czwartek, 2 sierpnia 2018

Od Zaina cd. Imanuelle

Miałem nadzieję, że Mike zabierze mnie w mniej efektowny bar, niż sądziłem. Liczyłem raczej na miejsce bardziej skromniejsze, ale potem przypomniałem sobie, że w końcu nie jestem z nikim innym, jak z Mikiem.
Chłopak przeciska się przez tłum, jakby tu był już nie raz, a przecież w swojej okolicy ma inne kluby, znacznie bliżej. Jestem zdziwiony, że obce miejsce na nim nic nie robi. Ja z reguły omijam ich, bo mam takie polecenie z góry.
"Utopię cię w Tamizie, jak zobaczę twoje niekorzystne zdjęcia zrobione w jakimkolwiek klubie na świecie. Nie po to prowadzę twoją karierę, byś rujnował ją sobie jednym wypadem" - to słowa mojej menadżerki, ale obecnie nie obchodzi mnie nic. Nawet to, że narażam się na gniew najgorszej kobiety chodzącej na tym świecie.
Ale nagle znowu sobie przypominam, że to w końcu Mike.
Podążam zanim, widząc jak zajmuje miejsce niedaleko skraju lady i wita się z barmanem. Wnioskuję, że mówił na serio z tym darmowym alkoholem, po tym jak przebiega rozmowa między nimi. Siadam obok i oglądam się za siebie.
- Jeszcze cię takiego spiętego nie widziałem - Mike spogląda na mnie z wymalowaną ciekawością na swojej twarzy, tak jakby czekał na porywającą w odmęty zabawy opowieść. Przewracam oczami i zamierzam za szybko nie zwierzać się komukolwiek z moich problemów. Wiedziałem, że wkrótce i tak będę winien mu coś powiedzieć, ale obecnie nie jestem chętny, aby ta sprawa zawładnęła całym moim życiem. Choć robi to wyjątkowo łatwo.
- Biorąc pod uwagę, że wybrałeś chyba najbardziej zatłoczony bar, jaki może istnieć w okolicy, zaczynam mieć podejrzenia, że znowu w odurzeniu alkoholowym, ogłosisz światu, że tu jestem i zarobisz na moim nazwisku. Tak jak trzy lata temu. Przypomnieć ci? Uwielbiam opieprzać cię za tamtą akcję z autografami - unoszę brew, widząc jak krzywi się zniechęcony. Zamawia dwie szkockie i po chwili odwraca się do mnie.
- Byłem nawalony - stęka, a ja cieszę się wewnętrznie, że znów zaczyna się tłumaczyć - I to było trzy lata temu. Czaisz? Trzy lata - tak jakby to miało go usprawiedliwić.
Zapada cisza, którą on przerywa sprawnym przejściem do głównego tematu.
- Więc... jest źle? - pyta niepewnie, tym razem zwracając już całą uwagę na mnie. Dzięki Bogu, bo jeszcze chwila, a porządnie wkurzyłby mnie tym, że poświęca większość skupienia na tyłkach przechodzących dziewczyn.
Mówi takim tonem jakbym był śmiertelnie chory i umierał na jego oczach. Uśmiecham się rozbawiony, na co w odpowiedzi chłopak wzrusza tylko ramionami, nie zauważając tu nic śmiesznego.
- Nie - odpowiadam teatralnie wyższym głosem, wypijając na raz resztę zawartości szklanki i odkładam ją z impetem na blat - To dramat - posyłam mu wymowne spojrzenie, na które kiwa głową, przyznając mi rację, chociaż nic tak naprawdę nie wie.
- I tak należy ci się - wzdycham w duchu, bo właśnie tego się obawiałem. Znowu zaczynie narzekać na niesprawiedliwość losu jaka go spotkała - Jesteś cholernym złodziejem kobiet i w dodatku nie znasz umiaru. Powinna ci jeszcze dać w twarz i wtedy byłoby równo po obydwóch stronach.
- No jasne, bo wszystko to moja wina? - cieszy się, że udało mu się mnie wkurzyć.
- Chcesz abym zaprzeczył?
- Ale ci pieprznę za chwilę, jak nie przestaniesz. Powiedz mi, dlaczego akurat ty? Ja sam czasem nie rozumiem swoich działań, ale obranie ciebie jako za wzorowego słuchacza było czymś debilnym po wskroś...

- Cześć - słyszymy damski głos zmieszany z muzyką lecącą w głębi. Nie podoba mi się już samo to, że ktoś mi przerwał, dlatego uruchamiam swoje chamstwo, tak aby pozbyć się tej osoby, kimkolwiek jest, jak najszybciej. Jednak zamieram, gdy widzę kim dokładnie jest ta osoba.
Michael się odwraca, nie odrywając szklanki od ust, a gdy widzi osobę, która właśnie usiadła obok niego, o mało nie wypluwa zawartości swoich ust. Mógłbym mu to wybaczyć, bo być może zareagowałbym tak samo. Jest zaskoczony tym spotkaniem, chyba bardziej ode mnie, bo ja poczułem jedynie ukłucie zdenerwowania tym widokiem. Nie potrafię być w ogromnym szoku, gdy czuję, że ten moment będzie najgorszym momentem w dziejach.
- Cholera, mocny ten drink tutaj podają. Mam wrażenie, że widzę osoby, które nie powinienem widzieć - chłopak patrzy w szklankę, którą odsuwa od siebie i ponownie patrzy na Michelle.
- Jeden z najlepszych - dziewczyna uśmiecha się najpierw do siebie, a potem unosi spojrzenie na nas. Nie wiem, czy kiedykolwiek czułem się bardziej niezręcznie w czyimś towarzystwie, ale teraz odczuwam dyskomfort całej sytuacji. Michael odwraca głowę i rzuca we mnie oskarżycielskim spojrzeniem, jakby jej pojawienie było moją winą, a obecnie to ostatnia rzecz jakiej pragnę.
Spoglądam na nią z ukosa, próbując zdecydować, czy lepiej ją zignorować i narazić się na to, że to ona zacznie nas zagadywać, czy od razu wyjaśnić, co tu robi.
Decyduję się na opcje drugą.
- Co tu robisz? - niemalże warczę w jej stronę, ale nie sprawia na niej to żadnego wrażenia. Uśmiecha się jeszcze szerzej niż poprzednio i przechyla głowę.
- Nadal zachowujesz się gburowato przy pierwszym spotkaniu z losową osobą? - unosi brew, tak jakby sprawiało jej to przyjemność. Mam ochotę przewrócić oczami, ale ostatecznie uśmiecham się i wracam skupieniem na swojego drinka.
- Nie spotykamy się pierwszy raz, Michelle. I raczej się znamy. Więc nie powinno cię dziwić moje nastawienie - wzruszam ramionami, kątem oka widząc, jak Mike spina się jeszcze bardziej, wyczuwając w powietrzu, że znajduje się w samym epicentrum kłopotów.
- Może zaproponujesz mi drinka? - nie wiem jaki sens był w jej prośbie tak wyraźnie skierowanej do mnie, ale zareagowałem na nią w swoim zwyczaju. Parsknąłem śmiechem i pokręciłem głową, patrząc jej prosto w oczy.
- Stać cię...
- Pewnie - wtrącił Mike i przywołał do siebie barmana. Specjalnie na mnie nie patrzył i liczył, że mężczyzna podejdzie jak najszybciej, tym samym unikając mojej niewerbalnej wiązanki słów, którą chętnie posłałbym w jego stronę. Jeśli myśli, że to pomoże w ułaskawieniu tej siedzącej Meduzy obok, to jest w błędzie. Właśnie zachęcił ją tym bardziej.
Przez jakąś chwilę miałem święty spokój. O ile można to tak nazwać. Nawet słuchanie jej było dla mnie nieprzyjemne. Biorąc pod uwagę to, że starała się mnie wciągnąć w rozmowę na wszelkie sposoby, ale nie zwracałem na to najmniejszej uwagi. Potrafiłem zignorować wokół mnie wszystko, co tylko mi nie leżało i jedyne co mi przeszkadzało to, że na tego idiotę obok wystarczył nieco odsłonięty biust i już zatopiony. Dopóki oczywiście, nie postanowił mnie całkowicie upokorzyć i odejść w kierunku muzyki. Obejrzałem się za nim, jako za jedynym ratunkiem w swojej indywidualnej desperacji, ale zostałem sam. Patrzę na Michelle, która gładzi palcem swoją szklankę z założoną nogą na nogę. Odwracam wzrok na wypadek, gdyby doszło do niefortunnego nawiązania kontaktu wzrokowego.
Zachowuję się jak dzieciak, ale to nie przeszkadza mi tak jak to, że jestem bezradny jak dzieciak.
Moje obawy nabierają sił, gdy kątem oka widzę, jak Michelle wstaje i podchodzi, siadając na miejscu Mike'a. Nadal liczę na to, że odejdzie, albo się po prostu znudzi, ale nie wygląda dzisiaj na to, aby miała zły humor, i aby cokolwiek sprawiło, że się wkurzy na tyle, by odejść. Jest rozluźniona i rozmowna, a ja jestem zły, że potrafię to tak łatwo u niej rozpoznać.
Ten dzień nie może się dobrze skończyć. Ten dzień się cholernie niedobrze skończy.
- A ty? Co tutaj robisz? - zadaje całkiem normalne pytanie. Tylko, że w jej ustach ono nie jest normalne. Nawet jego wydźwięk jest podejrzany. Wszystko co robi jest podejrzane. Nawet to, że tu jest.
- Piję - odpowiadam lakonicznie i nie kontynuuje odpowiedzi, na którą chyba czeka. Chichocze pod nosem cicho.
- Nie o to pytam. Sam mówiłeś, że nie znamy się od dzisiaj. Raczej omijasz takie miejsca - jej loki opadają na ramiona, a ja żałuję, że jest blondynką. Nigdy tak jeszcze zarazem nienawidziłem i kochałem tego koloru.
- Mam ci się wyspowiadać ze swojego życia jak mały chłopiec? Pomyliłaś chyba osoby i czas, w którym żyjemy - rzucam złośliwie, unosząc głowę. Gdy to robię, napotykam jej spojrzenie. Jej usta wykrzywiają się w uśmiechu, który nie wygląda na równie złośliwy, co mój. Jest uroczy i emanuje zadowoleniem. No tak. Daję jej cholerną satysfakcję.
- Rzuciła cię? - pyta bez cienia skrupułów. Odruchowo mrużę oczy i nie odpowiadam, choć powinienem się bronić. Patrzymy na siebie w ciszy, dopóki ona nie opuszcza głowy i nie śmieje się rozbawiona, unosząc szklankę do ust - Mówiłam ci, że się nie uda...
- Michelle - przerywam jej, wiedząc do czego zmierza - Nie potrzebuję twoich rad, czy uwag. A tym bardziej twojej obecności. Więc mam prośbę. Odwal się - opieram ręce na barze i obracam stołek tak, że siedzę przodem do niej. Nie wiem, czy ona naprawdę chce ze mną jeszcze rozmawiać. Pamiętam, jak ładnie się odpłaciła za moją zemstę i od tamtego czasu nie sądziłem, że będziemy jeszcze w stanie na siebie spojrzeć. To była czysta nienawiść. W końcu od miłości do nienawiści dzieli nas tylko jeden krok. W naszym przypadku nabierało to więcej sensu niż miało.
Matko, dlaczego jeszcze zwracam się w ten sposób? W naszym przypadku. W moim i Michelle.
Dziewczyna robi to samo, ale stołki są naprawdę blisko siebie i nasze nogi ze sobą kolidują. Zanim zdążę zrobić jakikolwiek ruch, Michelle poprawia się, aż jej kolano ląduje między moimi kolanami, a moje między jej. Zważywszy na to, że nasz związek rozpadł się ponad rok temu, nie jesteśmy aż tak blisko, żeby nasze nogi się o siebie ocierały, ale bez wątpienia się stykają, a to dość intymny sposób siedzenia z kimś, kogo mogę łatwo stwierdzić, się nawet nie zna.
Michelle spogląda w dół na nasze nogi i przechyla głowę, wracając natychmiast spojrzeniem na moją twarz. Widzi wyrysowane na niej niezadowolenie, ale wyrachowanie ignoruje je swoim uśmiechem.
Kiedyś go uwielbiałem, dzisiaj go nienawidzę.
- Wow - jej śmiech dociera do mnie wyjątkowo wyraźnie, jak na lecącą muzykę raczej z gatunku trap - Nie wiedziałam, że jesteś w stanie się tak długo gniewać. Chyba to ja powinnam rzucić w ciebie wszystkimi obelgami, hmm? - momentalnie wybucham śmiechem i kręcę głową z niedowierzaniem.
Jeśli za chwilę się czegoś nie napiję, to chyba zwariuję. I gdzie, do cholery jasnej, podziewa się Michael?
- Daj mi spokój,
- Oj no weź - trąca mnie w ramię jak najlepszy przyjaciel, który obecnie zajmuje się pewnie już jakąś zbajerowaną laską na parkiecie - Bo mi się ciebie jeszcze szkoda zrobi, jak pomyślę, że za każdym razem tak wyglądałeś - wstaje i ciągnie mnie za sobą.
Idę.
Dlaczego, do cholery, ja idę?
I dlaczego idę za nią?
I co miało oznaczać jej ostatnia uwaga?
Gdy odwraca się w moją stronę i zakłada ręce na moich ramionach, cały sztywnieję i patrzę na nią, jakby właśnie zrobiła najgłupszą rzecz na świecie. Uśmiecha się i przewraca oczami na moją zniesmaczoną minę, jakby wiedziała, że jedyną rzeczą, która to wywołała jest nasza bliskość. Unoszę spojrzenie na jej twarz.
- Jezu, naprawdę jesteś z tego powodu aż tak spięty? - burczy. Chcę odpowiedzieć tak, ale tylko unoszę brew do góry.
- Z tego co pamiętam, jeszcze kiedyś narzekałaś na moje niedojrzałe zachowanie i posiadanie zbyt mało powagi - Michelle przewraca oczami i chichocze najwyraźniej czymś bardzo rozbawiona.
- Teraz mnie to nie obchodzi - nie wiem czy mam odetchnąć z ulgą, czy zastanowić się nad tym - Chcę się dobrze bawić i tyle.
Jedno jest pewne - pożegnałem się z alkoholem i chęcią upicia się, na rzecz byłej dziewczyny i świetnie bawiącego się przyjaciela. Lepiej trafić nie można.
Oparłem ręce na talii triumfującej swoje małe zwycięstwo Michelle. I tak się kończy moja walka z samym sobą.
Wkrótce wracam na swoje miejsce i przyłapuję się na tym, że nie jestem już zły. Jest mi przyjemnie, błogo i czuję, jak całe spięcie uleciało ze mnie, gdy zapomniałem, że tańczę właśnie z Michelle. Światła, które oślepiały wszystkich dookoła w połączeniu z alkoholem sprawiły, że przez tę chwilę, którą spędziłem wśród tłumu, zapomniałem po co właściwie tu jestem.
Zaraz karcę siebie za to. Oglądam się do tyłu, patrząc na dziewczynę, która nadal bawi się całkiem dobrze, co jakiś czas popijając drinka.
- Mike - powstrzymuję go przed powrotem na parkiet, zanim faktycznie to zrobi, spoglądając na dziewczynę obok, którą obejmuje ramieniem - Spadamy stąd - dopija drinka do końca i marszczy brwi w niezadowoleniu. Spojrzeniem prosi mnie, abym zmienił zdanie, chociażby ze względu, że przytrafiła mu się szansa miesiąca. Kręcę głową i gestem wskazuję na Michelle. Wydaje z siebie głośne westchnięcie, a potem odwraca się do dziewczyny i szepcze jej coś na ucho. Rudowłosa chichocze pod nosem i żegna się z nim.
- Dlaczego? - pyta, gdy traci krótką, czarną spódniczkę z oczu - Przecież przyszła tu sama, więc niech sama wróci - chciałbym mu przyznać w tamtym momencie rację. Z jednej strony mam ochotę ją tu zostawić. Nie ponoszę kompletnie odpowiedzialności za to, że się upiła. Potrafię wymienić wiele argumentów za tym, aby się nie przejmować jej personą, ale z drugiej strony, nie chcę zastanawiać się przez całą noc, czy dotarła bezpiecznie do domu i mieć wyrzutów sumienia, że zostawiłem ją samą w barze.
To mi się nie podoba. Nie podoba mi się moje wahanie co do sprawy Michelle. Postanawiam jednak nie być większym dupkiem niż jestem i załatwić jej chociaż jakieś przyzwoite miejsce do spania i nie dopuścić do tego, by zajął się nią ktoś, kto dobrych intencji nie będzie miał, pomimo świadomości, że upiła się specjalnie, aby wywrzeć na mnie wpływ. A wiem to, bo nie raz było podobnie.
- Idziemy. Jakoś nie mam ochoty przez całą noc patrzyć jak moja była dziewczyna napawa się satysfakcją z mojego nieszczęścia - Mike chyba wyczuwa w moim głosie nieco większe zirytowanie sytuacją niż wcześniej, dlatego nie zamierza ze mną dyskutować.
- To bierz ją i wychodzimy. A ja idę umówić się z tą ślicznotką na inny termin - zanim zdążę odmówić i niemalże błagać go, żeby to on zabrał Michelle, chłopak idzie do wyjścia i jest już przy czekającej na niego rudowłosej.
Niech to szlag.
Zdecydowanie życie mnie dzisiaj nienawidzi.
Czekam cierpliwie aż piosenka się skończy, a dziewczyna wróci do baru jeszcze o własnych siłach. Widziałem jak potrzebne jej było podparcie, by utrzymać się na własnych nogach. Biłem się z myślami, czy naprawdę będę musiał do niej podejść i pomóc jej iść. Miałem nadzieję, że chłopak, z którym tańczy mnie wyręczy, ale nadzieja matką głupich. Przewróciłem oczami na samą myśl, że Michelle wcale nie odbierze tego jako dobrowolne miłosierdzie skierowane w jej stronę. Jeśli zrobię coś nie tak, to ogłosi całemu światu, jak bardzo Zain Malik tęskni za swoją byłą, a ona cudownie wybawiła go z tych cierpień, dając się dotknąć.
Ale sam jestem temu winny. Pozwoliłem jej się wybić na moim nazwisku i statusie.
Wstałem nieco za szybko, czując jak przez chwilę kręci mi się w głowie, a potem z niechęcią ruszyłem w kierunku parkietu.
Czy naprawdę musi obrać tak strategiczne miejsce, że wszyscy ją widzą?
Podchodzę do tańczącej dwójki i klepię chłopaka w ramię. Odwraca się nieco zdezorientowany, w tym samym momencie wskazuję na dziewczynę.
- Ona ma już chyba dość - ucieszyłem się, że i on chyba to zauważa i nie zamierza się ze mną kłócić. Napotykam świdrujące spojrzenie Michelle, która chichocze rozbawiona. Ja nie zauważam w tej sytuacji nic śmiesznego. Chyba tylko to, że mam jakieś cholerne déjà vu.
Opieram dłoń na jej talii, co jest jeszcze bardziej niekomfortowe i pomagam jej powoli skierować się do wyjścia. Gdy wydostajemy się z tłumu ciał, mogę odetchnąć z ulgą i cieszę się, że dziewczyna nie stawia oporów. Wręcz przeciwnie, jej ręka obejmuje mnie wokół, a ja staram się nie zwracać na to uwagi, tłumacząc sobie, że to tylko po to, aby utrzymać równowagę.
- Wiesz... - staje przede mną, gdy próbuję otworzyć drzwi. Jestem zdziwiony, że jeszcze potrafi samodzielnie stać, ale potem sobie uświadamiam, że opiera się w większości o mnie, co jej znacznie to ułatwia - Mów sobie co chcesz, ale stanowiliśmy naprawdę dobrą parę. I gdybyśmy chcieli...
- Ale nie chcemy - przerywam jej, siłując się o szeroki uśmiech, na który Michelle odpowiada tym samym. Nie stara się odpowiedzieć, tylko grzecznie pozwala mi siebie prowadzić. Wychodzę zaraz za Mikiem, a gdy jestem na zewnątrz, czuję przyjemny, chłodny powiew wiatru. Przez chwilę, bo momentalnie uderzam o zimną ścianę plecami i czuję jak nieprzyjemny ból przeszywa moją twarz i klatkę piersiową. Coś, albo ktoś chwyta mnie za bluzę, którą mam na sobie i rzuca wściekły, że jeśli nie odpieprzę się od jego dziewczyny, to oberwę mocniej. W jednej chwili też zostaje odepchnięty na bok.
Przykładam wierzch dłoni do dolnej wargi, która zaczyna niesamowicie szczypać. W ustach czuję metaliczny posmak krwi. Krzywię się, ale nie z powodu, że na dłoni widzę czerwoną plamę, ale z tego, że nadal jestem w delikatnym szoku, co tu się właśnie stało.
Unoszę głowę, widząc jak Michael uspokaja jakiegoś faceta, mniej więcej w naszym wieku, ale jedynie co udaje mi się usłyszeć to jak chłopak każe zabrać mu stąd Michelle i dosłownie wypierdalać. Mało mnie obchodzi cała rozgrywana scenka między dziewczyną, a kimś, kto całkiem celnie wymierzył pięść w moją szczękę. Co ja gadam? Wcale mnie to nie obchodzi! O co tu kurwa chodzi!?
Krzywię się ponownie z bólu, który przechodzi przez dół mojej twarzy i chyba będę zmuszony podziękować Mike'owi, za to, że boli mnie tylko szczęka, a nie cała reszta. Ten koleś naprawdę wyglądał na wkurwionego.
Patrzę w bok, ale zanim reaguję w jakiś sposób, Mike zasłania mi cały widok, stając przede mną. Jego wzrok pada na moją rozciętą wargę i dopiero teraz widzę, że sam chłonie z wrażenia.
- Co to do cholery miało być!? - wskazuję zdenerwowany ręką za niego, widząc po jego minie, że odpowiedź mnie jeszcze bardziej zdenerwuje. Nie wiem nawet, czy chcę wiedzieć... ale nie, na pewno chcę wiedzieć, za co kurwa oberwałem w twarz.
- Myślał, że chcesz przelecieć jego dziewczynę. Tak w skrócie - z wrażenia aż oparłem się o ścianę, bo nie wiem, ile byłbym w stanie samodzielnie utrzymać się na nogach.
- Dziewczynę!? To jest jakiś kurwa żart!? - nabieram głęboko powietrza do płuc i przeczesuję włosy dłońmi, zapominając, że jeszcze przed chwilą miałem na jeden z nich plamę krwi - Co ona sobie wyobraża!?
- Opanuj się, bo tu wróci i tym razem nie będzie dyplomacji - śmieję się na jego słowa. Jestem na tyle wkurzony, że nie wahałabym się, aby oddać za niesłuszną krzywdę.
- Jakiej dyplomacji!? Czy ty to widziałeś, byłeś tego świadkiem!? Bo ja nadal nie wierzę, jak można być taką suką! - owszem. Nie miałem pretensji do tego faceta, bo stawiając się na jego miejscu, zrobiłbym dokładnie to samo. Ale do diabła, ona ma chłopaka!? I wyprawia takie rzeczy na imprezie z innymi!? Powinienem dziękować, że ze sobą skończyliśmy ponad rok temu, ale jak na razie jedyne co robię, to wyzywam ją od najgorszych kobiet i obwiniam siebie za najgorszą głupotę, jaką mogłem zrobić.
- Daj spokój, bo się wykrwawisz - Mike żartuje, aczkolwiek nadal się nie śmieje. Cieszę się, że dopisuje mu humor i gdyby nie wypił na tyle, na pewno bym mu się odwdzięczył.
Oblizuję usta, czując jeszcze więcej krwi i wycieram ponownie wargę o dłoń. Jestem wkurzony, ale bo to nie raz miałem rozciętą wargę.
- Jedziemy do domu - oświadczam i mijam go bezceremonialnie.
- Przecież wypiliśmy! - słyszę jego kroki za sobą, ale nie zatrzymuję się, czując jak zaczyna boleć mnie już nie tylko warga, ale i nos.
- Nie wypiłem dużo - mówię całkiem pewny siebie, a potem zostaję złapany za ramię i odwrócony do tyłu. Napotykam przed sobą Michaela z całkiem poważnym wyrazem twarzy jak na niego.
- No chyba sobie żartujesz! - mówi rozbawiony, ale zaraz przybiera obronną pozycję.
- Czy wyglądam jakbym żartował? Chcę stąd odejść, zanim mnie szlag jasny trafi.
- Okey, nie ma sprawy, ale zabić ci się nie pozwolę, bo i ja umrę z rąk twoich przyjaciół i obawiam się, że to byłoby gorsze niż śmierć w wypadku. Zadzwonię do znajomego, okey? - przez chwilę mierzymy się spojrzeniem, a potem wzdycham ciężko, że muszę mu ustąpić i kiwam głową. Odwracam się i ruchem dłoni pozwalam mu zadzwonić.
Cała reszta mnie już nie obchodzi na tyle, że siedzę cicho i nikt nie zamierza pytać mnie co się stało. W ten sposób docieram do akademii, żegnam się z Michaelem, któremu mimo wszystko dziękuję i jego znajomym. Liczę tylko na to, że nikogo nie spotkam po drodze i w spokoju wrócę do pokoju. Tak też się dzieje. Czyżby wszystko co złe się skończyło?
Zamykam za sobą drzwi od pokoju, zdejmuje z siebie bluzę, którą rzucam na krzesło i od razu kieruję się do łazienki. Opieram się o umywalkę rękoma i spoglądam w lustro, oblizując wargę, z której nadal leci krew. Odwracam się tyłem do lustra i znajduję ukojenie pod strumieniem wody.

Budzi mnie notoryczne pukanie do drzwi. Nie. Nie ma mowy, żebym ruszył się z łóżka. Ktokolwiek czegokolwiek teraz chce, niech się odpieprzy.
Zakrywam głowę poduszką i upieram się przy swoim, że nie otworzę. Nie otworzę. Nie... Cholera, kto tak naprawdę nienawidzi życia, albo jest ono za nudne, by do mnie pukać?
Wstaję, zakładam na siebie pierwszą wyciągniętą z szafy bluzkę, naciągam spodnie i przecierając oczy, podchodzę do drzwi. Otwieram je i widzę nikogo innego, jak Harry'ego, który akurat odwraca się z przyłożonym telefonem do ucha. Momentalnie w moim pokoju rozlega się dzwonek. Przewracam oczami.
Uśmiecha się, ale ten uśmiech momentalnie znika.
- Co ci się stało? – uniosłem spojrzenie znad podłogi na chłopaka, który akurat zmarszczył brwi i przyglądał mi się uważnie. Odruchowo przejechałem palcami po ustach w miejscu, gdzie miałem rozcięcie. Pokiwał głową, myśląc, że to było nieme pytanie. Bardzo nie chciałem o tym rozmawiać. A tym bardziej o Michelle, ale i tak by się dowiedział. Ominąłbym rozmowę tylko wtedy, gdybym był w stanie go unikać.
- Natknąłem się na zbyt tępą wywłokę i nie zdążyłem jej wyminąć. Konsekwencją tego oberwałem w twarz – wyszczerzyłem się, jak najbardziej teatralnie zadowolony. Ale Harry’emu wcale do śmiechu nie było. Patrzył na mnie bez wyrazu i czekał na szczegółową wersję. Zaśmiałem się nerwowo i odepchnąłem lekko drzwi tak, że otworzyły się nieco szerzej.
- Czy ty zawsze musisz coś odwalić? – a ten się czego czepia znowu? I dlaczego to znowu ja dostaję ochrzan, jeżeli w tym winy mojej nie ma wcale. Pomijając to, że w ogóle zdecydowałem pomóc swojej byłej. Nadal jestem najczystszym człowiekiem chodzącym na tym świecie oczywiście – Kto ci zdzielił? – bezpośredniość ponad wszystko. Przewróciłem oczami, wyrażając tym swoją niechęć do kontynuacji tej rozmowy. Odwróciłem się do niego plecami i odszedłem w głąb pokoju. Słyszałem jak wchodzi za mną i staje na środku. Oparłem się o biurko, krzyżując ręce na klatce piersiowej i uniosłem powoli i ostrożnie wzrok na chłopaka, tak aby tego nie zauważył, ale zarazem upewnić się, że nie patrzy w moim kierunku.
Cholera, patrzy. Patrzy i czeka. Jak jakiś policjant na przesłuchaniu, tyle o ile nie siedzę przed nim skuty kajdankami. To i tak upokorzenie.
- Powiesz mi w końcu, co takiego tym razem komuś nagadałeś, że się tak wkurwił? – uniosłem brew, mierząc się z nim spojrzeniem. Stoczyliśmy prawdziwą walkę, ale gdy rozłożył się na moim łóżku, jak u siebie, dał tym do zrozumienia, że oczekuje naprawdę fascynującej rozmowy.
Od kiedy to role się pozmieniały? To ja zawsze stawiam na swoim i jestem irytującym wrzodem na dupie, za przeproszeniem obydwóch stron. Ta cała sytuacja sprawia, że nie jestem sobą. I zdecydowanie mi się to nie podoba. Jeśli się tego nie zmieni, to wpadnę w depresję, albo inne psychiczne bagno. A, no i najważniejsze. Nie zapominajmy, że alkohol ma na to wpływ i chyba mój szanowny przyjaciel wyczuł to, że może sobie pozwolić. No tak.
Przewróciłem oczami, jakby to miało mi pomóc w uniknięciu rozmowy i było moją ostatnią deską ratunku, ale miałem świadomość, że to nic nie da. Dobrze, że Styles siedzi, bo po tym, co mu powiem, pewnie długo na nogach nie ustałby. Zawsze jest jeszcze możliwość spadnięcia z łóżka. Szczerze mu tego nie życzę.
- No dobra, gadaj póki mogę dzielić z tobą pokój i łóżko – parsknąłem śmiechem, słysząc jak Harry dumnie chichocze ze swojego nieśmiesznego żartu – Z twoich słów mogę wywnioskować, że mianem tępej wywłoki nazwałeś jakiś przedmiot aalboo… jakąś postać, a konkretniej kobietę – zmrużył oczy, czekając na potwierdzenie z mojej strony. Pokiwałem głową, czekając aż dalej zacznie dedukować. Usilnie się zastanawiał przez chwilę – Kobieta cię tak załatwiła? – przysięgam, kiedyś zepchnę go z jakiegoś klifu w ramach obserwacji spadającego ciała. Cele naukowe są zawsze dobrym wytłumaczeniem.
Przeszyłem go morderczym spojrzeniem na wskroś. Nie wiem, czy zadał to pytanie na poważnie, czy robi sobie jaja, ale na obecną chwilę moje poczucie humoru jest na naprawdę niskim poziomie.
- Czyli jednak nie będę miał z czego się śmiać przez całe moje życie – powiedział markotnie, a potem oberwał najbliżej leżącą obok mnie rzeczą na biurku, którą byłem w stanie w niego rzucić. Osłonił się rękoma, tłumiąc śmiech – No dobra, ale chodzi o kobietę? Głupie pytanie, oczywiście, że zawsze chodzi o kobietę. Matko, czy ty nie masz innych zainteresowań, albo hobby? Weź sobie znajdź coś, co nie zmienia humorów raz na godzinę, bo nawet twój koń jednego dnia lubi wszystkich, a następnego jest to diabeł wcielony – pomijając to, że o mało nie udusił się, mówiąc to wszystko niemal na jednym wdechu, to jeszcze mnie delikatnie, jak to na Harry’ego przystało, obraził. Bezczelny. To, że ja przyciągam do siebie ludzi, a tym bardziej płeć piękną, nie znaczy, że ma mnie od tego odciągać.
- Zastanawiam się nad opcją rozmowy z twoją dziewczyną o twoich poglądach, ale z tego co pamiętam, i co opowiadałeś, to ma pięciu braci, poza tym w jakiejś części… naprawdę minimalnej, się z tobą zgadzam.
- Nie zmieniaj tematu – wycelował we mnie palec, mówiąc stanowczym tonem – Powiedz lepiej, co się w końcu stało – skrzyżował nogi w kostkach, nie przejmując się moim piorunującym spojrzeniem, że wgramolił się z buciorami na moje łóżko.
Nadal nie miałem najmniejszej ochoty o tym gadać, bo wiem, że niepotrzebnie się zdenerwuję, ale miałem do wyboru, albo męczarnię ze strony Stylesa, który będzie chciał się dowiedzieć, a w ostateczności ułoży sobie swoją wersję wydarzeń i rozpowie wszystkim, albo ponowne wkurzenie i wyzywanie tym razem na głos Michelle, oraz całości tego dnia, który był po prostu jedną, wielką porażką.
- Wracając do twojej dedukcji o tępej wywłoce. I tak, i nie. Powodem była kobieta, a częściowe konsekwencje możesz zauważyć. I wiesz co… ten jeden raz pozwalam tobie siebie wyzwać od głupich idiotów, bo to co zrobiłem było godne potępienia. Tak robi tylko debil, który wcale nie żył ze swoją byłą niemalże rok i nie wie, na co ją stać – oczy Harry’ego zrobiły się ogromne, a jego szczęka opadła na dół. Gdyby się teraz uśmiechał, to zdzieliłbym mu kolejną rzeczą na biurku w kolejce. Ale wyglądał na podobnie zaskoczonego, co Mike po wyjaśnieniach z tamtym facetem.
- O kurwa – skinąłem głową, przyznając mu absolutną rację – Spotkałeś Michelle? Tutaj?
- Nie, Harry. Po drugiej stronie globu – chłopak westchnął na moje słowa i przewrócił oczami, co najpewniej nie miałem dostrzec.
- Oj, nie musisz być od razu taki sarkastyczny – fuknął, ale zaraz przeszedł na tor rozmowy, tym samym rozpraszając moje nadzieje, na możliwość zmienienia tematu, póki jest jeszcze na to szansa. Ale nie – No ale… to kompletnie się z niczym nie wiąże.
- Mogę w skrócie? – odwróciłem krzesło do niego i usiadłem na nim, splątując palce dłoni i opierając je na brzuchu. Wzruszył ramieniem. Wiem, że wolałby, abym opowiedział mu wszystko po kolei, co do jednego szczegółu, ale miał świadomość, że obecnie najspokojniejszy na świecie to nie jestem.
- Zamierzałem spędzić czas, sącząc sobie w spokoju drinka, na tyle, na ile to możliwe z Michaelem i wyrazić swoje całe niezadowolenie spowodowane tą cholernie niezrozumianą przeze mnie sytuacją, która rozegrała się przez ostatni czas tutaj, ale nie było mi dane, bo jak ze mgły pojawiła się Michelle i rozwiała moje nadzieje na swobodne picie wspólnie z przyjacielem. Cóż, albo nadal mści się za mój numer, albo po prostu jej hobby jest uprzykrzanie życia osobom, które zalazły jej za skórę, bo ja to rozmową nie nazwałbym. Tak nie siedzi i nie rozmawia się z kimś, kto właściwie nie jest z tobą związany w żaden sposób. A jedynie zdjęciami, które zrobili wam w czasie, gdy byliście parą. To tak jakby Kendall do ciebie przyjechała i zaczęła głaskać cię po udzie, przypominając stare, dobre czasy, kiedy to byliście niesamowicie idealną parą i jedyny słuszny związek, jaki możesz stworzyć, to wyłącznie z nią – starałem się mówić najbardziej cynicznie, żeby nie musieć się wkurzać , ale to było trudniejsze niż mi się wydawało, bo zanim się zorientowałem, a moje gesty stały się nerwowe – Mimo tego, że raz miałem nauczkę, to wybrała naprawdę nieodpowiedni moment. Tańczyliśmy, wypiliśmy, a potem musiałem ją stamtąd zabrać, bo wiem, że poczucie winy nie dałoby mi spokoju. No to jej pomogłem i chyba trochę za mocno. Nie miałem pojęcia, że zaraz po wyjściu pojawi się przede mną jej wkurwiony facet i wywnioskuje, że chcę ją przelecieć. No to oberwałem i gdyby nie Mike, to pewnie oberwałbym porządniej. Tyle z całej historii. Już widzę te wszystkie pytania, czy wróciłem do Michelle i wszelkie informacje, bo nie zwracałem najmniejszej uwagi, czy gdzieś w kącie nie czai się przypadkiem krwiopijca z aparatem – zjechałem niżej na krześle i oparłem głowę, zamykając oczy.
- No to się wkopałeś - czy naprawdę w obliczu takiej sytuacji jest w stanie tylko tyle powiedzieć? Chociaż bardziej obchodzi mnie co takiego powiedział Imanuelle. Zdanie o Michelle wyraził już dawno temu, ale jak to on, bardzo delikatnie.
- Nienawidzę jej - przełknąłem głośno - Myślałem, że po tym czasie, to jakoś ulży i zniknie, ale ani trochę. A przede wszystkim, miałem nadzieję jej nigdy nie spotkać. Co za pusta idiotka, chętnie spaliłbym te jej blond włosy, a z nimi ją całą… Ze względu na to, że mam trzy siostry, z którymi się wychowałem, mój szacunek do kobiet jest naprawdę ogromny, nawet jeśli któraś jest taką suką, ale chyba do niej nie mam go już ani za grosz. Podejrzewam, że przespałaby się z pierwszym lepszym, gdyby leciały z tego jakieś korzyści i chyba mi nawet szkoda tego jej faceta, z którym pewnie też jest, bo tak pasuje.
- Myślałem, że dała sobie spokój - wzruszył ramionami. Machnąłem ręką na znak, że nawet nie zamierzam o tym rozmawiać. Po dwóch powrotach, to musiało pęknąć w końcu.
- Jeśli nie jest się taką...
- Okey. Zrozumiałem - podniósł ręce do góry i poprawił się na łóżku - To może na zmianę tematu, spytam, czy dzisiaj zamierzasz robić coś ciekawego?
- Nie - odpowiedziałem beznamiętnie - Nie zamierzam nic robić, a najlepiej, jakby wszyscy zostawili mnie w świętym spokoju.
- Humorek to ci dopisuje.
- Od wczoraj, no nie? Jestem chodzącą kulką miłości i aż emanuję ciepłem - Harry śmieje się, a ja sam wykrzywiam usta w uśmiechu.
- To wręcz przeciwnie do Issy. Dzisiaj rano odmówiłem biegania z nią. Wyobrażasz sobie? Ona chciała, żebym poszedł razem z nią wcześnie rano biegać.
- Nauczyłeś się już sam wstawać tak wcześnie, minutę przed nią, tak jak zakładał twój genialny plan? - chłopak spuścił głowę i pokręcił nią. Zaśmiałem się - Wiesz, że ona wyczai twoje sztuczki? Kobiety są inteligentne, Harry - spojrzał na mnie pretensjonalnie i skrzywił się. Wstał z łóżka, pozostawiając za sobą totalny bałagan na nim, który i tak już tam był, i skierował się do wyjścia. Zanim jednak wyszedł, zatrzymał się przed i obejrzał.
- Jak chcesz mogę ci przynieść puder Isabelle, to chociaż stworzysz pozory, że wcale nikt ci nie przywalił - złapałem poduszkę i rzuciłem w jego kierunku, ale zdążył wybiec i zamknąć za sobą drzwi.
Opadłem na łóżko i westchnąłem głęboko. Czy grzechem będzie ominąć jeszcze jeden trening? Czy narażę się aż tak bardzo? Nie. Chyba nie.
Odwracam się na bok, sięgam telefon i włączam pierwszą piosenkę. Zamykam oczy i postanawiam ostatecznie nie pojawić się na treningu. Tak jak mówiłem, nic nie jest w stanie mnie wyrwać z łóżka tego dnia.
Nawet nie wiem, kiedy słońce jest już tak wysoko, że bezczelnie świeci mi prosto w twarz i sprawia, że budzę się. Przecieram oczy i spoglądam na zegarek. Nawet późna godzina nie robi na mnie żadnego wrażenia. Podnoszę się i zakładam buty, chcąc wyjść z pokoju. Otwieram drzwi i wtedy na ziemi spostrzegam karteczkę, wyrwaną zapewne z jakiegoś notatnika bądź dziennika. Zamykam drzwi, w razie jakby ktoś miałby mi przeszkodzić w odkrywaniu tej ciekawej rzeczy. Podnoszę biały kwitek papieru z ziemi i obracam w dłoni. Jest złożony na pół, więc rozkładam go. Przelatuję spojrzeniem po słowach i dopiero po chwili czytam dokładnie całość. W jednej chwili zaczynam żałować, że to znalazłem. Zaczynam żałować, że w ogóle dzisiaj się obudziłem i jestem w tym miejscu. Tamten dzień jednak nie był zły. Był koszmarny od połowy dopiero. Ten jest tylko dramatycznym etapem drugim.
Słyszałam, że muszę cię wyprowadzić z ogromnego błędu jaki zaistniał między nami. Więc tak.
Było przyjemnie, zobaczyłam jak to jest być dziewczyną kogoś sławnego i samą być podziwianą za to, ale nigdy nic do ciebie nie czułam. Nie byłabym w stanie ciebie pokochać, zresztą wiesz jak to wygląda. Wiesz kim jestem. A za niedługo będę kimś całkiem innym.
Nie dziwię się tej Brooke, że cię zostawiła. Miała niezwykłe szczęście. Mam nadzieję, że resztę spotka ono ponownie.
Dupek.
Imanuelle
To co czytam przeszywa mi serce. Opieram się o drzwi i zamykam oczy, a potem osuwam się na podłogę. Przyciskam dłonie do oczu, starając się powstrzymać łzy.
Boże, ta dziewczyna. Jedyna dziewczyna, na jakiej mi zależy. Właśnie w tej chwili powinienem przestać ją kochać. Powinienem to zrobić w chwili, gdy okazało się, że jej życie układa z kimś innym.
Czyli jednak to prawda. Nic dla niej nie znaczyły te miesiące. Odeszła, bo tak jej się podobało. Miałem nadzieję, że jest jednak inna niż wszyscy. Okazała się być lepszą aktorką niż się spodziewałem. Mistrzynią oszustwa, której trwające kilka miesięcy przedstawienie właśnie dobiegło końca.
Gdybym mógł zatrzymać czas, skorzystałbym z okazji, by się przekonać, jak było naprawdę. Wziąłbym ją za rękę, by sprawdzić, czy naprawdę to napisała. Przesunąłbym palcami po jej ustach, by poczuć, czy są one naprawdę tak delikatne, jak były kilka miesięcy temu. Wyszeptałbym jej do ucha pytanie, czy moje uczucia są bezpodstawne i pozbawione sensu.
Zgniatam list i rzucam go na drugi koniec pokoju. Nie wierzę. Po prostu w to nie wierzę. Podnoszę się z podłogi i podchodzę do biurka, odczuwając coraz większy gniew. Wtedy drzwi od pokoju się otwierają.

Imanuelle?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz