sobota, 25 sierpnia 2018

Od Imanuelle cd Zaina [KONIEC]

- Odejdź od niego - szepcze i podnosi się na rękach, zawisając nade mną, na ułamek sekundy się zawahał. - Ja tego nie oczekuję, ja o to błagam. Kocham cię.
Rozchylam delikatnie usta, wpatrując się w młodego, pięknego mężczyznę nade mną. Jego czekoladowe oczy są pełne skrajnych emocji, one same krzyczą, pomimo że z ust nie wydobył się już żaden dźwięk.
Cisza.
Wszędzie jest cisza, a my trwamy w niej, w przerażeniu i nadziei. Delikatnie drżąc od wszelkich emocji, tego ciepła między nami, od tych wspaniałych chwil, jakie między sobą dzieliliśmy.
Podniosłam okrutnie powoli dłoń, które po chwili zetknęła się ze skórą jego policzka. Tym razem jednak nie powodując u niego żadnego bólu, a cichą przyjemność, którą może zrozumieć tylko osoba zakochana, a która zmusza do przymknięcia oczu, do oddania się temu. Mój kciuk delikatnie masuje dolną wargę jego ust.
Zastanawiam się co powinnam mu powiedzieć, obawiając się równocześnie, że zranię go tak długą przerwą.
Na moich ustach pojawił się uśmiech.
- Ja też... - zaśmiałam się, a w moim oczach pokazały się łzy radości, on ponownie otworzył swoje. Tonęłam w jego spojrzeniu. - Ja też cię kocham, Zain. Odeszłam od niego w równie okrutny sposób, w jaki on chciał nas rozdzielić. Przez list. Nikt nie może nas rozdzielić.
- Nie chcę, żeby nas ktokolwiek rozdzielił - pokręcił szybko głową, tym razem ciężko oddychając.
- Oboje wiemy, że tylko my możemy to sobie zrobić - zachichotałam, on zrobił to samo, po czym pochylił się, aby złożyć szybciutki pocałunek na czubku mojego nosa. Po chwili wrócił do poprzedniej pozycji, układając głowę na moim brzuchu i obejmując mnie nieco ponad linią bioder.
Moje palce delikatnie zanurzyły się w jego włosach.
- Nie chcę tego, a jeśli coś takiego kiedykolwiek się zdarzy... - nagle zadrżał.
- Nie zdarzy - zapewniłam go. - Nie pozwolimy na to. W ekstremalnych warunkach Harry nam skopie tyłki - zachichotałam.
- Styles niech się nawet do mnie nie zbliża! Zdrajca jeden - mruknął jak mały chłopiec, któremu zabrano zabawkę.
- Ej - pacnęłam go delikatnie po plecach - to twój przyjaciel, nie mów tak. Zresztą jak już wyśpiewał co wiedział, to przysięgał na życie swojej mamy i siostry, że to tylko plotki i właściwie to on nic nie wie, jest niewinny i chce dostać świadka koronnego, bo go zabijesz, a on chce żyć - po krótkiej chwili brunet, leżący w moich ramionach zaczął się histerycznie śmiać. - Tylko nie drocz się z nim za mocno, pewnie jest wystarczająco zażenowany.
- Możemy... em... nom.. uh... - westchnął, a ja zachichotałam.
- Nie chcesz o tym rozmawiać, czy masz w głowie drugą rundę? - zapytałam, a on się nagle zerwał, opierając się w ułamku sekundy na łokciach.
- A ty masz? - jego oczy zapaliły się jak lampki na choince. Może za to otworzyły się szeroko, ponieważ nie spodziewałam się jego tak nagłej reakcji. Zmarszczyłam brwi.
- Nie - powiedziałam stanowczo i pokręciłam głową. Zrobił minę malutkiego szczeniaczka, który chce dostać kostkę. Skrzywiłam się. - Nie dam się przekonać. Jestem zmęczona! Czego ty ode mnie oczekujesz? Wystarczająco dużo zrobiłam i się poświęciłam przychodząc tutaj, teraz mnie trzymaj, przytul i cicho i kochaj mnie i śpimy.
- Słodziutka jesteś - zamruczał, ale po chwili położył się. Moje powieki niemal od razu opadły, przynosząc mi ulgę, jakbym dopiero teraz poczuła jak bardzo zmęczone były moje oczy. Zaraz jednak od odpłynięcia powstrzymało mnie ciche mruczenie Zaina. Musiałam się mocno skupić, aby rozpoznać, że nuci miłosną piosenkę, której tytułu nie mogłam sobie przypomnieć. Na mojej twarzy pojawił się leniwy uśmiech, a zarazem taki błogi, jakby jutra miało nie być.



Niestety jutro okrutnie i wręcz boleśnie przypomniało nam o swoim istnieniu, kiedy o godzinie szóstej, kiedy jeszcze witało nas szarawe niebo od wczorajszego wieczornego deszczu, zadzwonił mój budzik. Dopiero słysząc tą znienawidzoną przeze mnie melodyjkę przypomniałam sobie, że powinnam go wczoraj wyłączyć, ponieważ nigdzie nie wyjeżdżam. Zajęczałam pełna boleśni i cierpienia sięgając po telefon i wyłączając budzik. Zerknęłam na dół, odczuwając dziwne zimno. Rozejrzawszy się po całym łóżku znalazłam Zaina po drugiej jego stronie. Widocznie musiał tam się przetransportować w nocy. Wtedy coś zabłysnęło w moim umyśle. Tego dnia miałam lot do Stanów. Westchnęłam spoglądając na spokojnie śniącego bruneta. Mogłabym godzinami podziwiać jego brązowawą skórę, jego tatuaże, jego ciało...
Odgarnęłam przykrycie, odsłaniając moje nagie ciało i wtedy powróciły wszystkie wczorajsze wspomnienia. Przygryzłam dolną wargę i zachichotałam cichutko, sama do siebie. Złapałam za jakieś ubrania Zaina od bokserek po bluzę, ponieważ byłam nieźle zmarznięta po nocy. Wyszłam na korytarz mając w głowie plan pójścia do kuchni, aby przynieść coś do jedzenia. Plan, który został przerwany przez Louisa. Stał w drzwiach pokoju, w którym razem spaliśmy. Zmierzył mnie od stóp do głowy, jednak ja się nie zawahałam.
Spojrzałam na pierścionek na moim palcu i zdjęłam go.
Zdjęłam i ruszyłam w stronę stojącego mężczyzny, którego nie chciałam już nigdy nazwać po imieniu.
Czułam do niego wstręt.
Tak ogromny wstręt.
Oddałam mu pierścionek.
- Mam nadzieję, że znajdziesz kogoś na swoim poziomie. Ja na nim nie jestem - odparłam, próbując zachować resztki klasy w tej sytuacji. - Mam nadzieję, że to zrozumiałe, że powinieneś wynieść się z mojego domu. Zabierz rzeczy, klucze oddaj sąsiadowi. Wujek załatwi resztę.
- Imany - westchnął. - Zrozum, zrobiłem to z miłości...
- A ja z miłości nie wróciłam wczoraj do pokoju.
- Byłaś u niego? - zapytał zraniony, uśmiechnęłam się krzywo.
- Byłam z miłością mojego życia. Przepraszam za to, że przyjęłam twoje oświadczyny - to były moje ostatnie słowa, zanim się odwróciłam, ruszając do kuchni szybkim krokiem. Starałam się mimo wszystko nie bieg, nie chciałam, aby wyglądało to na ucieczkę, ponieważ to miało być moje wyzwolenie.
Kiedy znalazłam się w środku, zrobiłam kilka kanapek i dwie porządne kawy. Ten poranek nie zapowiadał się na bardzo prosty, a na pewno nie na przyjemny. Oczywiście pewnie będzie pełen pocałunków, skrytych spojrzeń i marzeń, ale musiałam wyjechać, a już wtedy w kuchni moje serce pękało. Wróciłam do pokoju i zastałam Zaina siedzącego z głową w rękach. Jego głowa raptownie powędrowała w górę, a na twarzy pojawił się wyraz ulgi.
- Myślałem, że uciekłaś, a co gorsza może wróciłaś do niego... - przyznał, a ja chichocząc pokręciłam głową.
- Mam śniadanie, a co do niego... Oddałam mu pierścionek - uśmiechnęłam się delikatnie, co odwzajemnił.
- No to jesteśmy wolni widzę, oboje samotni... - wstał z łóżka, wciąż nagi, jednak nie wyglądał, jakby się tym przejmował. - I co z tym zrobimy, panno hrabianko? - zaśmiałam się na dźwięk tego przezwiska.
- Cóż ja mam chłopaka - przyznałam, a on zmarszczył brwi.
- Co?
- Wiesz taki przystojny popularny tutaj kobieciarz o powalającym uśmiechu i magicznych oczach, jednak ufam, że mnie kocha i tylko mnie - na jego ustach zagościł uśmiech.
- Kocham... ale nie strasz mnie tak - puścił mi oczko.
- To się ubierz - mruknęłam, a on przewrócił oczami. Po chwili jednak zaczął się ubierać. - Musimy porozmawiać.
- Mam się bać? - wybuchnął śmiechem, jednak kiedy zauważył, że ja się nie śmieję, ucichł. Moje spojrzenie spadło na podłogę. Usiedliśmy na łóżku. - Co się dzieje?
- Muszę wyjechać - powiedziałam, nie podnosząc wzroku. Zain wydał z siebie dziwny dźwięk, jakby był w niewyobrażalnym bólu.
- Co? Znowu? - szepnął. Zebrałam się w sobie, uniosłam spojrzenie i ujęłam jego dłoń w obie moje.
- To nie tak. Ja... ja zostałam przyjęta na Harvard, na prawo. Przyjechałam tutaj tak naprawdę po dokumenty, a reszta... To tylko siła uczuć, której nie żałuję. Chodzi jednak o to, że chcę iść na te studia, chcę wyjechać, ale nie sama. Wyjedź ze mną. Mam kupiony dom w Bostnie naprzeciwko plaży w spokojnej dzielnicy. Przejazd na uniwersytet zajmuje mi dosłownie dwadzieścia minut. Jednak po co mi to wszystko, kiedy ciebie nie będzie obok mnie?
- Chcesz żebym z tobą wyjechał? - zapytał jakby zdziwiony.
- Tak głuptasie - zaśmiałam się. - Mówiłam, że nie pozwolę aby cokolwiek nas rozdzieliło.
- Dobrze - uśmiechnął się. - Ale musisz mi dać czas, muszę załatwić wszystko, odwiedzić rodziców, może zabiorę na wakacje do nas którąś z dziewczyn... Muszę mieć czas.
- Ja będę czekać, nie jak niektórzy - pocałowałam go w policzek.
- Wiesz co... - zaczął naburmuszony, jednak mu przerwałam.
- Może lepiej nie kończ, słońce.

DWA TYGODNIE I KILKANAŚCIE GODZIN PÓŹNIEJ...

Zerkam na zegarek.
Zerkam ponownie.
Już dawno powinien tutaj być...
Wzdycham poirytowana, po czym zaczynam kolejną rundę wokół poczekalni. Jego samolot już dawno powinien wylądować. Zerkam na tablicę nad głowami całego tłumu. Jak nic powinien wylądować. Rozglądam się ponownie, w każdą stronę po kilka razy. Krzyżuję ręce na piersi, obejmując się mocno. Krzywię się, ponieważ zaczynam powoli podejrzewać, że nie zdążył na samolot. Ludzie wokół zaczynają na mnie patrzeć, gdyż oni już opuszczają lotnisko ze swoimi rodzinami, wszystko się wyludnia.
Zerkam na zegarek.
Dwudziesta druga.
No ładnie.
Zerkam na telefon.
Zero wiadomości...
Wypuszczam głośno powietrze. Obok terminalu przechodzi załoga, wychodząc na ogromna przestrzeń poczekalni. Nie ma już nadziei, że jednak się gdzieś znajdzie. Poprawiam sobie materiałową torbę na ramieniu, wsadzam dłonie w kieszenie moich ogrodniczek. Odwracam się, a po chwili już idę w stronę wyjścia. Bawię się kluczykami do mojego nowego samochodu, które znajdowały się w jednej z kieszeni. Mijam czekający na kolejny lot ludzi. Zwieszam głowę, wzdychając. Jestem zwyczajnie smutna, ponieważ Zain miał wreszcie dołączyć do mnie i Jelly'ego, a nie było go. Zawsze miałam nadzieję, że jest on osobą, która dotrzymuje obietnic. Nie mogę więc zrozumieć, co właśnie się dzieje...
Wtedy ktoś łapie mnie w talii i obkręca dookoła. Kiedy moje stopy dotykają ponownie ziemi, odwracam się i rzucam Zainowi na szyję.
- Dobrze, że to ty, bo przyznam się szczerze, że nie byłem pewny, czy to ty - przyznaje i zaczynamy się histerycznie śmiać. Ludzie zaczynają zauważać sławnego Zaina Malika, robią nam zdjęcia. Jednak żadne z nas się tym nie przejmuje.
- Dostaniesz lanie w domu! - śmieję się.
- Co?! Dlaczego?! Byłem grzeczny jak aniołek! - krzyczy, a ja zakrywam mu usta dłonią.
- Myślałam, że nie przyleciałeś - mówię i robię smutną minkę.
- To nie moja wina! - znowu krzyczy - Musiałem wrócić do domu, mama mało mnie nie zabiła, dziewczyny nie udusiły, później znowu wracaj do Morgan, zabieraj wszystko, Styles rzuca się na mnie i krzyczy, że on mnie nie puści, że mam go nie zostawiać, to znowu tłumacz mu, że go nie zostawiam, że to nie pożegnanie i jadę do ciebie i znowu powstrzymuj go, żeby nie przeprowadził się do Bostonu, to znowu pokłóciłem się z menadżerką, a później musiałem pogodzić, wszystko opłacić, załatwić sobie zajęcie, poinformować Lewisa i Hailey, obiecać, że będę ich odwiedzał i później natknąłem się na tyle osób, które trzeba było pożegnać, a jak już przyleciałem, to znowu unikaj tłumu, fanów, później jakiś problem z bagażem był no... I jestem! - kończy wreszcie, a ja dalej się śmieję.
- W sumie jakby Harry i Issy się tutaj przeprowadzili, to by nie narzekała - droczę się z nim, ale poprawiam się widząc jego przerażoną minę. - Żartuję. Chodźmy do domu.
- Wiesz, to słowa na które długo czekałem. Wypowiedziane przez kobietę mojego życia - uśmiecha się. Biorę go za rękę.
- Ja również.
- Więc chodźmy do naszego domu - mówi i wychodzimy z lotniska.
Reszta jest historią...



To niestety koniec tego wątku
All the love
Lewi & Zain

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz