czwartek, 22 lutego 2018

Od Joshuy cd. Milesa - ending

Telefon. Słyszałem go, ale nie widziałem. Znalazłem go dopiero pod pościelą, właściwie co on tam robił? Przez chwilę zastanawiałem się, patrząc na ekran telefonu, czego tak właściwie dyrekcja uniwersytetu może ode mnie chcieć. Nie spotkałem się aby dzwonili do ucznia. Odebrałem.
~ Dzień dobry ~ byłem zdziwiony tym nieoczekiwanym telefonem, ale zarazem nie mogłem go zignorować. W kościach czułem, że to dosyć poważna sprawa, skoro nie poczekali do mojego powrotu ~ Rozumiem ~ nakaz przyjazdu z powrotem był wyczuwalny w głosie sekretarki, która w imieniu dyrektorki, przekazała mi wiadomość ~ Może mi pani powiedzieć, co się właściwie dzieje? Zaskoczył mnie ten telefon ~ nie wyjaśniła, bo sama pewnie nie wiedziała. Po prostu muszę się stawić i tyle. Trochę niezbyt mi to pasowało, zważając na odległość akademii od Cardiff. Podziękowałem jej i rozłączyłem. Odłożyłem telefon na szafkę i spojrzałem na torbę. Trzy godziny do samego Londynu. Gdybym wyjechał teraz, byłbym wieczorem. Może to wcale nie jest zły pomysł? Zacząłem się mimo wszystkiego pakować, gdy nagle do mojego pokoju wszedł Miles. No może nie tak nagle, bo spokojnie, wcześniej pukając. Był zaskoczony, ale w jego głowie wyraźnie siedziało coś innego niż tylko pytanie co ja robię i dlaczego się pakuję.
I cóż... samego mnie zaskoczył. Wyjazd? Z Wielkiej Brytanii? Wnioskując z tego co powiedział... na bardzo długi czas, może nawet na zawsze? I choć tak naprawdę nigdy nic mnie tutaj nie trzymało, nie potrafiłem podjąć decyzji.
- Dziękuję - odpowiedziałem. Skinął delikatnie głową i chciał wychodzić, ale go zatrzymałem - Więc... to może być koniec, albo początek? - uniosłem spojrzenie do góry. Nie był w stanie się ze mną nie zgodzić. Ogarnął spojrzeniem pokój, znów kierując go na mnie.
- To zależy od twojej decyzji - odparł i wyszedł. Nie powstrzymywałem go, choć prawdopodobnie miałem ku temu powody. Usiadłem na skraju łóżka i zamiast wrócić do pakowania, zacząłem usilnie myśleć. Wyjeżdżać dzisiaj to nie był dobry pomysł, ale jadąc jutro, zmarnuję tylko czas. A on obecnie wywierał na mnie najsilniejszy wpływ. Nie zamierzam go marnować, dlatego postanowiłem, że szybko się spakuję i od razu wyjadę. Co nie oznacza, że było to dla mnie łatwe, bo nadal miałem w głowie rozmowę, która się przed chwilą odbyła.
- Już wyjeżdżasz? - zagadnął ojciec Milesa, uśmiechając się niemrawo. Założyłem kurtkę na siebie, kiwając głową - Mam nadzieję, że to nie przez... - powiedział delikatnie zmieszany.
- Nie, absolutnie nie - wyciągnąłem go z niepewności - Muszę wrócić do akademii, jakieś sprawy, sam do końca nie wiem o co właściwie chodzi - spojrzałem na stojącego nieopodal Milesa, przyglądającego się w milczeniu. Założyłem torbę na ramię i posłałem im obydwóm uśmiech - W takim razie... dziękuję za możliwość pobytu - uścisnąłem dłoń mężczyzny i podszedłem do chłopaka - Dam ci znać, Miles - pokiwał głową. Objąłem go i przycisnąłem do siebie jakbym miał go już nigdy nie zobaczyć. Właściwie, to nie wiadomo. Może to już po raz ostatni kiedy go widzę? Być może nigdy już się nie spotkamy. Odwróciłem się i wyszedłem, a drzwi delikatnie zostały za mną zamknięte. Wsiadłem do samochodu, długo go nie odpalając. Zwróciłem spojrzenie na budynek, zarazem żegnając się z całą tą okolicą, dopiero wtedy dało się słyszeć warkot silnika.

Na miejscu byłem, tak jak sam zakładałem, koło wieczora. Schowałem klucze do kieszeni i wolnym krokiem ruszyłem w stronę akademika. Raven z ogromnym ucieszeniem przywitała mnie. Odłożyłem torbę w kącie, dając się odpowiednio powitać. Kochana, odzwyczaiła się od moich długich nieobecności. Przeczesałem dłonią jej białą sierść, a ona sama po jakiś czasie ułożyła się tuż obok mnie. Westchnąłem ciężko, czując, że muszę udać się do sekretariatu i dowiedzieć się, po co mnie ściągali do Anglii. Ciężko wstałem na nogi, napotykając czujne spojrzenie psa.
- Nie martw się, za chwilę wracam - zamknąłem drzwi, chowając dłonie do kieszeni bluzy i udałem się prosto do budynku administracyjnego ośrodka. Obojętnym spojrzeniem powitała mnie sekretarka, chyba inna niż wczoraj, bo miała nieco niższy i grubszy głos. Naszą rozmowę przerwała jednak pani Stewart, która z uśmiechem przechodząc obok, zaprosiła mnie do siebie. Usiałem naprzeciwko niej i utrzymując mało ważną rozmowę na mój temat i spędzania czasu wolnego, czekałem aż przejdzie do sedna.
- Zauważyliśmy braki w dokumentacji, nie są to jakieś ważne rzeczy, ale rozumiesz, że jako ponoszący odpowiedzialność, musimy mieć dopięte wszystko na ostatni guzik, inaczej możemy mieć problemy - oczywiście, że rozumiałem, ale rozumiałem też jeszcze jedno. A mianowicie obowiązek powrócenia do domu i zabrania tych dokumentów od nich. Skrzywiłem się wewnętrznie, ale nie miałem wyboru. Musiałem to zrobić.
- To... naprawdę konieczne? - uniosłem spojrzenie na dyrektorkę. Nieco zdziwiona popatrzyła na mnie.
- Rozumiem, że to daleko - uniosłem jeszcze wyżej brwi, ale z grzeczności nie okazałem zdziwienia. Daleko? Mógłbym jej jechać nawet na koniec świata byle nie spotkać się z tymi ludźmi. Tylko o to chodzi. Gdyby te dokumenty były najdalej na Ziemi, nie przeszkadzałoby mi to, ale one były w ich domu. Domu, do którego właściwie już nie miałem wstępu - Musimy mieć pełną dokumentację. W innym razie... wiesz jakie mogły być tego konsekwencje - wyrwała mnie z zamyślenia, lecz moja mina pozostała bez wyrazu, dopiero po uświadomieniu sobie, że naprawdę nie mam wyjścia, nabrała grymasu. Wracać tam? Po kilka papierków, bez których mogę mieć problemy? Cóż, takie życie.
- Tak, tak... - pokiwałem głową, opierając się o krzesło - Pojadę po nie. Jutro? - kobieta uniosła kąciki ust, zgadzając się. Jeszcze raz zaznaczyła, że to ważne, tak jakby nie wiedział o tym. Podparłem się o biurko, aby ułatwić sobie wstanie.
- A i... Joshua - powstrzymała mnie przed podniesieniem się z krzesła i wyjściem. Uniosłem wzrok z nadzieją, że i tym razem nie będzie to prośba o bliskie spotkanie z moją rodziną. Kobieta złączyła palce swoich dłoni, opierając łokcie o biurko. Z lekkim niepokojem patrzyłem jak się nachyla i posyła delikatny uśmiech, który miał zakryć wszystko powłoką uprzejmości - Nie chcę być wścibska, w końcu wszyscy jesteście dorosłymi ludźmi i jak każdy z nas, macie swoje życie prywatne, ale czy między tobą i twoją rodziną wszystko w porządku? - miałem szczerze ochotę się roześmiać, ale nawet nie drgnąłem. Gdyby tylko pani wiedziała... Właściwie co miałem w tej sytuacji odpowiedzieć? Tak, wszystko pięknie, czy może nie, nienawidzę ich?
- Tak - odpowiedziałem krótko - Wszystko dobrze. A... dlaczego pani pyta? - kobieta uśmiechnęła się sama do siebie, układając teczki w rękach i odłożyła je na bok, tak jakby zastanawiała się co ma mi odpowiedzieć.
- Twój ojciec do mnie dzwonił - zamrugałem oczami, błądząc spojrzeniem po pokoju. Mój umysł już podświadomie wiedział, że to nie było nic dobrego, a jej zachowanie samo na to wskazywało - Powiedział, że mamy na ciebie uważać - spojrzała mi prosto w oczy. Nie odpowiedziałem nic, lustrując jej źrenice nieobecnym spojrzeniem. Zamierza mnie pogrążyć? Czy kompletnie zniszczyć? Dlaczego on mnie tak nienawidzi? Stuk puk, tutaj twoja podświadomość. Możesz mnie łaskawie wpuścić w końcu?
Pokiwałem głową, próbując unieść kąciki ust, ale wyszło niezgrabnego, czym nikt nie mógłby się pochwalić.
- To... wszystko? - oddychałem głęboko, a ona skinęła głową.
- Tak. Dziękuję, że przyszedłeś - wstałem i starałem się spokojnym krokiem wyjść z gabinetu pani Stewart.
Poczułem ulgę, gdy znalazłem się z powrotem za drzwiami, również wolność w okazaniu emocji. A miałem naprawdę ochotę zacząć wyzywać. Jakim prawem on może cokolwiek mówić o mnie. Zna mnie... ona mnie wcale nie zna. Nie interesował się, więc niech teraz też do cholery się odwali. Ja odpuściłem, zostawiłem ich w spokoju. Więc niech zrobi to samo.
Wróciłem do pokoju. Czułem się jakby ta rozmowa wyciągnęła ze mnie wszelkie siły. Nie chcę tam wracać i widzieć ich nienawistnego spojrzenia jak na potencjalnego wroga rodziny... z rodziny. To miała być zamknięta karta, która najwidoczniej nie chce się do końca domknąć. Złapałem za ubrania i wszedłem pod prysznic. Nie przejmując się spływającą zimną wodą, nadstawiłem kark, pozwalając aby spływała po moim ciele. Wizja powrotu sprawiała, że w moim wnętrzu coś zaczynało się porządnie wyrywać, zgadzało się ze mną, że nie chce tam się pojawiać, ale nie przyjmowało do siebie, że muszę to zrobić. Spokojnie Joshua. Tylko tam wejdziesz, zabierzesz te cholerne dokumenty i wyjdziesz. Załatwisz wszystko i już nigdy więcej się tam nie pojawisz. Tak. To jest dobry plan. Błagam by tylko wypalił. Ten jeden jedyny raz, niech coś pójdzie po mojej myśli.
Wychodząc z łazienki, usiadłem obok łóżka, opierając o nie plecy z Raven tuż obok. Tak jak zawsze robiłem u siebie w pokoju. Tylko, że łóżko stało w niewielkiej wnęce, było o wiele większe niż obecne, a pokój przestronniejszy. Ciekawe co się z nim stało, skoro już tam nie mieszkam. Może Bridget faktycznie go sobie przywłaszczyła? Nic do tego nie miałem, bo on kojarzył mi się nie za dobrze, tak jak wszystko tam, choć był też jedynym miejscem, gdzie miałem absolutny spokój.
- Będziesz musiała jeszcze jakiś czas pobyć sama - odezwałem się, patrząc na śpiącego psa z opartym pyskiem o moje nogi - A potem zabiorę cię ze sobą.
Nie wiem ile tak siedziałem, ile jeszcze myślałem o tym wszystkim, łącznie z propozycją Milesa. Został mi tydzień na decyzję. Z tą myślą zasnąłem.
Wstałem bardzo wcześnie rano, zmęczony i niewyspany, ale czując się o wiele lepiej niż wczoraj wieczorem. Zjadłem śniadanie, próbując się nie rzucać w oczy, co mi się udawało. Po tylu latach praktyki, chyba miałem to wyćwiczone. Albo to ludzie nie zwracali na mnie specjalnie uwagi, bardzo prawdopodobne. Zabierając wszystko ze sobą i żegnając się z Raven, która patrzyła na mnie z takim wyrazem. Ten pies chyba naprawdę ma duszę. Wsiadłem do auta, nastawiając lusterko. No dobra rodzinko, czas się ostatecznie pożegnać.
Jazda z Londynu do Aberdeen, to prawdziwa udręka. Długa udręka. Od razu przypomniało mi się, jak jechałem pierwszy raz do akademii. Tylko, że ta droga była przyjemniejsza ze świadomością, że zostawiam wszystko za sobą. A teraz do tego wracam. Co za zamknięte koło.
Zostawiłem samochód nieco dalej od domu, spodziewając się, że i tak by mnie nie wpuścili. Stanąłem przed i... no właśnie, i co dalej?
Nie chciałem tu przyjeżdżać. Miałem mieć to już za sobą, nigdy nie wrócić w te strony, zapomnieć o tym jak bardzo nie znoszę widoku sztucznych uśmiechów. Ale to tylko ja. Pamiętaj. Nie będzie tam nic sztucznego, bo oni okażą ci swoje prawdziwe emocje. Choć szczerze mówiąc, wolałbym gdyby była tylko Samantha. Raczej z Jasonem nie cieszylibyśmy się na swój widok. O ile kiedykolwiek, patrząc na siebie, widzieliśmy coś więcej niż tylko przypomnienie sobie o tym jak bardzo się nie lubimy, ale dla dobra całego świata, musimy wytrzymać swoją obecność.
Szybkim krokiem, choć nigdzie mi się nie spieszyło, chciałem dojść do budynku, zabrać potrzebne dokumenty, które były całą przyczyną wszystkiego i wyjść. Wrócić do Anglii, oddać papiery do sekretariatu i znów uśmiechnąć się w poczuciu wolności. A to miejsce mnie przygniatało. Nie dziwię się, że przez ten czas nie potrafiłem przyzwyczaić się do lekkości wszystkiego, skoro przez dosyć spory kawał czasu siedziałem między czterema ścianami albo w ciemnych kątach ulic.
Zapukałem do drzwi, przypominając sobie, że właściwie to mam klucze od domu. Ale to nie był już mój dom. Nigdy nie był. Nawet sentymentalnie. Czułem się tutaj jak ktoś obcy. Dlatego pukałem.
Ogromne drzwi otworzyły się. Stała w nich młoda pokojówka i zarazem opiekunka domu jak i Bridget. Rodzice stwierdzili, że podczas ich nieobecności, młoda zwyczajnie olewała by obowiązki szkolne, dlatego wynajęli kogoś kto by jej pilnował. Jednak to i tak nic nie dawało. Bridget była na tyle zmanierowana, że traktowała wszystkich z góry, nie przejmując się nawet tym, że opiekunka dzwoni do jej rodziców. Czyli wszystko co mogła jej zrobić. Dziewczyny wchodziły i wychodziły, za każdym razem się nie sprawdzając. Według oczywiście państwa Henderson. Ale co one mogły?
- Dzień dobry... - zawahałem się, nie wiedząc co właściwie mam jej powiedzieć. Byłem umówiony z panią Samanthą? Jakbym jej nie znał przez okrągłe osiem lat. Mieszkałem tutaj? Nie, zbyt... pozbawione sensu. Nabrałem głęboko powietrza do płuc, mierząc się wraz z pokojówką wzrokiem, gdy za rogiem wychyliła się szczupła sylwetka Samanthy. Podziękowała młodej dziewczynie i podeszła do drzwi. Momentalnie się wyprostowałem. Tak jak byłem uczony.
- Witaj Joshuo - nie zmieniła się przez ten czas. Te same czarne loki, zmęczone od pracy i problemów oczy, wyprostowana niczym u damy sylwetka, bo ona obowiązywała zawsze i wszędzie, ubiór inny, ale nie rzucający się w oczy. Jedynie może widoczny brak obrączki na jej placu zbudził we mnie jeszcze bardziej mieszane uczucia. Rozstali się? Niemożliwe. Chociaż? Nie, wtedy jego auto nie stałoby na podjeździe. Ale ona nigdy nie zdejmowała obrączki... chyba, że tylko gdy była w domu, nie czuła potrzeby noszenia jej na palcu. Potrząsnąłem głową.
- Witaj Samantho. Przyszedłem po te papiery, o których rozmawialiśmy - kobieta odsunęła się, otwierając szerzej drzwi, tym samym zapraszając mnie do środka. Znajomy zapach wgryzł się w mój nos, widok zakuł oczy. Wszedłem do środka, przypominając sobie jak żegnałem się z tym miejscem. Jak za każdym razem, gdy tędy wchodziłem, mówiłem cicho w głowie "Nienawidzę tego".
- Powinny być w dokumentach ojca - odparła obojętnie, mijając mnie - Idź na górę do jego gabinetu. Trzecia komoda od lewej, dolna półka - poczułem jak moje palce się zaciskają, a serce zaczyna mocniej, szybciej bić. Nigdy tam nie wchodziłem. Nigdy nie mogłem tam wchodzić. Miałem absolutny zakaz chociażby zaglądania do tego pomieszczenia i choć zżerała mnie ciekawość, nigdy nie odważyłem się tego zrobić. Tylko raz. Tylko raz zdołałem przekroczyć próg, ale natychmiast zostałem stamtąd wypchnięty. A nauczka była na tyle silna, by poskromić pokusę. Czułem jak na samą myśl trzęsły mi się ręce, na całe szczęście Samantha stała odwrócona. Wziąłem kilka głębokich wdechów, przecierając kark. Ostatecznie zwróciłem się w kierunku korytarza. Zanim jednak udałem się do gabinetu, zatrzymał mnie cichy głos kobiety.
- Zmieniłeś się... - był delikatniejszy niż zazwyczaj. Niż kiedykolwiek. Pierwszy raz zmusił mnie do zatrzymania się. Ponownie przestraszył. Zdziwił. Zaskoczył. Dotknął w duszę... Jakkolwiek to określę, nic nie wyrażało tego uczucia. Odwróciłem się, mierząc ją spojrzeniem. Stała oparta o ścianę z nadal spokojnym wyrazem twarzy. Widząc jednak jak się w nią wpatruję, niby obojętnie, uniosła kąciki ust - Wyglądasz jakoś... inaczej. Tak... żywiej, nabrałeś kolorów i emocji... Tak jak wtedy, gdy poznałeś Millie...
- Tak... - natychmiast jej przerwałem. Uważałem, że nie ma prawa wypowiadać tego imienia, a tym bardziej wspominać o niej. Nikt nie miał, bo nikt jej nie znał. Tylko ja - Anglia to piękne miejsce. Powinnaś się tam wybrać - z trudem uśmiechnąłem się w odwzajemnieniu.
- Czyli to Anglia tak na ciebie zadziałała? - milczałem, nie wiedząc co powiedzieć. W końcu nie przyjechałem tutaj spowiadać się, a po dokumenty. Tylko i wyłącznie.
- Mam jeszcze ważne spotkanie - skłamałem - Wezmę tylko to co mi potrzebne i muszę jechać - odwróciłem się i skierowałem od razu w stronę gabinetu.
Poczułem ulgę, gdy zniknąłem zza ściany, słysząc jak kobieta kręci się po kuchni. Wspomnienie o Millie było dla mnie ciężkie. Automatycznie wracały wspomnienia odejścia od całego ówczesnego, życiowego burdelu, widok młodej dziewczyny marnującej sobie w ten sam sposób zdrowie i życie, potem wyciągnięcie z tego wszystkiego, chęć do ponownego spróbowania, pozostawienia przeszłości... i mimo wszelkich starań, wymagań jakie wobec siebie stawialiśmy, to ona nie dała rady. I to wszystko przez jedną osobę, przez ojca, potać, która powinna ją wspierać, kochać. Osobę, która chyba miłość widziała jedynie w alkoholu, która śmiercią córki, jedynej córki nie przejęła się w żaden sposób. Nawet nie pojawiła się na pogrzebie. To on powinien zginąć, nie ona. Należało mu się. A ja? Nawet nie mam odwagi iść tą samą ulicą, na której znajduje się ich dom.
Samantha zachowywała się jakby nic nigdy nie zaszło odkąd byłem tu z Milesem. Nie żebym się temu dziwił, to było dla nich naturalne. Unikanie prawdy, choć normalny człowiek wykrzyczałby to prosto w twarz. W takim razie oni nie są normalnymi ludźmi. Podejrzewam, że to jakieś zmutowane cyborgi. Nie ważne.
Długi korytarz ciągnął się w nieskończoność teraz, podczas gdy kiedyś przechodziłem go z szybkością światła, chcąc się znaleźć na górze. Za każdym razem przyglądałem się obrazom wiszącym na ścianie w równym rządku, zakupionych przez Samanthę. Posiadała zamiłowanie do sztuki, uwielbiała klasycyzm, równie mocno jak modernizm. Uważałem, że to się ze sobą gryzie, ale każdy ma swój gust. W końcu jako nastolatek, było mi obojętne co się gdzie znajduje. Ignorowałem otaczającą mnie przestrzeń, widząc jedynie swoje cztery ściany pokoju i okno jako wyjście na świat.
Złapałem za klamkę drzwi, które wzbudzały we mnie jak zawsze niepokój. Przekręciłem, słysząc charakterystyczne kliknięcie i pchnąłem do przodu. Otworzyły się bezszelestnie, ukazując ciemny jak cały ten dom pokój, utrzymywany w matowych kolorach ciemnego brązu, jedynie sufit był biały. Naprawdę. Wszystko tu było ciemne, pomijając pomniejsze szczegóły takie jak lampka czy dokumenty, które naturalnie mają inny kolor. Było tu także strasznie pusto. Zawsze miałem wrażenie, że gabinet powinien być pełen. Przecież w nie jednym byłem i nie jeden widziałem. Ten natomiast stanowił jakby zaprzeczenie. Owszem, stojące teczki, podzielone według zasady mężczyzny na półkach ogromnych szaf, segregatory jak żołnierze w szeregu, ówdzie również elementy sztuki i jakiejś rzeźby. Nawet roślinka miała swoje miejsce, nie miałem pojęcia co to, nie znam się na kwiatach, ale było ogromne i jakby próbowało nadać temu miejscu życia. Jednak nieskutecznie. Zamknąłem za sobą drzwi, starając skupić się jedynie na tym co muszę wziąć. Trzecia komoda od lewej... dolna półka. Tak, chyba tak. Nie zwracając uwagi na nic, podszedłem bliżej, pochylając się i otwierając drzwiczki. Wyciągnąłem wszystko, nie chcąc nawet wiedzieć czego dotyczy pozostała część papierów. Szukałem tylko swoich, aby zaraz wyjść i zniknąć z tego miejsca raz na zawsze. Nie było problemem, znalazłem je, zabrałem i właściwie to już miałem z powrotem chować wszystko, gdy mój wzrok przyciągnęła teczka pod spodem. Przez chwilę walczyłem z własnym sumieniem, czy może nie lepiej było ją zostawić i nie wgłębiać się w nic, ale wypisane czarnym pisakiem moje imię było tak mocno kujące w oczy, że odłożyłem na bok dokumenty, po które przyszedłem, złapałem szarą teczkę w dłoń i usiadłem na krześle, przyglądając się jej. Nic nadzwyczajnego. Zwykły kawałek papieru z moim imieniem. Zajrzeć?
Nigdy nie byłem z natury ciekawy. Uważałem, że ciekawość dziecka to nie to samo co ciekawość w moim wieku. Jej definicja różniła się od wieku osoby posiadającej. Otworzyłem teczkę. Wszystko normalne. Akt urodzenia wraz ze przysposobieniem, orzeczenie sądu w sprawie adopcji i wszystko co było związane z papierkową robotą. Zastanawiałem się dlaczego tak właściwie mnie adoptowali skoro nigdy za mną nie przepadali. Nie zależało im na mnie. Myśleli, że będę taki jak oni, nie biorąc nawet pod uwagę faktu, że jestem od innych rodziców, a geny to geny. Bridget jest ich córką, jest przynajmniej podobna do nich w niektórych aspektach. Ja różniłem się dramatycznie od ich dwójki. Oni mieli ciemne włosy, niemal czarne, o wiele ciemniejszą karnację, ze względu na to, że pochodzenie było inne. Samantha miała rodzinę w Bułgarii, sama więc nie była rdzenną Szkotką, a kiedy jeszcze mieszkali w Norwegii, narzekała z powodu zimna. No może oczy się zgadzały. Jason miał identyczne. Tak samo brązowe jak ja. Nigdy nie patrzyłem mu prosto w nie, ale zdążyłem się im przyjrzeć. Ogólnie jeśli by tak spojrzeć dłużej... to okropne i sam nie wierzę, że to przyznaję, ale byliśmy nawet, w pewnych aspektach wizualnych podobni. Mimo wszystko jednak inni. Cholera wie tę biologię.
No to w sumie niepotrzebnie wyciągałem ten spory kawał kartonu. Bez sensu nawet się tym interesowałem. Tylko sprawiło, że znowu zagłębiłem się w swoich myślach, a co gorsza zacząłem siebie samego porównywać do ich wszystkich.
Miałem zamykać, ale z rozkojarzenia wypuściłem z rąk teczkę, która spadła na podłogę, wyrzucając z siebie całą zawartość. Fuck, Jason się wścieknie jak zobaczy jakąkolwiek zmianę. Cholerny pedant.
Pochyliłem się nad leżącymi papierami, starannie je składając po kolei w dłoniach. Do czasu, gdy nie zobaczyłem pozostałej zawartości, która była ukryta pod tymi wszystkimi regulacyjnymi dokumentami i orzeczeniami psycholog. Odłożyłem to wszystko na biurko, wpatrując się nieprzytomnie w literki, które układały się w słowa. Tu było wszystko. Wszystko co było związane ze mną, z moją przeszłością. Druki, notatki, informacje, papiery spadkowe dotyczące całego majątku moich rodziców, cała reszta rzeczy, które bezpośrednio dotyczyły mnie. A po przeczytaniu tylko niektórych wraz z poszczególnych kartek, natykając się na ten jeden moment, który został przeze mnie przyswojony zbyt szybko bądź wcale nieprzyswojony, po nim po prostu zamarłem. W tym momencie spadło na mnie milion pytań, czyli jeszcze więcej niż dotychczas miałem. Nie wierzę, że to może być prawda. Świat nabrał dla mnie tempa, ale ja sam tkwiłem w miejscu nieruchomo, a czas zaniknął. Po kilka razy czytałem jedno zdanie po kolei, upewniając się czy ono naprawdę jest napisane. Oni to ukrywali... zataili wszystko. Nie wyjaśnili, nigdy nie powiedzieli, nawet nie wspomnieli o tym. Zgarnąłem dłonią notatki napisane przez samego Jasona, wyrwane z zeszytu dawno dawno temu. Widać po dacie. Przez te dwadzieścia dwa lata...

8 kwietnia 1996
Nie mam pojęcia co robić. Ona naprawdę jest w ciąży. Początkowo nie wierzyłem, że dziecko może być moje. Przecież jest zwykłą dziwką. Widzę i wiem doskonale, że jej nie zależy na nim, tylko na pieniądzach, które posiadam. Dla świętego spokoju, nakazałem jej zrobić test na ojcostwo, nawet zapłaciłem za to. Modliłem się, aby jednak to nie była prawda. Niestety, wyszedł pozytywny. To jest moje dziecko. Obiecałem jej wsparcie finansowe, załatwiłem nawet pracę, byleby nic się nie wydało. Zgodziła się, co mnie nie dziwi, bo zaoferowałem naprawdę dużą zaliczkę.

18 listopada 1996
Dzisiaj widziałem po raz pierwszy mojego syna. Wiem, że nie będę chciał go widzieć więcej. Pieniądze będę przekazywał dalej, ale nigdy już nie chcę mieć styczności z niczym związanym z nim i jego matką. Sam mam swoje życie, żonę, także syna, który potrzebuje ojca na wyłączność.

Nie wierzę. Nie wierzę, że... że on był w stanie to napisać takim spokojnym językiem. Tak po prostu... u siebie... w zeszycie. Złapałem następną notatkę, jakbym właśnie uzależnił się od poznania prawdy. Serce łomotało mi jak szalone, umysł krzyczał przestań, ale nie dopuściłem nikogo. Czytałem dalej.
12 czerwca 2010
Próbowałem zobaczyć w nim moje dziecko, ale nie potrafię. Za każdym razem, gdy na niego patrzę, widzę kobietę, z którą się przespałem i czuję do siebie odrazę. Zarówno także i do niego. Nie jestem w stanie traktować go jak syna, jedyne co mogę mu dać to miejsce, w którym może mieszkać i podstawowe rzeczy, które być może pomogą mu dorosnąć.

4 grudnia 2010
Moja żona o wszystkim wie. Pewnie mnie nienawidzi za to co jej zrobiłem. Pewnie chciałaby rozwodu, ale ze względu na naszą córkę, musimy pozostać rodziną. Po drugie majątek. Jesteśmy dopełnieniem siebie. Ale nic nie wygląda tak samo. I to przez niego.

Wiele notatek później, mówiących o różnych rzeczach, mniej ważnych, które przeleciałem tylko wzrokiem, czytając zaledwie pomniejsze urywki z nich. Na następnej za to przyciągnęła mnie data. Nie było to żadne święto, urodziny, czy nawet coś co warto zapamiętać. Tego dnia odbyło się spotkanie dyrektorskie. Tego samego dnia po raz pierwszy poczułem większą nienawiść do tego wszystkiego, niż byłem zdolny sobie wyobrazić. Wtedy poczułem jak bardzo i mnie Jason musi nienawidzić, skoro był zdolny okazać to w najmocniejszy sposób, w jaki człowiek tylko może wyrazić woje uczucia.

30 marca 2011
Nigdy nie czułem się tak jak dzisiaj. I nie wiem, czy to zwykłe wyrzuty sumienia, czy wewnętrzny żal i gorycz, które mnie obecnie zżerają. W życiu nie podniósłbym ręki na nikogo, ale wtedy nie byłem w stanie się powstrzymać. Teraz już wiem, że nigdy nie będzie tak jak to sobie wyobrażaliśmy.

- To niemożliwe... - pokręciłem głową, zagryzając z całej siły wargę. Próbowałem nabrać powietrza do płuc, ale coś mi utrudniało w tym. Podniosłem się z krzesła, podpierając o biurko. Ułożyłem z powrotem wszystko w teczce, zwieszając głowę nad ciemnym drewnem. Muszę tam iść. Jeśli to prawda, to oni sami muszą mi to powiedzieć. Tak jak ludzie. Jak osoby, które mieszkały ze mną przez osiem lat i nie pisnęły ani słówka o tym wszystkim. Nie chcę żyć w niewiedzy o mojej przeszłości, która była zmyślonym kłamstwem. Ciężko wyszedłem z gabinetu, tym razem już nie wracając uwagi na korytarz. Wszedłem powoli do kuchni i stanąłem w przejściu, patrząc na Samanthę. Czekałem aż sama się odwróci, przez ten czas myśląc, jak matka dziecka, może żyć ze spokojem i świadomością tego wszystkiego. Jak może pracować i traktować mnie jak człowieka mniej wartego od wszystkich wokół? Spojrzała na mnie i momentalnie zamarła. W ciszy patrzyliśmy na siebie, lecz ona nie wiedziała o co chodzi. Zmierzyła mnie spojrzeniem i odchyliła usta w celu zapytania mnie o co chodzi. Uniosłem dokumenty do góry.
- Wyjaśnisz mi to? - mój głos drżał, choć próbowałem go uspokoić - Albo chociaż powiedz mi... jak możesz żyć z tym wszystkim? - wypowiedziałem to niemal szeptem, nie dostając jednak odpowiedzi. Kobieta przygryzła wargę, podchodząc bliżej, zanim jednak coś powiedziała, do pomieszczenia wszedł Jason. No proszę, człowiek gorszy od wszelkiego robactwa, raczył się pojawić. W samą porę.
- Co ty tutaj robisz? - zmarszczył brwi i spojrzał na mnie gniewnie. Dzieliła nas odległość całej ogromnej kuchni, ale jego głos był na tyle donośny, bym miał wrażenie, że znajduje się tuż obok - Co to jest? - mężczyzna zacisnął usta, nie spuszczając ze mnie spojrzenia. Był taki zimny w wyrazie, że gdyby tylko podniósł głos to chyba oddałbym mu tę teczkę. Ale to co w niej było... to nie mogła być prawda. Po prostu do brzmiało jak wypisane kłamstwa na papierze - Joshua, oddaj mi to - powiedział twardo, ale nie takim tonem jak się spodziewałem. Zamrugał oczami, znajdując się przede mną i wyciągając rękę w przód. Odsunąłem się na krok do tyłu, uderzyłem o szafkę, która zablokowała mi dalszą drogę. A na bok nie byłem w stanie przejść.
- Co to za dokumenty? - ponowiłem pytanie, a Jason widząc, że jego prośby nie zdadzą się na nic, wyprostował się, patrząc na swoją małżonkę. Ona wiedziała. Ona też o tym wiedziała. Co to jest, czego dotyczy i dlaczego... dlaczego te papiery są tylko o mnie. I przez to wyglądała na przerażoną - Możecie mi do cholery wyjaśnić o co tu chodzi!?
- Nic istotnego - kłamał. Nie wiedział, że zdołałem przeczytać większość treści na poszczególnych stronach. Zarazem druków jak i jego własnych notatek - Po prostu mi to oddaj - był śmieszny w tamtym momencie. Oddać? Nigdy w życiu. To mój dowód. Dowód na ich upadek niżej niż jakikolwiek człowiek mógł kiedykolwiek upaść.
- Nie - postawiłem się, kręcąc powoli głową. To już drugi raz kiedy to zrobiłem. I nadal czułem gdzieś wewnątrz, że nadal się go boję.
- Musisz mi to oddać - warknął.
- Jason! - krzyknęła kobieta, sprawiając, że obydwoje na nią spojrzeliśmy. Przetarła oczy, tak jakby chciała płakać, ale nie mogła - Powiedz mu.
- Zwariowałaś!?
- Powiedz mu do cholery! - wbiła spojrzenie w męża. Oparłem się ręką o ścianę na tyle niewidocznie by nie sprawiać wrażenia załamanego - Żyjemy z tym od ponad ośmiu lat i to z twojej winy... - w jej oczach zauważyłem łzy, które spłynęły po policzkach. Byłem przerażony. O czym oni mówili? Mężczyzna przetarł twarz i usiadł na krześle. Samantha podeszła do niego z błagającym wyrazem twarzy - Proszę. Nie wytrzymam dłużej. On musi wiedzieć. Wiedziałeś, że kiedyś to się wyda - usiadła obok i skierowała na mnie spojrzenie. Odsunąłem krzesło i usiadłem naprzeciwko nich.
- Więc? - zacząłem, kładąc teczkę na stole.
- Co chcesz wiedzieć? - spytał, unosząc głowę.
- Wszystko - nie dałem mu zacząć kolejnego zdania - Wszystko od samego początku. Począwszy od mojego urodzenia, a skończywszy w momencie, gdy się tu znalazłem. Co się przez ten czas działo? Jak to możliwe? Chcę wyjaśnienia, co znaczą te wszystkie dokumenty.
- To był przypadek... - westchnął - Pojechałem na spotkanie, byłem w Bergen jakiś czas... po jednym ze spotkań, poszedłem z przyjacielem do klubu i tam spotkałem twoją matkę... Skąd miałem wiedzieć, że zajdzie w ciążę? - głupie pytanie. Na przykładzie wszystkich tych, którzy mieli podobnie. A nie, przepraszam. Przecież szanowny pan biznesmen nie wie jak to żyć z ludźmi, bo jest lepszy niż wszyscy inni - Dowiedziałem się po jakimś czasie. Wykorzystała to, że będzie miała dziecko z bogatym człowiekiem, więc zażądała pieniędzy...
- I wszystko to jej wina - zarzuciłem, patrząc na niego z obrzydzeniem - Oczywiście, bo czyja?
- Myślisz, że gdyby nie to, to nadal byś żył? Że nie porzuciłaby ciebie bądź wcześniej nie zabiła?
- Mam ci dziękować?
- Daj mi skończyć... - odwróciłem wzrok, nabierając powietrza do płuc - Dałem jej tyle ile oczekiwała pod warunkiem, że nigdy nie pokaże swojego istnienia. Zgodziła się na pomoc do pewnego momentu zaproponowanego przeze mnie. W wieku dwóch lat zabrali cię razem z przyrodnim rodzeństwem do domu dziecka. Dowiedziałem się o tym i nie przysyłałem już więcej pieniędzy. Wiedziałem, że jak już, to trafisz do normalnej rodziny. Przez ten cały czas było wszystko dobrze, dopóki... - przerwał i spojrzał na Samanthę, która od razu spuściła spojrzenie. To wszystko powoli układało się w całość.
- Dopóki moi rodzice nie zginęli - dopowiedziałem, czując jak powoli blednę, bawiąc się z nerwów moimi dłońmi.
- Pełno było o tym w gazetach. O tym całym wypadku i przeżyciu dziecka. Nikt nie wierzył, że to możliwe, ale jednak. To był przypadek, gdy dowiedziałem, że rzekomy chłopiec jest moim synem. Joshua... ten wypadek... ja naprawdę nie widziałem tego auta - w tym jednym momencie, poczułem jakby ktoś właśnie wbił mi ostry nóż w plecy, przebijając samo serce. Spojrzałem na niego, myślami jednak nie będąc tutaj. One krążyły gdzieś pomiędzy wspomnieniami. Momentem, w którym straciłem rodzinę, widokiem ogromnych świateł i hukiem uderzającego o siebie metalu. Czułem jak wszystko na powrót się we mnie wbija, tak samo jak wtedy w aucie. Nie widziałem ich twarzy, ale widziałem jak się nie ruszają, nie mając pojęcia o ich śmierci - Przez rok badałem tę sprawę, bo czułem jak moje sumienie nie daje mi spokoju. Nie myślałem, że okażesz się moim synem, adoptowanym przez państwo Sellbaerg.
- Przecież... to była ciężarówka...
- Musiałem zostawić auto w połowie drogi, a mój przyjaciel akurat jechał w tę samą stronę. Pracuje w firmie, chciał mnie podwieźć. Był zmęczony, a ja zgodziłem się go zmienić...
- Zabiłeś ich - jedna jedyna łza zleciała po moim policzku. Nie rozumiem, jak można mówić o takiej rzeczy z takim spokojem - Przecież... przecież człowiek odpowiedzialny za wypadek... on siedzi w więzieniu... od dawna... - nie odpowiedział nic - To znaczy, że wrobiłeś go? Niewinny pokutuje za coś, czego nie zrobił, a ty cieszysz się życiem i jeszcze masz czelność patrzeć mi swobodnie w oczy!?
- Daliśmy tobie możliwość życia! Też straciliśmy syna kiedyś...
- Josh, w tym wieku mało jakie dziecko jest adoptowane. Jason wiedział, że jesteś jego synem... - wtrąciła Samantha. To oczywiste, że będzie go broniła, nawet jeśli doskonale wie, że jej mąż jest mordercą.
- Wolałbym siedzieć w domu dziecka niż być tutaj. Tam... tam przynajmniej byłbym normalny... nie władował się w to gówno jakim były narkotyki. Może nie miałbym rodziców, domu, pieniędzy, czegokolwiek... Wiesz o co prosiłem przez ten cały czas? O odrobinę zainteresowania, cząstkę miłości, której potrzebuje każde dziecko - pochyliłem się nad stołem w jego stronę - Ale ty wolałeś pokazywać mi, jak bardzo mnie nienawidzisz, a teraz próbujesz to wszystko ładnie zatuszować mówiąc, że dałeś mi szansę? Myślisz, że jestem głupi? Że wybaczę wam to wszystko tylko dlatego, że w końcu byliście łaskaw mi powiedzieć prawdę? - wstałem zdenerwowany... nie, zdenerwowany to ja mogę być, gdy coś mi się nie udaje, gdy na przykład pociąg spóźni się, gdy złapię gumę na autostradzie, ale nie teraz - Wnioskuję, że wcale nie zamierzaliście mi powiedzieć - to było oczywiste. Jako zastępczy rodzice potrafili mi powiedzieć, że się mnie wstydzą, więc jaki problem w powiedzeniu mi tego jako prawdziwi.
- Nie chcieliśmy abyś znał prawdę - ton Jasona nagle się zmienił, a on sam zobojętniał, tak jakby przez tę chwilę, przemyślał wszystko i stwierdził, że i tak mu nie zależy, więc dlaczego miałby się czymkolwiek przejmować. A w tym przypadku mną - Jak myślisz, co byś wtedy zrobił? Wtedy... kiedy non stop szlajałeś się z tymi ludźmi pozbawionymi honoru i sam go traciłeś. Pozbywałeś się swojej godności i szacunku, tak samo jak te wszystkie dziwki w klubach. Twoja matka była identyczna - podszedłem do parapetu, przeczesując swoje włosy. Nie mogłem jej bronić, ale prawdopodobnie mogła być lepsza od nich. Jakkolwiek to brzmi.
- To ty do tego doprowadziłeś! Wiesz co... zauważam tu pewien paradoks. Kto poszedł do klubu i przespał się z pierwszą lepszą, zdradzając swoją żonę niczym pozbawiony skrupułów egocentryk, potem ją okłamując, że ma dziecko na boku z inną, wsadzając niewinnego przyjaciela za kratki, choć to on powinien się znaleźć na jego miejscu i przez całe życie pokazując swojemu bękartowi jak bardzo czuje do niego odrazę? - odwróciłem się, teraz patrząc prosto w oczy Jasonowi, który momentalnie pojawił się przede mną. Mam się go bać? Po tym co zdążyłem się dowiedzieć? - I co mi zrobisz? Ponownie uderzysz? - przez tę chwilę starałem się dostrzec między nami podobieństwo. Skoro jest moim ojcem, musi jakieś być, choć doskonale wiedziałem, że jeśli się ich dopatrzę, będę cierpieć jeszcze mocniej. Ale czułem potrzebę wyszukania ich. Najdrobniejszych szczegółów. Miałem tylko nadzieję, że ich nie znajdę i jakiś wewnętrzny głos powie mi "Uf, całe szczęście. Dobrze, że się w niego nie wdałeś", ale po tej myśli, nagle zobaczyłem jedno, zasadnicze podobieństwo, o którym przecież wiedziałem. Oczy. Identyczne, jakby moje własne odbicie. Tylko wyraz się nie zgadzał. Moje starały ukryć cały ten huragan po wszystkim czego się dowiedziałem, buzującą adrenalinę, przerażenie z wynikającego podobieństwa naszej dwójki, a jego były niewzruszone, mimo tego, że również był zdenerwowany tym, że się dowiedziałem - Od zawsze uważałem cię za normalnego, przeciętnego człowieka, ale teraz jesteś nikim, nic nie znaczącym zerem, do którego to ja czuję odrazę - widziałem jak zaciska pięści, mimo to nie spuściłem z niego spojrzenia, które delikatnie już ochłonęło. Nie ze względu na mój nachodzący spokój, wkurzonego Jasona czy też Samanthę, ale nie będę zachowywał się jak ostatni palant przy Bridget. To jej ojciec. Nie będzie patrzeć na nic czego bym nie chciał żeby widziała. Mężczyzna nie odpowiadał. Przez cały czas miał wlepione we mnie spojrzenie, które ja musiałem odwrócić, bo na widok jego oczu robiło mi się nie dobrze. Nigdy nie miałem odwagi tak na niego patrzeć. Nigdy mu się nie postawiłem, nawet jeśli nie raz byłem pijany czy naćpany, po prostu wolałem się nie odzywać niż rzucić mu wyzwanie. Jednak teraz miałem do tego pełne prawo. I czułem cholerną satysfakcję z tego powodu, że mogę mu mentalnie splunąć w twarz. Pokręciłem głową, przerywając zatrważającą ciszę w mieszkaniu. Minąłem go, zabierając kurtkę z krzesła.
- Joshua - poczułem jak Samantha chwyta mnie za ramię, ale natychmiast wyrwałem rękę i odsunąłem się od nich wszystkich jak najdalej. Chcę uciec. Pragnę jednego - po prostu zostawić to wszystko w cholerę. Zapomnieć te osiem lat i widok uderzającej ciężarówki, kiedy dowiedziałem się prawdy. Zapomnieć jak bardzo pogrążałem się w sobie od momentu, gdy poszedłem do szkoły. Zapomnieć poznania dziewczyny, która mogła naprawić moje życie, poprzez naprawienie swojego. Zapomnieć wszystkiego. Amnezja była tak bardzo idealnym wyjściem z tej sytuacji, że na myśl przyszło mi nawet żeby to zrobić. Żeby do niej doprowadzić. Ale nie mogę. Bo coś chce abym tego nie robił. Abym nawet o tym nie myślał. A ja chcę... chcę się napić. Muszę się napić... Ja... czuję, że... ta mała dawka alkoholu... ona... ona może pomóc. Wychodzę z domu, zostawiając ich w środku i zatrzaskuje za sobą drzwi. Zimne powietrze uderza mnie w twarz, doprowadzając do tego stopnia, że łzy, które cisnęły mi się przed chwilą do oczu, po prostu znikają w kanalikach. Biorę głęboki oddech, zamykając oczy. Przez chwilę pragnąłem, żeby to okazało się snem, jakąś chorą iluzją, hologramem, wytworem wyobraźni, jednak gdy otwieram oczy nadal stoję na tej ulicy, a za sobą mam ten dom. To samo kłamstwo, imitację idealności, która musiałem osiągać. Jason... Jason jest moim ojcem. Prawdziwym ojcem. Biologicznym. Ojcem, który zabrał mi mojego jedynego, uważanego za prawdziwego rodziciela. Ojcem, który zostawił przypadkową kobietę z klubu. Ona zaszła w ciąże. I urodziła mnie.
Próbowałem to sobie wszystko posklejać, choć pamiętałem to jak przez mgłę. Właściwie to nic nie pamiętałem. Jej wyglądu, wiedziałem tylko, a właściwie podejrzewałem, dlaczego Jason mnie tak nienawidził. Zbytnio przypominałem mu kobietę z klubu, z którą wpadł, której zrobił dziecko. Myślał, że na tym się skończy, ale widocznie, gdy się dowiedział o tym, że zabił jego rodzinę, postanowił przyjąć. I przez pieprzone osiem lat, traktować je jak kogoś, kto nie potrzebuje niczego, prócz zapewnienia dachu nad głową. Wolałbym go nie mieć. Przetarłem twarz, idąc ulicą i nie zwracając uwagi na nic. Z wbitym spojrzeniem w ziemię, szedłem przed siebie. Nie mogę tak non stop iść. Skręciłem nawet nie wiem gdzie. Stanąłem w tej wąskiej uliczce i obojętnym wzrokiem krążyłem po jej ciemnych kątach, obserwując rozwalone kartony, pudełka, jakieś stare śmieci i w tym momencie po prostu zacząłem płakać. Kurwa, co się ze mną do cholery dzieje!? Nie chciałem tego robić, ale po prostu słone krople same zleciały po moich policzkach, doprowadzając do ostatecznego złamania się. Oparłem plecy o ścianę, czując, że moje nogi po prostu odmawiają współpracy i osunąłem się powoli na ziemię. Skryłem twarz w rękach, już ostatecznie rozklejając się jak dziecko. Żenujące.
Jesteś żenujący.
Nie masz za grosz w sobie determinacji.
Jesteś beznadziejny.
I słaby.
Przyłożyłem łączący telefon do ucha, czekając aż ktoś odbierze. Odchyliłem usta żeby lepiej mi się oddychało, inaczej nie byłbym w stanie wydusić z siebie żadnego innego słowa. Ściskało mnie w klatce piersiowej. Nie wiem czy to żal, czy smutek, czy wyrzuty sumienia, czy fakt, że on jako jedyny mi został, a teraz ja myślę szczerze o tym by go zostawić. To tak jakbym go właśnie zdradził, po tym co on przeżył, a wiem, że przeżył coś strasznego, po tym jak obiecałem go nigdy nie opuścić, teraz miałem pozostawić po sobie pustkę.
Moje oczy ponownie wypełniły się łzami. Miles, proszę cię, odbierz. Bo nie widząc innego ratunku, już nigdy mnie możesz nie usłyszeć. Charakterystyczny dźwięk odbierania sprawił, że nabrałem głęboko powietrza.
- Joshua?
- Miles?
- Dlaczego nie odbierasz? - po policzku spłynęła mi łza, potem na drugim kolejna. Ale nie może tobie na mnie zależeć. Nikomu nigdy nie zależało. Odkąd straciłem rodzinę, nie spotkałem żadnej dotąd żyjącej osoby, która mnie trzymała.
- Miles... - umilkł, wstrzymując oddech, jednak po chwili zaczął nerwowo oddychać.
- Co się dzieje Josh? - zapytał, a ja chyba już dłużej nie byłem w stanie w sobie trzymać. Oparłem się o barierkę, zaciskając na niej palce i zacząłem płakać. Tak jak wtedy, gdy po trzech dniach leżenia w szpitalu, gdy dopiero po takim czasie do czternastoletniego dziecka dotarło, że stracił rodzinę, znów wyląduje w domu dziecka, że wszystko co znał i kochał, zniknie z jego życia jak za pstryknięciem palców.
- Nie dam rady, Miles. Nie jestem w stanie. Próbowałem... próbowałem bardzo. Tłumaczyłem, wyjaśniałem, gromadziłem, próbowałem zapomnieć... - co chwila słyszałem wypowiadane swoje imię przez słuchawkę telefonu, ale to było jak widok przez mgłę - To wszystko jest pozbawione sensu. Nie chcę tak dalej... Nie potrafię dalej... - przerwałem. Coś mówił, ale nie rozumiałem nic z tych słów - Wiem, że cię zranię... Miałeś rację. Miałeś całkowitą rację co do tego. Twoje obawy były słuszne, nie możesz się wiązać z nikim na dłużej, bo on cię po jakimś czasie zostawia. Tak mi cholernie źle, że próbowałem cię wyprowadzać z tego błędu. A miałeś rację... Przepraszam cię. Cholernie cię przepraszam. Nie wybaczaj mi tego. Nigdy nie możesz mi tego wybaczyć, rozumiesz...
- Joshua... przestań... - dopiero teraz usłyszałem jak nerwowo oddycha. Zagryzłem wargę. Tak bardzo mi na nim zależy, a nigdy nie powinno. Nigdy. Przecież to była żelazna zasada, on ją nałożył, a miałem tylko za zadanie się jej słuchać i trzymać.
- Przepraszam, ja... ja chyba nie mogę z tobą lecieć - rozłączyłem się. Nawet pogoda postanowiła pokazać moją beznadziejność. Spadające z nieba krople deszczu, uderzały o moją kurtkę z impetem. Ziemia stawała się powoli ich zbiorowiskiem. Tak jak moja skóra, po której zaczęły spływać krople nie tylko łez, ale i deszczu. W końcu podniosłem głowę, idąc dalej korytarzem między budynkami. Nadal pamiętam drogę do najbliższego klubu. Nie było daleko. Miejsca dosyć dyskretnie położone. Tak jak mówiłem, okolica należała do bogatszych osób, a tu nie było mowy o żadnej dziurze w społeczeństwie. Nigdzie nie zaznałbym spokoju, jeśli nie tam. Opanowałem się, zamykając oczy i uspokajając wyraz twarzy, jednak to co się działo w środku nawet huraganem nie można było nazwać. Wszedłem do środka.
- Joshua! - usłyszałem znajomy głos barmana, który wyrwał mnie z tego wszystkiego. Jakby nic ie uległo zmianie. Mężczyzna już wtedy był w średnim wieku, teraz wraz z upływem lat jeszcze bardziej posiwiał i przytył. Lubiłem go, on lubił mnie. Nawet nie raz jadłem tutaj obiad na zapleczu, który był przeznaczony dla Samuela, ale po prostu dzielił się, widząc że byłem po wyjątkowo wolnej nocce. Uniosłem kąciki ust, a przynajmniej się starałem, lecz uśmiech i tak wyszedł krzywy. Usiadłem na krzesełku. Znalazł się natychmiast przy mnie i oparł o blat - Jak żeś ty się chłopcze zmienił przez te trzy lata...
- Trzy i pół - poprawiłem go, ale tylko odchrząknął, nie zwracając zbytniej uwagi na moją poprawkę. Zbyt chyba był zafascynowany mną.
- Wydoroślałeś. Kiedy tu przychodziłeś byłeś zaledwie młodym wypierdkiem, zdrowo popieprzonym gówniarzem o łobuzerskim wyrazie twarzy i ciętą gadką - zaśmiałem się, wiedząc że mówi to w żarcie, choć... miał rację.
- Minęło sporo czasu...
- Oj sporo. Teraz wyglądasz wreszcie jak mężczyzna, a nie patyk, który unika fryzjera, chociaż... mam wrażenie, że nadal go unikasz. Nie mogę do teraz rozgryźć co ci robią nożyczki czy też maszynka do golenia - westchnął.
- Ty nie musisz chodzić. Nie masz czego obcinać - mężczyzna dumnie przeczesał swoją łysinę i pogroził mi palcem.
- Ty, młody... bo wylecisz stąd szybciej niż wszedłeś. To, że masz dobre dwadzieścia lat, nie znaczy, że możesz sobie pozwalać. Nadal jestem dla ciebie per pan Samuel - puścił mi oczko. Uwielbiam tego człowieka. Mimo, że barman w klubie to niezbyt zaszczytna praca, jednak...
- Dwadzieścia jeden - mruknąłem.
- Co burczysz?
- Dwadzieścia i jeden, a właściwie to rocznikowo dwadzieścia i dwa - powtórzyłem, a on podszedł, pochylił się w moim kierunku i spojrzał lodowym wzrokiem w moją stronę.
- Ty mnie synku nie poprawiaj, bo Garry'ego wezwę i cię wykopie - uniosłem dłonie - To czego chcesz, Joshuo? - zawsze zwracał się do mnie bardzo oficjalnie. Był z natury komikiem, a przede wszystkim wiedział kim jestem i gdzie mieszkam. Mówił, że do takiego panicza powinno się wyjątkowo wyniośle mówić. No i chyba to parodiowanie zostało mu do dzisiaj.
- Coś mocnego - jego wyraz twarzy nie wyglądał na zadowolony. Zmierzył mnie spojrzeniem, a ja zacząłem żałować, że tak dobrze mnie zna.
Nie wiem ile zdążyłem wypić, zanim w końcu zdecydował się zadać mi to pytanie.
- Czyli mówisz, że u ciebie wszystko w porządku? - spodziewałem się po nim wszystkiego, ale gry na nieszczerość w wypowiedzi już niezbyt. Nie bawię się w podchody. On również nie ma w zwyczaju. Jeśli chce pogadać, to wprost. Aczkolwiek wolałbym aby nie zaczynał tej rozmowy.
- Dlaczego pan Samuel pyta?
- Bo wyglądasz jakby cię do kałuży wsadzili, albo dopiero co byś z morza wylazł, masz przygaśnięte oczy i zgarbioną sylwetkę, a wierz mi... za długo pracuję przed całymi pułkami alkoholi by nie wiedzieć jak wygląda człowiek, którego coś przygniata - wyjął spory kieliszek i nalał mi whisky. Nie było to najmocniejsze co miał. Jednak ze względu na naszą przyjaźń, po prostu udawał, że jej wcale tu nie ma. Więc jeśli chciałem naprawdę się brzydko określając schlać, musiałem znaleźć inny lokal.
- Po prostu chciałbym się napić legalnie czegoś mocnego, a mój wygląd... cóż, nigdy nie należał do najlepszych...
- A ten swoje jak zwykle. Myślałem, że chociaż trochę zmieniłeś podejście do siebie - gdyby wiedział, że zmieniłem. Ale po tej rozmowie... czułem, że to były kłamstwa. Moja beznadziejność jest wyraźnie widoczna, tylko ludzie uparcie zaprzeczają temu. Wypiłem wszystko, podstawiając mu z powrotem szklane naczynie - Pamiętasz. Już to omawialiśmy.
- To były przypadkowe kobiety. Samuelu, jesteśmy w klubie. Tu wygląd faceta nie gra roli, po prostu zasadą jest seks i pieniądz... taka przykra prawda - wzruszyłem ramieniem, rysując po blacie palcem, lecz nadal czułem na sobie to jego świdrujące spojrzenie. Boże, przestań się we mnie tak wpatrywać.
- Przykrą prawdą jest to, że znowu tu jesteś i pijesz. Przynajmniej tych twoich znajomych nie ma... od, jak to mówicie? Dragów?
- Po prostu chcę się wyluzować - uniosłem głowę ze stoickim spokojem - Od kiedy zabronione mi jest picie?  Od czterech lat bawiłem się w grzecznego chłopca... - przerwałem. Nie, to nie może pęknąć - Poza tym, dawno już nie biorę.
- Trzy i pół roku cię tu nie było... Przez ten czas musiało się wydarzyć u ciebie coś, co odepchnęło chęć sięgnięcia alkoholu i reszty tego świństwa. I nie był to odwyk, czy zmiana otoczenia. Wiem, że cię z powrotem przygnało, bo zaczyna się coś dziać. Coś, z czym nie dajesz sobie rady - umilkł, gdy podszedł następny klient. A właściwie klientka. A jeszcze bardziej poprawnie to jedna z pracownic.
- Robię sobie przerwę - rzuciła pośpiesznie. Samuel kiwnął głową. Spojrzałem na nią kątem oka. Zwróciła na mnie swoje spojrzenie, delikatnie unosząc kąciki ust. Odwzajemniłem uśmiech, wracając do ciekawszego blatu.
- Zrezygnuj zanim znowu znajdziesz takie złe rozwiązania jak wcześniej.
- Zamierasz mi wykładać? Bawisz się w nauczyciela?
- Owszem, zamierzam. A wiesz dlaczego? Bo widzę, że znowu zaczynasz się psuć. Znowu przychodzisz tu, bo znalazłeś powód do załamania się. Nie rób tego Joshua. Już raz to zrobiłeś. Żałowałeś i do tej pory żałujesz. Chcesz powtórki?
- To nie ja wybierałem sobie życie, jasne? To ono dziwnym trafem stwierdziło, że dokopie mi i zostawi na środku ulicy.
- To był twój wybór.
- Ale to nie jest moim wyborem! Nie chciałem, by rodzice umierali, nie chciałem sięgać po to wszystko, nie chciałem nawet poznawać prawdy ani pić, ale życie mnie zmusza do tego! I owszem, poddaję się. Rozumiesz? Poddaję, bo raz już walczyłem i myślałem, że wygrałem, ale dziwnym trafem... los nie pozwala mi się podnieść i przejść do kolejnego przystanku - odsunąłem od siebie whisky i zwiesiłem głowę, bawiąc się skrzyżowanymi ze sobą palcami. Obydwoje milczeliśmy, lecz tym razem ja nie myślałem nad niezręcznością tej sytuacji. Próbowałem ponownie wszystko zrozumieć - Kiedyś... - zacząłem, przyciągając z powrotem uwagę starego barmana - Jak byłem młody i wracałem do domu po tych wszystkich nocnych imprezach... dużo myślałem. Zastanawiałem się, czy gdyby wtedy mnie nie zabrali od biologicznej matki, nie byłoby przypadkiem lepiej. Może by się mnie pozbyła, skoro nigdy o nas nie dbała. Może sam bym poradził sobie do pewnego momentu, ale ze świadomością, że tylko jedna osoba mnie nie kocha. Czy nie byłoby lepiej, gdybym po prostu został w przytułku do osiemnastego roku życia i z wiedzą, że nigdy nie miałem rodziny, zaczął własne dorosłe życie? Bez kłamstw, śmierci i wszystkich tych ludzi, których dotąd spotkałem - z powrotem zbliżyłem szklankę do siebie i spojrzałem w trunek, który drgał w szkle pod wpływem moich trzęsących się dłoni - Może po prostu prawdą jest stwierdzenie, że ludzie, którzy zabrali nas od biologicznej matki chcąc dobra dla trójki rodzeństwa, skrzywdzili ich? Zawsze jest ktoś wychodzący cało i ktoś kto musi oberwać. Więc chyba wypadło na mnie - dopiłem napój i spojrzałem na Samuela.
- Życie każdego doświadcza i nie jest sprawiedliwe. Nigdy nie było. Nie ważne co byś zrobił, ciąg zdarzeń może się zmienić, ale zawsze powróci aby o sobie przypomnieć. Może w innej formie, ale będzie obecne - spojrzałem na niego - Musisz podjąć samodzielnie decyzję co chcesz zrobić. Ale nie załamuj się po raz kolejny, bo możesz z tego już nie wyjść - zabrał ode mnie szklankę z delikatnym uśmiechem i odwrócił się. Ja się przecież nie załamuję. Nie mogę też tu zostać, bo mam nad głową nadopiekuńczą niańkę w postaci barmana. A obecnie oczekuję jedynie spokoju.
Wstałem. Mężczyzna w ciszy obserwował mnie jak wychodzę. Nie ufam ludziom, a co dopiero samemu sobie. Widać co wynikło, gdy to zrobiłem. Skierowałem się do wyjścia, zarzucając na siebie kurtkę. Chłodne powietrze uderzyło we mnie jeszcze mocniej niż wtedy, gdy pospiesznie wychodziłem z domu.
- Odstraszył cię? - usłyszałem głos z boku. Dosyć szorstki jak na kobiecy. Uniosłem kąciki ust i odwróciłem głowę w jej stronę. Ta sama, która podeszła do baru przy rozmowie z Samuelem. Widać, że tutaj pracowała i zrobiła sobie chwilę przerwy. Zmierzyła mnie spojrzeniem i zaciągnęła się papierosem - Chcesz? - wyciągnęła w moją stronę rękę. Odwróciłem głowę w przeciwnym kierunku i uśmiechnąłem się szeroko.
- Nie palę - mruknąłem i znowu na nią spojrzałem - Nie bawię się w to już - spuściła spojrzenie, zaciskając usta w wąską kreskę i głośno westchnęła, ponownie biorąc papierosa w usta.
- Szkoda. Mając twoje DNA może udałoby mi się stworzyć takiego drugiego - wzruszyła ramionami, unosząc głowę. Zaśmiałem się.
- Nie ma tutaj atrakcyjnych facetów na związek?
- Mam dwadzieścia pięć lat i pracuję w burdelu. Spodziewasz się, że utrzymam przy sobie jednego mężczyznę na stałe? - zmierzyłem ją spojrzeniem. Nie dałbym jej dwudziestu pięciu lat, patrząc na niektóre kobiety w jej wieku. Przyznając jednak bez ogródek, była atrakcyjna i stanowiła chyba grupę nieco ładniejszych i bardziej szanujących się... hmm, dziwek?
- Głupie pytanie - prychnąłem pod nosem.
- No właśnie... - zgasiła papierosa, wyrzucając go na bruk. Podeszła parę kroków w moją stronę i niemal oparła się całym ciałem. Więc doskonale wiedziała jak zareaguję i normalne będzie, gdy będę próbował ją złapać aby nie upadła - A ja twierdzę, że nie muszę mieć jednego stałego mężczyzny - przejechała palcem po mojej szyi, zahaczając o bluzkę, którą pociągnęła w dół, zagryzając wargę.
- Nie mam ochoty i czasu na seks - zrobiła smutną minę, którą powtórzyłem, wzruszając ramionami.
- Taka prawda, że każdy facet ma ochotę na seks. Tylko trzeba go odpowiednio rozgrzać.
- Nie szukam desperacko zaspokojenia - pokręciłem głową, opierając ręce na jej biodrach, które przycisnęła do mnie - Mimo, że może na takiego wyglądam.
- Ale ja desperacko chcę ci ulżyć - jęknęła, a jej ciepły oddech, który przesiąknął dymem papierosowym owiał moją twarz. Skrzywiłem się.
- Nie jestem księciem na białym koniu by ratować takie damy z opresji - uniosłem brwi, zjeżdżając spojrzeniem po jej biuście - Jeśli w ogóle potrafiłbym być takim kimś.
- Jakie damy? Damy to masz w tych dzielnicach, które poza swoim domem, pieniądzem i drogimi sklepami nie widzą nic poza. Jesteśmy prostymi ludźmi - przyłożyła swoje usta do moich, po chwili całując, aż wkrótce jej język delikatnie jak na kogoś takiego wsunął się pomiędzy moje usta. Oparła nogę na moim biodrze, którą odruchowo przytrzymałem, powoli jadąc w górę. Napotykając cienki materiał jej czarnej spódnicy, jednak się zatrzymałem, przez co wyczułem jak dziewczyna się uśmiecha rozbawiona - Oj przestań... to tylko dobra zabawa dla rozluźnienia - założyła ręce na mój kark - A tobie się przyda - uniosłem wyżej głowę. Odsunęła się kawałek i chwyciła za rękę - No chodź, pokażę ci coś - pociągnęła za sobą, z powrotem do pomieszczenia, omijając tylko sprawnie osoby będące na drodze.
Przez chwilę czułem momentalne zawahanie i chęć wyrwania ręki, szybkiego zawrócenia i ucieczki. A potem nadeszła myśl, że właściwie nie mam gdzie wracać. Jestem pijany, a powrót do akademii byłby bezsensowny. Nie miałem ochoty na nic z życia codziennego. Wyrwać się? Za pomocą uczucia przyjemności? Tutaj? Na miejscu? Będąc coraz mniej przytomnym?
- Pewnie to nie twój największy grzech - wymruczała mi do ucha zamykając za sobą drzwi. Nie wiem, dlaczego uznałem jej argument za słuszny. Połowa mnie utożsamiała się z tym całkowicie, druga jednak była pełna sprzeciwu. Mimo wszystkiego, mimo wojny, którą prowadziły, druga była słabsza. Pozwalając zdjąć z siebie jeszcze nie do końca wyschniętą kurtkę od deszczu, a potem bluzkę, czując na skórze zimne ręce dziewczyny, pierwsza strona okazała swoją wyższość -  Jak masz na imię? - spytała nagle, popychając mnie na pościel i siadając okrakiem na moich biodrach. Uśmiechnąłem się czując, że nie do końca tracę panowanie. Znaczy... teoretycznie straciłem je już w wejściu do pokoju.
- A czy to ważne? - przewróciła oczami, bawiąc się końcówkami moich włosów.
- Lubię poznawać faceta zanim go zaliczę - roześmiałem się i przechyliłem delikatnie głowę.
- Ty? Jako kobieta?
- Nie bądźmy seksistami. Dlaczego kobieta nie może zaliczać facetów, za to facet już kobiety tak?
- Bo ja nie jestem dziwką? A ty owszem. A twoja praca polega na tym żeby zaspokajać potrzeby przychodzących tu mężczyzn. I poniekąd wywoływać reakcje u innych, tych którzy nie chcą tego robić. Taka różnica.
- To praca jak każda inna. A dla ciebie zrobię to za darmo.
- A jeśli powiem, że mnie nie pociągasz?
- A czy to ważne? Podobno już tu bywałeś i przyznaj sam, że nie sypiałeś z kobietami, bo ci się podobały - zmrużyłem oczy, kiwając delikatnie głową. Proszę, jak dobrze potrafi usłyszeć.
- Całkiem dobrze podsłuchujesz jak na głośną muzykę w tle - zachichotała przeciągle, oblizując usta - Co jeszcze usłyszałaś?
- Jakoś mało mnie to obchodzi... teraz - wpiła się w moje usta, a ja odwzajemniłem każdy ich ruch, czując, że strapienia wylewające się nad kieliszkiem, zaczynają gdzieś powoli spływać. Już niemal miałem przed oczyma Samuela z zawiedzionym wyrazem twarzy. Ale zaraz potem przypomniałem sobie, że w końcu to moje życie i moje decyzje. Więc nawet jeśli sobie je zepsuje, to wyłącznie moja sprawa. I nikt nie powinien mieć tutaj nic do powiedzenia. Za długo słuchałem się zdania innych.
~*~
- Będziesz tutaj wpadał? - założyłem spodnie, zapinając trzymający je na moich biodrach pasek. Sięgnąłem po koszulkę z rozbawioną miną i włożyłem na siebie.
- Niestety nie - pokręciłem głową z cichym westchnieniem, na myśl, że to kolejny, cholerny dzień - Wyjeżdżam. Nie zamierzam zostawać w tej dziurze dłużej. Poza tym... szkoła wzywa - skłamałem i odwróciłem się, widząc jej skrzywienie na twarzy.
- Przespałam się z małolatem - powiedziała oburzonym głosem, gdy podszedłem do łóżka. Pochyliłem się z szerokim uśmiechem, przykrywając nieco bardziej jej nagie ciało. Podparłem się na rękach, mierząc jej twarz spojrzeniem. Przygryzła wargę, na co się cicho zaśmiałem.
- Nikt nie mówił, że będzie ci po tym łatwo - wzruszyłem ramionami, zakładając jej kosmyk włosów do tyłu.
- Czyli co? Wszystko idzie w niepamięć? Cały ten wieczór, boski seks? - złapała za materiał kurtki i przyciągnęła bliżej siebie.
- Wszystkie kobiety, z którymi się kiedykolwiek przespałem poszły w niepamięć. Ty nie będziesz wyjątkiem - wyszeptałem.
- Ja za to nie zapomnę ciebie - przejechała dłonią po moim policzku, uwypuklając swoje wargi.
- Miło mi to słyszeć. Żegnaj skarbie - dosięgnąłem jej ust, na samym końcu przygryzając jej wargę, gdy cicho jęknęła.
- Żegnaj nieznajomy - podniosłem się i skierowałem prosto do drzwi. Czy czułem wyrzuty sumienia? Najmniejszych. Nie pamiętam zbyt dużo. Jak przez mgłę, tylko pewne momenty udało mi się jako tako zapamiętać. Co jeszcze lepsze, spodziewałem się złego humoru, bólu głowy czy może delikatnego załamania, a tu nic. Przemknąłem przez korytarz i idąc tą samą uliczką co wcześniej, wyszedłem na drogę, przy której zostawiłem auto. Momentalnie jednak się zatrzymałem, widząc ten sam dom, który wczoraj zostawiłem. Wszystko co jeszcze piętnaście minut temu nie istniało, w jednym momencie powróciło. Poszedłem w całkiem inną stronę. Ignorując wszystko, nie zamierzając wracać tam, a nawet pokazywać się w tej okolicy. Oni okłamywali mnie przez cały czas. Mieli czelność powtarzać mi, że jestem beznadziejny, choć tak naprawdę po prostu szukali kogoś kto faktycznie jest gorszy od nich by wyzbyć się tej wady. Przez cholerne osiem lat byłem pewny, że człowiek, który jest winny śmierci moich rodziców siedzi w więzieniu i pokutuje, tymczasem on mieszkał przez cały czas pod jednym dachem z ich dzieckiem, którego pozbawił życia i rodziny! Prawdziwej rodziny... i realnego życia... chwil, w których zamiast psuć się narkotykami mogłem poczuć tylko nieznaczące i wymyślone problemy nastolatka, bo tak naprawdę od zawsze tego chciałem... I nie dość, że miał czelność traktować mnie jak intruza, to kłamał mi w żywe oczy jako ojciec. Jako mój prawdziwy ojciec.
Po tych wszystkich rzeczach, po nockach spędzonych z ludźmi, którzy non stop brali, pili, wracałem do domu, siadałem pod łóżkiem i płakałem... Płakałem, bo wiedziałem, że nie tego chcieli Rose i Jeremy. Czułem, że ich zawodziłem, krzywdziłem swoim zachowaniem. Czasem udało mi się ukraść jeszcze coś z szafki Jasona i wypić by doprowadzić siebie do bliskiego stanu ostatecznego, ale jakimś dziwnym trafem nigdy mi się nie udało. Zawsze ta granica mnie powstrzymywała i usilnie starałem ją się przekroczyć. Nic z tego, gdyż im bardziej próbowałem, każdy łyk stawał się jak ostra brzytwa, raniąca moje gardło. Narkotyki pozwalały mi na zapomnienie o wypadku. Często miałem koszmary, widząc to samo auto i słysząc zgrzyt metalu. Jako dziecko cierpiałem bez obecności rodziców, a uświadamiając sobie, że istnieje środek, lek na zatajenie tego, po prostu korzystałem. Tym nieodpowiednim sposobem bawiłem się w lekarza i leczyłem własną duszę, pozwalając jej pić, palić, ćpać wraz ze mną. A w seksie odnajdywałem tylko przyjemność, której po prostu nie dostawałem od życia. Pomijając już, że było to też robione wbrew moim opiekunom prawnym. Wiedzieli, że wymykam się w nocy. Po jakimś czasie to nie był problem by to zaobserwowali, a wówczas odpuścili, dając mi wolną rękę. Za to też mam do nich żal. Pozwolili mi się zepsuć i nie pomogli. Nawet wtedy, gdy byłem na odwyku. Po prostu nie zrobili nic takiego bym mógł im dziękować. A zawsze powtarzali, że nie okazuję im szacunku. Tak jakbym dostawał łaskę za to, że przyjęli mnie w progi swojego domu, choć wcale nie musieli.
Ten dzień minął mi gorzej niż wszystkie inne, a ja zdawałem sobie powoli sprawę, że wszystko co było zatacza swój krąg. Czułem jakbym znajdował się w zamkniętym kole. Bez możliwości opuszczenia miejsca. Powoli się w tym zatracałem, nie mogąc przestać o tym myśleć. Chciałem zrobić coś co by mnie powstrzymało, czym mógłbym się zająć, ale jedyne co robiłem, to piłem. Tak jak kiedyś, tak dzisiaj. Czy to nie cofnięcie w czasie?
- Joshua? - mimo tego, że doskonale widziała kto przed nią stoi, chyba nie mogła uwierzyć w moją obecność przed jej drzwiami. Ja w sumie też nie wierzyłem. Choć wtedy nie miało dla mnie znaczenia, gdzie stoję, po prostu mózg był jeszcze na tyle świadomy by przekazać mi informację i tym, że muszę znaleźć jakieś miejsce do spania. A dom Angel po prostu był najbliżej i jedną z najlepszych opcji. A do Amber nie pójdę i nawet mój na wpół przytomny umysł to wiedział. Nigdzie indziej nie mogłem się zaszyć choć na tą jedną noc. A później? Później się zobaczy. Coś wymyślę. Muszę coś wymyślić - Co ty tu robisz? Nie jesteś w Anglii?
- Wakacje... właściwie to ferie - zrobiłem krok do przodu, ale czując, że coraz trudniej mi jest utrzymać równowagę, oparłem się ramieniem o ścianę domu - Takie samoistne, trochę nieplanowane... - dziewczyna zmierzyła mnie wzrokiem. Wzrokiem którego unikałem. Kobiecy instynkt. Zawsze powie im prawdę. Albo wymyśli nie wiadomo co.
- Ty jesteś kompletnie pijany - nie wiem czy to było zwykłe stwierdzenie, czy jednak posiadało nutę zmartwienia w sobie, być może niedowierzania, bo nigdy w życiu mnie takiego nie widziała. Choć ja zaprzeczałem jej słowom. To całkiem zabawne. Ludzie patrzą na mnie i nie widzą jaki jestem naprawdę. A raczej jakim byłem. O nie... to znowu się dzieje.
- Nie. Stać i rozmawiać jeszcze potrafię, czyli nie jestem kompletnie nawalony. Poza tym, mało szklanek wypiłem... ale mocne cholerstwo było, mówię ci - skrzywiłem się na samo przypomnienie gorzkiego smaku alkoholu, który pod koniec przybrał - Ale potrzebuję noclegu... tylko na jedną noc... malutką...
- Przecież nie puszczę ciebie takiego - otworzyła szerzej drzwi - Wchodź - nie odpowiedziałem, wszedłem powoli, utrzymując równowagę, ale wraz z wejściem do domu jakbym coraz silniej ją tracił. Usłyszałem w głębi jakieś śmiechy, a po ilości zawieszonych kurtek, wywnioskowałem, że miała gości. Ale idiota ze mnie.
- Masz gości... - zatrzymałem się.
- Rodzina do mnie przyjechała, ale spokojnie - zabrała ode mnie przemoczoną kurtkę - Mam jeszcze jeden wolny pokój. Będziesz mógł tam się przespać - nie chciałem jej robić kłopotu, ale nie powiedziałem tego, tylko pokiwałem głową bez przekonania i poszedłem powoli za mną - Pomogę ci - zaoferowała swoją pomoc. To było miłe, ale nie potrzebowałem jej. Nie potrzebuję niczyjej pomocy. Radziłem sobie sam... i teraz też sobie poradzę.
- Zostaw - odpowiedziałem nieco ciszej - Dam radę. Pokaż mi tylko, gdzie mam ci nie włazić - jednak Angel to Angel. Odwiesiła moją kurtkę na wieszak i wbiła zdecydowane spojrzenie.
- A czy ja się ciebie pytam o zdanie? - odpowiedziała twardo, lecz cicho by nie wzbudzić podejrzeń gości - Chodź, pokażę ci - złapała mnie w pasie i pomogła wejść na górę. Opadłem na łóżko, szybko dziękując dziewczynie - Tylko cicho, a jutro wyśpiewasz mi wszystko jak na spowiedzi.
- Nic ci nie powiem - mruknąłem, odwracając się do niej tyłem.
- Przekonamy się - zamknęła za sobą drzwi. Nie zamierzam się nikomu spowiadać. A tym bardziej wciągać znajomych w swoje problemy. Ona nie zna połowy mojej historii i żyje, więc jeśli jej nie pozna będzie nadal żyć dobrze. A ja jej nie zamierzam tego niszczyć.
Poderwałem się z łóżka, sprawiając sobie tym ogromny ból promieniujący w mojej czaszce. Złapałem się za skroń z cichym syknięciem, próbując opanować jakoś ten natrętny impuls. Po raz pierwszy w życiu, po tym śnie, zareagowałem silniej niż zawsze. Światło z okna nieprzyjemnie oblało całe pomieszczenie. Przetarłem twarz, a po chwili moją uwagę przyciągnął granatowy ręcznik wraz z ubraniami, leżącymi na krześle przy wejściu. Skąd ona to wytrzasnęła? Podniosłem się, sięgając po karteczkę.

To tak w razie czego, jakbyś chciał się wybrać do łazienki i ogarnąć.

Dopiero teraz uświadomiłem sobie, jak bardzo musiałem strasznie wyglądać. Mało ludzi widziało mnie kompletnie pijanego, a dla niej musiało być to nowością. Poznaliśmy się już w tym lepszym okresie, jak to miałem w zwyczaju określać. Wtedy nie tykałem alkoholu niemal wcale. A teraz taki widok.
Udałem się do łazienki, ogarniając w miarę szybko. Chciałem tak naprawdę jak najszybciej się stąd ulotnić.
- O matko, przepraszam - odparła wystraszona i odwróciła się energicznie w drugą stronę. Zaśmiałem się pod nosem, zakładając szybko koszulkę. Dziewczyna wyprostowała się i z uśmiechem spojrzała z powrotem - Albo w sumie, zrobię zdjęcie i wyślę dziewczynom, będą zazdrościły.
- Jestem niefotogeniczny - pokręciłem głową i minąłem ją w przejściu. Mruknęła niezadowolona. Zamierzałem w sumie już wychodzić. I tak sprawiłem problem. Jednak Angel uparła się, że mam zjeść śniadanie, jakby ta rzecz miała uratować moje życie. Zgodziłem się, bo w końcu to było na moją korzyść. Zszedłem po schodach do kuchni, rozglądając się dookoła. W czasie robienia śniadania do pomieszczenia z pokoju weszła podajże matka dziewczyny. Zlustrowała mnie wzrokiem, jakbym był intruzem, a nie niespodziewanym gościem. I miała takie prawo. W końcu jak każda matka. No prawie każda, uwzględniając fakt, że ja przez cały czas byłem uważany za intruza. Nawet w swoim domu.
- Dzień dobry - powiedziałem niezbyt pewnie, choć wcale tak nie miało wyjść.
- Dzień dobry - odpowiedziała, a moje położenie uratowała Angel, która właśnie weszła do kuchni. uśmiechnęła się do mamy, ale widząc jej spojrzenie, od razu zrozumiała o co może chodzić rodzicielce, która nagle widzi obcego faceta w domu swojej córki. W dodatku nie widząc go wczoraj wieczorem i nagle rano taki ktoś się pojawia. Ja na jej miejscu miałbym wiele do wyobrażenia.
- Mamo, to mój znajomy Joshua - wytłumaczyła, ale kobieta uniosła brew i raczej to wyjaśnienie jej nie starczyło - Wiem, to dziwnie wygląda, ale my nie...
- Mogę cię prosić na chwilę do pokoju? - zapytała łagodnie kobieta, posyłając mi niemrawy uśmiech i znikła za drzwiami, jak tylko jej córka kiwnęła głową. Powstrzymałem się przed śmiechem, wracając do robienia dla siebie śniadania.
- To dziwnie brzmiało, prawda? - szepnęła do mnie ze skwaszoną miną. Uniosłem brwi do góry.
- Trochę zawaliłaś, to fakt - usłyszałem jak cicho przeklina pod nosem, a potem znika za drzwiami. Usiadłem przy stole i wzdychając ciężko, popiłem gorącą, parującą kawę, przy okazji też ze skrzywieniem patrząc na zrobiony przez siebie napój na ból głowy, czyli tak zwanego kaca. Matka z córką wyszła po chwili z pokoju. Ona skierowała się na górę, za to Angel usiadła obok.
- Chyba znienawidzi mnie do końca życia jak odejdę - spojrzałem na nią kątem oka. Wzruszyła ramieniem.
- Chyba tak - roześmiała się, chowając twarz w dłoniach - O matko, przepraszam cię. Co za wstyd.
- Wychodzi na to, że właśnie zostałem twoim chłopakiem, narzeczonym, a najlepiej od razu mężem. W innym przypadku wyjdę na faceta, który po prostu przyszedł zabawić się na jedną noc i nad ranem ucieka. A ty nie niepoprawną córkę.
- Moja mama bywa dziwna. Kiedyś nawet myślałam, że została feministką. Rozstała się z ojcem, pokłóciła z bratem, czyli moim wujkiem... no i ma czasem feministyczne poglądy - skinąłem głową, patrząc w miejsce gdzie po raz ostatni widziałem kobietę.
- To może ja się nie będę przez najbliższy czas pokazywał jej na oczy - rudowłosa roześmiała się cicho, by jej matka nie usłyszała. A przynajmniej miałem takie wrażenie.
Po śniadaniu od razu wychodziłem, napotykając się jeszcze raz na podejrzliwy wzrok matki Angeliki. Pożegnałem się i odszedłem.
Zatrzymałem się przy moście, opierając ręce o zimną barierkę i pochylając się nad nią. Patrzyłem na spokojnie płynącą wodę w rzece, myśląc jak bardzo zmienne jest życie. Jak wiele czynników wpływa na jego potoczenie. I jak szybko jedna decyzja może zakończyć wszystko. Spojrzałem na wyświetlający się numer z niemałym ukłuciem w środku. Byłem mu winien wytłumaczeń, byłem mu winien wielu rzeczy, powinienem mu powiedzieć, wrócić, a najlepiej rozpłakać się przy nim.
- Przepraszam Miles, ale... ja nie mogę - rozłączyłem się, przejeżdżając palcem po mokrym ekranie telefonu. Być może chciał tylko wiedzieć co u mnie słychać, dlaczego się nie odzywam, ale doskonale wiedziałem, że gdybym z nim rozmawiał, musiałbym skłamać.
Spojrzałem na szarą teczkę, którą przez cały czas miałem ze sobą i od której wszystko się zaczęło. On trzymał ich zdjęcia w tej cholernej teczce, jak dowody na wydziale śledczym. Znalazłem tu coś jeszcze. Coś czego nie byłem w stanie otworzyć wcześniej, a co było skierowane do mnie. Ta wiadomość... Otworzyłem ją, po raz pierwszy o dawna widząc ich roześmiane twarze. Byli na fiordach, daleko na północy ukochanej Norwegii. Mieli domek, w którym spędzali razem czas, jak dobre małżeństwo. Nigdy mnie tam nie zabrali, bo jak mówili: Jeszcze nam tam wprowadzisz jakieś dziewczyny. Ale mieli to w planach. Nie doszło to do skutku. Wracając, spędzali ze sobą urlop, kiedy to, mówiąc żartobliwie, pozbyli się mnie i wygonili na obóz.
Moje ręce trzęsły się jak opętane. I to nie z zimna, którego niemal teraz już wcale nie czułem. Byłem zdenerwowany, rozżalony, milion uczuć w tym momencie przepływała przez moje ciało, doprowadzając go do takiego stanu. Cholera, to stało się z osiem lat temu. Nacisnąłem "play", a gdy usłyszałem ich głosy, niemal podskoczyłem.
 Cześć, Joshua. Pozdrowienia z śnieżnej i nieprzejezdnej północy Norwegii. Mamy nadzieję, że bawisz się dobrze na obozie, bo my spędzamy ze sobą wspaniały urlop, ale brakuje nam ciebie i za tobą tęsknimy. Od razu jak tylko wrócimy, wybieramy się w trójkę na jakiś super wyjazd, a tata mówił nawet o wyjeździe za granicę. Dopilnuję żeby dotrzymał słowa, bo wiemy jak bardzo chciałbyś pojechać na południe.
 Spędziliśmy tutaj zaledwie dwa dni, a mama już na okrągło gada o tym, czy sobie poradzisz, jak się czujesz, że tęskni... wariacji z kobietą można dostać. Nieodżałowany synuś mamusi...
 Twój też. I cicho bądź, bo wiesz czego nie będzie ~ dodała ciszej, a ja uśmiechnąłem się na sam widok. Oni zawsze tacy byli. Jak dla mnie idealni ~ Jestem dumna, że postanowiłeś wytrwać całe dwa tygodnie. I pamiętaj, kochamy ciebie z tatą mocno.
 Bardzo mocno. Tulimy i całujemy.
 Jesteś naszym ukochanym synkiem, najwspanialszym na świecie.
 Dobra. Koniec miłości, bo nie będziesz mogła się oderwać od tego telefonu.
 No już, już. Paaa, buziaczki ~ pokiwali do ekranu i na tym skończyło się nagranie. Podniosłem wzrok. Ja też was kocham. Będę kochać na zawsze, wiecznie... i jeśli w to co wierzyliście jest prawdą, to być może kiedyś jeszcze was spotkam.
Wlepiłem spojrzenie w jeden punkt. Oni zawsze powtarzali, że jeśli kogoś coś trapi, to należy to rozwiązać. Nie mówili, że będzie bolało, być może byłem jeszcze na to za mały. Ale skoro miałem rozwiązaną sprawę z rodziną... to została jeszcze jedna. Jedna, od której również nie mogłem uciec przez długi okres czasu. Rozwiązanie tej sprawy jednak wymagało ode mnie jeszcze więcej siły. I zmuszało zarazem do powrotu w miejsce, gdzie miałem wraz z Millie szansę na pozbycie się całego zła.
- Jeśli to co mówicie było prawdą... i jeśli faktycznie po tym mam odczuć ulgę... zrobię to. Pójdę tam - uśmiechnąłem się i wyrzuciłem obecnie moje jedyne, realnie istniejące wspomnienie z nimi na nagraniu do rzeki.
Ulica była szara i ciemna. Nie zmieniło się tu nic. Po jaką cholerę ja tu przyszedłem? Na co ja to zrobiłem, co w ogóle sobie myślałem? Czekając przed drzwiami, ogarniał mnie powoli strach i chęć wycofania. Umysł podpowiedział, że mam czekać jeszcze pięć sekund i uciekać stąd, póki życie daje mi szansę. Tylko, że mi życie nigdy nie dawało szansy. Drzwi otworzyły się, a w nich pojawił się mężczyzna. Spojrzał nieobecnym wzrokiem prosto w moje oczy, a ja zacisnąłem pięści, widząc w jego rysach podobieństwo do zmarłej córki.
- Czego chcesz? - warknął, trzymając w ręce zaczętą butelkę. Skrzywiłem się, czując odór alkoholu.
- Pomyliłem domy... - cofnąłem się o krok, chowając ręce w kieszenie bluzy, czując jak moja panika narasta. Mężczyzna otworzył szeroko drzwi i wyszedł przed dom, chwiejąc się przy tym. Podparł się o ścianę i zmrużył oczy jeszcze bardziej.
- Ja ciebie znam... To ty - moje nogi odmówiły posłuszeństwa, byłem jedynie w stanie stać i wpatrywać się w niego. Wyszedł jeszcze bardziej, podchodząc bliżej, a ja głupi nie cofnąłem się ani kroku dalej - To ty zabiłeś mi córkę - czułem jak wrastam w ziemię, słysząc te kilka słów. Jak moje serce przyspiesza, o mało nie doprowadzając mnie do zapaści, a ja nie mogłem nabrać powietrza do płuc, przez co zacząłem się wewnętrznie dusić. Mój umysł dawno przestał pracować.
- Ja nie...
- Tak. Wpędziłeś ją do grobu! - huk rozbitej butelki o chodnik, sprawił, że wzdrygnąłem się. Dreszcz przeszedł mnie, gdy mężczyzna zbliżył się i złapał za materiał bluzy. Był kompletnie pijany, jakimś cudem utrzymując się na nogach, nieco napierając na mnie, przymierzał się do ciosu, jednak chwyciłem go za ręce i wykręcając, przewróciłem na ziemię. Nie wiem czy to kwestia adrenaliny, emocji, byłem jak na wpółświadomy, gdy uniosłem rękę, powstrzymując się przed uderzeniem, osłaniającego się mężczyzny. Mogąc przez chwilę nabrać powietrza, złapałem głęboki oddech i odepchnąłem się od niego, odsuwając się na parę kroków.
- To nie ja ją zabiłem! - krzyknąłem, zaciskając zęby - To ty ją biłeś, wykorzystywałeś, szantażowałeś, gdy chciała wszystko powiedzieć! To była twoja córka! Byłeś ojcem do cholery! - zapadła między nami cisza, przerywana silnymi podmuchami wiatru, rozwiewającego moje włosy na wszystkie strony i bijącego chłodem po twarzy. Dopiero po chwili oprzytomniałem, czując jak moje ręce całe się trzęsą. Odwróciłem się w zamiarze odejścia.
- Ty ją zabiłeś... nigdy ci nie wybaczę - zatrzymałem się, słysząc słowa podnoszącego się z trudem z ziemi mężczyznę - Ona też - to było jak ukłucie. Nie, jak przeszycie mieczem na wylot. Ruszyłem dalej, ale jakby oniemiały wzdłuż ulicy, wbijając nieobecny wzrok przed siebie. Wszystko straciło znaczenie.
To nie moja wina. To nie ja ją zabiłem. Chroniłem ją jak mogłem, ale ona nie chciała się od niego wynieść. Nie chciała zostawić. Dawała siebie poniżać. Krzyczeć. A nawet wykorzystywać. Nie byłem w stanie nic zrobić. Prawda...?
Byłeś. Mogłeś to powstrzymać, gdy jeszcze była pora. Mogłeś to komuś powiedzieć. A jeśli nie, to chociaż samemu zainterweniować.
Nie mogłem nic zrobić bez jej zgody. A jej nie posiadałem.
Trzeba było postawić sprawę jasno.
Ona miała już się wynieść. Zostawić go.
Nienawidzi teraz ciebie.
Nienawidzi mnie.
Z trudem utrzymałem równowagę, zakrywając dłońmi twarz i czując jak z oczu zaczynają spływać szczypiące łzy. Oparłem się o ścianę bloku. Nie byłem w stanie dalej iść, a nawet stać i trzymać równowagę.
- Przepraszam? Wszystko w porządku? - uniosłem głowę, patrząc na młodą dziewczynę, nadal w wieku szkolnym, która ostrożnie podeszła bliżej i przyglądała się mi. Pokiwałem głową, wycierając łzy.
- Tak, tak... źle się poczułem, to nic takiego - zapewniłem, odwracając głowę. Nikt nie widział nigdy jak płaczę i nie zamierzam tego zmieniać - Zwykły stres.
- Rozumiem. Też się bardzo stresuję, szczególnie przed egzaminami. Strasznie się denerwuję i zawsze jestem głodna, a zazwyczaj wszystko zjadam przed i nic nie mam - uniosłem spojrzenie. Ktoś mógłby to pogardzić, ale ja doceniłem jej gadatliwość. Jej nieświadomość. To, że tu stanęła i mówi o takich małostkowych rzeczach - Na pewno nic panu nie jest?
- Na pewno. Już lepiej, dziękuję - posłałem jej delikatny uśmiech. Nic nie było lepiej, ale to krótkie spotkanie pozwoliło mi na ponowne wstanie na nogi i dodało otuchy.
- Był pan w tamtym domu - zauważyła, patrząc w bok. Zmierzyłem ją spojrzeniem i kiwnąłem głową. Ona uśmiechnęła się i wróciła na mnie spojrzeniem - Mieszkała tam kiedyś dziewczyna. Pomogła mi wyciągnąć się z tego samego co ona przeżyła i dzisiaj mam rodzinę - momentalnie mnie zamurowało. Niemal czułem jak ściana, o którą się opierałem, wciąga mnie do środka.
- Znałaś ją? - dziewczyna uniosła tylko kąciki ust do góry.
- Tak, zawdzięczam jej chyba życie - nie byłem pewien, ale to jedno stwierdzenie odmieniło wszystko. Jakby te kilka słów sprawiło, że cały mój pogląd na tą sprawę drastycznie się zmienił. Czułem ogromny upust na sercu, lekkość... chyba właśnie wybaczyłem jej to co zrobiła - Muszę już iść. Do widzenia - skłoniła się i odeszła.
Przez chwilę nie mogłem ruszyć się z miejsca, opierając głowę o budynek i śmiejąc się sam do siebie, zarazem czułem jak moje łzy spływają mi po policzku. Więc uratowałaś życie małej dziewczynki, tak? Od zawsze wiedziałem, że jesteś podłą zdrajczynią, ale teraz przekroczyłaś wszelkie granice. I właśnie się na ciebie śmiertelnie obraziłem, Millie. Ale chyba coś przyjąłem do wiadomości. Nie boisz się pozwolić komuś odejść. Tylko boisz się zaakceptować rzeczywistość, w której go nie ma. Nie boisz się spróbować jeszcze raz. Boisz się cierpieć z tego samego powodu ponownie.
Spojrzałem na zegarek. Może zdążę do Cardiff przed czternastą dwadzieścia. Przeczesałem włosy i wróciłem po swoje auto. Otwierając drzwi, spojrzałem na dom, w którym przez ponad osiem lat mieszkałem. Teraz już mnie to nie dotyczy.
Dojechałem idealnie na czas. Poszedłem na lotnisko, a zauważając go w dali, zbliżyłem się powoli. Zauważył mnie i spojrzał zaskoczony. Spuściłem spojrzenie, chowając kluczyki w kieszeń.
- Przepraszam Miles... - zacząłem - Wydaje mi się, że nie tylko ty będziesz musiał wszystko wyjaśniać - uniosłem głowę. Zamrugał oczami i podał mi jeden bilet. Spojrzałem na wydrukowane literki państwa na bilecie. Norwegia? Chyba sobie żartuje - Dlaczego nie powiedziałeś mi, że lecisz akurat do Norwegii? - zaśmiałem się pod nosem, czując jak moje oczy na powrót robią się szklane, a kąciki opływają powoli w łzach.
- Proponując ci wtedy ten wyjazd... byłem strasznie zestresowany - uniosłem wzrok, podczas gdy on spuścił swoje oczy - Musiało mi po prostu wylecieć z głowy - uśmiechnąłem się jednym kącikiem. Tak naprawdę to w głębi czułem płaczącą radość, że w końcu, po tylu latach wrócę do domu, do ojczyzny, być może w końcu uda mi się cokolwiek sprostować w moim życiu. Mając cały akt własności i pełne prawo do odziedziczenia po rodzicach wszystkiego co mieli, być może pierwsze kroki mam już postawione.
- Wyjazd z Wielkiej Brytanii to dobry pomysł - odparłem i spojrzałem na niego - Stęskniłem się - uniósł spojrzenie, gdy uśmiechnąłem się - I zamierzam uczcić mój powrót do ojczyzny razem z tobą - przyciągnąłem go do siebie i przytuliłem - Tylko i wyłącznie z tobą.

To najdłuższe opowiadanie w moim życiu. Pierwsze i zapewne ostatnie. Także chcę ciebie kociaku takim porządnym i jedynym w swoim rodzaju odpowiednio pożegnać. Mam nadzieję, że mi się udało to napisać jak najlepiej. Teraz możesz oznajmiać światu, że dostałaś najdłuższe opowiadanie w historii blogosfery (nawet jeśli nie jest najdłuższe, a tego akurat nie wiem). ♥

9 komentarzy:

  1. Po otrzymaniu tak cudownego i pięknego opowiadania, moje dalsze pisanie straciło sens, jeśli je kiedykolwiek miało. Tak więc to już czas zakończyć karierę i cieszę się z mojego jakże godnego następcy, czyli mojego skarba jedynego - Zaina ❤
    Dziękuję, odchodzę

    ~ Lewis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy ze mnie godny następca, to ja nie wiem, ale postaram się ♥

      Usuń
    2. Dziecko drogie, ja cię zaraz zaknebluję. Juz jesteś lepsza, więc co tu się starać?

      Usuń
    3. Nie możesz mnie zakneblować. To wbrew prawu, ubezwłasnowolnienie, musiałabyś mnie karmić, a co gorsza, nie dałabym ci spokoju do końca życia i miałabyś na głowie takie upierdliwe coś. I nie jestem lepsza, naprawdę nie wiem skąd takie stwierdzenie.

      Usuń
    4. Jakoś sobie z tym poradzę, karmienie dożylne się zastosuje i spokój. A jeśli chodzi o stwierdzenie, to dowód jest powyżej.

      Usuń
    5. Ale mnie się nie zamyka. A w tym przypadku, ten dowód się nie liczy i tyle.

      Usuń
    6. Przekonamy się? I owszem liczy się, bo istnieje i jest lepsze od mojego Lewisełowego balu.

      Usuń
    7. Nie, nie wolno mnie zamknąć. Ucieknę. No i się kłóć, można tak wieczność

      Usuń
    8. Mi wszystko wolno i mi się tam nigdzie nie spieszy

      Usuń