czwartek, 1 lutego 2018

Od Harry'ego cd. Isabelle

Czekałem na Isabelle około godzinę i czekałbym jeszcze dłużej, gdyby nie dopadło mnie ogromne zmęczenie. Nawet nie mam pojęcia, kiedy zasnąłem. Czy coś ciekawego mi się śniło? To zależy według mnie bycie trybutem w Igrzyskach Śmierci jest zajebiście ciekawe, poza faktem, że zginąłem jako pierwszy i to jeszcze przez jakąś głupią, wściekłą wiewiórkę, rzucającą szyszkami na odległość ponad pięciu metrów. Nie wspomnę już o tym, z jaką siłą ciskała we mnie swoją bronią, której chyba nagromadziła sobie całkiem spore zapasy.
Leniwie podniosłem się z łóżka zastanawiając się, dlaczego Isabelle tu nie ma. Pierwsza moja myśl powędrowała w stronę łazienki, jednak jak się okazało, nie było jej tam. Może poszła na stołówkę? Ale tak beze mnie? Albo - co jest najbardziej prawdopodobne - wyszła gdzieś z Charlotte, bo cóż... Niall jest jeszcze większym śpiochem ode mnie, więc mogły razem pójść na przykład na stołówkę lub świetlicę. Nie mając większej chęci na tułanie się po całym akademiku, wziąłem do ręki telefon i wybrałem numer do Isabelle. Przyłożyłem słuchawkę do ucha, a jedyne co usłyszałem, to poczta głosowa. Spróbowałem jeszcze raz, ale bez skutku. Pewnie rozładował jej się telefon. Wyszukałem w kontaktach Nialla, bo niestety nie miałem numeru do Charlotte.
N: Co jest? - mruknął zaspanym głosem, zaraz po pierwszym sygnale.
H: Jest z tobą Charlotte? 
N: Śpi, a co? 
H: Nic, nie ważne. Śpij dalej. - odpowiedziałem i rozłączyłem się. 
Tarzający się po podłodze Brittany wskazywał na to, że raczej nie mogła pójść z nim na spacer. Jedyne, co w tym momencie przychodzi mi do głowy zanim zacznę się naprawdę martwić, to stołówka. Naciągnąłem szybko spodnie, a zaraz potem buty i wyszedłem na korytarz, zapominając nawet o zamknięciu drzwi na klucz. Zszedłem na dól i po drodze na wszelki wypadek zajrzałem jeszcze na świetlicę i salę gimnastyczną, jednak ani tam, ani na stołówce nie zastałem Isabelle.
~~*~~*~~
- Zatrzymaj się - odezwał się Zain, odpinając od razu swój pas. Zjechałem na pobocze, czekając na uzasadnienie jego prośby, a raczej rozkazu. - Ja dalej poprowadzę.
Wysiadł z samochodu i pospiesznym krokiem okrążył go, zatrzymując się przy moich drzwiach. Otworzył je, a ja nie miałem nawet siły, żeby się z nim kłócić, więc posłusznie zająłem miejsce pasażera. 
- Od początku ci mówiłem, że siadanie za kółkiem to zły pomysł - mruknął pod nosem, włączając się do ruchu. 
- Jeżeli coś jej się stało... - zacząłem, jednak szybko mi przerwał.
- Nie zakładaj od razu, że coś się jej stało. 
- A co? Myślisz, że od tak sobie zniknęła? Że jest cała, zdrowa i czuje się świetnie?!
- Uspokój się - westchnął. - Nie mówię, że jest super dobrze, ale nie zakładaj od razu, że jest najgorzej. 
- Zain.. zniknęła dwa dni temu, nie ma od niej żadnego znaku życia. Czemu wtedy z nią nie poszedłem - westchnąłem chowając twarz w dłoniach.
- Nie mogłeś wiedzieć, to nie jest twoja wina.
- A czyja? Gdybym z nią poszedł być może nic by się nie stało. - Nie potrafiłem nie obwiniać siebie za to, co się stało. Dlaczego w ogóle pozwoliłem jej iść samej? Powinienem pójść z nią, albo w ogóle nie pozwolić jej wychodzić. 
- Próbowałeś jeszcze dzwonić? 
- Zgubiła telefon, policja znalazła go gdzieś na parkingu pod akademikiem. 
- Monitoring? 
- Nic na nim nie widać. - Z każdym słowem czułem się coraz bardziej bezsilny. Nie było żadnych faktów, które w jakikolwiek sposób mogłyby naprowadzić nas na choćby najmniejszy trop. Policja niby jej szuka, a nie mają nic, kompletnie nic. Żadnych świadków, nagrań z kamer, telefonu też nie są w stanie namierzyć, bo przecież go zgubiła. Po mojej głowie krążyły jedynie czarne myśli, próbowałem myśleć pozytywnie, wierzyć w to, że zaraz zadzwonią i powiedzą, że znaleźli ją całą i zdrową, ale... nie potrafiłem, chociaż tak bardzo tego pragnąłem. 
- Twój płacz i zamartwianie się, w żaden sposób jej nie pomoże - odezwał się i dopiero w tym momencie zauważyłem, że moje policzki są całe mokre. Przymknąłem oczy, chcąc już być na miejscu i zaraz potem wrócić do akademika z nadzieją, na dobre informacje. 
W Londynie byliśmy idealnie na czas. Zabraliśmy Nathaniela z lotniska i od razu ruszyliśmy w podróż powrotną. Przez całą drogę milczeliśmy, Nate jedynie na początku zapytał, czy wiem coś nowego, a ja... nie wiedziałem kompletnie nic. 
~~*~~*~~
Trzy dni. Trzy pieprzone dni. Dalej brak jakichkolwiek informacji. 
Nie miałem na to siły, czułem jak wszystko zaczyna się walić. Im dłużej żyłem w niewiedzy, tym bardziej obawiałem się tego, że... że mogę jej już więcej nie zobaczyć. Próbowałem nie dopuszczać do siebie tych myśli, jednak one uporczywie do mnie wracały. Spodziewałem się, że dzisiejszy dzień będzie taki sam jak poprzednie i nie wniesie nic nowego, jednak.. myliłem się. Rano wpadł do mojego pokoju Nathaniel, był tak roztrzęsiony, targały nim różne emocje, począwszy na ogromnym zdenerwowaniu, a skończywszy na radości. To, co mi powiedział.. nie wiedziałem, co o tym myśleć. Jaki Benson mógłby mieć cel w porywaniu Isabelle? Fakt, chciał z nią porozmawiać, a ona ciągle skutecznie go spławiała, jednak dlaczego miałby posunąć się aż tak daleko? 
- Wiesz gdzie mogą być? - Spytałem, mając nadzieję, że odpowie mi tak. 
- Nie mam pojęcia, chociaż jest kilka miejsc, które chciałbym sprawdzić. 
- Poinformowałeś już policję?
- Nie, jeżeli nie dowiemy się niczego tam, gdzie chcę pojechać.. powiemy im. 





Isabelle?


7 komentarzy:

  1. To mi się nie podoba. Nie lubię smutnego Harry'ego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dopiero zobaczysz co będzie dalej

      Usuń
    2. Ale tak nie ma! To zueeee! *płacze*

      Usuń
    3. Nie płakaj. Prawie dobrze się skończy

      Usuń
    4. Oooo to okazja, żeby pocieszyć Harrysia.... mrrrr

      Usuń
    5. Mam nadzieję, że to nie jest prowokacja w żaden sposób

      Usuń
    6. To nie prowokacja tylko stwierdzenie faktu

      Usuń