czwartek, 19 lipca 2018

Od Lydii do Louisa

Obudził mnie bardzo wyrazisty zapach kawy, który pomimo że był obecny w powietrzu już od dawna, dopiero teraz uderzył we mnie, pobudzając moje zmysły i zwiększając pracę moich ślinianek, które nagle jakby sobie przypomniały, że ten napój to jednak jest całkiem smaczny, a mój mózg przez ten impuls pomyślał, że warto byłoby się go ponownie napić. A wszystko zostało pewnie spowodowane przez jakiegoś silnie począcego się dzieciaka, który otworzył okno w obawie, że w przeciwnym razie się rozpłynie. Mój wzrok nieubłaganie błądził w stronę kartonowego kubka z automatu na korytarzu, który zajmował honorowe miejsce na parapecie, co teoretycznie było zabronione, a w praktyce to każdy rozumiał, że tam jest bezpieczniejszy i gorący napój nie rozleje się na notatki moje jak i osoby obok mnie. Obok mnie? Zerknęłam w swoją prawą stronę, siedział tam chłopak. Mogłabym dać sobie rękę uciąć, że ostatnim razem, kiedy patrzyłam w tę stronę, nie siedział tutaj. Pojawił się niczym jakiś ninja, albo po prostu byłam zbyt pogrążona we własnych myślach, szukając odpowiednich, brakujących mi słów, żeby zauważyć, jak podchodzi do ławki, przy której znalazłam miejsce i zajmuje wolne krzesło obok. Za to chłopak również wyglądał, jakby mnie nie zauważał. Jego wzrok wytrwale skierowany był przed siebie, a więc mogłam przyjrzeć się tylko jego profilowi. Całkiem dobrze wyglądający profil, jeśli już miałam być szczera. Delikatny zarost nie przeszkadzał w zauważeniu dosyć wydatnych kości policzkowych, do których miałam większą słabość niż tzw. kwadratowych szczęk. Miał małe oczy, albo to ja miałam duże i byłam do nich przyzwyczajona. W każdym razie kiedy wytężał wzrok, skupiając się nad tym, co widzi, przy kącikach jego oczu pojawiały się malutkie, słodko wyglądające zmarszczki. Mój wzrok spadł na kartkę przede mną. Kartka jak każda inna w moim skórzanym notesie. Mam go już dobre kilka lat i nigdy mnie nie zawiódł. Piosenki, rysunki, jakieś małe komiksy, żarty, wpisy osób, których już dawno nie widziałam. Teraz zajmowałam się tym pierwszym. Słowa pokreślone, napisane luźnym charakterem pisma, trochę zabazgrane, a jednak układające się w piękną historię. Obok znajdowały się małe rysunki. Można było się tam dopatrzeć ptaka, dokładnie dosyć podobnego do rzeczywistego koliberka, kilkanaście gwiazdek, które proste w rysowaniu, powstawały jakby samoistnie. Szkic kobiety z rozwianą sukienką, niczym Marilyn Monroe, na którą patrzył się z boku mężczyzna. Przy tej scenie oczywiście nie mogło zabraknąć serduszek. Jednak mimo to na połowie kartki znajdował się szkic drzewa, spychając resztę w małą, ciasną przestrzeń. To było drzewo cytrynowe… Dopiero teraz dotarło do mnie, że wystukuję długopisem melodię tej piosenki. Uwielbiam Lemon Tree. Piosenka na każdy humor. Tak dobrze znany rytm, pomagał mi się skupić, co bym nie robiła. Wtedy się rozejrzałam ze zmarszczonymi brwiami. Byłam w klasie, ale to już była lekcja. Interesujące… Nie pamiętałam początku lekcji, nie słyszałam dzwonka, a teraz nagle otaczała mnie spora liczba osób, które najwyraźniej były w mniejszym lub większym stopniu zainteresowane tym co mówił… Zerknęłam w stronę tablicy. Co mówiła, bo to była nauczycielka. Ja za to jak wyrwana z snu o bliżej nieokreślonej treści, próbowałam wrócić jakoś do siebie. Zastanawiało mnie czy długo już tak siedziałam. Spojrzałam na zegarek nad głową nauczycielki, który mówił mi, że minęło już jakieś pięć minut od dzwonka. Cicho zaśmiałam się pod nosem. Świr już zaczyna się ze mnie robić, jeśli przez 5 minut, te 300 sekund, nie zauważyłam, że przerwa minęła, a ja marnuję sobie życie po pierwsze nie słuchając prowadzącej, po drugie nie rysując lub nie tworząc nowych wzorów na super tatuaże, no i po trzecie nie pisząc kolejnej piosenki w ostateczności. Z ciężkim westchnieniem odrzuciłam głowę do tyłu. Co ja robię ze swoim życiem?! O właściwie to bardzo dobre pytanie, szkoda tylko, że zdążyłam tutaj poznać tylko tego idiotę Julesa, a rozmowa z nim na takie tematy nawet w moich myślach wyglądała komicznie. Zresztą on by mi tylko przerywał, a on by pewnie przerywał mi co minutę albo i częściej. Z braku chęci do powrotu jeszcze do tej lekcji, ponownie spojrzałam na chłopaka obok mnie. Rękaw jego bluzy podwinął się z lekka, odsłaniając tym samym jego tatuaże. Zastanawiało mnie jak duża powierzchnia jego skóry była pokryta tatuażami, jak wiele ich miał, kto mu je robił… Naprawdę mnie to kręciło i wszyscy moi znajomi zastanawiali się skąd wzięła się moja obsesja na ich punkcie. Cóż. Wzięła się z pewnej prostej obserwacji. Mianowicie byłam w szpitalu, gdzie krążąc wśród korytarzy spotkałam dziewczynę po chemii. Można sobie wyobrazić jak wyglądała, a mimo to miała na przedramieniu tatuaż “Life is good” i zrozumiałam, że to bardzo osobisty, dożywotni sposób na wyrażenie siebie i to właśnie pokochałam. Miałam nadzieję, że ten szatyn obok mnie też tak myślał i przynajmniej część z tych tatuaży nie jest wynikiem pijanej fantazji, czy błędu młodości. Moje takie nie były i nie rozumiałam ludzi wytatuowanych od stóp do głowy, gdzie żaden z tych tuszowych rysunków nie ma znaczenia. Po co sobie przysparzać bólu, jeśli to nie ma sensu? Życie jest wystarczająco bolesne czasami. Obserwacja życia! Ja Lydia Rashford wiem coś o życiu! Jak to możliwe, niektórzy myślą. Jak ja czasem nienawidzę ludzi. Oderwałam wzrok od mojego towarzysza tak bardzo sfrustrowana, że szybko, miarowo zaczęłam uderzać długopisem o ławkę. Nagle na mojej dłoni znalazłam się czyjaś dłoń, zatrzymując moją czynność. Otworzyłam szeroko oczy z przerażeniem. Co się stało, kto mnie dotyka?! Spojrzałam na wąską, nie za dużą dłoń, która przykrywała moją. Wzrokiem powędrowałam wzdłuż przedramienia, w górę ramienia tej ręki, aby w końcu napotkać jakby przestraszony wzrok chłopaka.- Hej - uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie, delikatnie machając w jego stronę drugą, wolną ręką. Chłopak mi nie odpowiedział, tylko w kąciku jego ust czaił się nieśmiały półuśmiech. Spojrzałam na nasze dłonie. - Przeszkadzam ci z tym stukaniem? - zapytałam, jednak on po dłuższej chwili odpowiedział mi tylko skinieniem głowy, przy czym bardzo się zarumienił, jakby powiedział coś złego lub wstydliwego. - Jestem Lydia.
- Louis - odezwał się po raz pierwszy, ale bardzo, bardzo cicho.
- Jesteś Francuzem albo masz korzenie francuskie? - moje oczy pewnie zaświeciły się jak reflektory.
- Nie - przyznał, po czym szybko zabrał swoją rękę, jakby nagle po dłuższym zastanowieniu decydując, że to już czas, ponieważ zaraz zrobi się to zbyt niezręczne. Jednak mi to nie przeszkadzało. Dopiero teraz czułam nieprzyjemne zimno, bo jego ogrzewająca moją dłoń, zniknęła. Chciał się odwrócić do tablicy, jednak mu przerwałam.
- Długo się tutaj uczysz? - teraz mnie uderzyło to, że miał niebieskie oczy. O nie, tylko nie niebieskie oczy, w których może utonąć każda kobieta, bo zawsze są piękne i hipnotyzujące! Jednak na szczęście jestem już trochę doświadczona, nie jest mnie tak prosto złapać nawet na tak ładne oczka. Ja nie potrzebuję chłopaka, tylko towarzysza na samotne noce, który będzie mnie szanował. Zawsze tak myślałam. Tak wyglądał mój plan na życie. Zdobyć wykształcenie, pokazać je rodzinie, spakować się, wyjechać do Nowego Jorku, zadekować się w studio tatuażu, a później poszukać kogoś bliższego. Zawsze śmieszyły mnie te miłostki do skończenia szkoły, czy później studiów. Takie romantyczki budzą się w środku nocy i myślą, dlaczego były takie głupie, jak od zawsze uważałam i ja postanowiłam nie popełniać ich błędów, i poczekać na miłość jak znajdę pracę i się ustatkuję. Ale wracając do niebieskookiego szatyna…
- Już jakiś czas... względem większości nawet długo… - odparł, bawiąc się długopisem.
- A tak, nie przeszkadzam ci, w końcu nie każdy jest mną i każdy ma prawo się uczyć - pokiwałam głową jakby do siebie, zostawiając w spokoju i chłopaka i wystukiwanie czegokolwiek długopisem o ławkę.

Lekcja się skończyła o wiele za dużo później. Wszyscy zaczęli zbierać swoje rzeczy, również Louis, jak i mozolnie ja. Wtedy pojawił się obok nas on. Ten idiota, który rzucił jakimś nieciekawym komentarzem w stronę Louisa, na co jakoś naturalnie miałam ochotę zareagować, co nie było dla mnie codziennością. Wychyliłam się do przodu, łapiąc uwagę Julesa.- Cześć Jules - zaświergotałam. - Masz tutaj jakiś problem lub interes?
- A jeśli mam? - uniósł brew.
- To chciałabym wiedzieć o nim. A właśnie, zapomniałabym przedstawić, to jest Louis, mój nowy przyjaciel - uśmiechnęłam się szeroko, ujmując siedzącego obok mnie szatyna pod ramię.
- Przyjaciel? - zdziwił się. Zaśmiałam się głośno, prawdopodobnie zwracając na nas uwagę wszystkich w tym pomieszczeniu.
- A co? Julesik myślał, że on zostanie moim przyjacielem? No niestety mam nieco wyższe standardy i lepszy gust w wybieraniu mojego towarzystwa, ale nie bój się, znowu pojedziesz do Londynu i może znowu sobie kogoś znajdziesz, słońce.
- Ja… - zrobił się jakby czerwony ze złości. To właśnie stan, kiedy najbardziej go lubiłam. - Pieprz się!
- Na pewno nie z tobą - rzuciłam za nim, kiedy odchodził. Puściłam ramię Louisa i złapałam za długopis pisząc małą notatkę z moim numerem telefonu i pokoju, z tyłu kartki z piosenką, którą dzisiaj napisałam. Wyrwałam tę kartkę z mojego notesu i położyłam przed chłopakiem na ławce. - Będę czekać na ciebie w parku na ławce po lekcjach, jakbyś chciał jednak porządnie porozmawiać, przyjacielu - szepnęłam mu do ucha, po czym pocałowałam go w policzek i wstałam. Minęłam jego krzesło i zniknęłam z klasy, wychodząc na korytarz i kierując się ku kolejnej sali, gdzie powinnam mieć zajęcia. Bardzo mnie zastanawiało, co chłopak zrobi z tym, co mu dałam i powiedziałam.


Louis?
Tak wiem, troszkę mi się zeszło z napisaniem, to już się nie powtórzy ha ha

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz