niedziela, 4 marca 2018

Od Zaina cd. Imanuelle

Przez chwilę miałem wrażenie, że to całkiem kiepski żart. Pozbawiony sensu i logiki. Im jednak dłużej na nią patrzyłem, tym bardziej widziałem powagę i jeszcze mocniej nie potrafiłem zrozumieć tego. Odwróciłem spojrzenie w drugą stronę, patrząc tym razem gdzieś w dal za oknem.
- Nie tak to brzmiało - pokręciłem głową, mrużąc oczy. Jeśli zamierzała mi wmówić, że to co wcześniej powiedziała miało ten sam sens co teraz, to nie uwierzę w to. Po prostu nie było to możliwe - A co ze szkołą? - to pytanie wydawało mi się tak pozbawione sensu, bo zwyczajnie nie miało dla mnie znaczenia w obecnej sytuacji. Dziewczyna na chwilę spuściła spojrzenie, zaraz jednak unosząc je do góry.
- Nie wrócę tam - odpowiedziała.
- Dlaczego? - spytałem po chwili ciszy, znów tkwiąc spojrzeniem w podłodze. Zatrzymała się i cicho westchnęła.
- To moja decyzja i myślę, że powinniśmy sobie odpuścić - zdrowy rozsądek zupełnie się z nią zgadzał. Podświadomość jednak była całkiem innego zdania. Nie cierpię podejmować decyzji, która wymaga ode mnie ostatecznego wyboru bez możliwości powrotu. Nie znoszę odpowiedzialności, która jednak jest jedną z najważniejszych rzeczy w naszym życiu. Dziewczyna odwróciła się w zamiarze odejścia w swoją stronę. Podniosłem spojrzenie, patrząc jak odchodzi. I jak pozwalam jej odejść. Jezu, co ty wyprawiasz Zain?
Jej blond włosy zniknęły za rogiem ściany, tak samo jak cała sylwetka. Jeśli teraz pozwolę jej odejść to tak jakbym całkowicie rezygnował ze wszystkiego. Przeczesałem włosy, nabierając powietrza do płuc. Idź w przeciwnym kierunku, tylko idź w przeciwnym kierunku... walić to i cały rozsądek.
Zawróciłem, idąc szybkim krokiem w stronę, gdzie zniknęła Imanuelle. Gdy byłem już za ścianą, widziałem jak otwiera drzwi, więc podbiegłem i chwyciłem ją za nadgarstek. Czy chciała czy nie, muszę jej coś uświadomić. Choć to bardziej uświadomi mnie niż ją. Pociągnąłem w swoją stronę, na tyle mocno, że uderzyła o mnie zaskoczona. Położyłem dłonie na jej ramionach, zmuszając by oparła się o ścianę beżowego budynku. Chyba się wzdrygnęła. Powoli przesunąłem ręce w dół, zatrzymując je na jej przedramieniu. Jej spojrzenie wierciło we mnie ogromną dziurę. Czułem się niepewny. Niepewny co zamierzam zrobić.
- Tylko, że ja nie chcę odpuścić - pokręciłem głową. Jej wzrok powoli przesuwał się w dół, tym samym ona spuściła głowę - Zależy mi na tobie, Imany. To wszystko to czarna dziura, która mnie wciąga, ale ja chcę aby to robiła. Nie próbuję się ratować, bo nie oczekuję ratunku, a chcę brnąć w to. Z tobą - uniosłem jej podbródek, przesuwając powoli kciukiem po jej zaróżowionych ustach - Jeśli się nie zgodzisz, zrozumiem to. Masz prawo odmówić i jeśli to zrobisz, to nigdy więcej nie będę próbował. Nie będę się narzucał i masz moje słowo - oparłem swój policzek o policzek dziewczyny, czując na ustach jej ciepły oddech - Ale jeśli to ma być ostatni raz... daj mi siebie pocałować. Ostatni raz dotknąć, poczuć twój zapach i smak. Daj się odpowiednio pożegnać - to już nie była prośba tylko błaganie. Nadal nic nie rozumiałem, nie potrafiłem znaleźć powodu, ale mimo wszystko starałem się ją zatrzymać.
- Nie mogę - odpowiedziała i odwróciła głowę - Wybacz - wyszeptała, otworzyła drzwi i odeszła wraz z zamknięciem zamka. Tak po prostu. Nagle zniknęła, równie szybko jak się pojawiła.
Tak naprawdę nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Po raz pierwszy nie potrafiłem znaleźć sobie zajęcia i jedyne co byłem w stanie robić, to zastanawiać się nad tym dlaczego. To pytanie było jak natręctwo. Spędziłem kilka godzin w jednym pomieszczeniu, nie ruszając się z niego na krok. Cholera.
- Proszę, nie teraz - przetarłem twarz, patrząc na wyświetlacz telefonu. W sumie... to co miałem ciekawszego do robienia? Odebrałem, przewracając oczami.
Z: Tak?
J: Cześć. Chciałam cię tylko poinformować, że siedzę w twoim domu od kilku dni, bo mam powód. Gdzie jesteś?
Z: W Austrii.
J: Gdzie? O matko, to kawał drogi.
Z: Tak... Ale i tak nie mam co robić, więc... wrócę do domu ~ zapadła chwila ciszy, w której zastanawiałem się nad swoimi planami, a raczej planem powrotu do Anglii. Przerwał to jednak głos kobiety.
J: Znam ten ton lepiej niż ci się wydaje ~ nie odpowiedziałem ~ Nie chce ci się przypadkiem wpaść do Kaliforni?
Z: Sugerujesz, że nie chcę wracać?
J: Sugeruję, że chcesz porozmawiać.
Z: Mylisz się.
J: Mniej niż sądzisz. Czekam w Bel Air ~ rozłączyła się, nie czekając na moją odpowiedź. Chcę rozmawiać? A o czym tu rozmawiać? Sam nie wiem jak to wyjaśnić sobie, a co dopiero drugiej osobie. Ale jedno było prawdą. Potrzebuję porozmawiać i zostawić to miejsce. Obawiam się, że zawsze będzie dla mnie tym, w którym to po raz ostatni widziałem Imanuelle.
~*~
Drzwi otworzyły się, a w nich pojawiła się sylwetka ciemnej blondynki. Zmierzyłem ją wymownym spojrzeniem, oczekując wyjaśnień.
- Przypominam tobie, że mimo wszystko to nadal mój dom, a to oznacza, że wszystko co w nim jest, również jest moje - uniosłem brew i spojrzałem na nią z charakterystycznym skrzywieniem. Roześmiała się i otworzyła szerzej drzwi.
- Dałabym ci buziaka, ale z racji tego, że jesteś chamem, po prostu kopnę cię w dupę jak tylko wejdziesz - zmierzyliśmy się spojrzeniem, po chwili uśmiechając.
- Też cię miło widzieć i nie myśl sobie, że to przyjemne dostawać od ciebie całusa.
- Zazdrościsz - warknęła.
- Oczywiście. Wszystkim twoim facetom.
- Nawet nie wspominaj.
- A ten trener personalny, o którym tak miło wspominałaś w wakacje?
- Fakt. Był przystojny, ale okazało się, że on nie gustuje w kobietach.
- Powiedz mi jeszcze, że się z nim przespałaś.
- Zostawił mnie dla jakiegoś faceta! Rozumiesz?
- No to nie był gejem. Tylko bi.
- Zostałam zastąpiona jakimś facetem, Zain. O połowę lepiej jakby to była jakaś zdzira... a tak nawet nie mam jak nazwać tego... - fuknęła niezadowolona i wyraźnie poirytowana - On był ideałem. Przystojny, przy kasie, wegetarianin, nie miał żadnych nałogów, zabierał co tydzień do kina...
- Materialistka z ciebie.
- Być może. Ale kto dzisiaj patrzy na dobro wewnętrzne?
- Wbrew pozorom dużo ludzi
- Mhm... ta twoja również?
- Jennifer - skarciłem ją, odkładając wszystko na szafkę i kierując się od razu na taras. Nie przyjechałem tutaj by zaczynać ten temat. Usiadłem, a po chwili kobieta przysiadła się wraz z szklanką drinka.
- Oceniam po tym co wiem, a wiem nie za dużo - znowu zaczęła. Nie odpuści. Nie ma takiej opcji.
- Więc tym bardziej nie oceniaj.
- Moje zdanie wygląda tak, że po prostu jej nie zależało. Jak tamtej poprzedniej. A jeszcze poprzednia była suką. A przed tą suką była kolejna, której nie zależało i dodatkowo posiadała miano dwulicowej, bo to jędza, szukająca sobie wtyków u ludzi na wysokiej pozycji. Wredne, samolubne, dwulicowe...
- Przestań. Naprawdę nie pomagasz, a ja nie przyjechałem tutaj po to żebyś słuchać jak obrażasz wszystkie moje związki.
- Dobrze, już dobrze. Przepraszam...
- Tak Jennifer... tylko nie jestem też głupi. I wiem, że człowiek nie jest w stanie tak drastycznie zmienić zdania w upływie kilku sekund.
- Zain... odpuść. Wyraźnie powiedziała, że nie.
- Ona nie była taka. Tak nie wygląda zerwanie.
- A mi się wydaje, że właśnie tak. Powiedz mi... chociażby płakała? Albo powiedziała, że jej przykro? Chociaż pokazała, że strasznie smutno?
- Nie znasz jej. Nie znasz powodów
- Stwierdzam fakt. A fakty wyglądają tak, że przyjechałeś tu, pijemy razem i rozmawiamy o związkach - spojrzała na szklankę. Spuściłem spojrzenie, zamyślając się - Zależało ci na niej.
- To już bez znaczenia. Nawet jeśli, nie jestem w stanie nikogo zmusić do niczego. A tym bardziej do odwzajemnienia wszystkiego. Poza tym... to nie mój pierwszy związek, który się tak skończył. Może nie ostatni - przez chwilę czułem na sobie uważne spojrzenie blondynki, która zaraz jednak spojrzała przed siebie, zajmując się swoją zawartością szklanki. Po chwili wstała i zniknęła w pomieszczeniu, aby zaraz pojawić się z powrotem i położyć przede mną coś, na co nie mam najmniejszej ochoty.
- Co to? - uniosłem brew do góry, mając szczerą nadzieję, że jednak nie wpadła na jeden ze swoich beznadziejnych pomysłów. Przełknęła drinka, delikatnie się krzywiąc, co oznaczało, że straciła już wyczucie co do nalewanej ilości alkoholu w stosunku do dodatków. Skoro nie chce jutro bólu głowy oraz bliskiego spotkania z przyjaciółką łazienką tak jak wspominała na początku, z pewnością ma już dość.
- Kartka i długopis- kobieta spojrzała na mnie z uśmiechem, mówiąc beztroskim tonem. Przyznaję, zarówno od jej pomysłu, jak i z winy wypitego przez siebie alkoholu, chciało mi się śmiać. Podejrzewam już na jaki pomysł wpadła, ale chyba nie myśli, że po prostu, tak zwyczajnie to zrobię.
- Nie... - pokręciłem głową - Nie wierzę, że to zrobisz... - nie dała mi jednak dokończyć, odstawiając swoją szklankę na stolik. Zbliżyła do mnie jeszcze bardziej narzędzia pracy, jak się okaże, powodujące u mnie nieprzespanie kolejnej nocy.
- Ja nie żartuję - oznajmiła bardzo poważnie i wlepiła we mnie na wpół przytomne spojrzenie - Tu masz ładny długopis i karteczkę, na jutro chcę mieć cudną piosenkę, którą mogłabym wypromować i dostać duuużo pieniędzy. Więc się postaraj - prychnąłem pod nosem, nadal nie pojmując jej toku myślenia.
- Jenn... - zająknąłem się, bo zazwyczaj wszelkie próby tłumaczenia czegokolwiek kobiecie, schodziły na nic. A już szczególnie, gdy była pijana - Nie wydaje mi się żeby pisanie piosenki było dobrym pomysłem - spojrzałem na nią po raz pierwszy chyba błagalnym wzrokiem, ale ona dawno miała w głowie swoją wizję.
- W takim stanie wychodzą najlepsze teksty, a kiedy indziej wyjdzie tak piękny utwór jak nie złamane serce po wielkiej miłości, której nie jesteś w stanie zapomnieć? Tylko mocno zakochani sięgają po alkohol i rady u psychopatycznej menedżerki - pokiwała głową z przekonaniem.
- Nienawidzę cię - od niechcenia sięgnąłem po leżący długopis i zbliżyłem do siebie kartkę - Daję się wykorzystywać tobie, ja... podkreślam jeszcze raz, JA.
- Przeżyjesz - machnęła ręką, biorąc kolejnego łyka - Wrócisz do akademii, zaczniesz...
- Co zacznę? - przerwałem i uważnie jej się przyjrzałem - Zacznę i co wtedy? Kolejna z rzędu? "Oh Zain... a gdzie podziała się piękna blondynka? Czy obecną też zamierzasz zamienić po pół roku, albo nawet nie, na następną? Która to z kolei?" Tyle tego jest, że nawet nie wiem na co patrzeć, dostaję rozdwojenia wchodząc ledwie co na internet, a moje kilkuletnie doświadczenie podpowiada, że przez najbliższy miesiąc nie powinienem pokazywać się na mieście, bo media pomordują się choćby za jedną, małą, tyciusieńką informację - przewróciłem oczami - Może zachowuję się jak histeryk, ale nikt mi nie powie, że nie mam powodu by tak myśleć. Za długo siedzę w tym wszystkim.
- I co? Chcesz zrezygnować? - roześmiałem się.
- Mam zrezygnować z czegoś do czego sam doszedłem? Czegoś co spróbowałem osiągnąć i mi się udało? Nie jestem idiotą żeby rezygnować z życia... ale też nie będę się na siłę pchał na szkło byleby zaistnieć. Nie mam na to chęci, dlatego niech na razie będzie tak jak jest - napiłem się - Może to i lepiej?
- Zastanawia mnie jedno - zaczęła od razu, nie myśląc nad moim faktycznie istniejącym do niej pytaniem, które totalnie zignorowała, tak jakby nie chciała na nie wcale odpowiadać - Od bardzo dawna, w sumie to odkąd ciebie poznałam... Jesteś pewny siebie, bardziej od innych. Owszem, potrafisz nieźle grać niewinnego, słodkiego chłopczyka albo obojętnego i aroganckiego faceta - przewróciła oczami - Ale nigdy nie okazujesz tego jak bardzo jesteś jednak zamknięty w sobie i jak trudno powiedzieć tobie o swoich uczuciach.
- Lata praktyki dzięki pracy - wzruszyłem ramieniem - Pamiętasz? Sama mówiłaś, że mam się uśmiechać prosto do obiektywu, wyglądać tak jak ludzie chcą mnie zobaczyć. Więc widzą. Jedni słodkiego narwańca, a drudzy bezczelnego, odważnego dupka...
- Ale ja nie jestem tymi ludźmi. I żaden z twoich przyjaciół. Łączysz w sobie te cechy, ale żadna nie wyjawia twoich oporów do powiedzenia szczerej prawdy co do emocji. Nie rozumiem tego.
- Dobra, co chcesz usłyszeć? Że mnie boli jej odejście? Irytuje mnie niewiedza z powodu, przez który to zrobiła? Cholernie mi smutno, bo po raz kolejny starałem się bardziej niż kiedykolwiek? A gdy uświadomiłem sobie, że naprawdę do niej coś zaczynam czuć, to nagle muszę to w sobie zgasić? Tak, boli mnie to, że nigdy jej nie zobaczę, że nie jest dla mnie, że prawdopodobnie znajdzie sobie innego faceta, stworzy rodzinę... Ja też, w końcu jestem celebrytą, znanym celebrytą, dałbym jedno ogłoszenie, że szukam dziewczyny, a momentalnie dostałbym ogrom propozycji. Ale to nie jest tak, że ja zapominam o byłych. Dobrze pamiętam wszystko, na zaniki pamięci nie choruję.
- Mam pomysł - kobieta wstała, zatrzymując się przy wejściu na taras - Idziesz? - zwróciła się do mnie, tym samym nie dając mi wyboru na cokolwiek. Wstałem i ruszyłem za nią do salonu. Zatrzymałem się przy ścianie, opierając o nią ramię i uważnie obserwowałem jak włącza muzykę. Posłała mi szybki, zadowolony uśmiech i odsunęła się tanecznym krokiem od wierzy. Uniosłem brew i kąciki ust do góry.
- Chyba cię powaliło od tego alkoholu? Wiesz która godzina? - ale nie zwracała na mnie uwagi.
- No dalej! Co z tobą? - zaczęła się śmiać, podkręcając głośność muzyki - No nie powiesz mi, że nie.
- Powiem ci, że jestem zmęczony i chcę spać - zaczęła cicho nucić pod nosem tekst piosenki i machnęła zapraszająco ręką. Pokręciłem głową, po chwili krzywiąc się - Jenny! Błagam, chodźmy spać - jęknąłem.
- Mmm... to propozycja? - zaśmiała się.
- Wal się - zachichotałem - Jutro z tobą potańczę.
- A napiszesz dla mnie piosenkę?
- Dla ciebie? W życiu - prychnąłem.
- Oj, no nie o to mi chodziło, dupku. To jak? Umowa stoi? - podeszła i zamrugała słodko oczami.
- Zastanowię się. Muszę mieć do tego spokój. Święty spokój. I ciszę. I ciebie daleko - uśmiechnęła się i wyłączyła muzykę.
- Powodzenia - poklepała mnie po ramieniu i weszła na górę. Pokiwałem głową z niezbyt chętną miną. Jednak... wróciłem na taras, rozłożyłem się wygodnie na siedzeniu, zabrałem kartkę z długopisem i nie spałem całą noc, przymykając oczy dopiero nad ranem, kiedy to po przebudzeniu, zorientowałem się, że Jennifer wykazała swoją resztę troski i chociaż mnie przykryła.
~*~
Po tygodniu wróciłem do Anglii. Nadal panowała tu zima. Jeszcze bardziej siarczysta i mroźna. Ale nie mogłem tak po prostu zostać w Ameryce. Chociaż? Dlaczego by nie? Przez chwilę przyszła mi taka myśl, żeby w końcu mógłbym wybrać jedno, stałe miejsce, ale potem ten wariat Styles zaczął naciskać, że mam wracać do UK. I to bardziej stanowczo niż zwykle. Groził mi nawet nasłaniem jednostek specjalnych! Zdążyłem mu się zwierzyć przez te kilka dni, bo cholera jedna potrafi wyciągać potrzebne informacje. Dziwię się, że tak szybko zdążył się tego nauczyć.
Oparłem się o barierkę i spuściłem głowę. Dobra, zrobiło mi się głupio, bo niepotrzebnie na niego naskakuje.
- Przepraszam... - złapałem go za ramię. Uśmiechnął się nieznacznie i pokiwał głową, na znak, że nic takiego się nie stało. Usiadłem na murku  - Po prostu szukam wyjścia, a nie mam żadnego ruchu. I to mnie najbardziej irytuje. Nie lubię nie mieć perspektyw. A obecnie czuję się jakbym robiąc coś nie posuwał się za daleko i stał w miejscu. Doprowadza mnie to wewnętrznie do wysokiego stopnia irytacji.
- Chyba nie za często się komukolwiek zwierzasz - stwierdził.
- Nie lubię wylewności - skrzywiłem się - Mogę wysłuchiwać milionów problemów innych ludzi, ale sam nie znoszę mówić o nich wszystkim - westchnąłem - Nawet najlepszym przyjaciołom.
- To się nazywa skrytość... A to ewidentnie nie jest cecha, którą bym ci przypisał - zmarszczyłem brwi i zmierzyłem go spojrzeniem.
- Ty nie masz przypadkiem innych zajęć niż wspieranie mnie siedząc na murku?
- A ty niż wylewanie swoich strapień duszy mnie siedzącego na murku?
- Pierwszy tu usiadłem. I nie denerwuj mnie Styles.
- No już - objął mnie ramieniem, przyciągając do siebie i ku mojej ogromnej nienawiści, zaczął gładzić po włosach - Możesz mi się wypłakać w ramię, kochany - odepchnąłem go, powstrzymując uśmiech.
- Odwal się, Harry - fuknąłem poirytowany - I który z nas jest mniej poważny, co?
- Ewidentnie nie ja, bo ja wszystko robię ukrycie, a tobie obojętne czy ktokolwiek to widzi, czy nie - wzruszył ramionami, śmiejąc się pod nosem.
- Przypomnieć ci wszystkie twoje odpały przez minione sześć czy nawet już siedem lat?
- Jest późno - zmienił temat i zeskoczył - Idziemy do mnie.
- Dlaczego do ciebie?
- Bo u mnie jest Sharika, którą jak zabierzesz to się nie obrażę. Nie żebym miał coś do twojego kota, ale to mała jędza, która może i jest słodka, ale tylko gdy śpi. Drapie jak tylko się ruszysz - uśmiechnąłem się i ruszyłem za nim, wkładając ręce do kieszeni kurtki.
Idąc korytarzem akademika, tuż przed drzwiami Harry'ego zwolniłem, starając się nie patrzeć na numerek znajdujący się naprzeciwko. Westchnąłem, odwracając spojrzenie. Chłopak wyraźnie to zauważył, bo wpuścił mnie pierwszego i zamknął szybko drzwi.
- Ktoś tam już mieszka? - zapytałem obojętnie.
- Tak - odwróciłem się zdziwiony. Harry wzruszył ramionami - Jakaś nowa dziewczyna w akademii. Podobno ładna - poruszyłem brwiami. On natomiast przewrócił oczami, niezbyt zwracając uwagi na mnie - Spadaj... - ułożyłem się wygodnie na jego łóżku. Mimo wszystko, nadal wiem kto tam mieszkał. I będę to wiedział.
- Jestem głodny - mruknąłem, wpatrując się nadal w bezruchu w sufit. Mógłbym patrzeć tak do końca dnia, gdybym tylko potrafił. Skupiony na równym i spokojnym oddechu, który ostatnio tak z rzadka u mnie występował od zniknięcia Imany, że nawet nie zwróciłem uwagi na spoglądającego w moją stronę Harry'ego. Odłożył telefon i już ostatecznie wlepił we mnie zielone oczy.
- Przynieść jaśnie panu kanapeczki na srebrnej tacy? - parodiował, ale widząc mój brak reakcji, wykrzywił tylko twarz w uśmiechu - Nareszcie postanowiłeś zjeść coś więcej niż... wodę... dobra, to się nie liczy... - westchnął, pocierając swoją potylicę. Uśmiechnąłem się, przewracając głowę w jego stronę. Spojrzeliśmy po sobie w ciszy.
- Dzięki, że próbujesz mnie rozśmieszyć - Harry nie odezwał się, pewnie w myśli, że będę kontynuował. Po następnej, mijającej chwili ciszy, odpowiedział.
- Taa... - mruknął i zsunął się, zakładając ręce za głowę. Ułożył się wygodnie, szukając w suficie tego samego punktu co ja - Trochę mi nie wychodzi - odparł niemrawo i westchnął. Nie odpowiedziałem, czując wewnętrznie, że on doskonale wie, że to nie jest moje naturalne zachowanie. Wszyscy widzieli zmianę, ale do tego zdążyłem się przyzwyczaić. Do ciągłych plotek, opowieści na mój temat, więc i zdanie ludzi będących w moim otoczeniu niezbyt ruszało moją osobę. Najgorzej było z moim własnym odczuciem, że to właśnie ja wiedziałem o pozbawionym naturalnych zachowań i odruchów dniu - Pamiętasz wyjazdy na koncerty? Nocowania w hotelach? - zagadnął, odrywając mnie tym samym od własnych myśli i sufitu.
- Z jednego nas wywalili, bo latałeś w samych bokserkach... a potem wbiłeś się do kuchni... i wybiegłeś do restauracji... pełnej ludzi... Tak Harry, tego nie da się zapomnieć - pokręciłem głową, a chłopak cicho zaśmiał się pod nosem.
- Zawsze kazali nam być razem w pokoju, bo niby ty miałeś na mnie dobry wpływ - zaczął się trząść ze śmiechu na łóżku - A było całkiem odwrotnie, bo nikt nigdy nie wierzył, że spokojny chłopak na scenie podczas koncertu przed paroma tysiącami ludzi, zamienia się w wariata sam na sam w pokoju z przyjaciółmi - wzruszyłem ramionami.
- Koszmar - szepnąłem, czując uderzenie w ramię - Znaczy... cudownie. Moje najskrytsze marzenia nie mogły równać się ze spaniem w jednym łóżku z Harrym Styles'em. A tym bardziej budzeniem przez Nialla. Nadal moja koszulka wali z odległości dwóch kilometrów irlandzką wodą kolońską.
- Moja sosem do nachos'ów - wtrącił.
- Nie chcesz wiedzieć co to naprawdę jest irlandzka woda kolońska - spojrzałem na niego. Uniósł brwi zdziwiony, domyślając się wszystkiego. Skrzywił się i westchnął przeciągle.
- Chyba jednak wolę sos do nachos'ów... - roześmialiśmy się - A potem zaczęliśmy układać sobie życie, każdy po swojemu...
- Nadal masz do mnie żal, że odszedłem?
- No co ty... może właśnie dzięki temu doszliśmy do tego momentu, w którym obecnie jesteśmy.
- Czyli w czarnej dupie, gdzie jak znajdziesz sobie kogoś, z kim chciałbyś spędzić resztę życia i zacząć powoli czuć się jak normalny facet, to jak na zaproszenie zbiega się milion problemów, które niosą ze sobą zaprzeczenie tego, że możesz z nią być?
- Wiem, że to może być trudne... w obliczu wszystkich tych rzeczy, które co krok stawiają fałszywe wnioski i fakty - jego głos był przerywany, choć mówił to pewnie i z przekonaniem, zarazem sam namyślając się między słowami - Wiem, co piszą i mówią, w końcu jesteśmy z tej samej branży. Przez tyle lat nauczyliśmy się to ignorować... żyć z przypisanymi nam plotkami i wiadomościami.
- Czasem mam tego dość... Jak to będzie wyglądać za kilkanaście lat?
- Masz na myśli starych, nieatrakcyjnych piosenkarzy?
- Nieatrakcyjnych? Uważam, że jako czterdziestoletni mężczyzna, nadal będę zabójczo przystojny, więc mów za siebie - pokręciłem głową.
- No dobra... to co zamierzasz teraz zrobić? - zapytał i czekał cierpliwie na odpowiedź. Wzruszyłem ramionami. Raczej co chcę zrobić? Cóż, powiedzmy tak, a raczej stwierdźmy, że wszystko co było nie wróci. Więc po co ja mam do tego przez cały czas wracać?
- Mam plan - podniosłem się, opierając plecy o ścianę przy łóżku - Jesteś obecnie jedyny, który zniesie wszystko co tylko zrobię, więc nie waż się mnie opuszczać, bo cię znajdę i utopię w najbliższym oczku wodnym.
- Właśnie. Rozmawiałeś z Lewisem?
- Nie. On ma ważniejsze rzeczy na głowie, a ja nie będę mu zawracać głowy moimi nieaktualnymi problemami sercowymi.
- Więc co zamierzasz?
- Jak to co? Dobrze się bawić - skoro posiadanie dziewczyny na stałe mi się nie udaje, to będę je miał na chwilę - Mam dwadzieścia trzy lata i zamierzam nie spędzić ich na narzekaniu. A teraz idę do siebie, szykować się na przypomnienie ludzkości w tej szkole o tym, że nadal istnieję i nadal jestem najlepszy, najprzystojniejszy, najfajniejszy i najbardziej lubiany.
- Chyba najbardziej denerwujący. Więc to twój plan?
- Nie. To dopiero opracowana taktyka. W swoim czasie dowiesz się więcej - wyszczerzyłem się zadowolony i wyszedłem z jego pokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz