wtorek, 17 lipca 2018

Od Augustusa do Ásbjörna

"You strangled me like an addiction
 You captured me like an affliction 
And I will be nimble and I will be quick 


Jedyną rzeczą, która zagłuszała panującą w sypialni ciszę, był miarowy oddech Hannesa. Czułem go na swoim karku, kiedy tylko chłopak nabierał powietrza w płuca, aby w szybkim, płytkim wydechu wyrzucić go z siebie, prawie idealnie zgrywając się z ruchami moich bioder. Z zamkniętymi oczami, rękoma przytrzymując aktualnego kochanka w miejscu, zagłębiałem się coraz bardziej w jego ciało. Nie było w tych ruchach wielkiej namiętności, jaka powinna towarzyszyć młodzieńczej miłości i jurności. Nie było tu typowego, delikatnego muskania palcami rozgrzanej, wilgotnej od potu skóry. Nie było niczego, co świadczyłoby, że jest pomiędzy nami jakikolwiek związek. Bo i żadnego nie było. Dla mnie relacja z Hannesem opierała się na zaspokajaniu własnych potrzeb, raz, góra dwa obejmując wyjście na koncert czy do restauracji, kiedy to akurat zebrało mi się na bycie romantykiem. Ale mimo wszystko, nie kochałem go. Czy w ogóle znam znaczenie tego słowa? Czy kiedykolwiek doświadczyłem prawdziwego uczucia, które opisywali antyczni poeci, a nawet dla tych dzisiejszych będącego najczęstszym źródłem inspiracji? Pewnie nie, ale dopóki nie przeszkadza to wybitnie w życiu, nie mam zamiaru zmieniać tego stanu rzeczy.
Usłyszałem głuchy szelest, kiedy młodzieniec poruszył ręką, ukrytą pomiędzy fałdami pościeli. Słabo, prawie na oślep, gdyż zielone oczy zaszkliły się już prawie całkowicie, położył dłoń na moim karku. Momentalnie podniosłem powieki, spoglądając na twarz rozanielonego Hannesa. Po kręgosłupie przebiegł mi dreszcz obrzydzenia, spowodowany tak nagłym dotykiem, aby po chwili, wraz ze złością podszytą nutą strachu, zmienić się w impuls, który zmusił mnie do działania. Ataku, obrony, Gott wie czego. Zareagowałem więc, najpierw strącając z siebie rękę, aby później, samemu nieruchomiejąc w wygiętym pode mną chłopaku, zacisnąć swą dłoń na jego gardle. Uśmiech zniknął z twarzy Niemca, sprowadzając kochanka do rzeczywistości.
— Nie dotykaj mnie — warknąłem, a kiedy Hannes skinął delikatnie głową, wbiłem paznokcie w delikatną skórę chłopaka — mówiłem ci to już wcześniej. Jesteś głuchy czy po prostu głupi?
Wpatrywałem się w twarz młodzieńca z coraz większym obrzydzeniem. Miotały mną sprzeczne uczucia. Męska natura, domagająca się dokończenia tego, co zacząłem, nie szła tym samym torem, co moje własne emocje, które narastały z każdą chwilą, aby ostatecznie stać się bolesnym, negatywnym ciężarem na mym sercu.
Odsunąłem się więc od Niemca i usiadłem na skraju łóżka, skroń opierając na swych dłoniach. Zamknąłem po raz kolejny oczy, a w czasie, gdy opanowywałem przyspieszony oddech, Hannes podniósł się na materacu i przyciągnął do siebie kołdrę. Dłuższą chwilę siedzieliśmy w milczeniu, którą ostatecznie zdecydowałem się przerwać.
— Idź już — mruknąłem chłodno, czekając na odpowiedź kochanka. Kiedy ta nie nastąpiła, wyprostowałem się, podniosłem powieki i sięgnąłem po leżący na szafce nocnej portfel. Zręcznym ruchem wyciągnąłem ze środka złożone banknoty, po czym wyciągnąłem je w stronę Hannesa. Chłopak wziął je do ręki, obejrzał pobieżnie, a następnie usiadł u mojego boku. Spojrzałem szybko na jego twarz, na której widziałem jedynie troskę, podszytą cieniem smutku.
— Przepraszam, Augustus. Nie wiedziałem, co robię.
— Po prostu wypierdalaj z mojego domu. Wyraziłem się jasno?
Hannes westchnął smutno, sięgnął po swoje ubrania, leżące na podłodze wraz z moimi własnymi, aby po ubraniu się wyjść bez słowa z pokoju. Wypuściłem z płuc resztki powietrza, po czym opadłem na plecy. Co ja zrobiłem? Dlaczego się tak zachowałem? Nigdy nie byłem aż taki stanowczy w stosunku do chłopaka. Zawsze po podobnych ekscesach dostawał drugą szansę, aby odpokutować swoje winy, ale teraz? Teraz wyrzuciłem go z domu, w nocy, z poczuciem, że nasze ostatnie spotkanie zakończyło się w ten, a nie inny sposób. Cholera, przecież szczeniak jest zakochany we mnie po uszy. Widać to i czuć w każdym jego działaniu. Żaden zdrowo myślący człowiek nie dawałby się traktować w ten sposób, w jaki ja odnoszę się do Hannesa, a ten znosi to z tym całkiem ładnym uśmiechem na twarzy.
Za dużo myślisz, Augustus, skarciłem się w myślach, po czym odszukałem w szufladzie zagubionego papierosa. Odpaliłem go, ponownie kładąc się na pościeli. Zaciągnąłem się krztuszącym dymem, przytrzymałem go w sobie przez dłuższą chwilę, próbując nie dopuścić do siebie myśli o przeszłości, po czym wypuściłem szarawy obłok, który zawirował nade mną, aby nim dotrze do sufitu, zniknąć w zupełności. Za kilka godzin będę siedział w samolocie lecącym do Londynu, gdzie ucieknę od demonów, które podążają za mną krok w krok, nieubłaganie zbliżając się, zaciskając swoje łapska na mym ciele, odbierając zdolność logicznego myślenia, uniemożliwiając nabranie oddechu.
Momentalnie zgasiłem nawet nie w połowie spalonego papierosa i podszedłem do okna, po drodze zapalając kolejne światło w pokoju. Nienawidziłem ciemności. Nigdy nie wiadomo, co w niej siedzi.

"We've got secrets 
Buried deep inside these walls 


Wychyliłem się w fotelu, aby spojrzeć, czy na korytarzu nie pojawił się jeszcze kapitan. To nie tak, że jakoś specjalnie spieszyło mi się do wylotu. Po prostu chciałem już zostawić na niemieckiej ziemi swoje wątpliwości, myśli o rodzinie i wiele innych rzeczy, które powinny pozostać zapomniane. Tylko ja, głupi, przywoływałem je za każdym razem, gdy zamykałem za sobą drzwi, pozwalając im rezonować w swym umyśle, naznaczając i tak nieczystą duszę kolejnymi plamami.
Zacisnąłem palce na podłokietniku i wcisnąłem się bardziej w fotel. Wsłuchiwałem się w odgłosy wokół, czekając tylko, aż w końcu wzbijemy się w powietrze, lecz jedyne, co udało mi się wyłapać, to przytłumione przez ściany kabiny odgłosy rozmów Klausa i bodajże Ludwiga. Nie mogłem powstrzymać się przed wybuchnięciem krótkim, lecz pełnym drwiny śmiechem. Ah, no tak, prywatna kawaleria. Ojciec chyba lubi wydawać pieniądze na drobnostki, bo po co wysyłać w tak krótką podróż aż dwóch ochroniarzy? Przecież raczej nikt nie wejdzie do samolotu z materiałami wybuchowymi, nie krzyknie coś o Allahu i nie wysadzi się. A nawet jeśli niby są po to, aby pilnować mnie w czasie przesiadki w Düsseldorfie, czy naprawdę Detlef uważał, że zagubię się na lotnisku czy nie zdążę na kolejny lot? Jestem brany za aż takiego debila?
Z nudów wziąłem ze stolika telefon, po czym, rozkładając się wygodniej w fotelu i wyciągając przed siebie nogi (plusy prywatnej kabiny), zacząłem pisać nową wiadomość do Ásbjörna, chcąc nieco rozładować swoje emocje i nastawić się pozytywnie na lot. Chociaż, patrząc na pierwszą wiadomość, będzie to trudne.
"Ja tu zdechnę" napisałem, szybko dodając również "Przepiszę ci w spadku swojego psa".
Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Momentalnie pod wypowiedzią pojawił się symbol pisania. Uniosłem kącik ust. Ten koleś chyba serio nie ma co robić o tej porze, że jest aktywny.
"Lubi czochranie po brzuszku?"
Pomyślałem o Pebbelsie. Tak, wręcz kocha ten typ pieszczot. To jego druga słabość, zaraz po jedzeniu w każdej możliwej formie.
"To dziwka na głaskanie, więc raczej tak"
"Boziu, kocham go już. Nie możesz mi go teraz wysłać w paczce?"
Coś zaszumiało za oknem, więc przerwałem odpisywanie i wyjrzałem przez szybę, lecz nic nie zobaczyłem. Jedynie gdzieś na dalszym pasie jakiś większy samolot właśnie był szykowany do kolejnej trasy, nic specjalnego. Wróciłem więc do dawnej pozycji, podejmując wcześniej porzuconą czynność.
"Dopiero jak umrę w tym przeklętym samolocie to go dostaniesz."
Do środka zajrzał Klaus, starszy ode mnie Niemiec pochodzący z Bawarii, zasłaniający swoim ciałem całe przejście. Był wyższy od większości osób jakie mijał, a ja niestety również zaliczałem się do tego grona. Zerknąłem na niego, w pytającym geście unosząc brew. Nie miałem ochoty odzywać się, liczyłem więc w ruchu, że oprócz mięśni w głowie też coś ma i załapie, o co mi chodzi. Na szczęście, pozytywnie się zaskoczyłem.
— Wicehrabio — powiedział spokojnym, profesjonalnym tonem. Zamrugałem kilkukrotnie, słysząc tak formalne określenie mej osoby — Będziemy startować za kilka minut.
Skinąłem głową, a kiedy ochroniarz wrócił na swoje miejsce, sięgnąłem po raz ostatni po telefon, nie czytając nawet wiadomości Ásbjörna.
"Zaczyna się. Życz mi szczęścia."
Wyłączyłem urządzenie i zacząłem wpatrywać się w obraz za oknem. Tak, jak powiedział mężczyzna, niedługo potem wystartowaliśmy. Przez długą, ciągnącą się w nieskończoność chwilę obserwowałem, jak Drezno staje się coraz to mniejsze, aby po pewnym czasie zniknąć, ustępując miejsca warstwie chmur. Sam nie wiedząc dlaczego, zasnąłem z głową opartą o szybę, która chroniła mnie od bezkresnej, pustej przestrzeni. Nie wiedziałem również, dlaczego kiedy się rozbudziłem, byłem okrytym kocem. Ale przynajmniej kiedy zobaczyłem w dole kilka znanych budynków, mój umysł skojarzył szybko fakty. Właśnie szykowaliśmy się do lądowania w pochmurnym Londynie.

"The pull on my flesh is just too strong
It stifles the choice and the air in my lungs
Better not to breathe than to breathe a lie


Cel na dzisiaj, jakim było pozbycie się niemiłosiernie irytujących ochroniarzy, został osiągnięty. Oczywiście, nie obyło się bez kłótni, wydzwaniania do ojca i gróźb, że jak ktoś będzie chciał mnie porwać, nikt nie przyjdzie mi z pomocą. Typowe gadanie ludzi, którzy utrzymują się z pilnowania rozwydrzonych dzieciaków. A ja za takowego się nie uważałem, dlatego postanowiłem zawalczyć o swoje i postawiłem się mężczyznom, kiedy tylko postanowili odeskortować mnie na uniwersytet. W dodatku, byłem już dorosły, ale to nie zdawało się docierać do kogokolwiek. Tak więc, po wynegocjowaniu umowy, że po tym, jak dotrę bezpiecznie na miejsce, zostawią mnie w spokoju, wyruszyłem w drogę. Jadąc autostradą, co jakiś czas spoglądałem na odbicie czarnego samochodu w lusterku, zarówno upewniając się, że są tak samo uparci jak wcześniej, ale również dlatego, że przyczepa Ragnaroka była za ich autem. Czy to moja wina, że u mnie nie ma realnej możliwości podczepienia czegokolwiek? Nie. Ale znając życie, koń i tak strzeli coś w stylu zwierzęcego focha i zanim będę mógł go dosiąść, będę musiał obłaskawić markotnego księcia marchewkami. Jak w sumie za każdym razem, gdy zrobię coś nie po myśli ogiera. A z racji faktu, który można bardzo łatwo przeoczyć, że nie potrafię czytać w głowach innych, nie wiem, co Ragnara irytuje, a co nie. Zabawne. Zaczynam mówić o nim jak o człowieku. Chociaż, gdybym miał wybór, z wielką przyjemnością zamieniłbym irytującego Jannika na mojego pupila. Może jako zwierzę straciłby nieco swojej szczenięcej bezczelności, ale to i tak mało prawdopodobne.
Ostatecznie, według nawigacji musiałem zjechać z autostrady na jakaś mniej uczęszczaną drogę. Westchnąłem cicho, zacisnąłem dłonie na kierownicy i spróbowałem zignorować myśli o tym, co ludzie powiedzą, kiedy zobaczą obstawę. Przecież z góry zostanę zakwalifikowany do warstwy snobów, z którą raczej nikt nie będzie miał ochoty błąkać się po korytarzach czy po prostu, po ludzku spędzać czas. Wrzuciłem więc wyższy bieg, zwiększając odległość między samochodami, po czym zmusiłem się do spojrzenia w lusterko. Nie zrobili tego samego, dając mi chwilę luzu. Uśmiechnąłem się gorzko, czując się jak pies spuszczony tymczasowo ze smyczy. Czyżbym tym właśnie był dla Klausa i Ludwiga? Czyimś pupilem, którym trzeba się zająć, gdy prawowitego pana nie ma w pobliżu? Zabawne, jak wiele może zależeć od miejsca narodzin i przynależności do danej rodziny, bo zgaduję, że na dzieciaka z byle niemieckiej rodziny nie dmuchano i nie chuchano tak jak na mnie i brata. Odkąd sięgam pamięcią, wokół nas zawsze snuła się przynajmniej jedna osoba, mająca za zadanie chronienie nas od wszelkiego zła tego świata. Pamiętam też, kiedy to po kilku decyzjach partii Detlafa, które nie spodobały się przeciwnej stronie barykady, jeden ekstremista postanowił oblać naszą matkę kwasem w trakcie przedświątecznych zakupów. Widok tamtego człowieka, szaleństwa w jego oczach oraz później to, co się z nim stało, gdy ochroniarze zajęli się problemem, zostanie chyba w mojej głowie do końca życia.
Skręciłem w boczną ulicę, aby tam, po minięciu bramy, dojechać na miejsce. Cały teren placówki wyglądał na całkiem zadbany, jakby również w ten sposób szkoła pracowała na swoją dobrą renomę. Gdzieś grupa uczniów właśnie miała zajęcia, chyba ujeżdżenie, więc na moje szczęście tylko kilku kręciło się w pobliżu stajni. Zaparkowałem więc na wolnym miejscu, wypuszczając z samochodu Pebbelsa, a Otisa zostawiając na wolnym siedzeniu, po czym stanąłem na trawie i rozciągnąłem się po drugiej podróży. Następnie oparłem się o maskę auta, skąd mogłem obserwować, czy pies przypadkiem nie postanowił uciec, bo jemu to też różne rzeczy mogą się we łbie urodzić. Z nudów zacząłem grać na telefonie, aby dopiero kiedy drugi samochód zaparkuje w pobliżu, podnieść głowę.
— Ein Unglck kommt selten allein — rzuciłem żartobliwie do mężczyzn, na co Ludwig machnął ręką, Chyba nie docenia mojego humoru. Nie czekając, aż powiedzą cokolwiek, podszedłem do przyczepy, aby przywitać się z Ragnarokiem. Wyciągnąłem dłoń w stronę ogiera, lecz ten jedynie podniósł wyżej głowę. Czyli jest tak, jak przewidywałem.
— No nie denerwuj się już, co? — mruknąłem, szukajac po kieszeniach czegoś, co mógłbym mu dać, lecz w zadaniu przerwał mi szelest kół na drodze. Obejrzałem się przez ramię. Ktoś również wjeżdżał na teren szkoły, prawdopodobnie nowy uczeń. Z uwagą przyjrzałem się gościom, kiedy to Klaus zaoferował się, że zaniesie moje rzeczy do pokoju. Machnąłem na to ręką, gdyż miałem już lepsze rzeczy do zrobienia niż takie trywialne drobnostki.

< Gabríel? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz