niedziela, 29 października 2017

Od Quinlan CD Williama

Oto ludzie nastał cud! Skończyłam to! 
UWAGA! OSTRZEŻENIE!.. Całkowicie zrypałam to opowiadanie, a do tego najważniejsze sceny to jakaś masakra... Więc... Czytacie to na własną odpowiedzialność...! Plus... Nawet tego nie sprawdzałam chcąc jak najszybciej wrzucić więc przepraszam za wszelakie błędy, nieścisłości, głupie, bezsensowne momenty itp. itd.

Poczułam natarczywe lizanie po twarzy. Zaspana, zaczęłam odpychać jego źródło dłonią. Po chwili jednak zostałam zmuszona do otwarcia oczu. Jęknęłam czując ból głowy. Nie pomagało to, że nagle Senshi zaczął szczekać. Na mej twarzy pojawił się grymas. Jęcząc co chwilę poszłam do łazienki. Odnalazłam tam apteczkę, z której wyciągnęłam tabletki przeciwbólowe. Zgarnęłam jeszcze pierwszy lepszy kubek, do którego nalałam wody z kranu i wzięłam leki. Potarłam palcami skronie z nadzieją, że szybko zadziałają te tabletki i ból zniknie. Zdecydowanie kac nie jest dla mnie. Mogłam wczoraj tyle nie pić. Całe szczęście, że spakowałam się wczoraj rano. Nie wiem jak dałabym radę zrobić to teraz. Po chwili wyszłam z łazienki, pozostawiając wszystko samemu sobie, czyli po prostu zostawiając tam bałagan. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na zegar wiszący na ścianie. Wskazywał on godzinę szóstą. Miałam jeszcze cztery godziny do lotu. No to jeszcze mam czas… Położyłam się na łóżku i zamknęłam oczy. W duchu prosiłam aby jak najszybciej przestała mnie boleć głowa. Pół godziny później tabletki w końcu zaczęły działać. Wtedy też postanowiłam zacząć się szykować. Zabrałam ubrania, które miałam naszykowane i ruszyłam do łazienki. Widząc bałagan jaki tam zostawiłam jedynie jęknęłam. Ociągając się zaczęłam sprzątać. Na szczęście nie zajęło mi to długo i już po dziesięciu minutach mogłam dalej się szykować. Z tym także raczej dość szybko się uwinęłam. Gotowa wyszłam z łazienki i sprawdziłam godzinę. Siódma rano. Westchnęłam i zabrałam torbę z rzeczami Hope oraz Senshiego. Zawołałam psiaki i poszłam zaprowadzić je do pokoju Harry’ego. To właśnie moi bracia mieli się nimi zająć podczas mego wyjazdu. Już po pięciu minutach wracałam do siebie. No cóż… Wolałam nie siedzieć tam za długo, bo jeszcze zaczęłabym płakać… Szczególnie widząc załamanego młodszego brata. Byłam już pod mymi drzwiami gdy coś mnie “natchnęło”. Od razu zmieniłam zdanie i ruszyłam wzdłuż korytarza. Chciałam pożegnać się z Willem. W końcu ostatnio nie wyszło to tak jak trzeba. Jedyne co, to upiliśmy się. Westchnęłam stając naprzeciwko drzwi z numerem dwa. Uniosłem dłoń lekko zaciśniętą do góry. Na chwilę zatrzymałam się nic nie robiąc. Czy ja na pewno dobrze robię będąc tutaj? Tak. Muszę się z nim pożegnać. Z tą myślą już bez wahania zapukałam do drzwi. Jeden raz. Nic. Drugi. Znowu cisza. Trzeci. Nadal brak reakcji. Niepewnie spróbowałam otworzyć drzwi. To też na nic się zdało. Były zamknięte na klucz.
- Nie ma go… - wymamrotałam cicho i spuściłam głowę.
Zawiedziona wróciłam do swego pokoju. Było tu teraz tak… pusto… Większość mych rzeczy spakowałam, bo nie wiedziałam kiedy wrócę. Usiadłam na łóżku. Nie robiłam niczego szczególnego. Nawet o niczym takim nie myślałam. Jedyne co, to patrzyłam się tępo na ścianę, a w mej głowie była tylko jedna myśl. Nie było go… Sama nie wiem ile dokładnie tak przesiedziałam. Jednak z letargu wyciągnęło mnie głośno “brzęczenie”. Spojrzałam na bok. Na szafce nocnej leżał mój telefon. Alarm się włączył. Wzięłam go niepewnie do dłoni i zmarszczyłam brwi. Zaczęłam czytać jego nazwę, bo niezbyt kojarzyłam czemu dzwonił. “Wyjazd na lotnisko”. Westchnęłam jedynie. Wstałam i schowałam telefon do kieszeni w spodniach. Zarzuciłam torbę sportową na ramię i chwyciłam za rączkę walizki.  Jeszcze ostatni raz rozejrzałam się po mym aktualnie prawie pustym pokoju. Był on teraz taki… bez życia. Jednak nie czas aby rozwodzić się nad tym. Czas jechać. Szybko wyszłam z pokoju i zamknęłam go na klucz, który następnie poszłam odnieść do sekretariatu. Następnie wyszłam przed budynek. Ruszyłam w kierunku parkingu. Widziałam w oddali, taksówkę, która już na mnie czekała, po tym jak wczoraj ją “zarezerwowałam”. Stanęłam kilka metrów od pojazdu i odwróciłam się jeszcze raz przodem do całego Morgan University. Będzie mi brakowało tego miejsca… A szczególnie niektórych osób… Westchnęłam i zamknęłam oczy. Wzięłam głęboki wdech i ciężko wypuściłam powietrze. Czas na mnie… Otworzyłam oczy i znowu skierowałam się w stronę taksówki. Zaraz z pojazdu wyszedł kierowca. Wyglądał na jakieś trzydzieści lat. Pomógł mi zapakować bagaże, a następnie oboje wsiedliśmy do samochodu. On z przodu, a ja z tyłu. Po chwili ruszyliśmy… Calutką drogę do Londynu na lotnisko, moją głowę zaprzątały myśli o Willu. Jak mogłam wczoraj być taka głupia i zamiast pożegnać się z przyjacielem, to wolałam się upić. Sama nie mogłam uwierzyć w swoją głupotę. A teraz… Przez to wszystko nawet nie zdążyłam się z nim pożegnać. Głupia, samolubna Quinn. Jak mogłaś. Westchnęłam i oparłam głowę o szybę. Nie chciałam już o tym myśleć. To mnie wykańczało. Wyrzuty sumienia to chyba najgorsza rzecz jaka może się przytrafić człowiekowi. Sama nie wiem ile minęło zanim dotarliśmy na miejsce. Po wyciągnięciu moich bagaży, zapłaciłam i pożegnałam się z kierowcą taksówki. Odwróciłam się przodem do lotniska.Na mej twarzy pojawił się krzywy uśmiech. Ech… Czas na mnie. Chwyciłam mocniej rączkę od walizki i powoli ruszyłam przed siebie…. [malutki przeskok w czasie].... W końcu nadszedł ten moment. Wejście do samolotu. Szłam za innymi pasażerami, co jakiś czas rozglądając się wokół. Po chwili znalazłam się w środku ogromnej maszyny. Odszukałam swe miejsce, które znajdowało się akurat przy oknie. Z westchnięciem opadłam na siedzenie, zapięłam pasy i oparłam głowę o szybę. Żegnaj Anglio. Żegnaj Will. Witaj Irlandio. Witajcie rodzice i Beatrice....
~*~*~*~*~*~
Była godzina dwunasta, gdy w końcu dotarłam na miejsce. Stałam przed mym rodzinnym domem, jedynie wpatrując się pustym wzrokiem w drzwi. Zastanawiałam się czy powinnam zapukać bądź zadzwonić czy może po prostu otworzyć sobie sama. W końcu nie było mnie tutaj od Bożego Narodzenia... Po tym jak minęło około dziesięć minut, zdecydowałam się wybrać na początku pierwszą opcję. Przyłożyłam prawą dłoń, zwiniętą w pięść do drzwi. Następnie ostrożnie zapukałam. Trzy razy jak to miałam w zwyczaju. Zero odzewu. No to trzeba sobie samemu otworzyć. Westchnęłam i zaczęłam przeszukiwać torbę sportową, chcąc odnaleźć klucze od domu. Po chwili udało mi się wyciągnąć je z samego dna bagażu. Włożyłam je do zamka w drzwiach i przekręciłam. Zaraz ustąpiły i lekko uchyliłam drewnianą konstrukcję. Od razu przy mym boku znalazł się mój kochany trzyłapek. Zamruczał, ocierając się o me nogi. Na mych ustach pojawił się delikatny uśmiech. Odstawiłam bagaże na bok i szybko ściągnęłam buty. Wzięłam kota na ręce i skierowałam się w głąb domu.
- Nawet nie wiesz jak bardzo za tobą tęskniłam mały - wyszeptałam lekko przytulając go.
Ten jedynie głośniej zamruczał na ten gest. Najpierw zajrzałam do salonu. Pusto. W kuchni również nikogo nie było. Sypialnia moja, chłopaków oraz ta rodziców też. Postanowiłam więc jeszcze sprawdzić pokój Beatrice. Zapukałam, ale nic nie usłyszałam. Uchyliłam trochę drzwi. Tam też nikogo nie było. Czyżby ma siostra mimo tych wszystkich wydarzeń normalnie poszła do szkoły? To do niej niepodobne… Zawsze wszystko przeżywała najbardziej z nas wszystkich. Westchnęłam i odstawiłam kota na ziemię. Wróciłam się do przedpokoju, skąd zabrałam swe bagaże i zaniosłam je do mojego pokoju. Nic się tam nie zmieniło przez te kilka miesięcy. No może był trochę czystszy, ale to szczegół. Położyłam się na łóżku i wyciągnęłam telefon z kieszeni. Odblokowałam go i szybko wybrałam numer do Beatrice. Przyłożyłam urządzenie do ucha i czekałam. Jeden sygnał. Drugi sygnał. Trzeci sygnał. Czwarty…
- H-halo? - wnet usłyszałam drżący głos mej młodszej siostry.
- Beatrice? Siostrzyczko, gdzie jesteś? - zapytałam od razu, chcąc mieć pewność, że jest bezpieczna.
- W-w szpi-pitalu. Z ro-rodzicami - wymamrotała.
- Za niedługo tam będę. Wyślij mi adres szpitala - powiedziałam jedynie i rozłączyłam się.
Od razu wróciłam na korytarz. Szybko założyłam buty i zarzuciłam na siebie kurtkę. Wyszłam z domu i zamknęłam go na klucz. Ruszyłam szybkim krokiem w kierunku postoju taksówek. Zazwyczaj była tam przynajmniej jedna wolna. Gdy byłam prawie na miejscu, poczułam wibracje telefonu. To była wiadomość od Beatrice. Wysłała mi adres szpitala, w którym leżeli nasi rodzice. Szybko podeszłam do pierwszej wolnej taksówki i wsiadłam do niej. Powiedziałam kierowcy gdzie ma jechać i już po chwili ruszyliśmy.
~*~*~*~*~*~
Szybkim krokiem weszłam do szpitala. Od razu skierowałam się do rejestracji. Niestety musiałam poczekać chwilę, bo przede mną było jeszcze kilka osób. To kilka minut dłużyło mi się niesłychanie. Chciałam w końcu dowiedzieć się gdzie znajdę rodziców… A z tego co widzę to tutaj niezłe ploteczki się odbywają. Pani z rejestracji zamiast zajmować się czymś ważnym po prostu śmiała się wraz z jakąś kobietą. Wywróciłam oczami i westchnęłam.
- Przepraszam? Mogłaby pani zakończyć to bezsensowne gadanie i powiedzieć mi gdzie znajdę mych rodziców? - zapytałam już nieźle poirytowana.
Kobieta tylko prychnęła na me słowa, ale z ociąganiem się odezwała.
- Nazwisko? - zapytała obojętnie.
- Squarepants. Samantha i Arthur Squarepants - powiedziałam szybko.
- Trzecie piętro. Sala trzysta piętnaście i trzysta szesnaście - odpowiedziała po chwili.
- Dziękuję - rzuciłam jedynie i już mnie nie było.
Nie chcąc czekać nie wiadomo ile na windę, pobiegłam schodami. Przeskakiwałam co drugi schodek. Musiałam jak najszybciej dostać się do rodziców i Beatrice. Trochę zdyszana w końcu udało mi się wejść na trzecie piętro. Już powoli zaczęłam iść przez korytarz, sprawdzając jakie sale mijam. Trzysta trzynaście… Trzysta czternaście… Jest! Trzysta piętnaście! Dopiero teraz postanowiłam rozejrzeć się wokół. Zaraz zauważyłam Beatrcie, która stała obok mnie. Można powiedzieć, że była niemal że przyklejona do szyby, która oddzielała korytarz od sali, w której znajdował się… Spojrzałam przez szklaną powłokę, który z mych rodziców leżał na tej sali. Była to moja mama. Wzięłam głęboki wdech i podeszłam bliżej Beatrice.
- Cześć siostrzyczko - powiedziałam cicho, lekko się uśmiechając i położyłam jej dłoń na ramieniu.
Dopiero po chwili Trice odwróciła się w moją stronę. Jednak nic nie odpowiedziała. Widziałam w jej oczach smutek. Bez słowa przytuliłam ją. Ta tylko odetchnęła i wtuliła się we mnie. Stałyśmy tak przez kilka minut w całkowitej ciszy. Westchnęłam i mocniej ją przytuliłam, próbując jakoś mentalnie ją wesprzeć. Po chwili oderwałyśmy się od siebie.
- I jak z rodzicami? - zapytałam cicho.
- Obydwoje nadal są w śpiączce, ale ich stan jest stabilny - wymamrotała ma siostra.
- Tyle dobrze, że nie zagraża jak na razie nic ich życiu - powiedziałam pod nosem.
Przez chwilę jeszcze stałyśmy obserwując przez szyby rodziców. Jednak no cóż. Nie mogłyśmy tak spędzić całego dnia. W końcu trzeba było wrócić do domu. Nie było to łatwe. Beatrice za wszelką cenę chciała pozostać w szpitalu. Jednak po długich namowach udało mi się ją nakłonić do powrotu. Oczywiście musiałam jej obiecać, że na następny dzień z rana wrócimy tu z powrotem. Po chwili byłyśmy już w drodze do domu.
~*~*~*~*~*~
Otworzyłam drzwi wejściowe. Najpierw przepuściłam Trice, a dopiero potem sama weszłam do środka. Zanim zdążyłam się rozebrać już usłyszałam trzask drzwi. Najprawdopodobniej tych od pokoju mej siostry. Westchnęłam tylko i ściągnęłam buty. Od razu skierowałam się do kuchni. Tam wstawiłam wodę. Wzięłam z szafki dwa kubki. Do jednego dałam herbatę o smaku owoców leśnych, a do drugiego tą cytrynową. Gdy czajnik zaczął gwizdać, zabrałam go i zalałam kubki gorącą wodą. Następnie odstawiłam go na bok i zabrałam napoje ze sobą. Powoli szłam w kierunku pokoju Beatrice. Sama nie wiem jakim cudem, ale udało mi się zapukać i nie rozlać nic przy okazji. Usłyszałam tylko ciche "proszę". Ostrożnie weszłam do środka i rozejrzałam się po pokoju. Trice siedziała na podłodze przy ścianie. Nie mogłam dokładnie powiedzieć jak się czuła, bo miała spuszczoną głowę. Ale zgadywałam, że nie było z nią za dobrze. Odstawiłam kubki na biurko i podeszłam do niej. Usiadłam obok swej siostry. Bez słowa przytuliłam ją. Ta tylko pochyliła lekko głowę na bok, opierając się o mą klatkę piersiową. Westchnęłam i pocałowałam ją w czoło. To będzie naprawdę ciężki okres dla nas...
~*~*~*~*~*~
Od mego przyjazdu do Irlandii minęło już dobre kilka tygodni. Sytuacja w domu w miarę się ustatkowała. Mama już się wybudziła ze śpiączki i za dwa dni będzie mogła wrócić do nas. Tata niestety jeszcze nie, ale jesteśmy dobrej myśli. W między czasie także Tiago wraz z Harry'm przyjechali do domu rodzinnego. Życie toczyło się dalej. Można powiedzieć, że w tym czasie mój dzień podzielił się na cztery części. Jedna należała do wizyt u rodziców. Druga to zajmowanie się Beatrice i Harry'm... Pocieszanie ich... Próbowanie sprawić aby tak bardzo się nie martwili. Trzecia należała do Quini Questro. Pewnego bardzo energicznego przedstawiciela koni Appaloosa. Musiałam trochę utemperować jego charakterek. Był nowy u nas. Niby miał się zająć nim mój tata. No ale... Wypadek mu na to nie pozwolił. Z tego co dowiedziałam się od mamy, miał on być potem prezentem dla mnie. Natomiast czwarta część dnia... Ta część odbywała się zazwyczaj wieczorami i dotyczyła po prostu mych myśli. Przez ten dość długi czas zaczęłam trochę tęsknić za Willem, którego zostawiłam w akademii. Zastanawiałam się na czym my stoimy.... Kim jesteśmy... Znajomi, koledzy, przyjaciele czy może coś więcej? Próbowałam odkryć jak to wyglądało z mojej strony. Jakie były moje odczucia względem jego...
~*~*~*~*~*~
Nastał kolejny wieczór. Przebrana w fioletową koszulę nocną leżałam na łóżku. Ręce miałam spleciona pod głową, a nogi skrzyżowane w kostkach. Patrzyłam się tępym wzorkiem w sufit. Jak co wieczór rozmyślałam o Williamie. Musiałam w końcu zdecydować się. Co tak naprawdę dzieje się w mojej głowie... Powoli zaczęłam analizować najróżniejsze sytuacje z mego życia... Zaczynając od poznania się z chłopakiem. Jako jeden z niewielu nie patrzył na mą opinię. Mimo, że inni ostrzegali go, że nie powinien się ze mną zadawać. Will nadal chciał mnie poznać. A ja... To było dla naprawdę miłe wydarzenie. Byłam szczęśliwa, że ktoś nie patrzy tylko na opinie innych... W późniejszym czasie można powiedzieć, że... no było dość ciekawie. Uwielbiałam przebywać w jego towarzystwie. Można powiedzieć, że czułam się po prostu swobodnie. Byłam sobą. Nie udawałam nikogo. Pamiętałam sytuację z czasu balu bożonarodzeniowego. To było urocze jak bardzo William starał się gdy chciał mnie na niego zaprosić. Zrobiło mi się ciepło na sercu wspominając ten czas. Potem coraz częściej miewałam tak zwane motyle w brzuchu... Wtedy jeszcze nie byłam świadoma, że to one, ale teraz byłam już tego pewna. Czy to możliwe... Czy mogłabym się w nim zakochać? Jeszcze raz zaczęłam analizować wszystko od początku. Z każdym wspomnieniem na mych ustach pojawiał się coraz szerszy uśmiech. Jednak nadal nie byłam stuprocentowo pewna swych uczuć. Musiałam się upewnić jakoś. Ta niepewność... Bezradność zżerała mnie od środka. Potrzebne mi było coś co upewni mnie w mych uczuciach.... Wtedy to zdecydowałam się na nagły zwrot akcji.
- Muszę wrócić do akademii - wymamrotałam pod nosem.
Momentalnie wyskoczyłam z łóżka i odszukałam na torby. Zaczęłam jak najszybciej się pakować. Gdy minęło pół godziny byłam gotowa.  Ubrana byłam w zwykły podkoszulek i dżinsy. Sprawdziłam jeszcze raz czy wszystko zabrałam. Tak. To powinno być wszystko. Gotowa wyszłam na korytarz. Byłam w trakcie ubierania butów gdy nagle, nie wiadomo skąd, obok mnie pojawił się Tiago.
- Quinn... Co ty robisz? Czemu tu stoją twe bagaże? - zapytał, patrząc na mnie zdezorientowany.
- Ja... Musze jak najszybciej wrócić do akademii - wymamrotałam, dalej się ubierając.
- Ale dlaczego? Co się dzieje?
- Nie zrozumiesz... Po prostu muszę - powiedziałam i już ubrana odwróciłam się przodem do niego. - Naprawdę muszę to zrobić. Przepraszam, że zostawiam cię samego z tym wszystkim. Postaram się wrócić do was jak najszybciej, ale najpierw muszę załatwić wszystkie sprawy w akademii. Żegnaj braciszku - dodałam i przytuliłam chłopaka.
- Eh... Rób co musisz. Kocham cię - usłyszałam cichy głos mego brata.
- Dziękuję. Też cię kocham, ale już muszę lecieć. Pa - powiedziałam i już mnie nie było.
Niedługo potem byłam na lotnisku czekając na najbliższy lot do Anglii....
~*~*~*~*~*~
Oczywiście wszystkie me środki transportu po spóźniały się, a w trakcie jazdy do akademii utknęliśmy w korku na dobre kilka godzin. Na teren Morgan University trafiłam około godziny dziesiątej rano. Przemierzałam korytarze akademika. Wszyscy rozmawiali o jakimś balu. Nie wiedziałam zbytnio, o co chodziło przez co byłam dość zdezorientowana. Jednak po chwili wszystko się wyjaśniło. Na tablicy ogłoszeń wisiał dość spory plakat. Dzisiaj miał się odbyć bal przebierańców. Każda grupa z treningów miała kilka wariantów przebrań do wyboru. Powinnam na niego pójść? W sumie... Czemu nie? Może wtedy uda mi się odnaleźć Willa, bo jak do tej pory jeszcze go nie widziałam, a jak pytałam innych uczniów to podobnież gdzieś wcześnie rano wyszedł i nadal nie wrócił. Westchnęłam i po chwili odnalazłam się w mym pokoju. Odłożyłam swe rzeczy obok drzwi i od razu ulotniłam się z pomieszczenia. W końcu musiałam jeszcze zabrać do siebie me ukochane psiaki, które to wylądowały u Noaha. Miałam tylko nadzieję, że dobrze się nimi zajmował...
~*~*~*~*~*~
Spóźniona wręcz biegłam w kierunku sali. Oczywiście musiałam pomylić godziny. Bal za pewne trwał już od około pół godziny. Kiedy dotarłam do drzwi, przystanęłam na chwilę. Wzięłam głęboki wdech, poprawiłam spódniczkę oraz przeczesałam ręką głosy. Dam radę. Ostrożnie otworzyłam drzwi i niepewnym krokiem weszłam do pomieszczenia. Rozejrzałam się wokół. Panował tu ogromny tłok. Jednak to co przykuło mą uwagę to scena. Stał na niej William wraz z tym swoim kolegą i aktualnie śpiewali jakiś miks piosenek. Zaczęłam powoli przedzierać się przez tłum aby stanąć bliżej. Stanęłam mniej więcej w połowie sali. Wpatrywałam się w Willa, wsłuchując się w to co śpiewał. Potem nastąpiły jeszcze dwie piosenki. Po zakończeniu występu William szybko zbiegł ze sceny. Widziałam jak przepychał się pomiędzy ludźmi, rozglądając się gorączkowo wokół. Po chwili postanowiłam coś zrobić. Stanęłam za chłopakiem i lekko przekrzywiłam głowę na bok.
- Co zgubiłeś tym razem, Grant? - zapytał i krótko się zaśmiałam. Niemalże natychmiastowo zostałam przytulona przez Willa.
- Sens życia, nie widziałaś go może gdzieś po drodze? - odpowiedział, a w tym czasie DJ puścił jakąś piosenkę i zaczęliśmy się delikatnie kołysać.
- Taak, to bardzo prawdopodobne.
- Czemu nie było cię tak cholernie długo?
- Eeee tam, wcale nie tak długo - popatrzyłam na niego zdziwiona.
- No wiesz, dla mnie minęły całe wieku - odparł ze śmiechem i podniósł rękę tak, abym się obróciła.
- Chyba przesadzasz.
- Chyba jednak nie... - chłopak schylił się i przysunął swoją twarz bliżej mojej.
- A może jednak?
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak pusto tu bez ciebie było... - szepnął i zbliżył się jeszcze bardziej.
Tak jakby starał się mnie pocałować, ale nie był pewny czy powinien. A czy ja tego chciałam? Jak cholera. Wtem nasze usta złączyły się ze sobą. Było to zaledwie cmoknięcie. Ale znaczyło tak wiele. W końcu byłam pewna swych uczuć. Uśmiechnęłam się delikatnie wiedząc, że to prawda. Zakochałam się. Po chwili nasze usta znowu się połączyły. Tym razem na dłużej. Nie mogłam sobie lepiej wyobrazić tego momentu...
~*~*~*~*~*~
Obudziłam się dość wcześnie rano. Na mych ustach pojawił się uśmiech, na wspomnienie tego co się wczoraj wydarzyło. Zaraz obok mnie pojawiła się Hope, która zawzięcie zaczęła lizać mnie po twarzy. Zaśmiałam się i lekko odepchnęłam ją, siadając. Wstałam, zgarnęłam ubranie na dziś i poszłam do łazienki. Stwierdziłam, że dzisiaj postawię bardziej na naturalność i w ogóle nie malowałam się. Z włosami także niewiele zrobiłam. Jedynie kilka pasem związałam z tyłu. Postanowiłam wyjść się przejść. Założyłam buty i po chwili zamykałam już pokój na klucz. Następnie skierowałam się do wyjścia z budynku. Spacerowałam po okolicach uniwersytetu przez około godzinę. Ten czas poświęciłam na kolejną analizę wczorajszych, jak i wcześniejszych wydarzeń. W sumie i tak doszłam do tego co wcześniej. Po prostu kochałam tego idiotę. Wracając nogi same zaprowadziły mnie pod drzwi od pokoju chłopaka. Przystanęłam na chwilę, ale zaraz ogarnęłam się i zapukałam. Nie minęło wiele zanim Will otworzył drzwi.
- Hi - powiedziałam cicho.
- Hej - odpowiedział, a kąciki jego ust lekko uniosły się do góry.
Zaraz bez zbędnych słów, uśmiechając się do siebie, przytuliliśmy się. Byłam szczęśliwa. Oto nastąpił koniec pewnej części mego życia. Zamknęłam jeden rozdział i rozpoczął się nowy. Czy będzie lepszy czy gorszy? Nie wiadomo. Ale aktualnie nie potrzebowałam niczego więcej niż już posiadałam.

Will?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz