niedziela, 1 października 2017

Od Lewisa C.D. Hailey

Przed lotniskiem czekał na nas Gabriel z samochodem pożyczonym od rodziców. Powiedziałem mu tylko, że wracamy, bo jest rozpoczęcie roku szkolnego. Nie chciałem na razie wszystkiego rozgłaszać. To było za świeże, zbyt szalone i trudne do opanowania, więc musieliśmy z Hail działać stopniowo. Najpierw rodzice, później ewentualnie wybrane osoby, dzięki którym znając przykładowo umiejętności Zaina, dowie się cała reszta. Brunet przywitał nas jak zwykle serdecznie, ponieważ w promieniu kilkuset tysięcy kilometrów nie było Malika. Czasem Gab się zachowuje jakby miał na niego alergię czy coś.
- Ale się opaliłaś mała - odparł ściskając Hailey. Skrzywiłem się.
- Tylko mi jej nie połam i... najlepiej to mi ją oddaj - powiedziałem, a po chwili obejmowałem ją, chichoczącą ramieniem z wyraźną ulgą na sercu.
- A jemu co odbiło? - uniósł brew patrząc to na mnie to na nią.
- Hmmm... może miłość? Ale ja tam się nie znam - dalej się śmiała.
- Zawsze taki byłem, tylko ty jak zwykle robisz problemy - mruknąłem do niego. - To zawieziesz nas czy nie?
- Do akademii?
- Nie, do Hailey. Przecież mówiłem ci jak dzwoniłem - zmarszczyłem brwi, a on wlepił we mnie zdziwiony wzrok.
- Myślałem, że to słaby żart czy coś. No wiesz... bliskość twojego ojca...
- Niech spier... - urwałem. - Nie zobaczy mnie nawet.
- Obiecujesz? - zapytał z prawdziwym przejęciem. Oni oboje są nie do zniesienia. Halo, przecież jestem dorosły!
- Weź ty się zamknij, nie będę drugi raz tego samego obiecywał - fuknąłem, a Hailly pogładziła mnie po boku.
- Zawsze wiedziałem, że to ty jesteś najbardziej odpowiednia dla niego - puścił do niej oczko, a ja przewróciłem oczami. To już spisek.
Jedyny plus tej całej sytuacji był taki, że właściwie nie zobaczył w naszym nagłym powrocie niczego podejrzanego. To się równało brakiem niewygodnych pytań, a to z kolei spokojną podróżą do domu. Tak do mojego domu. To zaskakujące, ale właśnie z budynku naprzeciwko, gdzie mieszkała moja najlepsza przyjaciółka, a aktualnie dziewczyna i matka mojego dziecka, pochodzą najlepsze wspomnienia z mojego, a raczej naszego dzieciństwa. Okresu dojrzewania w sumie też. Tak optumalnie do mojego wyjazdu na studia.
Kiedy Gabriel zaparkował samochód, automatycznie spojrzałem w stronę mojego domu. Obrzydlistwo. Może i wyglądał jak każdy inny na tej ulicy, ale budził we mnie odrazę. Dokładnie jej począteku nie mogłem określić, jednak zdałem sobie z niej sprawę w Irlandii. Poczułem ciepło okalające moją dłoń, wiedziałam, że to Hailey chce mnie odciągnąć od tych wspomnień, lecz nie mogłem się odwrócić. W pewnej chwili zza firanki, w jednym z okien wyłoniła się kobieta. Spojrzała na samochód. Spojrzała na mnie. Gdyby tylko nie te przyciemniane szyby... zobaczyłaby syna. Co wtedy by zrobiła? Zobaczyłaby syna, który odebrał jej drugie dziecko i który jej nienawidzi. Nikomu czegoś takiego nie życzę. Ale to TYLKO jej wina... bo to jej zadaniem było dać mi ochronę i zabrać od ojca sadysty, bez względu na swoją wygodę. Jej wina. Zniknęła. Odwróciłem się do Hailey, która patrzyła na mnie zmartwiona.
- Była tam - odparłem cicho.
- Widziałam...
- Chodźmy już - mruknąłem, łapiąc za klamkę samochodu. Wysiadłem na zewnątrz i od razu podszedłem do bagażnika, z którego wyciągnęliśmy z Gabrielem nasze bagaże. Hail podeszła do drzwi i zadzwoniła. Zawsze podziwiałem jej matkę. Zawsze chciałem mieć taką matkę. Zawsze... Padły sobie w objęcia. Później dziewczyna wskazała na mnie. Pani O'brien wygląda jakby czegoś nie rozumiała. Miałem tylko nadzieję, że zrozumie. Tym razem też. Pożegnałem się z przyjacielem i wziąwszy swoją torbę oraz walizkę Hailey podszedłem do schodów, prowadzących do drzwi jej domu, w których obie stały z matką.
- Dzień dobry - odparłem niepewnie. Co miałem zrobić? Powiedzieć przepraszam, że zabrałem wam córkę? Przecież ja ją kocham... Ale kobieta tylko się rozpromieniła.
- Cześć Lewis. Chodźcie - zaprosiła nas do środka. - Będziemy musieli trochę ze sobą porozmawiać.
- Wiemy mamo - odparła cicho Hailey.
- I to bardzo poważnie.
- Wiemy pani O'brien - mruknąłem.
- Teraz to już chyba mamo, co? - zachichotała kobieta.
- Mamo! - krzyknęła Hail.
- To nie było do ciebie - odparła, a ja zacząłem się śmiać widząc minę.dziewczyny.
- No i co się śmiejesz? - mruknęła.
- Bo to taki paradoks, bo zawsze chciałem mieć taką mamę - wzruszyłem ramionami. - To gdzie mam to zanieść?
- Zaraz znajdę ci jakieś miejsce.
- Mamo! - krzyknęła znowu.
- Nie będziecie spać razem pod moim dachem, bo...
- Za późno - odparła. Terapia szokowa, czy jak?! Cofnąłem się za nią, żeby nie stać w zasięgu kobiety.
- Co? - zdziwiła się.
- Mamo później... Proszę - uśmiechnęła się jakby ostatkiem sił. - Jestem trochę zmęczona. Zanieść do mnie. Ja się położę, a ty mamo będziesz pilnować czy nie zdradzi obietnicy i nie polezie naprzeciwko.
- To by była skrajna głupota - zauważyła kobieta.
- Czyli coś idealnie pasującego do niego.
- Ej! - mruknąłem. - Nieprawda. Ktoś inny jest tutaj skrajnie głupi.
- Tylko bez takich - zagroziła mi palcem.
- Taka prawda i to ty będziesz się tłumaczyć - minąłem ją i ruszyłem po schodach na górę, zostawiając ją z zasypującą ja pytaniami matką.
Mieszkała centralnie naprzeciwko mojego pokoju, co zawsze mnie śmieszyło. Wszedłem do pokoju i uderzył mnie jego widok. Dosłownie wyglądał jakby czas się w nim zatrzymał. Nic się nie zmieniło. Choć do skrzypiące łóżko należałoby zmienić. To może stanowić małe utrudnienia w nocy... Chociaż z drugiej strony to co mieliśmy zrobić to zrobiliśmy, więc nie sądzę, że mama Hail zmieni się w jakąś przyzwoitkę czy coś w tym rodzaju. Położyłam bagaże i usiadłem na łóżku, zastanawiając się, czy właściwie jest sens, żeby je rozpakowywać. W takim oto właśnie pozycji, czyli rozwalonym na środku łóżka, zastał mnie tajfun, który wpadł do tego pokoju. Walnęła drzwiami tak mocno, że aż podskoczyłem na materacu. Powoli, ostrożnie podniosłem się do siadu.
- Przestawiła ci się jakaś klepka na widok Londynu, czy jak? - odparła patrząc na mnie wściekła.
- Nie - odparłem całkowicie spokojnie. - Po prostu jestem skrajnie głupi - po tych słowach ponownie opadłem na materac.
- Oj przepraszam - powiedziała, a ja tylko coś mruknąłem pod nosem. Podreptała szybko do mnie, zatrzymała się przy samym skraju łóżka i przez chwilę popatrzyła na mnie. Ponieważ zrozumiała, że dalej nie mam zamiaru się odezwać, zeszła na łóżko i usiadła mi na biodrach. - Nie gniewaj się Lewis...
- Za późno - odparłem poważnie. Położyła się na mnie.
- Jak będziesz się gniewał, to będzie mi smutno i naszemu dzieciątku też będzie smutno - zrobiła minkę zbitego psa.
- Podobno jest za ma... - zakryła mi usta dłonią.
- Jesteś irytujący - zabrała rękę, ale ponownie zamknęła mi usta. Tym razem pocałunkiem.
- Nawzajem kotku - wyszczerzyłem się, kiedy oderwała się ode mnie. Przewróciła oczami. No jasne. - Kiedy im mówimy?
- Nie wiem... a kiedy chcesz?
- Hailey to twoi rodzice - zauważyłem. - Ty znasz ich lepiej i to ty powinnaś wiedzieć, kiedy najlepiej z nimi porozmawiać. Tak?

Hailey?
Tak wiem, nie zachwyca...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz