wtorek, 3 października 2017

Od Camilli cd. Dylana

Cały dzień przesiedziałam w swoim pokoju. Po tym wszystkim, co dowiedziałam się od mojego brata, nie chciałam mieć większego kontaktu z rodzicami. Kompletnie nie wiedziałabym, jak mam się zachować. Nie potrafię być taka jak Jules, nie odzywać się na ten temat. Najchętniej od razu pobiegłabym do ojca i wyjawiła prawdę, albo do mamy, by jej to wszystko wygarnąć. Wcześniej nie wiedziałam, że.. ten wypadek Julesa nie był wypadkiem, a próbą samobójczą. To był dla mnie bardzo ciężki czas, przyswojenie wiadomości, że mój brat, mój kochany braciszek chciał się zabić, było jeszcze gorsze niż sam powód.
Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek telefonu, a ja aż podskoczyłam na jego dźwięk. Jules.
C: Cześć, braciszku. - Odebrałam z szerokim uśmiechem na twarzy. Bardzo za nim tęskniłam, a myśl, że już niedługo będziemy uczyć się w jednej szkole, napawała mnie ogromnym szczęściem. Sama nie zdecydowałabym się na tak duży krok, wyjazd tak daleko wiązał się z wieloma
J: Witaj, kwiatuszku. - Od razu skrzywiłam się na określenie, którym mnie nazwał. Naprawdę z całego serca nienawidziłam wszystkich jego zdrobnień i słów jakimi mnie określał. Tak może odzywać się do tych wszystkich swoich panienek, ale nie do mnie. Chociaż.. akurat kwiatuszku przylgnęło tylko do mnie. - O której będziesz?
C: Zaraz wyjeżdżam. Nie chciałam jechać z rodzicami, więc Alyssę wiezie znajomy taty, a ja przyjadę z Arthurem. - Arthur to syn przyjaciela rodziny, którego powszechnie nazywamy "wujkiem", więc logicznie rzecz biorąc Arthur to mój kuzyn.
J: Miles już nie może się doczekać - zaśmiał się, a w tle usłyszałam głos Younga. Chwila szarpaniny, krzyków i jęków bólu, przerywanych jedynie śmiechem, a telefon przejął przyjaciel mojego brata.
M: Wiesz co? Wciąż mam nadzieję, że jednak się rozmyślisz.
C: Niestety, już postanowiłam, chociaż jak pomyślę, że ty też tam jesteś to mi się odechciało.
M: Ha! No i bardzo dobrze! Jestem wszędzie! Więc lepiej dobrze się zastanów, zanim tu przyjedziesz.
C: Będziemy na siebie skazani i mi również się to nie podoba, więc lepiej nie wchodźmy sobie w drogę, Young - mruknęłam, chcąc już zakończyć tą rozmowę.
M: Nie licz na miłe przywitanie z mojej strony, MONTCLARE - burknął, oddając telefon Julesowi.
Naprawdę nie rozumiem, dlaczego oni się przyjaźnią. To znaczy Miles jest w porządku, może nawet byśmy się zaprzyjaźnili, gdyby nasze dzieciństwo nie wyglądało w ten sposób. Robiliśmy sobie na złość przy każdej możliwej okazji, z początku była to zabawa, która przerodziła się wręcz w nienawiść. Cóż.. bywa.
J: Idziemy spać, wróciliśmy nad ranem z imprezy, więc chyba się nie obrazisz, gdybym nie wstał ci na powitanie?
C: Jasne, że nie. Śpij, tylko powiedz mi, jaki numer ma twój pokój?
J: Osiemnasty, trafisz bez problemu. Miłej drogi, skarbeczku. Czekamy na ciebie. - W tle usłyszałam jeszcze krzyk Milesa "chyba ty", a zaraz potem brat się rozłączył.
Odłożyłam telefon na łóżko i rozejrzałam się po całym pokoju. Szkoda było mi wyjeżdżać, jednak wiedziałam, że na pewno mi się tam spodoba. W końcu będę mogła robić to, co kocham, a czego można więcej chcieć od życia?
~~*~~*~~
Do Morgan Univeristy przyjechaliśmy około godziny pierwszej. Słońce lśniło wysoko na niebie, zapowiadając piękną pogodę do końca dnia. Pierwsze co weszłam do wnętrza budynku, odnajdując coś w stylu sekretariatu, czy biura akademika, gdzie miałam przynieść resztę potrzebnych papierów. Zostałam bardzo miło przywitana, a właściciele od razu wstępnie przedstawili mi plan budynku, żebym nie zgubiła się już pierwszego dnia. Z szerokim uśmiechem wróciłam do Arthura, który w międzyczasie wyjął wszystkie moje walizki z bagażnika i ustawił je na wąskim chodniku. Pomagałam mu przed twarzą kluczem do nowego pokoju.
- To klucz do mojego królestwa. - Uśmiechnęłam się, na co Arthur tylko prychnął. - No co?
- To akademik, nie spodziewaj się luksusów.
- Oj przestań, nie może być tak źle. Morgan Univeristy to dość prestiżowa akademia jeździecka, więc mam nadzieję, że pokoje również będą w dobrym stanie. Zresztą.. zobacz jak tu pięknie - powiedziałam, rozglądając się po okolicy. Miejsce faktycznie robiło niemałe wrażenie.
- Ładnie. - Wzruszył ramionami. - Byłem w stajni, Alyssa nie wyglądała na zagubioną, czy przestraszoną, więc nie musisz od razu do niej biec.
- Dzięki. Pomożesz mi z bagażami, prawda? - Uniosłam brwi, robiąc minę zbitego szczeniaczka.
- Jasne - westchnął niechętnie.
Odnalezienie mojego pokoju przyszło mi bez większego problemu i muszę przyznać, że był naprawdę ładny. Nie powiem, że idealny, ale jak już urządzę go po swojemu, będzie wspaniały. Niechętnie pożegnałam się z Arthurem i zrozumiałam, że już nie ma odwrotu.
Usiadłam przy biurku, wypełniając resztę papierów, jakie dostałam od pani Ruby. Były to głównie dokumenty dotyczące stanu zdrowia, alergii, przyjmowanych leków, zgoda na pokrywanie kosztów za ewentualnie wyrządzone szkody i inne tego typu mało potrzebne - przynajmniej mi - rzeczy. Złożyłam wszystkie kartki razem i podniosłam się z krzesła. Złapałam klucze i wręcz wybiegłam z pokoju. Chciałam najpierw zajść do Julesa, a dopiero później zanieść dokumenty, bo musiałam je dostarczyć najpóźniej do jutra, więc nie musiałam się z tym spieszyć. Szłam korytarzem, próbując przypomnieć sobie numer pokoju Julesa. Czternaście? Osiemnaście? Coś koło tego, ale nie jestem pewna. Rozejrzałam się i zauważyłam tabliczkę z napisem 14. Zaraz się okaże, czy tu mieszka Jules. Zapukałam do drzwi, jednak nie uzyskałam żadnej odpowiedzi. Domyśliłam się, że chłopak może spać, więc ponownie zastukałam, tym razem głośniej. Jakież było moje zaskoczenie, gdy drzwi gwałtownie się otworzyły i nie stanął w nich mój brat. Nie wiem jak, ale papiery wyleciały mi z rąk rozsypując się po podłodze. W tym samym momencie schyliliśmy się by pozbierać dokumenty, a zaraz potem staliśmy, wpatrując się sobie w oczy. Chłopak podał mi kartki, które udało mu się zebrać.
- Dzięki - mruknęłam pod nosem. - Wybacz, pomyliłam pokoje.
- W porządku - odpowiedział, uśmiechając się. Zrobiłam krok w tył i bez słowa udałam się wzdłuż korytarza. Czyli jednak osiemnaście jest odpowiednim pokojem.
~~*~~*~~
Zaniosłam wszystko, co musiałam do biura, wolałam nie zostawiać tego na później, bo znając mnie, zapomniałabym o tym. Idąc korytarzem z powrotem do swojego pokoju, natknęłam się na dwie dziewczyny, które od razu znielubiłam. Już na pierwszy rzut oka widać było, że to typowe księżniczki. Zmierzyły mnie wzrokiem od stóp do głów i zaczęły coś szeptać między sobą. O nie, moje drogie. Ja na takie traktowanie sobie nie pozwolę. Cokolwiek powiedziały, na pewno było to skierowane przeciwko mnie.
- Hej! Jakiś problem? - Uniosłam brwi, kładąc dłonie na biodrach. Dziewczyny odwróciły się i wymieniły ze sobą spojrzenia.
- My żadnego nie mamy, ale sądząc po twoim wyglądzie.. - odpowiedziała jedna z nich, a druga zaniosła się śmiechem. Okej, może dzisiaj i byłam nie pomalowana, ale sama uważam, że lepiej mi bez makijażu, niż z. Poza tym cenię sobie bardziej naturalność niż plastik.
- Wiesz, niektórzy są naturalnie piękni i nie potrzebują tony tapety. - Uśmiechnęłam się sztucznie. Czy kiedykolwiek uważałam się za piękną? Nie, ale te lafiryndy nie będą mnie oceniać.
- Oho, ale ty raczej nie należysz do takich osób.
- Cóż.. wam nawet makijaż nie pomaga. - Zmarszczyłam brwi. Jeżeli zaraz nie zamkną tych swoich "pięknych" buziek to obiecuję je trochę poturbować. Jules pewnie by mnie wyśmiał wiedząc, że już pierwszego dnia wdałam się w bójkę z nieznanymi mi dziewczynami. Ups.
- Od kiedy szkoła przyjmuje tu takie.. wiedźmy? Takie paszczury nie powinny panoszyć się po naszej szkole.
O nie. Nie pozwolę się obrażać, kochana. Podeszłam bliżej z szerokim uśmiechem na twarzy i wymierzyłam blondynce prawego sierpowego prosto w jej wytapetowany policzek. Druga za to bardzo się z tego powodu oburzyła i spróbowała "strzelić mi z liścia" chociaż wyglądało to bardziej jak odganianie muchy niż próba ataku. Na pewno nie trafiłam na fascynatki sztuk walki, więc danie im nauczki nie wymagało ode mnie wielu umiejętności. Ich sposobem obrony było ciągnięcie za włosy, a gdy tylko jedna z nich, złapała za moją kitkę, dokonała czynu niewybaczalnego. Nie. Dotyka. Się. Moich. Włosów.
Cholera jasna! Pierwszy dzień, a ja wdałam się w bójkę z jakimiś plastikami i to dwoma na raz! Z czasem zyskały trochę więcej siły, albo był to po prostu przypływ adrenaliny. Pod koniec było to już - z ich strony - "naparzanie" na ślepo. Zachował rozwagę i wiedziałam jak mam się bronić i atakować jednocześnie. Skończyłyśmy na podłodze, oczywiście ja na górze. Blondynka gdzieś się ulotniła i podejrzewałam, że poszła po kogoś z dyrekcji, jak tak.. to mam przejebane i to nieźle. Zresztą, wszystko mi jedno. Nie pozwolę się obrażać.
Gdy miałam zadać już ostatni cios i dać sobie spokój, ktoś odciągnął mnie do tyłu. Dziewczyna nagle zrobiła się odważna, pomimo krwi cieknącej jej z nosa i chciała się na mnie rzucić. Ha! Niedoczekanie twoje. Zarobiła porządnego kopniaka w brzuch i chyba dała sobie spokój. Niech spróbują powiedzieć na mnie coś jeszcze, to naprawdę tego pożałują. To dopiero przedsmak, co mogę im zrobić, jeżeli nie nauczą się choć trochę bić. W tym momencie dziękowałam rodzicom za to, że mam starszego brata, który nauczył mnie tego i owego.
Dopiero teraz zwróciłam uwagę na bliżej nieokreśloną mi osobę, stojącą za mną i przytrzymującą moje ręce wysoko na łopatkach tak, że nie mogłam się ruszyć. Oczywiście gdybym chciała, to bym to zrobiła, aczkolwiek trzymały mnie silne, męskie dłonie, więc mogłoby nie być to takie proste.
- Już się uspokoiłaś? - Usłyszałam głos nad moich uchem. Już go słyszałam, ale pod wpływem emocji nie byłam w stanie go rozpoznać.
- Jak mnie nie puścisz... - zaczęłam, jednak zaraz mi przerwał.
- To skończę jak one - zaśmiał się - Pewnie zaraz przyjdzie tu ktoś z dyrekcji, chyba, że nie odważą się skarżyć.
Mężczyzna puścił moje ręce, a ja gwałtownie się odwróciłam. Był to ten sam chłopak, do którego pokoju weszłam zaraz po przyjeździe.
- Camilla. - Uśmiechnęłam się delikatnie, wyciągając dłoń w jego stronę.

Dylan?


Dla administracji: 1598 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz