sobota, 11 sierpnia 2018

Od Yuu CD Oli'ego

Patrzyłem za wychudzoną sylwetką chłopaka, starając się zachować kamienną twarz. Jacqueline stanęła obok mnie, delikatnie kładąc mi dłoń na ramieniu.
- Nie idź za nim - powiedziała głosem przepełnionym jadem, nie wiedzieć czemu.
- Nie zamierzałem - po chwili jej odpowiedziałem.
Po krótkiej wymianie zdań ze starszą dziewczyną, opuściłem stołówkę i wróciłem do swojego mieszkanka. Pokój przeze mnie oblegany, sypialnia, lśnił czystością. Przed kolacją odniosłem pościel do pralni i od jednej ze sprzątaczek dostałem nową, świeżo wypraną, dlatego teraz mogłem spokojnie opaść na łóżko. Szybko zdjąłem buty i boso ruszyłem do łazienki. Tam zdjąłem z siebie ubrania, a po tym wszedłem pod prysznic. Zimny strumień niespecjalnie mnie rozbudzał, dlatego szybko wyszedłem z kabiny i się przebrałem w "zestaw do spania" przygotowany przeze mnie wczoraj
wieczorem i położony na zamkniętej muszli klozetowej. Przebrałem się i szybko wsunąłem pod koc, zastępujący mi w lato puchową kołdrę. Sen nie przyszedł do mnie od razu, ale w końcu udało mi się odlecieć w siną dal, znaczy do krainy snów. Po ciężkiej nocy mnie też należał się odpoczynek.
- Wstawaj - mruknęła i potrząsnęła Tadashim z ziemi. 
Chłopak odwarknął coś w odpowiedzi i poszedł spać dalej. Mabel nie miała już wyboru, więc zrzuciła go z grzbietu tyranozaura i sama dosiadła wielkiego stwora. Krążący w pobliżu pterodaktyl ochoczo rzucił się na zdezorientowanego człowieka- źródło mięsa. Do szatynki doszedł jeszcze krzyk, zanim zniknęła wśród drzew, porzuciwszy dogorywające zwłoki Tadashiego na pastwę padlinożerców. 
Zadowolony postawiłem kropkę po ostatnim zdaniu, po czym ominąłem dwie linijki i niezgrabnymi literami dopisałem "Koniec". Przejrzałem jeszcze opowiadanie, po czym oddałem je nauczycielce. Może i tematem były niestworzone postacie, ale ja napisałem o dinozaurach, bo powiedzmy sobie szczerze- nie jestem zbyt kreatywny. Kobieta krytycznym spojrzeniem obrzuciła najpierw moją pracę, a potem mnie. Westchnąłem cicho, kiedy obróciła się i energicznym krokiem ruszyła do kolejnego ucznia, który skończył już swoje męki. Reszta lekcji miała mi upłynąć na czekaniu na pozostałą część klasy, aby skończyli, dlatego zatopiłem się w rozważaniach. Od incydentu z Oli'm minęły trzy dni. W tym czasie rozmawialiśmy tylko dwa razy- najpierw na stołówce, tego samego dnia, a później przed stajnią, kiedy przez przypadek na niego wpadłem. Obrzucił mnie wtedy taką ilością wyzwisk, że aż byłem pod wrażeniem jego zasobu słów. Podsumowując, wina leżała po jego stronie, bo nawet nie dał mi czas na przeprosiny. Pomijając fakt, że w życiu bym go nie przeprosił. Nasza... Nazwijmy to relacja, rozbiła się o ścianę nienawiści. Uratowałem mu życie, najprawdopodobniej aż dwa razy. Jednak to bez znaczenia, dopóki patrzymy na siebie przez pryzmat nienawiści. To prawda, że to ja określiłem go homofobem. Ale on zdecydowanie nie był mi dłużny- pedał, debil i chuj powtarzał wtedy najczęściej. Kiedy dużo czasu później rozbrzmiał dzwonek oznajmiający początek przerwy, szybko upchnąłem książki do plecaka i pędem wypadłem z sali.
Wybudziłem się ze szkolnego snu, kiedy rażący promień słońca trafił mnie prosto w zamknięte oczy. Niechętnie przetarłem oczy i sprawdziłem godzinę na telefonie- nie wyrwałem się jeszcze do końca ze sennego wrażenia, że był rok szkolny. A to przecież wakacje, dlatego równo trzydzieści-dwie minuty po siódmej wróciłem do spania.
***

Reszta dnia upłynęła mi spokojnie, ale miałem dużo do zrobienia- chciałem już na dobre skończyć sprzątać- i dopiero pod wieczór znalazłem trochę czasu, żeby móc wpaść do stajni. Zmieniłem buty na te jeździeckie i ruszyłem do budynku. Szybkim krokiem dotarłem do boksu Tooru, w międzyczasie zahaczając o siodlarnię, skąd zabrałem szczotki, uzdę i czaprak konia. Na widok człowieka andaluz zarżał niespokojnie, ale kiedy zobaczył, że to ja, uspokoił się i odsunął od wejścia. Otworzyłem boks, wcześniej witając się z ogierkiem i zabrałem się do roboty. Powtarzające się ruchy szczotki i ciepło bijące z ciała Tooru, bardzo mnie uspokoiły. Kiedy już przed stajnią, w luźnych spodniach siadałem na czapraku, czułem się pewnie. Poprawiłem wodze w dłoniach i lekko ścisnąłem łydki. Ogier próbował wierzgnąć, ale mu nie pozwoliłem- mimo to, trudniej było mi utrzymać się na Tooru bez siodła. Westchnąłem i bardziej popędziłem ogiera. Pozwoliłem mu na zgrabny kłus, dopóki jechaliśmy po żwirowym podłożu. Jednak chwilę później Tooru wyrwał się do szybkiego galopu, po chwili prawie przechodząc w cwał, a osobą, która to spowodowała, był człowiek, którego nie spodziewałem się zastać w Morgan University. Po raz kolejny. Mój ojciec. Ledwo co opanowałem rozszalanego rumaka, po czym skierowałem się w stronę lasu. Nie zamierzałem więcej rozmawiać z tym mężczyzną, którego nawet nie obchodziłem przez około piętnaście lat mojego cudownego życia. Ba! Nie dość, że nie interesował się moją skromną osobą, śmiał jeszcze mi szkodzić. Być może nieświadomie, ale co z tego. Westchnąłem raz jeszcze i skróciłem wiszące wodze. Tooru automatycznie zwolnił, wracając tym samym do stępa. Pozwoliłem mu wyznaczać nasze tempo, skoro bezbłędnie trzymał się wytyczonej przeze mnie ścieżki. Przyspieszyłem nieco i odchyliłem się łagodnie do tyłu. Tooru zboczył z naszej dotychczasowe trasy i galopem ruszył w kierunku otwartego terenu.
Rozpływałem się pod promieniami wieczornego, prawie że zachodzącego słońca. Leżałem na trawie, schowany w cieniu drzew na skraju polany. Dziwne myśli krążyły mi po głowie, ale ja nie zwracałem na nie uwagi- powoli zasypiałem, otulony cieplym powietrzem. Gdzieś w tle docierało do mnie poparskiwanie mojego ogierka, przywiązanego do jednego z wytrzymalszych- a przynajmniej na takie wyglądających- drzew. Uśmiechnąłem się do siebie. Jednak. Zawsze jest jakieś "ale".
- No proszę, nie wiedziałem, że szanowny pan Miyamato umie się uśmiechać - usłyszałem nad sobą szorstki głos. Podniosłem głowę i na widok tego sukinsyna wyżej wymieniony uśmiech od razu spełzł mi z twarzy. Odruchowo warknąłem na blondyna, czym zasłużyłem sobie na jego zimny, wręcz emanujący drwiną śmiech.
- Jesteś żałosny. Naprawdę nie rozumiem jak-
- Nie - uniósł dłoń, tym samym przerywając mi kiedy chciałem coś powiedzieć. Zaprotestować. Odpyskować mu. - Teraz ja mówię.
I tak właśnie Oli zaczął swój monolog, którego po prawdzie nie słuchałem, bo wpadał mi do głowy jednym uchem, a wylatywał z niej drugim. W końcu miałem dość jego bezsensownej paplaniny, więc wbiłem mu się w pół słowa i oznajmiłem:
- Słuchaj, ty... - próbowałem sobie przypomnieć nazwisko Oli'ego, ale było to coś tak pokrętnego, że nie dałem rady złożyć go poprawnie, choćby w myślach. - Nie obchodzi mnie twoje zdanie, ale przerwałeś mi spokojną chwilę. z takimi debilami jak ty w akademiku, w Morgan trudno o nieco umysłowego relaksu, nie sądzisz?
Chłopak długo milczał, a ja zaśmiałem się gorzko.
- Nie odpowiadaj, bo przesilisz swój móżdżek. Nie jesteś przyzwyczajony do myślenia, co? - z satysfakcją obserwowałem jak na policzki Oli'ego wstąpiły blade, ledwo widoczne rumieńce, pogłębiające się z każdą kolejną chwilą. - Hmm? Mowę ci odjęło? A może twój mózg w końcu wybuchł, nie dał rady wytrzymać z twoim debilizmem wrodzonym?
Na usta cisnęło mi się tylko słów, jakimi chciałem go nazwać, tyle zdań, którymi mógłbym go skutecznie zgasić. Widok jego zażenowania wypisanego na zrezygnowanej twarzy sprawiał mi chorą satysfakcję.
- Nie masz mi nic do powiedzenia? - spytałem po jakimś czasie, kiedy blondyn cały czas milczał. - No tak, mogłem się tego spodziewać. W takim razie, z łaski swojej, wytłumacz mi chociaż, co tu robisz... - jełopie.

<Oliś? Wiesz, taki love mode, bo go jeszcze nie zabił>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz