak okazała się spóźnialskim. Shawn wpadł do biblioteki, od razu przepraszając za swój wyjątkowy brak punktualności. Z początku nie było żadnych problemów. Każdy dostał osobne zadanie, z dala od siebie, więc nie byłam narażona na oglądanie twarzyczek tych dziewczyn. Gorzej było, gdy przydzielono nam pracę w parach. Z początku nie widziałam w tym problemu, bo byłam pewna, że będę z Shawnem. One raczej wolą się nie rozdzielać, ale w tym przypadku bardzo chciały być w parze z chłopakiem, ale żadna nie chciała być ze mną, oczywiście z wzajemnością.
- Róbcie w trójkę, poradzę sobie sama. - Uśmiechnęłam się do nich sztucznie. Nie chciałam pracować z żadną z nich, więc musiałam radzić sobie sama. Zadanie polegało na układaniu książek na wysokich półkach. Były na tyle wysokie, że konieczne było wejście na drabinę, więc przydawała się druga osoba, by podawać książki, by ta pierwsza nie musiała co chwila schodzić. Trudno, jestem samowystarczalna, poradzę sobie.
Wszystko było dobrze, poza tym, że skończyli jako pierwsi, a ja byłam w połowie swojej pracy.
- Ojejku, czyżby ktoś sobie nie dawał rady? - Spytała blondynka swoim piskliwym głosem.
- Wiesz ile blondynek potrzeba do wkręcenia żarówki?
- Idiotka - mruknęła pod nosem, kopiąc w drabinę. O nie, jeszcze ci mało? Gdy tylko stabilnie postawiłam nogi na podłożu, spojrzałam jej prosto w oczy.
- Spróbuj jeszcze raz się tak do mnie zwrócić, a zniszczę ci tą śliczną buźkę.
Dziewczyna zaśmiała mi się w twarz, w momencie gdy jej przyjaciółeczka stanęła obok.
- Uderzysz nas przy świadku? - Uniosła brwi. - Bibliotekarka wszystko widzi.
- Mam nadzieję, że są tu też kamery. Chętnie obejrzę po raz drugi. - Burknęłam, chcąc je ominąć.
Blondynka zatrzymała mnie i uśmiechnęła się.
- Puść mnie. Obiecuję, że w innym przypadku tego pożałujesz. - Wycedziłam przez zęby. Moje ciało domagało się tego, by zacisnąć dłonie w pięści.
- Kim ty tu w ogóle jesteś? Przyjechałaś tu wczoraj i myślisz sobie, że jesteś fajna, ładna? Mylisz się.
Blondynka puściła moje ramię, rzucając pod nosem wyzwiska skierowane w moją stronę. Powinnam to zignorować, no ale... za bardzo mnie irytowały te pustaki, nie mogłam przejść obok tego obojętnie. Zacisnęłam dłonie w pięści i wzięłam głęboki wdech na uspokojenie. Nie pomógł.
- Czyżby nasza Camilla się denerwowała? - Uniosła brwi, wydymając dolną wargę. Tego właśnie chciały. Gdybym coś im zrobiła, tym razem poniosłabym za to duże konsekwencje. Nie mogłam dać im tej satysfakcji. Miałam odejść, gdy znowu zaczęły między sobą chichotać odnośnie mojej osoby i nie wytrzymałam. Już brałam zamach, gdy ktoś odciągnął mnie do tyłu.


Shawn?
wybacz, chwilowy zanik weny i wszelkich umiejętności pisania...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz