- Chyba nie skorzystam. - odparłam po krótkim i udawanym namyśle. - Ale skoro nie dajesz za wygarną, próbuj sobie dalej. - mruknęłam, odsuwając się od chłopaka. - A jeśli chodzi o to, brakuje ksera jakichś papierów twojego konia. - wręczyłam mu teczkę. Czym prędzej opuściłam stajnię. Mam dosyć tego gościa na dziś.
- Au! Niemiła, jak zwykle! - usłyszałam tuż zza swojego lewego ramienia. Zamiast wzdrygnąć się jakoś... odruchowo sprawiłam, że... William leżał obezwładniony na trawie. - I ciągle ta sama sztuczka.
- Taaaa... Przydałyby mi się nowe... Ach, i rzecz jasna przepraszam. - podałam rękę bratu, jednak ten pociągnął mnie za sobą.
- Debil. - syknęłam leżąc obok niego na trawie.
- Tamten gość musiał cię mocno zirytować... - mruknął, podnosząc się.
- Zbyt pewny siebie, to go kiedyś zgubi. Takim palantom przydaje się raz na jakiś czas odrzucenie. - wzruszyłam ramionami i po chwili stałam obok chłopaka.
- Dobrze, że nie potraktowałaś go podobnie, jak mnie. - ruszyliśmy w stronę budynku mieszkalnego.
- Wierz mi, był taki moment, kiedy ledwo, ale to naprawdę ledwo się powstrzymałam od dania mu w dziób.
- Fajnie zawierasz znajomości...
- Wrodzony talent, pochodzę z rodziny dupkowatych, zapomniałeś? - weszliśmy do środka.
- Ciągle to powtarzasz, choć sama nie masz pewności... Vicky...
- Nienawidzę, gdy starasz się ich bronić! - fuknęłam, otwierając swój pokój.
- Widzę, że na trzeźwo tego nie zniesiesz... - westchnął Grant i zniknął za drzwiami z numerem 2. Po chwili wszedł za mną, zamykając za sobą wrota do paskudnego świata rzeczywistości.
- Czyli mówiłeś poważnie? Ale przecież ty nie...
- Po pierwsze ja jestem zawsze bardzo poważnym człowiekiem i nikt nie ma co do tego wątpliwości. No, może prócz kochanej pani sekretarki, która ma przywidzenia co do mojej osoby, ale to zapewne wariatka. Po drugie piję niewiele i rzadko, ale ty należysz do gatunku wiecznego dziecka specjalnej troski, więc muszę poświęcić się w wyższej sprawie. - odparł najspokojniej w świecie, po czym wybuchnął śmiechem. Siedzieliśmy tak na kanapie i gadaliśmy, popijając piwo... bezalkoholowe.
- Starasz się wziąć mnie na sugestię, co? Uwierzę, że to zawiera choć trochę procentów i poprawi mi się nastrój?
- Chyba mnie przejrzałaś. - wzruszył ramionami. - Ale myślałem, czy by nie pojechać dziś z ekipą do "Zamku".
- Dopiero poniedziałek, a ty już chcesz skazać mnie na kaca? Wspaniale, jak zwykle można na ciebie liczyć...
- Jak zawsze, moja Duża Siostrzyczko!
- Mój Mały Braciszek od dziś może pochwalić się tytułem terapeuty i trenera motywacyjnego. - zaczęłam klaskać.
~***~
Wieczorem oboje wzięliśmy quady i pojechaliśmy do miasta. Po drodze trochę się ścigaliśmy, jak to rodzeństwo Grant ma w zwyczaju od paru lat. Zaczynaliśmy od rowerów, a potem Mikey dostał swojego quada. Około godziny siódmej wieczorem byliśmy na miejscu, Pod "Zamkiem" już czekali na nas chłopcy z warsztatu oraz siostra bliźniaczka jednego z nich, Jacqueline. Zaparkowaliśmy i zsiedliśmy z pojazdów.
- Nie uważasz, że przesadzamy z naszym tradycjonalizmem? - rzuciłam do brata.
- Nie wiem, co uważam, bo akurat zamierzam miło spędzić czas. - odparł i poszedł do znajomych.
- Jasne... Przecież najlepiej po prostu żyć dalej...- westchnęłam i także dołączyłam do grupy, która w międzyczasie przeniosła się do środka. Chłopcy prawie się nie zmienili... Scott, Arthur, James, David, Tom, Louis (który wreszcie jest wołany po imieniu). No i oczywiście bliźnięta - Młody i Jackie. Ta para jest stosunkowo nowa w ekipie, ale odnajdują się znakomicie. Zajęliśmy cały jeden, duży stolik. Zaczęło się zamawianie drinków i ta cała "zabawa"...Czy upicie się i odwalanie jakichś głupot, których nawet się nie pamięta jest czymś przyjemnym? Więcej z tego kłopotów niżeli rozrywki... Dobrze, że z tego towarzystwa do Morgan chodzi tylko William...
- Ktoś będzie musiał pilnować tego całego towarzystwa... - mruknęłam do siebie. Co prawda, Młody aka Leo także nie pije, ale ja tam wolę wszystko pamiętać. Może z kilkoma wyjątkami. Usiadłam przy barze i wzięłam kolejne już tego dnia piwo bezalkoholowe. I już chwilę potem miałam okazję spotkać pewien wyjątkowy wyjątek, którego tego dnia wolałabym już nie widzieć.
- Przypadek czy przeznaczenie? - usłyszałam ten znienawidzony już głos, który zadręczał mnie przez cały dzień.
- Szybko orientuje się pan w terenie, panie Street. - mruknęłam rzucając mu krótkie, wkurzone spojrzenie.
- Chyba można tak powiedzieć. A co taka miła dziewczyna, jak pani, panno Grant, robi w takim miejscu i towarzystwie? - próbował znów się odgryźć, ale nie przewidział mojej odpowiedzi.
- Po pierwsze raczej nie należę do typu miłych dziewczyn. Po drugie chyba ma pan rację, czas zmienić towarzystwo i wrócić do znajomych... - prędko wstałam i odwróciłam się w tamtą stronę, a jeszcze szybciej usiadłam z powrotem. Jak ja w ogóle dałam się namówić na to wyjście?! Jeden z moich najgorszych pomysłów w ostatnim... tygodniu.
- Więc może jednak należysz?
- Czuję się, jak śledzona przez słabego, prywatnego detektywa, którego wynajął jakiś głąb podkochujący się we mnie.
- A którym z tych dwóch bohaterów ja jestem?
- Pojawiasz się tylko po to, żeby mnie wkurzyć?! - fuknęłam.
- Zatem, może wyjdziemy na świeże powietrze lub przeniesiemy się do innego lokalu?
- Jesteś niedorozwinięty, głuchy czy głupi?!
- Prawdopodobnie wszystkiego po trochu. A teraz wezmę twoją kurtkę i pójdziesz ze mną na obiecaną przeze mnie kawę. - zabrał moją ramoneskę, która leżała na blacie baru i zaczął iść w stronę wyjścia.
- Co ty...? - nie zdołałam dokończyć. Ten idiota-szantażysta o intrygującej i wkurwiającej osobowości właśnie zapierdolił mi kurtkę! Może serio z nim jest coś nie tak. Naprawdę nie odpuszcza... Ciekawe...
- Idź za kurtką! Podążaj za kurtką! - krzyczał z drugiego końca pomieszczenia. Zrezygnowana wyszłam za nim na zewnątrz.
Casper? (Skończyłam o 01:11, więc mogły mi się trochę mylić fakty i te, no... słowa xD)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz