piątek, 2 lutego 2018

Od Isabelle cd. Harry'ego

Coraz bardziej wątpiłam w to, że Nate wymyśli cokolwiek. Uspokajał mnie jednak fakt, że mimo wszystko zapewniłam go o moim bezpieczeństwie, czyli idąc tą samą drogą, on upewnił wszystkich wokół siebie. Mamę, rodzinę, no i Harry'ego. Nie wyobrażam sobie ich przerażenia, a siedzę w tym miejscu już od trzech dni. Czyli dla nich to trzy dni zamartwiania się na śmierć, a dla mnie prawie siedemdziesiąt dwie godziny nic nie robienia. I najchętniej porobiłabym wszystko, ale odkąd udało mi się skontaktować z Nathanielem, Edward był strasznie czujny i mniej ufny co do mnie. Wczorajszy dzień był dziwny. Jak nie wzbudzający we mnie wątpliwości, czy Edward na pewno nie jest w stanie posunąć się do czegoś dalej. Chodził podenerwowany, co chwila sprawdzał okna i natrętnie zadawał to samo pytanie. Do kogo dzwoniłam. Nie powiedziałam mu, za żadne skarby nie zdradziłabym niczego. Miałam też skrytą nadzieję, że jego strach spowoduje, że mnie puści. Ale on nie zamierzał, wręcz wyglądał z każdą godziną na coraz bardziej zdesperowanego. I był strasznie zmienny. Raz czuły i spokojny, momentami miałam wrażenie, że za chwile zacznie płakać, przepraszał za moment, w którym puściły mu nerwy za telefon, który został mi wyrwany z rąk. Ale medal ma dwie strony, a jego ciemniejsza strona to zaprzeczenie skruszonego człowieka. Był obojętny, roztrzęsiony, jakby przed chwilą jego organizm dostał porządnej dawki narkotyku. A ja musiałam przyjmować taktykę by jak najmniej rzucać się w oczy, bo pomimo, że ani razu nic mi nie zrobił i zapewnił to co chwilę, to ja nie wierzyłam mu zbytnio. 
Jednak nie to było najgorsze. Będąc w tym domu, dowiedziałam się niemal wszystkiego o jego rodzinie, choć prosiłam nie raz by mi o nich nie opowiadał. Jednak do niego to nie docierało, tak bardzo za tym tęsknił, że nawet nie słyszał moich słów. Więc jakakolwiek nasza rozmowa sprowadzała się zawsze do wspomnień. Jego wspomnień. Tylko raz spytał mnie o to co się działo u mnie, gdy odszedł, ale skąd ja miałam o tym wiedzieć? Myślał, że wówczas jako niespełna roczna dziewczynka cokolwiek zapamiętam. A potem? Jako pięciolatka, gdy mama nadal borykała się z problemami. Jedno było pewne, żadne z nas nie chciało mieć do czynienia z nim. Ja niestety za późno doceniłam starania mamy o to, teraz jej niezmiernie dziękuję, że chroniła mnie przed takim powaleńcem.
Przewróciłam się na drugi bok, nie mogąc spać już od sporego czasu. A przynajmniej tak mi się wydawało. Nie było tu nawet zegarka by zobaczyć, która godzina. Brak jakiejkolwiek elektroniki. Tylko jeden jedyny telefon Edwarda. Skuliłam się, przytulając jeszcze mocniej koc, którym byłam okryta. Co prawda niewiele on dawał, bo w całym domu było zimno jak cholera, a wszelkie podstawowe rzeczy po dawnym życiu jakby zniknęły. Były tylko meble, dokumenty, stare książki po części powyjmowane, nic konkretnego. Ale dawno mi to zobojętniało. Bawiłam się łańcuszkiem na swojej szyi, który dostałam od Harry'ego na urodziny i próbowałam sobie wyobrazić trzy dni braku jakichkolwiek informacji o mnie. Albo nawet nadmiar bezsensownych info, które nie miały wpływu na nic, jedynie nakręcały wszystko. Nie zdziwiłabym się, przecież w końcu miałam ogólne pojęcie ile ludzi śledzi swoich idoli. I ile śledzi Harry'ego Stylesa.
W końcu wstałam, zabierając ubrania, po raz kolejny nie moje, nieco za duże, ale ważne, że czyste i zeszłam na dół do kuchni. Miałam skrytą nadzieję, że go tam jeszcze nie będzie, ale był i nawet uszykował mi śniadanie. Och, co za miła niespodzianka.
Usiadłam przy stole, ale nie ruszyłam nic, mając za moje śniadanie od trzech dni jedynie herbatę.
- Musisz coś jeść - nawet bawiłaby mnie jego troska, ale byłam zbyt pogrążona w myślach by jakoś specjalnie zareagować.
- Nie jestem głodna - mruknęłam, stukając palcem w szkło kubka - Herbata mi wystarczy.
- Wiem, że masz do mnie żal... - nie powiedział więcej, chyba w nadziei, że mu przerwę i tym samym pozbawię możliwości dalszego tłumaczenia. A chętnie bym wysłuchała tego co chciał mi powiedzieć. On jednak umilkł i zajął się sobą. Wykorzystując chwilę jego nieuwagi, uniosłam spojrzenie. Jak on mógł być dobrym ojcem? Skoro miał rodzinę to musiał być kimś kogo można kochać. 
- Dlaczego mnie tu trzymasz tak długo? - spytałam przerywając ciszę - Po co? - podniósł głowę, przełykając swój kęs i mierząc spojrzeniem. Zaraz natychmiastowo je opuścił i znów jego mina nabrała obojętnego wyrazu.
- Dopóki nie dostanę tego co mi obiecano - zmarszczyłam brwi. To całe zdanie mi się nie podobało. Więc byłam dla niego tylko czymś za co mógłby sobie wyprostować wszystko co do tej pory schrzanił. 
- Więc tylko o to chodzi? Bo jest ci coś potrzebne? Wiesz jak określa się ludzi, którzy tak postępują? - nie odwrócił się, lecz jego i tak zarysowane kości policzkowe momentalnie zrobiły się jeszcze bardziej zarysowane. Doskonale wiedział. A ja byłam już na tyle obojętna, że nie powstrzymywałam się przed szczerością. Co równie dobrze mogło mnie zgubić, gdyby jednak mężczyzna okazał się bardziej niebezpieczny niż sądzę, a to o czym mnie zapewniał było kłamstwem - Przestępcami. Nie wierzę, że moja rodzina się na to zgodziła - pokręciłam głową. Wstał od stołu, odkładając wszystko i podszedł do okna, śmiejąc się cicho.
- Oni może nie, gdyby cokolwiek wiedzieli... Ale twój chłopak już tak. Wiem kim jest i wiem, że jest bogaty. Ma możliwości, więc to nie powinno być dla niego problemem - co on znowu wymyślił? Mam nadzieję, że Harry nie zgodził się w żaden sposób na tę chorą propozycję - Więc dobrze aby posłuchał i nie wołał tutaj niepotrzebne służby.
- To groźba? - nie odpowiedział, przez chwilę wpatrując się w szafkę, której blat delikatnie gładził palcami. Po chwili powoli odwrócił głowę i uśmiechnął się do mnie. Teraz byłam już niemal pewna, że potrzebuje lekarza. Tak nie zachowuje się normalny człowiek. Choć nie wiem w jaki sposób umknęło mi przez ten czas. Przed wyjazdem do Francji, w samym Paryżu i wczoraj. Podszedł bliżej z łagodnym wyrazem twarzy jak potulny baranek, który idzie ślepo za swoim pasterzem. Cofnęłam się, napotykając szafkę, o którą oparłam ręce, aby mieć podporę żeby w razie czego móc się odepchnąć.
- Dla ciebie nie. Jesteś moją córką, tobie nic nie grozi - uniósł dłoń, która w ułamku sekundy delikatnie musnęła mój policzek, i którą natychmiast odrzuciłam, uciekając w bok. Nabrałam głęboko powietrza, słysząc cichy śmiech Edwarda. Spuścił głowę ze smutnym spojrzeniem, choć nadal miał wyrysowany uśmiech i wrócił z powrotem do okna - Tobie nic... - powtórzył - Ale jeśli twój chłopak wpadnie na pomysł wezwania policji, nie gwarantuję niczego - jego ton momentalnie się zmienił.
- Nie możesz tego długo ciągnąć... A takie rzeczy zostają na zawsze i nie da się od nich uciec - popatrzył na mnie przez chwilę, po czym wzruszył ramionami, westchnął i wyszedł. Słyszałam tylko jak kieruje się na sam koniec domu, do swojego pokoju. Zsunęłam się po ścianie, siadając i opierając o nią głowę. I co ja mam w tym wypadku zrobić? Bo im bardziej myślałam nad wszystkim, tym bardziej wyczuwalna była pustka. Nie miałam pomysłów, gdziekolwiek się nie ruszyłam, czułam na sobie spojrzenie mężczyzny śledzący każdy mój ruch w obawie, że znowu wpadnę na pomysł próby chwycenia telefonu, albo co gorsza, samej ucieczki. Chętnie bym stąd uciekła, gdybym miała taką możliwość. Oglądałam dokładnie górę, ale stamtąd nie było żadnej drogi na dół, chyba że miałabym zaryzykować połamaniem albo zabiciem z wysokości. Okna też odpadały, bo musiałabym wybić szybę, a to byłoby natomiast za głośne.
- Issy - wypowiadane cicho moje imię zza ściany, wybudziło mnie z chwili zastoju i spowodowało, że serce mi silniej zabiło. Ten głos, mimo, że szeptany znałam od dziecka. Poderwałam się z miejsca, lecz nadal ostrożnie, wychyliłam głowę zza ściany, a widząc znajomą czuprynę, odetchnęłam z ulgą.
- Nate - odwrócił się, unosząc kąciki ust i przyciągnął do siebie. Objęłam go wokół szyi, wtulając twarz w jego przesiąkniętą męskim zapachem bluzę.
- Boże, całe szczęście, że jesteś... Nic ci nie jest? Nie zrobił ci krzywdy? - chwycił mnie za ramiona i uważnie przyjrzał. Pokręciłam głową energicznie i obejrzałam się za siebie, w obawie, że jesteśmy za głośno.
- Nie, wszystko w porządku - złapałam go za dłoń i pociągnęłam za sobą do pokoju - Musimy stąd wyjść, musimy uciec, jak najszybciej...
- Isabelle, spokojnie - zatrzymał mnie. Wiedziałam co chce zrobić, ale nie ma mowy abym się zgodziła. Zawsze był bardziej porywczy ode mnie, choć byliśmy do siebie tak bardzo podobni, to zawsze charaktery nas różniły. Pokręciłam głową.
- Nie Nate - powiedziałam stanowczo - Nie zgadzam się na konfrontację, nie masz pojęcia o tym co może zrobić i o nim samym. Powiemy to wszystko policji, ona się tym zajmie i błagam cię, nie rób niczego co...
- Nigdzie nie pójdziecie, a tym bardziej na policję - obydwoje spojrzeliśmy w bok, a ja poczułam jak chłopak mocniej zaciska dłoń na mojej ręce, przyciągając bliżej siebie. Edward mierzył naszą dwójkę spojrzeniem, nie będąc nawet zdziwionym na obecność Nathaniela.
- Tak? To się cholernie mylisz. Jak mogłeś to zrobić!? Masz w ogóle pojęcie o tym wszystkim? O konsekwencjach? - złapałam brata za ramię co miało go trochę sprowadzić do porządku. Wiedziałam, że najchętniej to sam by wymierzył mu sprawiedliwość, ale to mogło się skończyć jeszcze bardziej dramatycznie niż sobie wyobrażam - Nie wywiniesz się z tego tak jak kiedyś. Będziesz siedział, a zarzuty są jasne i oczywiste - Edawrd przeczesał włosy, chcąc zapewne zakryć poczucie winy malujące się na jego twarzy - Tym razem nie uciekniesz, choć jesteś wyśmienitym tchórzem i masz w tym wprawę...
- Nathaniel - poprosiłam, co sprawiło, że chłopak nabrał głęboko powietrza i w jednej chwili obydwoje zamarliśmy na widok przed nami. Zakryłam usta, wstrzymując momentalnie oddech, widząc jak mężczyzna jeszcze niecałe piętnaście minut temu spokojnego, opanowanego, a nawet uśmiechniętego, a teraz roztrzęsionego, trzymającego w drżących dłoniach broń, skierowaną w naszą stronę. 
- Nigdzie nie pójdziecie. Nie chcę wam zrobić krzywdy... nikomu... ale potrzebuję tych pieniędzy... i żadnej policji... - ciężko nabierał powietrza do płuc - Słyszycie!?
- Edward, zostaw to - zwróciłam się to niego, ale natychmiast pokręcił głową.
- Wiecie jak to jest stracić wszystko? - zaśmiał się - Kiedy twoja psychika siada, bo myślisz, że oni wrócą, że są gdzieś wokół, że przyjadą za chwilę? Nie ma nic gorszego od utraty rodziny... od osób, które się kocha... za które potrafi się poświęcić wszystko... - nerwowo zrobił krok w naszą stronę, a Nathaniel odruchowo zasłonił mnie ramieniem, cofając się do tyłu. Moja głowa w tamtym momencie nie działała poprawnie. Umysł się wyłączył, będąc skupionym tylko na jednym punkcie. Palce zacisnęły się na materiale bluzy brata i najchętniej schowałabym się cała za niego, bo strach opanował cały mój organizm i to właśnie przez niego, nie byłam w stanie zrobić nic.
- Spokojnie - Nate wyciągnął ręce do przodu, chcąc uspokoić mężczyznę, który zaczął mówić do siebie coraz ciszej. Spojrzał w górę jakby uspokojony, ocierając wierzchem drugiej dłoni oczy. Rezygnował, ku mojej uldze. Uldze, która trwała dosłownie kilka sekund.
Cisza. Jakiś hałas za oknem. Chwilowa dezorientacja. Ogromny huk, który utkwił w moich uszach na długo.
Przez chwilę spojrzenie moje i Edwarda się spotkało. Widziałam w jego źrenicach jedynie przerażenie, które wzrosło maksymalnie, gdy je spuścił i spojrzał na Nathaniela. Złapałam go w ostatniej chwili, gdy osunął się na podłogę delikatnie z moją pomocą. W innym razie padł by jak długi, uderzając z impetem. Długo nie mogłam wydusić z siebie nic, gdy zobaczyłam rozlewającą się czerwoną plamę na jasnym, błękitnym podkoszulku.
- Ja... nie chciałem... - usłyszałam z boku, ale nie miało to dla mnie znaczenia żadnego.
- Dzwoń po pogotowie - wydusiłam, jednak nie widząc z jego strony żadnej reakcji, spojrzałam w górę - Edward... - odsunął się do tyłu, a jego mina znowuż zrobiła się zacięta. Nie, błagam. Tylko nie teraz.
- Nikt nie może się dowiedzieć...
- To twój syn! Chcesz mieć go na sumieniu? - moje kąciki oczu napełniły się szklistymi łzami, których gorąco czułam na całej twarzy.
- Nie wolno ci do nikogo zadzwonić - oparł się o ścianę, wpatrując się we mnie pustym wzrokiem.
- Edward, proszę - był niemniej przerażony niż ja. Miałam ogromną nadzieję, że jednak ze względu na wszystko pozwoli mi zadzwonić na pogotowie. On jednak odwrócił się, jakby nie mógł patrzeć i pokręcił głową, pocierając roztrzęsione ręce - Błagam, pozwól mi zadzwonić. On może umrzeć...
- Powiedziałem - spuściłam głowę, wycierając mokre od łez policzki - Ja też straciłem rodzinę - powiedział pod nosem i odszedł.
Nie wierzę, że to zrobił, że dla jakiegokolwiek człowieka ważniejsze jest dobro własne, cholerne pieniądze niż życie drugiej osoby, w dodatku swojego syna. Jak on mógł tak po prostu skazać swojego syna na śmierć?
Oparłam policzek o głowę Nate'a, powstrzymując się przed zalewającymi moje oczy łzami. Błagałam w myślach żeby wytrzymał, wmawiałam sobie, że wszystko będzie dobrze, innej opcji nie przyjmowałam. Ruch na samym końcu korytarza przykuł moją uwagę. Podniosłam głowę i zamarłam, gdy moje spojrzenie spotkało się wraz z Harry'ego. Przez chwilę nie byliśmy obydwoje w stanie nic zrobić. Chryste, przecież jak Edward go zobaczy... Słysząc hałas z pokoju, machnęłam w kierunku chłopaka ręką, byleby się schował, byleby był bezpieczny. Nie mogę go stracić. Pokręcił głową, nie chciał się zgodzić.
- Proszę - byłam tak bliska płaczu, że musiałam zacisnąć z całej siły usta. Widziałam jak się waha, a słysząc ponowny dźwięk z pokoju, wycofał się do sąsiedniego pomieszczenia. Zaraz potem przede mną pojawił się Edward.
- Musimy stąd jechać - zarządził.
- Nigdzie nie jadę...
- Issy - warknął.
- Chyba, że pozwolisz mi zadzwonić na pomoc... - wyprostował sylwetkę w zastanowieniu.
- Zgoda, ale po telefonie od razu jedziemy - zanim jednak zdążył wyciągnąć telefon, upadł na podłogę z powodu uderzenia w głowę. Spojrzałam na Harry'ego, który pochylił się nade mną i objął z całej siły.
- Jezu, jesteś cała i zdrowa - wypowiedział z ulgą.
- Harry - wyszeptałam mu w koszulkę, czując jak materiał przesiąkają moje łzy. Odsunął się, zakładając moje włosy do tyłu i spojrzał prosto w oczy. Spuściłam spojrzenie, choć oczywiste, że bez sensu ukrywać emocje - Trzeba wezwać pogotowie - pokiwał głową, całując szybko w czoło i wyciągnął telefon, wybierając odpowiedni numer. 
- Już dobrze - przytulając, gładził moje plecy. To było uspakajające na ułamki sekund w przerwie na ogromną wewnętrzną panikę i strach o życie brata.
- Po co on tutaj przyjeżdżał?
- Martwił się - powiedział uspokajającym głosem - Tak jak ja. Panicznie się o ciebie bałem - wtuliłam się w niego jeszcze mocniej.

Harry?
Skończę tu, a ty się masz do mnie ładnie zgłosić

7 komentarzy:

  1. Mówiłam już, że się nie zgadzam? Nie zgadzam się!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale cii... to dopiero początek końca całej historii

      Usuń
    2. Ale ja już się nie zgadzam.

      Usuń
    3. Ale dokończyć trzeba. I nie ma innego wyjścia

      Usuń
    4. Ale... ale... nie można się tak bawić z uczuciami czytelnika!

      Usuń
    5. A w książkach co jest? To znaczy, że się podoba

      Usuń
    6. Słabe. Co ty za książki czytasz? XD (p.s. ja wcale też takich nie czytam....)

      Usuń