wtorek, 13 lutego 2018

Od Kino c.d Emerson

Zastanówcie się dobrze. Zwracam się teraz do tej części mojej publiczności, która nie ukończyła jeszcze edukacji. Czy nie podejrzanie często zdarza się sytuacja, że dziewczyna, którą akurat chcecie poznać, gdy już nadarzy się do tego okazja, przebywa w towarzystwie innej, która niekoniecznie was interesuje? Chciałbym dopowiedzieć, że ta blondynka nie nieinteresowała mnie dlatego, że rzeczywiście była nudna i nieinteresująca; prawdopodobnie znała tę brunetkę o wiele lepiej niż ja, z resztą fakt, że mam rozmawiać z dwoma nieznanymi mi osobami płci przeciwnej a do tego na raz sam w sobie był niezwykle stresujący.
- Dzięki za tamto - brunetka odezwała się do mnie i nagle zdałem sobie sprawę, że cholernie chciałbym znać jej imię. - Ale potrzebuję tych rzeczy w trybie natychmiastowym, bo czeka mnie jeszcze pięć kilometrów do przebiegnięcia. - domyśliłem się już wcześniej, że jest w trakcie biegania. Gdyby była sama, pewnie podwiózłbym ją z powrotem do Uniwersytetu, ale nie chciałem się z tym zdradzać. W ogóle nie rozumiałem powszechnie panującego trendu na bieganie, a szczególnie w dwójkę. Skoro każda z nich miała słuchawki na uszach, z pewnością nie odzywały się do siebie a dochodziła godzina trzynasta, więc po co wyszły we dwójkę?
- Wieczorem prawdopodobnie będę wracać do miasta, może spotkamy się gdzieś po drodze. - zasugerowałem - Ty po zawale, ja głodny. - spojrzałem się na nią, jednocześnie opierając się o maskę mojego samochodu. Blondynka lekko się uśmiechnęła, jednak najwidoczniej zaraz się za to skarciła, chcąc pozostać po stronie swojej znajomej. Szlachetnie.
- Wracamy lasem, więc pewnie byś się zakopał zanim byś w ogóle do mnie dotarł. - odgryzła się, mimowolnie spoglądając na plastikową torbę, którą nieprzerwanie trzymałem w rękach. Mam fanta, z którym przy tego typu rozmowie powinna się liczyć.
- Nie zapominaj, że nadal jestem w posiadaniu - rozchyliłem reklamówkę i sprawdziłem jej zawartość - opakowania gum do żucia, butelki wody i batona zbożowego; fuj, jakie one są nie dobre! - skrzywiłem się, patrząc jej prosto w oczy.
- Skoro i tak nie będziesz miał z tego pożytku, to oddaj. - najwyraźniej zaczynała się irytować moim zachowaniem. Ja od początku musiałem znosić fakt, że nie była sama. Nie widziałem jednak sensu prowadzenia dalszej rozmowy, więc zgodnie z jej prośbą wyjąłem jej produkty z siatki i wręczyłem dziewczynie. Zdziwiła się nieco, ale postanowiłem się szybko ulotnić, więc nie poświęciłem wiele czasu na przyglądanie się jej twarzy.

Trzeci dzień ferii zimowych na Uniwersytecie w Morgan. W mojej głowie nie miało się to równać trzeciemu dniu nic nierobienia dla mojego wałacha. Carsten zdążył się już przyzwyczaić do nowego otoczenia, byłem z nim już także na hali, tak więc nie powinien mieć problemu z treningiem. Okna z mojego pokoju wychodziły na dziedziniec przed akademikiem, tak więc nie był to widok, którego można było pozazdrościć, jednakże nawet gdybym miał przed szybą najbardziej zapierające dech w piersiach obrazy zapewne i tak nie spędzałbym wiele czasu na podziwianiu ich.
Przez to właśnie okno zobaczyłem brunetkę wracającą z biegania razem ze swoją znajomą. Dzisiaj wybrały się niezwykle wcześnie i zacząłem się zastanawiać, co mogło być ku temu powodem. Czy to, co robimy nie jest najbardziej efektywne gdy robimy to regularnie?
Wyszedłem z akademika w ciemnozielonej bluzie, spod której wystawał rozpięty kołnierzyk koszuli, którą miałem na sobie wczoraj, szarych bryczesach, oraz czarnych czapsach i sztybletach. Kurtkę, w której jeżdżę zdążyłem już zostawić w stajni, co nie było najlepszym pomysłem, zważając na cztery kreski, które pokazywały termometry. Wchodząc do stajni udałem się najpierw do siodlarni, w której wisiała rozpiska jazd. Na dzień dzisiejszy była pusta, więc zadowolony, że wszystko idzie po mojej myśli wpisałem siebie i swojego wałacha na godzinę 11.30. Puściłem długopis przymocowany do tablicy cienkim sznurkiem w tym samym momencie słysząc zbliżające się kroki. Nie byłem wcale zdziwiony, gdy przed moimi oczyma ukazała się pamiętna brunetka, jednakże w stroju, który nie wskazywał na to, aby miała w najbliższym czasie wsiadać na koniu.
- Szukałam cię. - gdy to przyznała, na moją twarz wpłynął mimowolny uśmiech. Odpłynął jednak niewiele później.
- Proszę. - wyciągnęła do mnie rękę. Uczciwość zatryumfowała nad chęcią zysku. Co za porządna dziewczyna. Przyjąłem jej zapłatę, chowając drobne w kieszeń spodni.
- Nie miałaś paragonu. - zauważyłem nie spuszczając z niej wzroku. Ja nie pamiętam ile kosztują podstawowe produkty, które zdawało by się, że często nabywam. Ale wiem, że masło drożeje.
- Wysiliłam się i sprawdziłam ceny, jeżeli w akurat w tym sklepie jakoś się różniły, to nie miej do mnie pretensji. - wzruszyła ramionami i odwróciła się z zamiarem odejścia, jednak chwyciłem ją za rękę.
- Niektóre rzeczy można zrekompensować tylko ciężką fizyczną pracą. - uśmiechnąłem się, spuszczając wzrok. Zacząłem się intensywnie i poważnie zastanawiać nad tym, czy nie była to zbyt nachalna propozycja.
- Ale te takie nie są. - stwierdziła, ja jednak wrzuciłem szybko pieniądze z powrotem do kieszeni jej kurtki, nie dając za wygraną.
- Bądź na hali o 12, bez konia. - uśmiechnąłem się, mijając ją i kierując się w stronę boksu. Zdawałem sobie sprawę, że i tak będę musiał tam wrócić po ogłowie i siodło, które wygodniej byłoby wziąć ze sobą teraz, jednak nie chciałem, by brunetka miała w tej sprawie jeszcze cokolwiek do gadania. Nie odwracałem się za siebie, ale w duchu modliłem się o to, aby dziewczyna wyszła, przystając na moją propozycję. Dopiero będąc przy boksie Carstena zorientowałem się, że tak właśnie zrobiła. Bez niej prawdopodobnie byłbym skazany na elementy ujeżdżeniowe, a nie tylko ja, ale także Carsten się z nimi nie lubi.
Przywitałem się z patrzącym na mnie krzywo wałachem. Wyprowadziłem go z boksu, przywiązałem tak, aby nie mógł szarpać głową przy jakiejkolwiek próbie dotknięcia i rozpocząłem czyszczenie.
Brunetka weszła na halę, gdy Carsten wesoło hasał na lonży. Jeśli go mam, zawsze staram się wykorzystać czas przed treningiem na wylonżowanie kobyły, co najzwyczajniej ułatwia mi późniejszą pracę. Nie wiem, jakie wrażenie wywarło na niej zachowanie mojego konia, ale jako że była już obecna przy jego wybrykach zapewne nie była zdziwiona. Nie wchodziła na plac, czekała przy bandzie prawdopodobnie na to, aż się do niej odezwę. Ja jednak byłem zbyt skupiony na galopie Carstena, aby zwrócić uwagę na cokolwiek innego.
Skończyliśmy po niecałych piętnastu minutach. Koń uspokoił się na tyle, abym mógł na niego wsiąść. Wtedy za moimi plecami pojawiła się brunetka.
- Co mam robić? - zapytała, opierając dłonie na biodrach.
- Myślałem, że się domyśliłaś. - mruknąłem odbezpieczając wodze i opuszczając strzemiona. - Tam gdzie są stojaki, za chwilę będą przeszkody. Chciałbym, abyś zmieniała wysokości i poprawiała drągi po zrzutkach. - wsiadłem na konia, który zatańczył w miejscu strzygąc uszami. Skupiał się na wszystkim wokół, tylko nie na mnie.
- Czyli mówisz, że będą zrzutki? - uśmiechnęła się półgębkiem siadając na stołku, który pomógł mi przy wsiadaniu.
- Myślę, że maksymalnie dwie, bo stał dwa dni. - odpowiedziałem podciągając popręg.
Rozstępowałem konia. Rozkłusowałem na kołach po czym przeszedłem do pracy na drągach. Gdy Carsten był w miarę rozluźniony dałem mu sygnał do galopu. Chodził po pierwszym śladzie a ja starałem się, aby się przypadkiem zbytnio nie rozpędził. W nowych miejscach zawsze był gorący. Podczas gdy ja galopowałem, brunetka nadal siedziała na stołku, nie odzywając ani słowem. W istocie nie był to najlepszy czas, aby się odzywać. Zawsze skupiałem się na tym co robię, więc albo bym jej nie usłyszał, albo zwyczajnie zignorował, mając coś ważniejszego do roboty.
Dziewczyna ustawiła kopertę, dwie stacjonaty i okser; na początek o wysokości rozgrzewkowej 90 cm. Miałem zamiar skończyć dzisiaj na 120 cm. Pierwszy parkur poszedł - jak zwykle - z problemami na zakrętach. Choć wydawało mi się, że miałem wałacha na dobrym kontakcie, ledwo się wyrabialiśmy; w efekcie czego przegalopowałem kilka kół, po czym podjąłem się zadania jeszcze raz, tym razem z dwa razy lepszym efektem.
- O dwie dziurki! - krzyknąłem do dziewczyny przechodząc do kłusa. Wypełniła moje polecenie, a ja jeszcze raz mogłem przejechać parkur bez żadnej zrzutki. Carsten latał nad przeszkodami, niektóry wychodziły za daleko, ale wałach za każdym razem ratował mi dupę. Ostatni parkur stał na wysokości 120, przedostatnia przeszkoda 125, zgodnie z moimi przewidywaniami.
Pierwszą przeszkodę skoczyliśmy na spokojnie, problemy zaczęły się po drugiej. Chciałem zrobić skrót już w powietrzu, Carsten zaczął krzyżować, co wybiło mnie z rytmu. Nagle banda zrobiła się niezwykle blisko, koń - równie zdezorientowany, co ja - zrobił szybki zwrot. Wylądowałem na ziemi. Brunetka szybko podbiegła do mnie, lecz uprzedzając jej pytania sam podniosłem się z ziemi i otrzepałem z piasku. Carsten kłusował żwawo wokoło.
- Nic ci nie jest? - zapytała, lustrując mnie od góry do dołu. Pokręciłem głową, biorąc się za złapanie wałacha. Jeździłem na podwójnej wodzy więc martwiłem się, bo mógł łatwo się w nie zaplątać. Koń łatwo dał się złapać. Dziewczyna najwyraźniej zorientowała się, że nic mi się nie stało, więc zamiast się martwić zaczęła żartować.
- Podłoże wygodniejsze niż siodło? - zaśmiała się.
- Żebyś wiedziała. - prychnąłem udając obrażonego. Po chwili na powrót zacząłem kłusować. Skoczyłem po raz ostatni i przeszedłem do stępowania.
- Jaką lubisz czekoladę? - zacząłem, nawiązując do jeździeckiej tradycji.
- Najdroższą w sklepie mieszczuchu! - krzyknęła śmiejąc się. Najwyraźniej sama była przy kasie. Gdyby tak nie było, słowo mieszczuch brzmiało by dla niej obco i nieprzyjemnie, nie używała by go, a przynajmniej nie w stosunku do prawie obcej osoby. To tak samo jak w przypadkach, gdy geje nazywają siebie pedałami.
- Mieszczuchu? - byłem jednak niezwykle ciekawy, skąd ona posiada takie informacje.
- Wychowywałeś się w Londynie, prawda?
- Oh, tak prawda. - odparłem zmieszany, nadal nie poznałem interesujących mnie faktów.
- Wiesz, tutaj plotki się szybko roznoszą. - uśmiechnęła się, opierając brodę na nadgarstku. Poczułem się dziwnie nieswojo. Nie rozmawialiśmy już aż do momentu, w którym zsiadłem z konia.
- Już zdążyliśmy uregulować rachunki, a nie znamy swoich imion. Nie wiem jak ty, ale ja czuję się z tym niekomfortowo. - przyznałem zarzucając derkę polarową na grzbiet wałacha.
- Jesteś mi winny czekoladę. Emerson Kincaid. - kojarzyłem to nazwisko, ale to chyba rozmowa na później.
- Spokojnie, pamiętam. Kang Kino. - przedstawiłem się.
- Tak więc, Kang...
- Ugh, mam na imię Kino. W Korei najpierw podaje się nazwisko, a potem imię. - spuściłem wzrok i denerwując się zacisnąłem pięści a wolną rękę schowałem do kieszeni. Nie lubiłem tłumaczyć tego ludziom.

Emerson?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz