piątek, 20 lipca 2018

Od Imanuelle cd Zaina

Co za idiota. Co za przeciętny, głupi, idiotyczny idiota. Uspokój się Imauelle, jesteś kobietą z klasą, która nie zwraca uwagi na chłopaków o inteligencji równej zielonym glonom wyrzuconych przez podrzędne, okropne i zimne morze. Mała głupia larwa, która myśli, że wszystko jej się należy. Co za hipokryta! O nie... O nie! Ja sobą nie dam pogrywać i z bezczelnym wyrazem skrzywienia reagować na słowa mojego narzeczonego! Narzeczonego... Miałam nadzieję, że to słowo wypaliło mu piętno na duszy, za ten pocałunek na moich oczach, za który najchętniej wyrwałabym tej dziewczynie serce gołymi rękoma. A nie... przepraszam, szkoda mi moich paznokci, na taką... taką... nie powiem. Pozytywne myśli, rock'n'roll albo hipisi.... nie jako hipiska spałabym z oboma i ćpałabym ile tylko by we mnie weszło. Obrzydlistwo. Chociaż nie takie duże jak Z... Z... Ten jebany uchodźca, który nie powinien nigdy się znaleźć w moim kręgu. Szkoda tylko, że jest w połowie Anglikiem.
Wzdrygnęłam się, biorąc torebkę i teczkę. Jeszcze raz rozejrzałam się po parkingu, który teraz wydawał mi się jakiś brzydszy. Już nie jaśniał moim blaskiem, już nie było tej radości i czystej satysfakcji, bo moje serduszko zostało połamane i kurwa zdeptane, znieważone... Muszę się uspokoić.
- Wszystko w porządku, słońce? - zapytał Louis. Czemu on mówi do mnie słońce?! To Z... Aaaa! To tamten był słońcem dla mnie, ja dla niego, a teraz zdradza mnie z pierwszą lepszą dziwką. Zaraz. Spojrzałam na Louisa. Skąd on się tutaj wziął? Dlaczego nazywam jego hipokrytą, kiedy ja też nim jestem... Paradoks. Serce ludzkie, kiedy jest złamane, bywa okropnie subiektywne i ślepe na własne grzechy. Ale po kolei. Najpierw papiery.
- Jakiś mężczyzna podchodzi i niemalże krzyczy mi w twarz. Jak myślisz? - rzuciłam cała wściekła w jego stronę, mijając go i idąc do wejścia akademii.
- To, że ta sytuacja miała miejsce, nie znaczy, że możesz wyładowywać ją na mnie, Imanuelle - ruszył w krok za mną. Prychnęłam pod nosem, no jasne mów mi jak mam się zachowywać i co mam robić. Jestem silną i niezależną kobietą. Mam was wszystkich głęboko w d... gdzieś.
- Posłuchaj mnie uważnie mój kochany, cudowny narzeczony - zatrzymałam się i złapałam go obiema dłońmi za kołnierzyk koszuli. Zmusiłam go tym, aby nie spuszczał ze mnie wzroku. - Nie mów mi, czego nie powinnam robić, ponieważ może się to skończyć nieco tragicznie dla naszego jeszcze bardzo niedoświadczonego związku, który może się na przykład skończyć za wcześnie, dobrze? Jestem dorosłą kobietą już od jakiegoś czasu i szczerze uważam, że jakoś sobie radzę w moim życiu. Żadne rady osób, którymi mogę się stać, nie są mi potrzebne - puściłam jego kołnierzyk. - Ale mimo wszystko nadal cię kocham, więc udam, że ta pożałowania godna sytuacja nie zaistniała i wcale nie skomentowałeś mojego wzburzenia zachowaniem tamtego mężczyzny w tak szorstki sposób, kochanie.
- Imanu...
- Imany, proszę - uśmiechnęłam się. - Po co czynić to tak poważnym i surowym?
- Imany, nie popadajmy w radykalizm, dobrze? - złapał mnie za ramiona.
- Ja? W radykalizm? - zaśmiałam się sztucznie. - Nigdy. A teraz idę po te dokumenty, tak? - wyrwałam się z jego uścisku i ruszyłam w stronę wejścia. Czułam, że jeszcze długi dzień przede mną. Niestety można by powiedzieć. Z drugiej strony miałam jeszcze dwa cele do osiągnięcia. Dwa małe cele, które zakochane w sobie prosto sobie manipulują. Miałam tylko nadzieję, że pewna kochana Australijka nie postanowiła wziąć stronę tamtej... no... tamtej dziewczyny. Za to masz kochaś z tymi ślicznymi oczkami, zapatrzonymi właśnie w Issy na pewno wyśpiewa mi wszystko co wie. Innego wyboru nie ma, po prostu. Bo choćbym musiała torturować połowę osób na tym cholernym uniwersytecie, to dowiem wię wszystkiego, co do małego, malusieńkiego szczególiku.
Szybciutko wbiegłam po schodach, bo wcale nie szłam w szpilach, będą i tak już pokaźnego wzrostu. Szarpnęłam energicznie za drzwi, które zaskrzypiały przeraźliwie, jakby ktoś je z zawiasów wyrywał. Skierowałam się prosto do gabinetu dyrektorki. Wtedy moje spojrzenie skrzyżowało się z dziewczyną, która mnie mijała. Była w nich iskra, iskra siły i potęgi. Uśmiechnęłam się pod nosem, tym wrednym rodzajem uśmiechu, który denerwuje ludzi, a ona go odwzajemniła. Minęła mnie, a ja się za nią obejrzałam, po chwili ona zrobiła to samo. Jeśli ktoś kiedykolwiek doświadczył jakby znalezienia swojego bliźniaka duchowego, to zdecydowanie musiało być to.
- Jak się nazywasz? - zapytałam, uważnie się jej przyglądając. Zaśmiała się.
- Felicty - mruknęła. - A ty podobno jesteś legendarną panią Malik - uśmiechnęła się pod nosem, krzyżując ręce na piersi.
- To już legendarną? - uniosłam brew. - Legendarna to w tej akademii będzie chwila jego upokorzenia, przez moją skromną osobę - warknęłam.
- A jesteś pewna, że masz za co to robić? - rozejrzałam się po korytarzu. Było na nim nie za dużo ludzi, pewnie zaczęły się już zajęcia, jednak ja za daleko odpłynęłam w moich myślach, aby to zauważyć. Dopiero teraz Louis wszedł przez wejściowe drzwi i pomyślałam, że byłoby lepiej, gdyby nie dowiedział się o treści mojej rozmowy z dziewczyną przede mną.
- Tego nie wiem, jednak wydaje mi się, że ten pocałunek na moich oczach był wystarczająco sugestywny - skrzywiłam się na samo wspomnienie tamtego widoku. - Za to mogę cię zapewnić, że zanim popełnię zbrodnię, za którą dostanę dożywocie, to dokładnie dowiem się wszystkiego, co ma tylko z nim związek. Dowiem się nawet twojej roli w tej sytuacji... - uśmiechnęłam się. - Jakbyś jednak chciała współpracować, to myślę, że dzisiejszy wieczór spędzę na torturowaniu Stylesa, tam mnie znajdziesz słońce.
- Kto powiedział, że będę ciebie szukać? - prychnęła.
- Dlatego to ja tutaj jestem legendarna słońce, to ja myślę kilka kroków na przód i wiem, że ta nędzna kreatura człowieka, przyczołga się do ciebie i owszem, mam interes w tym, żeby się dowiedział co robię, myślisz, że mu nie powiesz? Uważaj, on nie jest wcale taki głupi, tylko struga idiotę, niestety... - westchnęłam, rzucając jej uśmieszek i odwróciłam się na pięcie, idąc do gabinetu dyrektorki. Weszłam do niego po zaproszeniu przez sekretarkę i od razu zostałam powitana stertą dokumentów oraz skomplikowaną sprawą pewnych akt, które się zapodziały. Oczywiście z treści rozmowy wynikło, że będę musiała na trochę zostać, ponieważ moja nowa uczelnia wymagała ode mnie pewnych papierów, których wypisanie zajmie nieco czasu, a ostatnio mieli właśnie papierkowe problemy. Nie było wyjścia, trzeba było zostać, co dawało mi bardzo dogodną sytuację do wyregulowania pewnych porachunków, zamknięcia pewnych spraw, zamordowania pewnych osób i zakopania ich w parku za budynkiem akademii.. No może trochę się zapędziłam, jednak to tylko przez nerwy, które nadal mną szargały. Elegancko się pożegnałam, spokojnie wyszłam z gabinetu, gdzie czekał na mnie Louis.
- Jak poszło? - zapytał od razu, wstając z krzesła dla oczekujących i podszedł do mnie, obejmując mnie ramieniem w talii.
- Będę lub będziemy musieli zostać. Znaczy... - przetarłam dłonią czoło - ja muszę, ty jeśli chcesz możesz zostać ze mną. Harvard wymaga jakiś tam dokumentów i pani Stewart twierdzi, że to nie jest takie proste, że trochę to zajmie i prosiła abym była zawsze dostępna dla nich, więc uzgodniłyśmy, że najlepiej będzie, jeśli zostaniemy w akademiku, dadzą nam pokój i wtedy w razie potrzeby będę pod ręką.
- Dobrze, dobrze... Ile to zajmie?
- Nie wiadomo, to zależy od wielu czynników, jakiś tam prac porządkowych, kontroli... W każdym razie ponad tydzień to na pewno będziemy musieli zostać, a ile dłużej nie wiem - wzruszyłam ramionami.
- W takim razie, chodźmy się rozpakować - posłał mi ciepły uśmiech, który odwzajemniłam tylko półgębkiem. Jakoś nie miałam ochoty się uśmiechać. Wróciliśmy po walizki do samochodu i skierowaliśmy się w stronę akademika, gdzie dostaliśmy klucz do pokoju 24. Poprowadziłam nas korytarzami budynku, który tak dobrze pamiętałam, za dobrze. Teraz nagle wszystko w nim mnie obrzydzało. Co dziwne nawet sam Louis mnie obrzydzał. Myśl.. Doskonała tylko w swej esencji. Tylko myśl mnie nie obrzydzała. Jej niedoskonała forma, nadawana przez język, przez odbiór, przez działanie tak. Myśl, czyli miłość, piękna postawa wobec kogoś, uczucie, żywioł, coś doskonałego i nie do opisania. Zmienione przez człowieka w grę, w ból, w coś obrzydliwego, bo w swojej istocie niedoskonałego. On otworzył drzwi, a ja spojrzałam na pozłacany numer na drzwiach i on mnie obrzydził najbardziej. Pozłacany numer na drzwiach do pokoju w budynku akademika. Po co ja tutaj przyszłam? Po co ja poszłam na Harvard? A tak! Samodzielność, niezależność... Mój majątek wraz ze skromnym, ale porządnym, czystym życiem powinien starczyć mi do końca moich dni. Dlaczego chcę zarabiać tysiące, skoro tak naprawdę się tym brzydzę? Jestem jakaś głupia albo całkowicie ześwirowana. Weszliśmy do pokoju, gdzie od razu Louis wziął się za rozpakowanie walizek. Skrzywiłam się. Dotychczas, odkąd go znałam, nie przeszkadzało mi to. Stwierdziłam, że zwyczajnie taki jest i nie ma co się z tym siłować, lepiej pozwolić mu być sobą i robić rzeczy, które uważa za stosowne, ale teraz? W tym przeklętym miejscu się zmieniałam, a może wracałam do siebie? Nigdy nie doszłam do ostatecznego wniosku, która z nas jest tą pierwotną i prawdziwą. Pokręciłam głową.
- Zapomniałam chyba małej torby z kosmetykami z samochodu - odparłam, łapiąc za kluczyki - pójdę po nią.
Tak naprawdę potrzebowałam czegoś. Powietrza? Może... W każdym razie czułam, że muszę stamtąd wyjść, natychmiast. Wzięłam kilka głębokich wdechów, kiedy znalazłam się na korytarzu. Zwróciłam się do wyjścia z akademika. Wtedy go zobaczyłam. Kilka pokoi ode mnie stała moja fureczka do wszelakich informacji, wysysająca połowę twarzy swojej dziewczyny. Odepchnęła do śmiejąc się, odwrócił wzrok. O tak. Witaj Harry. Zaczął gorączkowo szukać klucza do pokoju po kieszeniach, a ja ruszyłam w ich stronę. Znalazł, szybko wepchnął Issy do pokoju ku jej głośnemu niezadowoleniu, wstawiłam w drzwi nogę w ostatnim momencie. Nie zamknął ich.
- Otwieraj, bo nie ręczę za siebie - warknęłam, a on zrobił proszącą minę.
- Nie zmuszaj mnie Imany, po prostu z nim porozmawiaj, ja nie mogę...
- Harry... - rzuciłam ostrzegawczo.
- Imany, proszę...
- Otwieraj cholera jasna Styles! - wydarłam się, popychając drzwi i po chwili zatrzasnęłam je za sobą, zamykając je na klucz. Cofnął się do siedzącej na łóżku Issy. - A teraz gołąbeczki poważnie sobie porozmawiamy... Dopóki on się tutaj nie pojawi.

Zain?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz