piątek, 27 lipca 2018

Od Yuu CD Oli’ego

Skrzywiłem się okropnie, gdy Oli wstał. Spojrzałem na jego plecy, na których wyraźnie było widac zarys odstających lekko łopatek, ale to nie był powód mojego grymasu. Chłopak miał na sobie jedynie przykrótkawą koszulę szpitalną oraz niepodważalnie był skończonym debilem, a to po dodaniu dało fakt, że bez jakiej kolwiek bielizny, po prostu wstał i wyszedł, na prawo i lewo paradując ze swoją nagą dupą. Obrzydlistwo. Gdy kliknął zawias w drzwiach, w momencie, w którym sie zamknęły, grymas na mojej twarzy pogłębił sie jeszcze bardziej, a ja na wszelki wypadek poprawiłem swoje szare dresy. Przewróciłem się na drugi bok, żeby leżeć tyłem do drzwi i pustego już sąsiadującego mojemu łóżka. Mój spokojny oddech i panująca wokół cisza, przerywana jedynie pyknięciami aparatury, do której byłem przyczepiony, zaczęły mnie usypiać. Po krótkiej chwili mrugania oczami, kiedy to bezskutecznie próbowałem odgonić ogarniające mnie znużenie, głowa bezwiednie opadła mi na twardą poduszkę, a ja odleciałem do krainy snów.

***

Gdy wybudziłem się z jakiegoś iście porąbanego snu, za zasłonami dużego szpitalnego okna było już ciemno. A to przecież wspaniale, ponieważ noc oznaczała, że przegapiłem obiad i zapewne kolację. W moim brzuchu ziały pustki i czułem nieprzyjemne burczenie. Przekląłem soczyście, czując rosnącą irytację. Kiedy próbowałem podnieść się na ręce do pozycji siedzącej, ta nie wytrzymała i drżąc, osunąła się na pościel. Świetnie. Nie tylko byłem głodny, ale też osłabiony. Miałem ochotę zacząć krzyczeć (o ile mógłbym to zrobić ze względu na brak energii), ale wiedziałem, że pielęgniarki, czy inny personel mający dyżur na korytarzu, na pewno by podniosły larum i obudziłyby przy tym połowę szpitala. A zamieszania nad swoją osobą z pewnością nie chciałem. Westchnąłem więc przeciągłe i zacząłem się mościć na mało wygodnym łóżku, co chwila zmieniając pozycję i poprawiając poduszkę pod głową. Kiedy w końcu zasnąłem, los, bądź też inna Niezidentyfikowana Siła Wyższa postanowiła obarczyć mnie jeszcze jednym problemem. Chodzącym, a raczeh kuśtykającym i pięknie klnących problemem. Jeśli dodamy do tego jeszcze fakt, że był to mój blondwłosy wróg numer 1 - a należy zaznaczyć, że od zawsze miałem ich w cholerę - to już wszyscy powinni się domyslić o jakiego dupka chodziło. Westchnąłem przeciągle, gdy z ust chłopaka padła kolejna wiązanka przekleństw, od których czerwoni zrobiliby się nawet byli bądź obecni absolwenci najgorszych więzień. Przez tego idiotę w ciagu kilku sekund całkowicie się rozbudziłem.
- Oli, ja rozumiem, że jesteś głupi, ale że aż tak? Co tym razem zrobiła sobie nasza Księżniczka? - sarknąłem, unosząc się wyżej na poduszkach.
- Nie nazywaj mnie tak - wywarczał. - Uznaj, że schody były przepełnione pacjentami i personelem medycznym, więc wybrałem windę.
Przykładając sobie dłoń zaciśniętą w pięść do ust, próbowałem nie ryknąć śmiechem, bo, powiedzmy sobie szczerze, nie miałem ochoty jeszcze bardziej denerwować Księżniczki. Nie wiadomo co ten wariat kryje pod maską perfekcyjnego cioty. Swoją drogą, doszedłem do wniosku, że mam wyjątkowo dziwne skłonności do wymyślania ludziom przydomków. Niezdara, Księżniczka, kto będzie następny? Popatrzyłem na chłopaka, który z głuchym stęknieciem rzucił się na puste łóżko.
- Cóż... Chyba jesteś na mnie skazany - stwierdził po chwile blond chłopak, poprawiając się na pościeli. Mruknąłem kilka niecenzuralnych słów w odpowiedzi, w duszy przeczuwając, że ten dzień mojego pobytu w szpitalu będzie totalną porażką. Parsknąłem, gdy przypomniał mi się ten program, bajka, czy inne gówno „Wyspa Totalnej Porażki”.
- Na to wygląda - mruknąłem po dłuższej chwili ciszy. Popatrzyłem na zegar wiszący nad drzwiami. Był sterylnie biały, cały poza zielonawymi cyframi oznaczającymi godziny, podobnie jak całe to pomieszczenie. Westchnąłem lekko, obserwując jak sekundowa wskazówka mozolnie przesuwała się po tarczy. Każdy moment ciągnął mi się w nieskończoność, trwając w głuchej ciszy. Nie mając nic innego do roboty, ułożyłem się wygodnie i zacisnąłem powieki, próbując zasnąć. Jednak nie specjalnie mi się to udało, bo już po chwili do mojej głowy wpłynęły setki myśli. Zacząłem się zastanawiać, czy ktoś powiadomił moją matkę, a jeśli tak, to jak ona zareagowała. De facto nie odzywałem się do niej od prawie roku, bo jeszcze przed pójściem do Morgan University wyprowadziłem się z domu i zamieszkałem w wynajętym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Przetarłem powieki, ponieważ powoli czułem wszechogarniającą mnie senność. Po niedługim czasie uznałem, że drzemka się mi należy i spokojnie zasnąłem.
Błękit na niebie wręcz raził w o czy, więc przezornie przymknąłem powieki. Uwolnione sie z tego sterylnie czystego pierdla. A to oznaczało, że byłem wolny. Minął już dzień- swoją drogą okropny, przybijających dzień- więc mogłem wrócić do domu... znaczy Morgan.

***
Minęły dwa miesiące odkąd przyjechałem do akademii. Żyło mi się średnio, ale jakoś wytrzymywałem. W końcu oswoiłem się z myślą, że Morgan University stało się moim drugim domem, jednak w duszy wciąż zwymyślałem się od sentymentalnych głupców w rekacji na tego typu idiotyzmy. Z Jacqueline zdarzalo mi się rozmawiać, ale Oli... Z tym błazenowatym blondynem była zupełnie inna sprawa. Rzadko kiedy w ogóle się spotykaliśmy, a jeśli już to przelotem na zatłoczonych akademickich korytarzach. Nie powiem, żebym za nim tęsknił. Z nieco ponurą wizją najbliższej przyszłości- ciemne chmury zbierające się nad uczelnią nawet mnie zepsuły nastrój w ten jescze przed chwilą słoneczny dzień- wyszedłem na dziedziniec. Widząc zatłoczonychh nastolatków pchających się z powrotem do budynków, zrezygnowałem ze spaceru i przysiadłem na ostatnim stopniu schodów. Szybkim ruchem wyjąłem paczkę papierosów z kieszeni i nie przejmując się spojrzeniami, jakie na mnie padały i nadawałyby się do cenzury , gdyby ich znaczenie wydrukować, wyciągnąłem jednego i wsunąłem sobie do ust. Szybko użyłem zapalniczki, by już po chwili zaciągać się przyjemnym, bo tak znajomym uczuciem, koedy to dym zaczyna wypełniać płuca. Westchnąłem przeciągłe i Przymknąłem powieki, jednak nie dane było mi się w spokoju odprężyć. Warknąłem widząc zbliżającego się do mnie jakimś połamanym krokiem Oli’ego. Chłopak wyglądał jak żyrafa próbująca tańczyć balet i zabijająca się o swoje długie nogi. Stłumiłem parsknięcie w obawie przed wyplucie papierosa, bo obecnie miałem problem z ich pozyskiwaniem. Nic nie mówiąc, poprawiłem sie i otrzepalem ciemmą koszulkę z osiągającego na mnie pyłu. Wstałem zanim blondyn zdążył dobiec do schodów i w glorii swojej wysokości, stałem teraz przed nim na podwyższeniu.
- Miyamato, posłuchaj... - wysyczał to tonem, jakiego zapewne używałby bazyliszek, gdyby umiał i mógł mówić. Przewróciłem oczami, czując palące mnie w przełyku rozbawienie.
- Nie, nie mam na to ani czasu ani ochoty - wydałem z siebie bliżej nieokreślony dźwięk przypominające nieco „ghy” i beznamiętnie kontymuowal, bawiąc się każdym słowem - Nie zamierzam marnowac czasu na twoje opowieści, bo egzystujesz w zbyt płytkim brodziku intelektualnym, abym miał siłę nad rozpracowywaniem bzdur, które pleciesz.
Słysząc moje słowa, Oli głośno warknął i patrzył na mnie gorznie, jednak jego spojrzenie nie wywierało na mnie żadnego wrażenia. Spojrzałem na niego, rejestrując pedantyczne, typowe dla niego, perfekcyjne... W sumie wszystko poza samą jego osobą. Idealnie dobranego odcienie idealnie dopasowanych kolorów. Idealny rozmiar idealnie wypracowanych ubrań bez jakiegokolwiek zagięcia, zapewne szytych na miarę idealnie leżących na zapewne idealnym w jego mniemaniu właścicielu. Idealnie zaczesane włosy, z których nie wystawał nawet najmniejszy kosmyk w nieporządaną stronę. To wszystko w połączeniu z idealnie zadartym, bo nie za bardzo, ale też dość wyraźnie, noskiem i idealnym odcieniem idealnych oczu. Cała idealna postawa chłopaka strasznie działa mi na nerwy, chociaż chyba dawałem radę udawać spokój, aby nie mógł tego po mnie poznać. Łagodnym ruchem otwartej ręki przeczesałem swoje skołtunione i odstające na każdą możliwą stronę włosy, zdając sobie sprawę, że w prawie każdym calu byłem przeciwieństwem chłopaka. Szybko zrobiłem w tył zwrot i nie zważając na głośne protesty blondyna, ruszyłem do drzwi akademika, gdzieś po drodze gasząc niedopałek i rzucając peta gdzieś na bruk, pewny, że zbliżający się deszcz w pełni unieszkodliwi papierosa. Otworzyłem masywne drzwi i wpadłem do środka. Sprężystym krokiem dopadłem schodów i zacząłem się wspinać na górę, przeskakując to trzy, to dwa, a czasem nawet co cztery schody. Gdzieś w tyle usłyszałem spokojny głos Oli’ego, który swoją monotonią właśnie udowodnił, jak bardzo przywiązywał uwagę do swojej reputacji, a krzyk w jego wydaniu całkowicie by ją roztrzaskał. Toteż mówił spokojnie i stosunkowo cicho, ale ja mimo bycia już prawie na pierwszym pietrze, słyszałem go dobrze i wyraźnie. Będąc już na pietrze, ruszyłem dalej, żeby w końcu dobrnąć do swojego mieszkania. Numer 21 mignął mi swoim blaskiem przed oczami, jednak o łóżko zajęło moją uwagę bardziej niż tandetny błyszczący napis. Z pasją się na nie rzuciłem, nie kłopocząc się zdjęciem brudnych butów czy poprawieniem zmierzch ubrań, które po gorącym romansie z łóżkiem, całkowicie pomnę. Z rozmachem poruszyłem stopami w ten sposób, aby pozbyc się uciążliwych tenisówek, które z głuchym pluskiem upadły na deski i wkładając w to całą swoją namiętność, skrytą głęboko we mnie, a z której nawet nie zdawałem sobie do końca sprawy, przycisnąłem rozgrzany policzek do przyjemnie chłodnej poduszki. Wybrnka mego serca zachichotała głośno, kiedy po chwili cicho, jakby z powiątpiewaniem, mruknąłem do siebie:
- Zdecydowaniw niw jestem normalny. Przecież ty nie mowisz, prawda? - podniosłem się do siadu i w zamyśleniu robiłem kolka palcem na powierzchni leżącej wciąż poduszki. W odpowiedzi usłyszałem ciche pomrukiwanie, a to nieco... No, dosyć mocno mnie zdezorientowało. - Umówię się najwyżej do psychiatry - mruknąłem jeszcze do siebie, zanim ponownie opadłem w ramiona ukochanej, zagrzebując się w chłodzącej moje ciało pościeli.

<Oli? Co ty na nową miłość Yuu? Doceń te dokładnie 1500 słów, hihi>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz