czwartek, 22 lutego 2018

Od Christophera

Do mojej głowy uderzył przerażająco głośny dźwięk budzika, który męczył moje uszy. Zacisnąłem powieki i wyprostowałem rękę w stronę stolika, na którym znajdowało się źródło drastycznej melodii. Tak Christianie, jest godzina piąta. Pora wstać. Złapałem się za głowę i poniosłem do pozycji siedzącej. Poczułem lekkie uderzenie i mokry ślad na mojej twarzy. 
- Notte… Błagam tylko nie ty. 
Biała pit bulka nie dawała za wygraną i lizała swoim różowym językiem moje ramię, szyję, twarz skacząc wokół mnie. Zaśmiałem się i złapałem psa przewracając go na plecy. Zacząłem drapać sunię po różowym brzuchu, a ta zaczęła machać w powietrzu tylnią, prawą łapką. Po raz kolejny zaśmiałem się. 
- Głupol. 
Stwierdziłem i zaprzestałem czynność, którą wykonywałem i podniosłem się z łóżka poruszając prawym barkiem, który poprzedniego dnia lekko nadwyrężyłem. Notte wetknęła nos między moje poduszki zaczęła rozpychać je na każdą możliwą stronę tym samym tylnimi łapami zrzucając kołdrę z łóżka. Wywróciłem oczami i podszedłem do drzwi. Przekręciłem zimny klucz w zamku i nacisnąłem klamkę. Gdy tylko pociągnąłem drzwi w swoją stronę przed moje stopy wylądowała biała koperta. Westchnąłem i przekręciłem głowę. Podniosłem list i rozrywając górną część koperty dostałem się do ukrywanej zawartości. Stanąłem na środku pokoju i rozpocząłem czytanie. 
Drogi Christopherze, Wiem, że starasz się jak tylko możesz, widzę Twoje zaangażowanie we wszystko co robisz. Obiecałam poczekać, ale tak dłużej nie mogę. Wiesz doskonale, że Miranda sprawia problemy w mojej stajni. Naprawdę Cię lubię, Mira też jest wspaniała, jednak nie mogę dłużej czekać na spłacenie Twojego czynszu, sam rozumiesz, że mimo starań on cały czas zalega i nawet gdy coś spłacasz to i tak za mało, a kwota się powiększa. Niestety jestem zmuszona do tego, by zerwać naszą umowę o pracy i twoim mieszkaniu tutaj. Masz czas do końca tego tygodnia. Caroline Feber” 
Podniosłem głowę ku górze i zamknąłem oczy. Ścisnąłem kartkę w dłoni, miażdżąc ją i rzuciłem nią o ścianę. 
- Cholera! 
Wrzasnąłem zaciskając pięść. Notte skuliła się chowając się pod pościelą. Nabrałem powietrze do płuc i spojrzałem w okno. 
- Cóż. Będziemy musieli się spakować i trzeba się stąd wynosić, mała. Na razie jednak musimy wykonać swoje codzienne obowiązki. 
Wzruszyłem ramionami i podszedłem do szafy wyciągając z niej ciemne jeansy i czarną koszulkę. Dodatkowo na to założyłem bluzę i wyszedłem z małej chatki, która przed moim przyjazdem tutaj była zwykłym składzikiem na kosiarkę i inne sprzęty ogrodnicze. Podchodząc do stajni chwilę poczekałem na towarzyszącą mi psinkę i zamknąłem za nami bramę. Standardowo do budynku stajni wchodziłem tylnym wejściem, od pastwisk. Moim zadaniem było je wypuszczać. Takie życie stajennego. Konie tutaj były przyzwyczajone do tego, że same wychodziły na pastwisko i również same wchodziły do swoich boksów. Otwierałem każde drzwi od boksów i czekałem aż zwierzęta opuszczą stajnie, a za nimi zamykałem bramę pastwiska. Następnym moim zadaniem było doprowadzenie budynku do porządku, w tym również boksów oczywiście oraz uzupełnienie żłobów i poideł. Tak mija większa część mojego dnia. W tej bardziej „luźnej” pracowałem przy samochodach naprawiając je. Sięgałem wszystkich możliwych prac, byle by zarobić na utrzymanie. Nie chciałem stracić samochodu, na który tyle poświęciłem, zbyt wiele wyrzeczeń mnie kosztował. Po godzinie dwudziestej trzeciej skończyłem pracę i wszedłem do stajni od razu kierując się w stronę boksu Mirandy. Znajdował się on na samym końcu stajni, gdyż Mira lubi się zaczepiać z innymi końmi. Otworzyłem szafkę, która znajdowała się w jednej z ścian boksu. Wyjąłem z niej lonże i kantar. Z kieszeni wyjąłem jabłko i podałem je na otwartej dłoni klaczce. Gdy ta wyciągnęła łeb w stronę smakołyku ja wsunąłem na jej łeb czarny, skórzany kantar do którego podpiąłem lonżę. Otworzyłem drzwi i wyprowadziłem z niego Mirandę. Pogładziłem ją po pysku i gdy tylko przywiązałem ją do jednej z krat boksu wróciłem do szafki i wyjąłem z niej czarne siodło, oraz ogłowie z meksykańskim nachrapnikiem. Siodło przewiesiłem przez drzwi boksu, a ogłowie powiesiłem na wieszaku. Na grzbiecie kobyłki położyłem granatowy czaprak, a na niego narzuciłem siodło zapinając popręg. Zsunąłem kantar na szyję Miry i założyłem jej ogłowie. Spojrzałem jej w oczy stojąc naprzeciwko niej. 
- Gotowa na być może naszą ostatnią przejażdżkę po tych okolicach? 
Siwka parsknęła, a ja zaśmiałem się i wyjąłem jej równo przyciętą grzywkę zza naczółka. Zdjąłem jej kantar z szyi i wskoczyłem w siodło. Gdy tylko wydostaliśmy się z ciasnej stajni od razu dałem klaczce łydkę, a ta płynnie przeszła w kłus, a za następnym sygnałem w galop. Drogę między drzewami i krzakami oświetlał nam księżyc. Kierowaliśmy się w stronę drogi, na której raz na jakiś czas pojawiał się samochód i oświetlał konary drzew. Gdy dotarliśmy na miejsce, by dostać się na drugą stronę drogi Miranda musiała wykonać lekki skok w górę by wjechać na ulicę. Poklepałem klacz po łopatce i zsiadłem z niej. Klacz stała na poboczu, a ja wszedłem na środek ulicy i położyłem się na drodze. Spojrzałem w niebo na gwiazdy. Wziąłem głęboki oddech i spojrzałem na klacz. 
- Co my teraz zrobimy? 
Zapytałem wyciągając paczkę papierosów z kieszeni spodni. Wciągnąłem dym do swoich płuc i po chwili wypuściłem go wzdychając i zamykając oczy. Zza zakrętu wyjechał jakiś samochód co sprawiło, że Miranda weszła na drogę i stanęła obok mnie. Samochód zatrzymał się, a z niego wysiadła jakaś kobieta, gdyż miała wyjątkowo kształtne ciało, więc nie mógł być to mężczyzna. 
- Przepraszam, wszystko w porządku? 
Zapytała niepewnie podchodząc do konia. Pogładziła Mirę do pysku i spojrzała w moją stronę.
 - Nie, nic nie jest w porządku, ale dzięki, że pytasz. 
Burknąłem i podniosłem się. Chwyciłem się szyi siwki i spojrzałem w oczy dziewczyny. 
- Zmykaj do domu, mała. 
Powiedziałem lekko bełkoczącym głosem, jak to bywa po zbyt dużej ilości alkoholu. Pokręciłem głową i zacząłem się śmiać. Wsiadłem na klacz i chwyciłem wodze. Spojrzałem jeszcze raz na dziewczynę. 
- Dokąd zmierzasz? 
Zapytałem i poprawiłem się w siodle. 
- Uczę się w Morgan University. Tam też teraz jadę. 
Odpowiedziała krótko i skierowała się w stronę samochodu i dodała po chwili.
 - Uważaj na siebie.
 - Bez wątpienia. 
Uśmiechnąłem się lekko i gdy tylko dziewczyna wsiadła do swojego samochodu ruszyłem w drogę powrotną do swojego niby domu. 
(…) To był ciężki tydzień, ale mus to mus. Pracowałem całe noce by oddać Caroline choć część pieniędzy na czynsz. Nie wiem dlaczego mam płacić za mieszkanie w starym składziku na widły i grabie, ale za pobyt Mirandy w stajni i jej wyżywienie musiałem zapłacić. Mimo wszystko udało mi się zapłacić prawie ¾ swojego długu i ubłagałem Caroline o wypożyczenie przyczepy bym mógł przetransportować Mirę do nowej stajni w akademii Morgan University, o której parę nocy temu wspominała mi tajemnicza postać. Byłem już spakowany, a wszystkie walizki miałem już w samochodzie. Stwierdziłem, że powinienem wyjechać rano o godzinie piątej, gdyż cała trasa może zająć mi około dwóch może trzech godzin. Dotarłbym w godzinach, w których odbywają się lekcje, więc nie narobiłbym tak dużego namieszania. Tym lepiej dla mnie. Najbardziej martwiłem się o Mirandę. Siwka nie przepadała za podróżami w przyczepie, ale nie miałem innego wyjścia. Notte całą noc spała pod drzwiami, a ja nawet na chwilę nie zamknąłem oczu. Ciało białej suni delikatnie drżało z zimna. Nie ma się co dziwić, w składziku był tylko jeden mały grzejnik na prąd, a im więcej prądu zużywałem tym częściej narzekałem na jego brak. Wstałem z łóżka i zdjąłem koszulkę i okryłem nią pit bulkę. Uśmiechnąłem się do niej lekko i wróciłem do łóżka patrząc przez malutkie okienko na las za pastwiskami. Budzik wybił godzinę piątą. 
- W drogę mała. 
Rzuciłem sucho i ubierając się wyszedłem z mieszkanka. Otworzyłem drzwi do mustanga i wpuściłem Notte do środka by nie marzła. Następnie ruszyłem do stajni i standardowo wypuściłem wszystkie konie z wyjątkiem Mirandy. Założyłem jej ochraniacze do transportu oraz derkę i ruszyłem w stronę przyczepy. Tak jak się spodziewałem, zaczynają się kłopoty. Mimo pięciu podejść Miranda nadal nie chciała wejść do środka, a mi zależało na tym by jak najszybciej opuścić to miejsce. Wyłożyłem rampę sianem, a oczy klaczy zawiązałem czarną chustą. Kilka razy przeszedłem z nią dookoła placu i po raz kolejny spróbowałem ją wprowadzić do przyczepy. Tym razem mi się udało. Stanąłem przy niej i pogłaskałem ją. 
- Grzeczna, kochana dziewczynka. 
Uśmiechnąłem się i zdjąłem chustę z głowy konia. Zamykając przyczepę sprawdziłem ją dwa razy i wyjąłem z kieszeni klucz od schowka oraz list. 
Caroline, dziękuję za twoją cierpliwość dla mojej osoby, oraz do Mirandy. W najbliższym czasie postaram się oddać resztę pieniędzy za pobyt tutaj oraz oddam przyczepę tak szybko jak mogę. Pozdrawiam, Chris.” 
Wszystko zostawiłem na parapecie obok głównych drzwi do domu Caroline. Rozejrzałem się chwilę i westchnąłem. Wsiadłem do samochodu i spoglądając na śpiącą na siedzeniu Notte odpaliłem silnik. 
(…) Po prawie trzech godzinach za kółkiem zauważyłem wielką bramę wjazdową z głowami koni. Wjechałem tam i po chwili moim oczom ukazało się kilka dużych budynków. Stanąłem na parkingu i zabierając dokumenty, o których wcześniej rozmawiałem z sekretarką wysiadłem z samochodu zostawiając w nim Notte. Wszedłem do jednego z budynków, który był zbudowany w dość starym stylu. Rozglądając się szybko odnalazłem sekretariat. Oddałem wszystkie dokumenty sekretarce i szybko wróciłem do samochodu. Spojrzałem na zegarek, który wskazywał godzinę ósmą trzydzieści. Szybko zająłem się tym by wypuścić Mirandę z przyczepy. Podjechałem pod stajnię i powoli wyprowadziłem ją oprowadzając po okolicy, by choć trochę mogła się zapoznać z otoczeniem. Wszedłem do stajni, jednak wielu koni już nie było w swoich boksach. Podejrzewam, że były one już na zajęciach. Znalazłem boks dla Mirandy więc wprowadziłem ją. Chwilę później do boksu przybyła Notte. Usiadłem w drzwiach boksu i spoglądałem na klacz, która położyła się i zaczęła rozdmuchiwać ściółkę na podłodze. Uśmiechnąłem się. Chwilę później usłyszałem stukanie kopyt i gwar ludzi. Wychyliłem się lekko i spojrzałem w stronę głównego wejścia do stajni. Zauważyłem tam grupę ludzi prowadzących swoje konie do boksów. 
- Czyżby pojawił się ktoś nowy? 
Usłyszałem i zaśmiałem się. Mogłem chociaż samochód stąd zaprowadzić na parking, no ale cóż. Zajmę się tym później. Obok mnie przeszła jakaś dziewczyna i przystanęła na środku korytarza. Odwróciła się i ze zdziwioną miną spojrzała na mnie. 
- Witam. 
Powiedziałem unosząc kącik ust  w niemrawym uśmiechu i jedną brew ku górze. 

Ktoś?

2 komentarze: