wtorek, 10 lipca 2018

Od Lydii cd Julesa

To zaskakujące, że spotkałam tutaj tak bardzo mało osób, za to jego już po raz trzeci w tak krótkim odstępie czasu. Mój wzrok uniósł się z siedzącego obok chłopaka psa, do oczu jego właściciela jak mniemałam. Musiałam przyznać, że miał zaskakująco szmaragdowe tęczówki, coś nowego i oryginalnego w porównaniu do moich cholernie popularnych brązowych. Rzuciłam w jego stronę rozluźnionym uśmiechem.
- No nie wiem… - westchnęłam teatralnie, robiąc dziubek i uniosłam palec do ust. – Musiałabym mieć odpowiednią motywację, humor, zajęcie dla pieska, właściwie piesków…
- Jesteś skomplikowana – mruknął, patrząc na mnie spode łba. Jednak po chwili na jego ustach pojawił się wymowny uśmieszek. – Za to jeśli chodzi o tą motywację, to byłbym w stanie coś z tym zrobić.
- Pewny siebie i swoich umiejętności? Interesujące… - zbliżyłam się do niego powolnym krokiem, oparłam dłonie na jego torsie i przysunęłam ponownie, na tyle, że stykaliśmy się biodrami. – Może jak się wystarczająco postarasz, to też ci coś pokażę i nawet pozwolę krzyczeć moje imię nocą… - szepnęłam, a on zmarszczył brwi. Nieoczekiwane warknięcie jego psa, zmusiło mnie do odsunięcia się.
- Mówisz? – zapytał cicho, jako reakcja na moje świeżo wypowiedziane słowa. Przygryzłam wargę i powoli pokręciłam głową, nie przerywając jednak z nim kontaktu wzrokowego. Za ładne miał te oczka, żeby być zwykłym podrzędnym podrywaczek z milionem dziewczyn na zawołanie. – Dlaczego nie śliczna?
- Bo mogę robić jedną rzecz na raz – zrobiłam smutną minkę. – Widzisz pamiętałam, żeby nie wziąć okularów. Limit jednej rzeczy wyczerpany – wzruszyłam ramionami. – Ale muszę przyznać, że mam słabość do słodkich chłopaczków, a ty wydajesz mi się bardzo słodziutki – puściłam mu oczko. Ścisnęłam mocniej smycz i ruszyłam do wyjścia mówiąc „Chodź Jack”, a po chwili zagwizdałam i obejrzałam się. – No chodź ładny chłopaczku! Do nogi! – zaczęłam się serdecznie śmiać. O tak, to mi się bardzo udało.
- Nie jestem psem – usłyszałam ciche mruknięcie za sobą.
- Szkoda, ja jestem suką podobno – wzruszyłam ramieniem. – Ruszaj ten swój tyłeczek! Nie mamy całego dnia na twoje widzi mi się. Też chcę dzisiaj pobiegać.
Właściwie to przeszłam praktycznie do samego wyjścia sama, ponieważ dopiero tam chłopak zrównał się ze mną. Otworzył mi nawet drzwi, puszczając mnie pierwszą. Delikatnie się wzdrygnęłam, kiedy poczułam na mojej skórze chłodny powiew wieczornego powietrza, pomimo że mieliśmy już środek lata. Tylko wszędzie latające małe muszki i wciąż jeszcze przemykające pszczoły oraz inne ważne żyjątka zapewniały nas, że to naprawdę ta pora roku i nic nam się nie pomyliło. Powoli zaczynał się wieczór, tak więc kolor płynącego od słońca światła zaczynał się zmieniać z białego, na delikatnie żółto-pomarańczowe.
- Tak właściwie – przerwałam ciszę panującą między nami – to ty też nie zdradziłeś mi chyba swojego imienia.
-Tak? Oj to na pewno ty będziesz krzyczeć je głośniej niż ja twoje – odparł, a ja wybuchłam śmiechem. Pacnęłam go w ramię.
- Dobre, ładny chłopaczku, ale ja ci zepsuję zabawę. To imię, to Lydia – powiedziałam i zagwizdałam na Jacka, zaczynając początkowo stosunkowo powoli biec. Mój dalmatyńczyk spokojnie zrównał się ze mną i ustawił się do mojego rytmu. Koordynacja i współpraca level hard, trzy kroki i działa. Obejrzałam się za moim towarzyszem, którego teraz jakby oświeciło, co przed chwilą powiedziałam i zaczął biec za mną.
- Jestem Jules - odparł.
- Och! Ta informacja całkowicie odmieniła mojego życie, cały pogląd na nie! - krzyknęłam, jednak widząc jego minę westchnęłam. - No dobrze, zrobię to tylko dla ciebie ładny chłopaczku... Miło mi cię nareszcie poprawnie poznać.
- Zawsze jesteś taka? - mruknął.
- No tak, bo rozmawiam z kuleczką światełka, dobroci i słodyczy - prychnęłam śmiechem. - Nie obraź się, ale nie można tego powiedzieć po pierwszym wrażeniu, ani o mnie, ani o tobie. To widać, a skoro jestem taka sama jak ty, to zaufaj mi, ale potrafię to wyczuć. Jak to mówią czarownica, czarownicę pozna.
Tak sobie spokojnie już (w miarę naszych możliwości oczywiście) rozmawialiśmy, biegnąc przed siebie, chociaż ja starałam się rozglądać, żeby poznawać nowy teren, który miał mnie teraz otaczać przez dłuższy czas. Łąki, na których nadal spokojnie pasły się konie, zostały za nami, wraz z panującym tam zapachem świeżo ściętej trawy oraz polnych kwiatów i ziół. Nasze kroki teraz zaczęły nieść się delikatnym echem po lesie. Nie wbiegaliśmy jednak daleko w tę gęstwinę drzew, która wywoływała u mnie dziwne uczucie niepokoju. Właśnie z tego powodu najbardziej się cieszyłam, kiedy dostałam mojego dalmatyńczyka. To tak naprawdę miła, przywiązana do człowieka rasa, całkowicie niegroźna, a mimo to instynktownie ostrzeże mnie przed niebezpieczeństwem i przynajmniej teoretycznie postara się mnie obronić.
Nagle potknęłam się, zaczepiając stopą o wystający korzeń. Nie wiem, czy ktoś z was doświadczył w życiu uczucia zwolnione tempa. Wiesz, że zraz zaryjesz twarzą w ziemię i zamykasz oczy lecąc, a później czekasz na uderzenie. Za to lot do ziemi, a raczej upadek, wydaje się trwać wieczność. Tak było też tym razem. Jednak niemało się zdziwiłam, kiedy zamiast bólu na twarzy, poczułam ból w ramieniu, a za tym nastąpiło szarpnięcie. Mój kark nie zniesie tego dobrze. Powoli, bardzo, bardzo, bardzo powoli uchyliłam jedną powiekę, patrząc co się dzieje. Z małym skrzywieniem stwierdziłam, że znalazłam się właśnie w ramionach tego głupiego, wysokiego i okropnie, obezwładniająco przystojnego bruneta. Od razu przekręciłam oczami, widząc ten jego uśmieszek zadowolenia, który pełen był również jakby naturalnego flirtu, który w tamtym momencie wydał mi się straszliwie denerwujący. To ja zawsze byłam tą zaczynającą, drążącą sytuację i dominującą osobę. Jednak on miał w sobie ten sam pierwiastek podrywacza, który ja również miałam. Powodowało to, moje jeszcze większe zainteresowanie tym idiotą, ponieważ w momencie, kiedy nagle mogłabym z kimś walczyć o dominację, stawało się to wręcz niemożliwie pociągające. To pierwsze co owładnęło moim umysłem w tamtej sytuacji. Zrobiło mi się ciepło w środku na myśl pozostawania w podobnej pozycji tylko w innym miejscem i nieco później. Uśmiechnęłam się sama do siebie i oparłam dłonie na jego torsie.
- Kochanie, wiem jak mam samodzielnie stać – powiedziałam, tym razem już całkowicie otwierając oczy.
- Właśnie przed chwilą miałem pokaz tej umiejętności - zaczął się głośno śmiać. Byłam pewna, że zwierzęta na przestrzeni kilkunastu hektarów uciekły z przerażeniem, z powodu właśnie tak głośnego i nieoczekiwanego dla nich dźwięku. - Nie wygodnie pani?
- Biorąc pod uwagę, że moje plecy są wygięte w nieco dziwny i nienaturalny łuk? Owszem - ostatnie słowo wyszeptałam.
- Ja tam nie mam nic przeciwko - wzruszył nonszalancko ramionami. Jego ust nadal nie opuszczał ten sam uśmieszek co wcześniej.
- Z tego co sprawdzałam, to żeby legalnie znajdować się w takiej pozycji, trzeba zgody obu stron, ponieważ w przeciwnym razie można być taką sytuację uznać za co najmniej próbę molestowania, w tym przypadku mojej osoby przez twoją.
- Mam wrażenie, że przesadzasz księżniczko - puścił mi w tym momencie oczko, a ja teatralnie przewróciłam oczami, nie mogąc jednak powstrzymać uśmiechu na dźwięk słowa, jakim mnie określił. Księżniczka. Co za słodki chłopiec. Musiałam się przyznać, że miałam pewną niewytłumaczalną słabość do takich słodkich chłopaczków. Czasem nawet do nieśmiałych. Byli tacy delikatni, słodziutcy, opiekuńczy. Czasem dobrze było sobie znaleźć kogoś takiego. Zresztą bardzo prosto się na nich wpływało, kształciło. Potrafili nawet rozwinąć swój charakterem obok ciebie.
- To co, możesz iść? - jego wzrok powędrował do mojej kostki, po tym jak już pomógł mi prosto stanąć.
- Zaraz zobaczymy - wzruszyłam ramionami. Zrobiłam krok i syknęłam z bólu, za to dłonie chłopaka powędrowały do mojej talii w celu wsparcia mnie. - Czyli jednak nie bardzo mogę...
- Tutaj zaraz jest jezioro, pewnie jakaś ławka albo pomost, więc usiądziesz sobie i tyle powinno wystarczyć. W każdym razie jak na moje oko to nie wygląda na skręconą, ani obitą, może tylko naciągniętą, bo ona została z tyłu jak zaczepiłaś się - powiedział, a ja uniosłam brew.
- Znamy się na anatomii, co?
- Z tobą chętnie bym zgłębił swoją wiedzę - wymruczał jak kot, a ja zaśmiałam się.
- Mamy jezioro... wiesz jak jest... - zaczęłam, niby niepewnie czy nieśmiało, urywanie, zostawiając rzeczy do jego domyślenia się.
- Taka chętna do zobaczenia mnie nago? - tym razem on uniósł brew. Przygryzłam na chwilę dolną wargę.
- Nawet nie masz pojęcia jak. Nie wytrzymam do powrotu do akademika - odparłam. Po dłużej chwili patrzenia sobie w oczy, wybuchliśmy śmiechem. Wziął mnie pod ramię i powoli zaczęliśmy iść w stronę jeziora, o którym wcześniej mówił. - Tak poważnie, to serio bym popływała - wzruszyłam ramieniem, kiedy spojrzał na mnie z góry. Mimo mojego wysokiego wzrostu, nadal wydawałam się przy tym nawet dobrze zbudowanym olbrzymie małą kruszynką. - Jest ciepło, pomimo że coraz bardziej zapada wieczór, w nocy też pewnie będzie znośnie. Woda jest nagrzana przez cały dzień, a pływanie przy zachodzie słońca to sama przyjemność z tego co doświadczyłam w moim życiu. Za to przyznam się szczerze, że po chętnie zrobiłabym to po zmierzchu.
- Czyli to jednak poważna propozycja? Cóż, mimo twojego w miarę oczywistego charakteru i otwartości w pewnych sytuacjach, których ludzie unikają, nie spodziewałem się tego.
- Znaczy wiesz, nie mówię od razu, żeby pływać nago, chociaż tak też pływałam... - przyznałam się, jednak po chwili spuściłam głowę z małym, tak bardzo nienaturalnym dla mnie rumieńcem.
- I jak?
- Wręcz niewyobrażalnie fantastycznie - zamknęłam oczy z zadowolonym wyrazem twarzy.


Jules?
Pływamy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz