sobota, 10 marca 2018

Od Felicity do Zaina

Po raz kolejny w przeciągu jednej minuty spoglądałam na swoje odbicie w lusterku samochodowym, nieudolnie próbując poradzić sobie z narastającym stresem. Za każdym razem, gdy na krótki moment kierowałam swój wzrok na jego szklaną powierzchnię, widziałam te same ciemne oczy, próbujące ukryć czający się w nich strach. Zacisnęłam tak mocno, że wyglądały jedynie jak wąska malinowo-różowa kreska i spróbowałam skupić całą swoją uwagę na drodze oraz na prowadzeniu samochodu, który przez fakt, iż wybrałam drogę na skróty, która prowadziła przez niezasfaltowaną drogę, podskakiwał co kilka chwil. Według nawigacji do Morgan zostało mi około pięćdziesięciu kilometrów, ale na szczęście ta piaszczysta ścieżka kończyła się już za trzy. A przez fakt, że zamierzałam jechać najwyższą dozwoloną prędkością liczba ta będzie dość szybko się zmniejszała.
Chociaż jazda wyboistą drogą nie należała do najprzyjemniejszych, jazdę umilały mi ładne widoki typowe dla niewielkich wiejskich miejscowości. Po ogromnym pastwisku sąsiadującym z niewielkim gospodarstwem spacerowały odziane w kolorowe derki z nadrukiem w renifery niewielkie kucyki oraz jeden ogromny, będący zapewne przedstawicielem shire. Ten natomiast paradował z zielonym nakryciem z ogromnym elfem w pasiastej czapce. Oczywiście musiałam zwolnić, by bez przeszkody w postaci prędkości móc przez chwilę podziwiać te małe dzieła sztuki, ale uznałam, że warto poświęcić dwie lub trzy minuty bycia wcześniej w nowej szkole dla pogapienia się na przeurocze kucyki.
Na miejsce dojechałam po przeszło pół godzinie, co i tak było bardzo satysfakcjonującym wynikiem. Zanim jednak zmusiłam się, by wyjść z samochodu oparłam czoło o kierownicę w taki sposób, że moją twarz została całkowicie zasłonięta przez włosy, które rozsypały się dookoła niej i tak jak poradził mi kiedyś lekarz zaczęłam głęboko, rytmicznie oddychać. Dla moich znajomych z Canberry przeprowadzka do Londynu, pierwsza a później i druga zmiana szkoły wydawała się czymś ekscytującym. Uważali to za coś świetnego, nowy początek, katharsis, towarzyską reinkarnację czy jakieś inne bezsensowne gówno, a mnie bardziej zależało na totalnym przeciwieństwie - spokoju i poczucia stabilności. Jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że to właśnie na naukę w Morgan harowałam przez ostatnie dwa lata i przyjazd do akademii powinien być dla mnie nagrodą, a nie problemem. Po przeprowadzce do Anglii rodzice nie byli zbyt dobrze rozeznani w szkołach, dlatego posłali mnie do tej znajdującej się najbliżej naszego mieszkania. Dopiero później zdali sobie sprawę ze swojego błędu, gdyż liceum to nie należało do tych cieszących się dobrą sławą i wysokim poziomem nauczania. Niemniej jednak poznałam w nim całkiem sporą grupę świetnych osób. Ale wracając, przez dwa lata starałam się zdobywać jak najwyższe oceny, by przenieść się do lepszej placówki i kiedy dostałam list informujący o tym, że przyjęto mnie do Morgan byłam wniebowzięta i miałam ochotę skakać z radości. I jestem pewna, że z czasem zacznę zauważać coraz więcej pozytywów, ale na razie byłam rozstrojona po wyjeździe z domu i zaczynała dopadać mnie tęsknota za rodziną.
Z natłoku myśli wyrwało mnie ciche pukanie w szybę, na które poderwałam się gwałtownie, uderzając potylicą o zagłówek fotela. Złapałam za klamkę i szybko otworzyłam drzwi, prawie uderzając nimi wysokiego rudzielca, spoglądającego na mnie z nieukrywanym rozbawieniem. Jednak była to jego bardzo życzliwa odmiana, bowiem wzrok ten pozbawiony był jakiejkolwiek kpiny, był po prostu pełen wesołości, wywołanej moim niecodziennym zachowaniem.
- Wybacz, sprawdzałem, czy nic ci się nie stało - chłopak uniósł lewy kącik ust jeszcze wyżej, mimo że wydawało mi się, że zwyczajnie nie da się już tego zrobić.
Przegryzłam lekko dolną wargę, zakładając jednocześnie kosmyk włosów za lewe ucho. Pierwsze minuty w nowej szkole i już ktoś widział, jak robię z siebie wariatkę.
- Nie ma problemu - odpowiedziałam gładko, odpowiadając uśmiechem, który w porównaniu z jego przypominał jedynie mętne odbicie. Po tych słowach zapadła dość niezręczna cisza. Najwyraźniej nie tylko ja czułam się niezręcznie z tą sytuacją, jednak rudzielec wyglądał na całkiem sympatycznego. A z takimi ludźmi wypadałby się zadawać. - Jestem City.
Chłopak uniósł brwi ku górze.
- Archie. Andrews - uścisnął lekko moją wyciągniętą w jego kierunku dłoń. - City to skrót, czy pełne imię? Jak Chicago od Kardashianów?
Popatrzyłam na niego z jeszcze większym zaskoczeniem niż on spoglądał na mnie przed momentem.
- Od Felicity, ale mniejsza z tym. Nie sądziłam, że jakikolwiek przedstawiciel płci męskiej interesuje się rodem Kardashianów - spróbowałam zmusić go do rozwinięcia tematu, będąc pełną ciekawości. - Nie żebym widziała cokolwiek nieodpowiedniego w czytaniu magazynów plotkarskich przez facetów.
Zaśmiał się krótko i dźwięcznie, a ja nie potrafiłam nie odwzajemnić uśmiechu, który dosłownie wpełzł na moje usta.
- Nie jestem więc wyjątkiem. Po prostu Emerson, moja siostra, zaczęła ostatnio paplać o tym przy obiedzie i tak jakoś zapamiętałem - przyznał ze wzruszeniem ramion.
- Po pierwsze, 'tak jakoś zapamiętałeś', a po drugie Emerson Kincaid to twoja siostra? - spytałam dla całkowitej pewności, a gdy przytaknął w geście potwierdzenia, szybko dodałam. - Pewnie ci o mnie nie wspominała, ale poznałyśmy się jakiś czas temu na jakimś forum. Ale to, że będę chodzić do tej szkoły co ona, to dzieło czystego i stuprocentowego przypadku. Przysięgam, że nie jestem stalkerem - uniosłam ręce do góry, naśladując zachowanie gangstera poddającego się funkcjonariuszowi.
- No wiesz, to brzmi całkiem podejrzanie - rzucił. Moją jedyną reakcją na te słowa było przegryzienie wargi. Po prostu stałam tam zakłopotana, wpatrując się w czubki swoich adidasów. - To był żart.
- Och - mruknęłam, wstydząc się trochę, że nie wyłapałam, iż był to kawał. Zdecydowałam się na sprawną zmianę tematu. - Może byłbyś tak uprzejmy i pomógł mi z bagażem? Dzięki temu nie będę musiała schodzić kilkakrotnie na dół.
- Nie ma sprawy.
Zabrałam część swoich toreb, a Archie zajął się resztą. Wyglądał na silnego, ale początkowo uważałam, że to tylko pozory. Jednak kiedy z łatwością podniósł moje dwie najcięższe walizki i zabrał dodatkowo kilka mniejszych rzeczy, nie mogłam ukryć podziwu. Miałam szczęście, że zgodził się mi pomóc, bowiem w przeciwnym razie musiałabym kursować wielokrotnie pomiędzy pokojem a samochodem, by zabrać się ze wszystkim. A w ten sposób wszystko znalazło się w mojej nowej sypialni bardzo sprawnie.

Westchnęłam z lekkim zniecierpliwieniem ścierając drewnianą powierzchnię lady barowej, która przez ciapowatego klienta pokryta była keczupem i niewielką ilością piwa korzennego. Brud nie mówił dobrze o restauracji - albo jak kto woli po prostu pubie, a że byłam najświeższą z kelnerek, to mnie przypadł zaszczyt czyszczenia zabrudzonego blatu. Zazwyczaj dzieliłam zmianę z Mae - jedną z dwóch pozostałych pracujących tu dziewczyn - w ciągu tych dwóch tygodniu zdążyłyśmy całkiem dobrze się poznać, w czym pomógł dodatkowo fakt, że dziewczyna również uczyła się w Morgan. Była całkiem sympatyczna i to właśnie dzięki jej wsparciu tak szybko zaaklimatyzowałam się w nowym miejscu.
Rodzice nigdy nie wywierali na mnie presji odnośnie znalezienia sobie miejsca pracy. Wielokrotnie powtarzali mi, że powinnam skupić się na nauce, a nie zdobywaniu pieniędzy, ponieważ nie mieli nic przeciwko utrzymywaniu mnie w czasie, kiedy ja chodziłam do szkoły. Nadal twierdzą, że im to nie przeszkadza, ale mimo to zdecydowałam znaleźć sobie coś do roboty, by choć w niewielkim stopniu ich odciążyć. Po tylu latach zarabiania nie tylko na swoje, ale i życie trójki dzieci należało im się choć trochę odpoczynku.
Mae dzisiaj nie przyszła do pracy, podobno musiała zająć się dzieckiem sąsiadki, która wyjechała nagle w sprawach służbowych. Z początku przyjęłam tę wiadomość z lekkim niepokojem, bowiem oznaczało to, że w tym samym czasie co ja będzie pracowała Delilah, a od mojego pierwszego dnia, kiedy to przypadkiem wylałam na nią kufel piwa, zdawała się mnie nie znosić. Najwyraźniej jednak miała dzisiaj dobry humor, bowiem zdawało mi się, że nawet się do mnie uśmiechnęła.
- Stufts, rusz tyłek i idź obsłuż stolik dziewiąty? Nie dam rady się nim teraz zająć, a czekają już dobre dziesięć minut - rudowłosa machnęła dłonią w moim kierunku, dodatkowo mnie poganiając. Przewróciłam oczami, wkładając notatnik do kieszonki w białym fartuszku, którego kolor wyraźnie odznaczał się na tle czerwieni, której barwę miała reszta uniformu. Był on raczej prosty, dolna część sięgała do połowy ud, a stójka uniemożliwiała występowanie dekoltu. Rękawy były krótkie, nie zasłaniały nawet ramion. Do tego każda z nas nosiła identyczne białe conversy, dlatego nic dziwnego, że wyglądem przypominałyśmy trochę licealne cheerleaderki.
Stanęłam przy stoliku, początkowo nie zwracając nawet zbytnio uwagi na siedzące przy nim osoby. Chciałam szybko przyjąć zamówienie, by przekazać je ludziom w kuchni i mieć swoją część pracy z głowy. Czy można nazwać to lenistwem? Oczywiście, że tak.
- Dobry wieczór, zdecydowali się już na coś państwo? - przywołałam na usta firmowy, życzliwy uśmiech i podniosłam wzrok znad notatnika, by spojrzeć na klientów. I nie mogłam nie przyznać, że zaskoczył mnie widok dwójki chłopaków, których bez problemu rozpoznałam jako uczniów z Morgan. Szkolne mury są idealną okazją do zabłyśnięcia, a bycie popularnym sprawia, że każdy wie o tobie wszystko. Harry'ego Stylesa nie dałoby się pomylić z nikim innym, dlatego z przypasowaniem odpowiedniego imienia do jego twarzy nie miałam problemu. Niemniej jednak przypomnienie sobie tożsamości drugiego z klientów zajęło mi trochę więcej czasu - Zain Malik.
Pozostało mi tylko modlić się w myślach, by żaden z nich mnie nie rozpoznał. Niektórzy podchodzili niezbyt pozytywnie do pracujących studentów, a ja nie zamierzałam być w ten sposób postrzegana. Nie żeby jakoś specjalnie obchodziło mnie czyjeś zdanie na mój temat.

Zain?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz