sobota, 21 lipca 2018

Od Zaina cd. Imanuelle

Wchodzę do pokoju i pierwsze co robię, to biorę zimny prysznic. Na uspokojenie. Na uspokojenie myśli, serca, emocji i samego siebie, modląc się w duchu, żeby nikt mi nie przeszkodził. Ale kto mógłby mi teraz przeszkodzić, skoro wszyscy są na lekcjach?
Mimo tego, odczuwam pewien dyskomfort, mając poczucie, że znowu będę tym najgorszym. Dyskomfort? Co ja pieprzę? Jakbym miał odczuwać jakikolwiek dyskomfort z tego powodu, to pewnie dawno odszedłbym stąd. Odczuwam dyskomfort wyłącznie z powodu zaistniałej przed chwilą sytuacji. I nawet nie zdaję sobie sprawy, jaki jestem wkurzony. A zauważam to dopiero po chwili, gdy szczęka z powodu zaciskania jej zaczyna mnie naprawdę boleć.
Wychodzę spod prysznica, przebieram się w pokoju, zaczesuję do tyłu włosy, czując jak kapie z nich jeszcze woda i rzucam się na łóżko. Chcę odetchnąć z ulgą, ale ta dawno już ode mnie odeszła i czuję się, jakby coś mnie dusiło. Nie mogę nabrać powietrza pełną piersią, a i pokój zaczyna się wydawać zbyt ciasnym pomieszczeniem.
I co wtedy robię?
Zaczynam się zastanawiać nad tym, co przed chwilą totalnie mnie zbiło z tropu i od czego próbowałem się uwolnić przed chwilą pod prysznicem.
Nie czuję już tego ukłucia, które przeszyło mnie na parkingu. Czuję dziwne łaskotanie w klatce piersiowej i brzuchu, które może oznaczać jedynie fakt, że potrzebuję jakiegoś planu. I choć nadal nie wiem co się wokół mnie wyprawia, to naprawdę, widok tego faceta stojącego obok Imany i mówiącego do niej skarbie, mnie po prostu zirytowało. Ale nie to jest najgorsze. On bezczelnie położył rękę na jej biodrze. To już mnie nie zirytowało, ale wręcz wkurwiło.
Całe szczęście, że dopiero teraz to czuję, bo nie zamierzałem dawać mu satysfakcji z mojej reakcji.
Postanawiam napisać do James'a. Jego rodzice są adwokatami. Naprawdę dobrymi adwokatami. Więc powinien mieć do tego smykałkę. Powinien poradzić mi coś składającego z czystej logiki, racjonalności i tej płynącej równowagi. Chyba, że akurat jego głowę zaprząta Marie, paradując przed nim w samej bieliźnie. Albo i bez.
Nie myśl o tym, Malik. Przecież to zniszczy w tobie twoją dziecięcą niewinność.
To chyba zły pomysł.
A ja takie uwielbiam.

Ja: Jem, co byś zrobił, gdyby kobieta twojego życia, nagle przyjechała z powrotem przedstawiając ci swojego narzeczonego?

Bez zbędnych przywitań, które naszą grupkę raczej nie obowiązywały, od razu wysłałem wiadomość, czekając na jego odpowiedź. Jeśli nie robi, to co robi, albo nie robi, to co zwykle, powinna za chwilę przyjść. Tak jak podejrzewałem, odpowiedź przyszła od razu.

Cangaroo in my heart: To pytanie czysto hipotetyczne?

Tak. Zdecydowanie, wybierając nazwę dla Jamesa, obydwoje byliśmy zbyt pijani, by pomyśleć jak bardzo źle będzie to wyglądać, szczególnie, gdy jako dzwonek wybierzemy tradycyjną, australijską piosenkę. A mianowicie Billy of Tea. Każdy ogląda się, słysząc te ich dziwne dźwięki ich dziwnych gitar. Za każdym razem, gdy dzwoni, nie mogę powstrzymać się przed wybuchnięciem śmiechem. A on za każdym razem pyta, czy ludzie patrzą się na mnie jak na debila. Mam wrażenie, że satysfakcja leżu po obydwóch stronach.

Ja: Chyba tak.

Zastanawiam się nad odpowiedzą, ale zbyt ciekawi mnie wiadomość James'a, by myśleć nad swoją. Odpisuje, ale zaraz przerywa. Mam wrażenie, że albo zdecydował się zmienić wiadomość, albo naprawdę piszę nie w porę.
Czy mi to przeszkadza nawet jeśli miało tak być?
Oczywiście, że nie. Wręcz czuję się z tego powodu dumny.

Cangaroo in my heart: Zamordowałbym osobnika, a jej pokazał, że z nikim innym nie uprawiała jeszcze tak cudownego seksu, bo nikt inny nie byłby w stanie jej tak kochać.

Przewracam oczami, jednocześnie się śmiejąc. Chętnie bym to zrobił, gdyby to było możliwe. Teoretycznie jest. Szkoda, że tylko teoretycznie.

Ja: I ty jesteś synem prawników?
Ja: Jesteś chujowym doradcą.

Cangaroo in my heart: Nie ma za co.

Parskam pod nosem i rzucam telefon na drugi koniec łóżka. Jeśli chcę przeżyć ten dzień w sposób taki, jaki miałem zamiar go przeżyć, to muszę się stąd wydostać. Choćby dlatego, żeby nie wpaść na kogoś z kadry nauczycielskiej. Ale obecnie to mój najmniejszy problem. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że i tak wiem, że nic już mi nie pomoże. Moje myśli są skierowane na jeden tor. Mój mózg nie potrafi pojąć dlaczego, a serce zdecydowanie za szybko biegnie i przez to jest o wiele za daleko od umysłu. Jakby to był jakiś głupi wyścig. Uspokój się wariacie ty.
Nigdy w życiu nie potrafiłem przesiedzieć sam w pokoju, nie znajdując sobie zajęcia. A i specjalnie nie oglądałem się za tym, aby sobie cokolwiek znaleźć. Jeśli coś trzeba zrobić, samo rzuca się później w oczy. To moja definicja. Bałagan - artystyczne zagospodarowanie wolnej przestrzeni w pokoju. Tylko, że ja nie mam bałaganu. Moje rzeczy nie są na tyle porozrzucane, by określić mój pokój jako w kompletnym nieładzie. A nawet, można stwierdzić, że panuje tu dziwny porządek. Nie oszukujmy się, nie jestem pedantem i nie przywiązuję wagi, co do ułożenia w perfekcyjnym miejscu każdej rzeczy, ale ludzie się odnajdują w tym wszystkim.
Nawet nie wiem dlaczego próbuję odgonić obecne myśli moimi spostrzeżeniami na temat codziennych rzeczy. To niby ma mnie uspokajać, a czuję, jak tylko zamykam to wszystko w niewielkim pudełku, gdzieś głęboko we mnie i jeszcze na siłę próbuję domknąć. Niech mnie piorun strzeli - dowiem się, o co w tym wszystkim chodzi. To była kwestia minuty. Jedna, mała cząsteczka czasu potrafi zmienić dosłownie wszystko.
Z widoczną frustracją malującą się na mojej twarzy, sięgam po swój telefon, przewalając się niemal przez całe łóżko i wstając. Rozglądam się po pokoju tylko po to, żeby się zorientować, gdzie leży Sharika, ale ta umiejscowiła się wygodnie na parapecie pośród słońca i wygrzewa się na nim, zapewne mrucząc w zadowoleniu. Koty mają jednak dobrze.

Otwieram drzwi, wiedząc co chcę zrobić. Mam plan... tylko na dziś. I nie jest on związany totalnie z sytuacją. To mnie przygnębia, ale i tak zamierzam wykonać chociaż ten, który pozwoli mi się odprężyć.
Cały czas latają po mojej głowie myśli związane z Imanuelle. Oraz wspomnienia. One wcale mi nie pomagają, ale coraz częściej je analizuję, mając nadzieję, że coś z nich wyniosę. Ale nic takiego się nie dzieje. Chciałbym się od nich uwolnić, tylko na moment, by skupić się na racjonalnym wykonywaniu jakichkolwiek czynności.
Dlaczego wróciła?
Dlaczego odeszła?
Dlaczego to zrobiła?
I dlaczego nie zrobiła tego wcześniej?
Byłem na nią zły. Czułem się, jakby faktycznie zagrała przez te cztery miesiące na moich uczuciach, a potem, nie wiadomo co sprawiło, że się znudziła, wyjechała i znalazła to, co chciała. Żadnej rozmowy. Żadnego wyjaśnienia. Żadnego cholernego słowa wytłumaczenia.
A teraz ma o coś do mnie pretensje. Nie mówi mi tego wprost, ale jej nastawienie, jej samo spojrzenie podpowiada, że jest coś nie tak. Wystarczył mi jeden gest, jedna chwila spojrzenia jej w oczy, by wiedzieć, że nie jest tu bezcelowo.
Cholera, znaliśmy się tylko parę miesięcy. To nie powinno tak być. A mimo wszystko, tyle między nami się wydarzyło i ja tego nie żałuję.
A powinienem?
Oczywiście, że nie, a już na pewno nie ze względu na tego jej narzeczonego.
Obsesja?
Błagam, proszę, nie.
Unoszę głowę, zaciskając palce wokół kluczy, które trzymałem i momentalnie się zatrzymuję. Znowu stoję jak wryty, lecz tym razem nie z takim wyrazem zdziwienia na twarzy jak na parkingu. Tym razem maluje się na niej nie tylko delikatne zaskoczenie, ale i podejrzliwość.
Imanuelle odgarnia włosy z twarzy, zakładając wypadające krótsze kosmyki z jej idealnie związanego koka za uszy. Obdarza mnie jeszcze gorszym spojrzeniem niż to na parkingu.
I co? Mogę z niego wnioskować wszystko. Wszystko co tylko wiem. A wiem mało. Albo tak naprawdę nic.
Spojrzałem na drzwi, które przed chwilą zamknęła. Miałem szczerą ochotę zaśmiać się z tego, co zrobiła, ale na mojej twarzy zagościł tylko niewinny uśmiech.
Widziała, że się domyśliłem. Wie, że głupi także nie jestem. A naprawdę nie trudno było zrozumieć, dlaczego tak szybko zagościła w pokoju Harry'ego. Cokolwiek chciała, byłoby lepiej, gdyby porozmawiała o tym ze mną, ale jakimś niezrozumiałym sposobem, patrzy na mnie, jakby samym spojrzeniem chciała sprawić, abym zniknął.
Zrobiłem parę kroków w jej stronę.
Dwanaście.
Dziesięć.
Siedem.
Trzy.
Jeden.
Jeden krok dzielił mnie między nią, jak niewidzialny mur z powietrza. Jeden krok, aby poczuć znowu niesamowicie delikatną skórę jej ciała. Jeden, aby wszystko naprawić, lub zniszczyć.
I ten jeden krok pozostał.
Wciągam powietrze, chcąc się uspokoić. Stoi jeden krok ode mnie, nie odrywając wzroku. Widząc napięty wyraz jej twarzy, domyślam się, że podobnie jak ja robi wszystko, by powstrzymać swoje naturalne reakcje, które mi są nieznane. Tylko dlaczego?
Przez dumę?
Jakiekolwiek są, chyba raczej wolę aby były one nieznane.
Zawsze niezmiernie mi się podobało w naszych relacjach to, że byliśmy ze sobą szczerzy i niczego nie udawaliśmy. Mówiłem, co myślałem, ona zresztą również. Dlatego nie podoba mi się ta zmiana, którą widzę, i którą odczuwam.
- Po co tu wróciłaś? - zmrużyłem oczy. Zadając to pytanie, wcale nie miałem nadziei, że mi odpowie zgodnie z prawdą. Nie liczyłem nawet na to, że mi w ogóle odpowie. Oczekiwałem wyjaśnień. Jakichkolwiek. Jest inteligentna i na pewno o tym wie. Nie wiem tylko, czy robi to ze swoich czysto egoistycznych pobudek, czy ma w tym jakiś cel, aby mi nie odpowiadać w sposób jaki oczekuję.
No tak. Pozostaje również kwestia dumy, którą obydwoje posiadamy. Dawanie drugiemu satysfakcji byłoby oczywistą przegraną. Żadne z nas nie chce do tego dopuścić.
Wchodzimy na istotnie okrutną ścieżkę wojny. I nie musi mi tego oznajmiać. Widzę to w jej oczach. W tych pięknych, błyszczących błękitem oczach, w których się zakochałem.
- Och, już ci mówię - skrzyżowała ręce na piersi, jakby to miała być jej tarcza ochronna. Nie wiem tylko, czy zdaje sobie obecnie świadomość, że to tylko uwydatnia jej biust. Uniosłem brew, podobnie jak spojrzenie, próbując jej patrzyć prosto w oczy - Przyjechałam tu załatwić tylko formalności. Nie martw się, po wszystkim już mnie nie zobaczysz - widzę, że nie kłamie. Zauważyłbym to. Myślę, że byłbym w stanie wyczuć, kiedy jest nieszczera. Ale nie ukrywam, że sposób w jaki to powiedziała i ostatnia część zdania, mnie nie poruszyły. Skubię nerwowo zębami dolną wargę od środka, dopóki nie czuję impulsu, który wskazuje na to, że trochę za mocno to zrobiłem.
- Czy możesz nie być sarkastyczna? - krzywię się, unosząc kąciki ust w górę. Wydaje się być rozbawiona moją uwagą, ale również nie zaprzecza - Wyjaśnisz mi w końcu to wszystko? - rozłożyłem ręce, licząc, że ten gest chociaż trochę zmusi ją do rozważenia mojej prośby.
- Uważasz, że to ty potrzebujesz wyjaśnień? - czuję, że próbuje grać mi na nerwach i jej się udaje, bo denerwuje mnie jej uwaga odnośnie tego, że to ona ma większe prawo do wytłumaczenia, niż ja. A ja uważam, że nie mam jej się z czego tłumaczyć. Bo nawet o nic mnie nie zapytała. Przyjeżdża ze swoim narzeczonym, pewnie nawet wiedząc, że tu będę i zachowuje się, jakby nic ani nikt dla niej nie znaczył.
- Skoro ty je już dostałaś - wskazałem drzwi z numerem 18. Śmieje się rozbawiona, ale nadal z tą swoją dumą - Naprawdę nie musiałaś się tak trudzić. Wystarczy, że przyszłabyś z tym swoim kochasiem. A podobno gustujesz w czystej krwi Anglikach - to chyba ją ruszyło, bo w jednym momencie wbiła we mnie spojrzenie o mocy tysiąca japońskich noży. Jeszcze brakuje mi tego, żeby zaczęła go bronić. Naprawdę nie mam ochoty rozmawiać o facecie, który według niej zasługuje na miano jej narzeczonego. To śmieszne. I bawi mnie to na tyle, by głęboko w duchu śmiać się do rozpuku.
Wtedy bolało. Na parkingu czułem jak rozdziera się połowa mojego serca, ale nie jestem byle kim, żeby nie potrafić walczyć.
Więc podnoszę rękawicę na własne życzenie. Dziwne jest tylko to, że wcale nie zamierzam z nią walczyć. Moja determinacja jest zwrócona w innym kierunku.
- Na pewno nie w kimś, kto jest tak nieprawdomówny - jej wyraz twarzy jest pozbawiony emocji, lecz nie wierzę, że nie odczuwa ich w środku. Człowiek potrafi to wyćwiczyć. Doskonale sam to potrafię, tylko nie czuję konieczności ukrywania tego. Ona to robi doskonale.
Rusza w swoim kierunku, uznając rozmowę za skończoną. Zamierza mnie minąć, twierdząc, że nic więcej nie chce ode mnie usłyszeć, a na pewno mnie widzieć, ale chwytam ją za ramię i odwracam w swoją stronę.
Ta bliskość mnie przeraża, ale jestem zbyt zdecydowany, by się oddalić. O nie, panno Hale. Nie tylko ty masz tu prawo pokazywać, że sprawujesz nad tym wszystkim całkowitą kontrolę.
- Możesz mnie nienawidzić, nie tłumacząc nawet za co. Możesz mnie unikać, życzę powodzenia. Ale powiedz mi jedno... Ile miałem czekać? - starałem się nie krzyczeć, bo ostatnią rzeczą jaką teraz chciałem, to niepotrzebnych gości na korytarzu, wpatrujących się z zaciekawieniem na wydarzenia rozgrywające się w tym miejscu. Dlatego mówiłem to najciszej jak się dało, niemalże szeptem - Wyjechałaś tak szybko jak się pojawiłaś. Nie powiedziałaś nic! Absolutnie żadnego słowa wytłumaczenia... co mi po tym, że nagle stwierdziłaś, że chcesz to skończyć! I nagle pojawiasz się z poukładanym życiem - powinienem się z tego cieszyć, ale się nie cieszę. To wbija się we mnie jak włócznia. Boli jak diabli. Ale jeszcze bardziej boli mnie to, że mam do niej żal. I widzę, że ona go ma również do mnie. Obydwoje go mamy.
Unosi głowę z iskrą w oczach, w tym samym momencie, gdy ją puszczam i odsuwam się na bezpieczną odległość, by nie czuć jej perfum.
Intensywność jej spojrzenia powoli zaczyna wytrącać mnie z równowagi. Być może analizuje to, co powiedziałem. Być może próbuje opanować w sobie emocje, tak jak ja próbuję opanować je w tej chwili. Nie mam pewności, czy tak jest, czy nie.
Do diabła. Jak mam wygrać z kimkolwiek, skoro nie potrafię wygrać sam ze sobą?
Nie wiem za cholerę, jak postąpić. Nie wiem co zrobić, bo do powiedzenia na razie nic nie mam. Zarazem tyle chciałbym jej powiedzieć. Pragnę tego, ale tylko patrzę jak się odwraca i odchodzi. Wkurzona i piękna.
Wzdycham z wyczuwalną złością, zaciskając dłonie. Cokolwiek teraz zamierza zrobić, ja nie odpuszczę. Ale nie osiągnę nic, dopóki jestem zły. Spoglądam w kierunku drzwi Stylesa. Przekrzywiam głowę i wiem co teraz zrobię. W głowie mam poukładany plan i niech się pieprzy ktoś, kto uważa, że nie jestem zdeterminowany na tyle, by go nie zrealizować. Otwieram drzwi do pokoju, o mało nie wpadając na Issy, która właśnie zamierzała wyjść. Patrzy na mnie spod przymarszczonych brwi i natychmiast kręci głową.
- O nie - mówi zdecydowanie i odwraca się do stojącego w dali chłopaka - Ja nie zamierzam mieć nic z tym wspólnego. Idę teraz wyprowadzić Brittany'ego na spacer, więc wiesz gdzie mnie szukać - mija mnie w drzwiach i zatrzymuje się na chwilę na korytarzu - A tobie życzę powodzenia - rzuca do mnie na odchodne i zamyka drzwi.
Nie od razu odwracam się do Stylesa, dobrze wiedząc, kto był powodem zdenerwowania Isabelle. Albo tylko w połowie. A gdy już patrzę na chłopaka, ten natychmiast unosi ręce w geście obronnym i odwraca się tyłem. Ja go zamorduję.
- Ja nic nie wiem! - siada na łóżku, stukając nerwowo palcami o pościel - Właściwie... po co tu jesteś? - jęknął, chyba w nadziei, że nie widziałem jak Imany wychodzi z jego pokoju. Uniosłem wyżej głowę, nadal stojąc pod drzwiami i wymierzyłem w niego złożone palce na kształt broni. Krzywi się cały, a potem spuszcza głowę, kręcąc nią z niedowierzaniem.
Nie wiem, czy jestem w tej chwili na niego zły, czy mu współczuję. Nie oceniam też pochopnie, bo przecież mógł się nie wygadać. Choć nie miał tak naprawdę z czego.
Bo nie miał.
Prawda?
- Co żeś jej nagadał? - robię dwa nerwowe kroki w jego stronę, a on podnosi się natychmiast z łóżka i staje przodem do mnie.
- A co niby miałem jej powiedzieć? - usprawiedliwia się, wymachując rękoma - Powiedziałem, to co chciała - zdrajca.
- A co chciała?
- To nie moja sprawa - robi rękoma poziomy, energiczny gest i zarazem wyraz chęci zakończenia tej konwersacji. Ale zaraz potem kończy - Mówiłem ci, ostrzegałem cię, ale ty jak zwykle nie słuchałeś - nie rozumiem o co mu chodzi, dlatego stoję w ciszy i wpatruję się w niego - Ja nie chcę się wtrącać. I dajcie mi święty spokój - próbował mnie wyminąć, ale chwyciłem go za ramię i zatrzymałem.
- Styles. Jesteś moim przyjacielem, ale obiecuję ci, że jak powiedziałeś jej coś, co sprawiło, że mnie znienawidzi, to lepiej żebym cię na korytarzu nie spotkał - jeszcze bardziej się krzywi, a ja z trudem powstrzymuję uśmiech - I nie, nie będę wypytywał Issy, bo mi przywali. Była naprawdę wkurzona - stwierdzam, a Harry kiwa głową. Puszczam go i gładzę jego koszulkę w miejscu, gdzie go trzymałem - Postaraj się spożytkować jej złość dziś w nocy - puszczam do niego oczko i natychmiast obrywam w ramię, zanim się zdążę odsunąć. Ałć.
Wychodzę z jego pokoju i natychmiast łapie mnie jeszcze więcej wątpliwości. Odwracam się, jakby w nadziei, że być może jeszcze ujrzę te jasne blond włosy, ale zastaję tylko pustkę na korytarzu. Wzdycham ciężko i wychodzę z budynku. Idę do swojego auta i zamykam za sobą drzwi, jednak nie od razu wkładam kluczyki do stacyjki. Przecieram dłońmi twarz, a potem włosy, które nadal są mokre i pewnie w totalnym nieładzie. To dla mnie nietypowe. To nienormalne.
Wyciągam telefon z kieszeni i piszę do osoby, która jako jedyna w Anglii może mi zaproponować dobrą rozrywkę, darmowy alkohol, na który i tak mnie stać, więc nie wiem po co tak mi zależy, żeby był darmowy i która jest w ogóle obecna w Anglii.
Michael "Mike" Devin Lawson. Idiota, który jest chyba na tyle mądry, by nie wchodzić w żadne związki, prócz te na jedną noc.

Imanuelle?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz