Dziś trzydziesty grudnia. Dwa dni przed rozpoczęciem nowego
roku. Co mnie wzięło, żeby zmieniać coś akurat teraz. Mogłem sobie poczekać do
pierwszego stycznia i pochwalić się wszystkim na FB: Nowy rok, nowy ja! i
wkleić zdjęcie Morgan University. Nie, to nie w moim stylu. Kogo w ogóle obchodzi moja
osoba? Dostałbym może ze dwa lajki. Od ciotki i Maxa. Ech… Na tę myśl poczucie
beznadziejności jeszcze bardziej zaćmiło mój umysł. Wyjrzałem przez okno
srebrnego Forda, którym aktualnie kierował ojciec. Uparł się, że sam odwiezie
mnie cały ten kawał drogi i przy okazji spotka się ze swoim drugim synem.
Dlaczego w ogóle zgodziłem się na Morgan? Na świecie znajduje się w trzy dupy
takich uniwerków. Teraz będę musiał widzieć Maxa codziennie. W sumie, może to i
dobrze? Może się trochę stęskniłem za dogryzaniem mu? Tak podsumowując, jakoś
nie czułem się z tym tragicznie źle, jedyne co mnie dobijało to to, że będę tak
daleko od domu i starych znajomych. Trochę ciężko było mi to wszystko zostawić.
Co jeśli mnie tam nie polubią i będą gnębić do końca wszystkich dni? Teraz do
mnie dotarło, że wolałbym mieć tam kogoś, do kogo będę miał otworzyć gębę.
Znając siebie nie ośmieliłbym się nawet zapytać kogoś o drogę na stołówkę, nie
walcząc przy tym z nieśmiałością. Może to jednak dobrze, że Max tam będzie.
Ciekawiło mnie jedynie, jak zareaguje na mój przyjazd. W końcu nic mu jeszcze
nie powiedziałem.
Otworzyłem szybko oczy czując pulsujący ból w czaszce.
Musiałem zasnąć i uderzyć głową na tej wyboistej ścieżce. Spojrzałem na tatę.
- Już prawie jesteś my na miejscu, Sam. Właśnie miałem cię
budzić. – uśmiechnął się, a ja dostrzegłem zmęczenie na jego twarzy
- Dlaczego nie chciałeś się zmienić? Przecież mam już
prawko. – posłałem ojcu karcące spojrzenie
- Oh, Sammy. W Anglii panują inne zasady ruchu i nie
chciałem…
- To nie jest żadne wytłumaczenie. Potrafię się przestawić. –
przerwałem mu, a po chwili znów się odezwałem – Obiecaj mi tylko, że nie ruszysz
w drogę powrotną zanim się porządnie nie wyśpisz w jakimś hotelu.
Tata pokiwał głową i uśmiechnął się szerzej. Przerzucił gałkę
na większy bieg i dodał nieco gazu, podjeżdżając pod górkę. Naszym oczom
ukazała się ośnieżona brama i ogromne drzewa, których gałęzie oblepiał śnieg.
Miałem wrażenie, że wjeżdżamy w jakąś magiczną krainę.
- Mówisz zupełnie jak Victoria – uśmiechnął się smutno, postukując
palcem w kierownicę w rytmie piosenki
Zerknąłem przez tylną szybę, upewniając się, czy przyczepa
wciąż za nami podążała. Ręce zaczęły mi się pocić, a w brzuchu szykowało się
małe powstanie. Cz-czy ja się denerwowałem? Tak, znaczy może trochę. Kiedy tata
zaparkował samochód na parkingu, wyciągnął kluczyki ze stacyjki i odpiął pas,
poczułem jak moje kości robią się nagle strasznie ciężkie. Tata położył rękę na
moim kolanie spojrzał mi w oczy.
- Będzie dobrze, zobaczysz. – powiedział jakby wiedział czym
się teraz przejmuję, dodając mi tym samym nieco otuchy.
Kiwnąłem głową, biorąc głęboki oddech i wyszedłem z
samochodu. Śnieg przyjemnie zachrzęścił pod moimi stopami, a mroźne powietrze
zaszczypało w nos i policzki. Zatrzasnąłem drzwiczki i rozejrzałem się dookoła.
Szczerze, myślałem, że to wszystko będzie trochę mniejsze i… No w sumie sam nie
wiem czego oczekiwałem. Nie zawiodłem się jednak, tylko nabrałem obaw. Wszystko
wyglądało tutaj tak ekskluzywnie i elegancko, że miałem wrażenie, iż nie
dopasuję się tutaj. Nie pozostało mi teraz nic innego jak poszukać Maxa i
swojego nowego pokoju.
- Jak myślisz, gdzie on teraz może być? – usłyszałem za
plecami pytanie ojca
- Nie mam poję… - zacząłem i w tym momencie zobaczyłem tę
idiotyczną czapkę z bąblem, którą rozpoznałbym wszędzie – Tam jest.
Wskazałem tacie kierunek ruchem głowy, a następnie
skierowałem tam swoje kroki. Dostrzegłem, że siedzi sam na ławce plecami do nas
i grzebie coś w telefonie. Uśmiechnąłem się złośliwie pod nosem i podbiegłem do
niego, zbierając po drodze śnieg. Zlepiłem z niego prowizoryczną śnieżkę i wtarłem
ją Maksowi prosto w twarz. Braciszek podskoczył przestraszony i zerwał się na
równe nogi.
- Hahah, orientuj się, głupku! – krzyknąłem, zwijąjąc się ze
śmiechu, faktycznie brakowało mi wkurzania brata
Podniosłem wzrok i zobaczyłem zdezorientowaną i zaskoczoną
minę Maxa, co wywołało kolejny atak śmiechu. Max zmarszczył brwi, sięgnął w dół
po porcję śniegu i uformował z niej śnieżkę. W następnej sekundzie zamachnął się
i rzucił ją we mnie. Ja zdążyłem się uchylić i pocisk trafił w brzuch naszego
ojca. Obaj wybuchliśmy śmiechem, widząc zaskoczoną minę taty.
- No dzięki, naprawdę ciepłe powitanie – zaśmiał się,
otrzepując czarny płaszcz ze śniegu
- Co wy tu robicie? – zapytał Max, łapiąc oddech w przerwie
od śmiechu
- Jak to co, wprowadzam się. – wyszczerzyłem zęby w
szatańskim uśmiechu
Max pokiwał głową i podszedł do nas. Spojrzał najpierw na
tatę, a potem na mnie. W jego spojrzeniu dostrzegłem zwyczajne iskierki radości.
Nic a nic się nie zmienił.
- Którego konia ukradłeś ciotce? Hope? – skrzyżował ramiona
na piersi
- Może – odparłem wymijająco, odwróciłem się napięcie i
ruszyłem w stronę samochodu
Pomyślałem, że po tylu godzinach jazdy Hopeful musiała być
równie zmęczona co ja. Najlepiej by było, gdyby znalazła się już w swoim nowym
boksie. Usłyszałem za sobą kroki Maxa i taty, który wypytywał o wszystko brata.
Wiecie, zadawał takie standardowe pytania z podręcznego zestawu każdego rodzica: Czy nic ci się nie
stało? Dlaczego tak rzadko do mnie dzwonisz? I tak dalej. Przewróciłem tylko
oczami, domyślając się, że następnym razem mnie również nie ominie ta lawina
pytań. Kiedy doszliśmy już na miejsce otworzyłem przyczepę, kładąc rampę na
śniegu.
- Pomóc ci? – usłyszałem pytanie Maxa
- Przecież dam radę. – warknąłem, ech… On dalej uważa mnie
za małego braciszka, którego ciągle trzeba mieć na oku. Coś czułem, że tak
będzie wyglądał każdy dzień spędzony tutaj razem z Maksem.
- Okey, mam nadzieję, że dacie sobie radę, chłopcy. Idę
pogadać z właścicielem i potem was znajdę, ok? – poinformował nas tata i nawet
nie czekając na potwierdzenie odszedł w stronę któregoś z budynków
Wszedłem powoli na rampę i położyłem rękę na siwym zadzie
klaczy. Hope nawet nie drgnęła i dalej stała spokojnie, więc przesunąłem się
bliżej pyska.
- Dzielna dziewczynka. Chodźmy zobaczyć twój nowy dom. –
szepnąłem do niej gładząc ją po szyi
Odwiązałem klacz i powoli wyprowadziłem na zewnątrz. W jej
oczach nie było nawet cienia strachu czy choćby niepokoju. Hopeful z
ciekawością rozglądała się na wszystkie strony świata i strzygła co chwilę
uszami. Wyciągnąłem z kieszeni kurtki kartkę z podstawowymi informacjami i
odszukałem wzrokiem numer boksu klaczy. Czarno na białym widniał numer 13. Nie
czekając na Maxa poprowadziłem Hope w stronę pierwszych lepszych drzwi dużego
budynku naprzeciw, mając nadzieję, że to stajnia. Nie chciałem robić wrażenia,
że kompletnie nie mam pojęcia gdzie idę, więc zadarłem brodę wyżej i szedłem pewnym
krokiem.
- Ej, Sammy, to nie w tą stronę. – zaśmiał się Max, a ja
poczułem jak z irytacji palą mnie policzki
Miałem ochotę pacnąć się w czoło i jęknąć z frustracją, ale
zamiast tego odwróciłem się sztywno i ściskając mocno uwiąz klaczy podążyłem za
Maksem. Brat przytrzymał nam drzwi stajni. Mijałem go z lekko naburmuszoną
miną, na co szatyn uśmiechnął się. Dlaczego on zawsze musiał się uśmiechać? Biorąc
głęboki oddech i zaciągając się zapachem koni, skierowałem się w stronę boksu
numer 13. Zerkałem po tabliczkach wywieszonych na drzwiach boksów szukając
odpowiedniej. Jest!
Widząc swoje nazwisko jak najszybciej podszedłem do boksu.
Chwyciłem za zasuwę i otworzyłem drzwi. Moim oczom ukazał się smukły pysk
gniadosza Maxa o imieniu Newton. Cholera. Kiedy ogier dostrzegł Hope zarżał i
naparł na drzwi próbując wyjść.
- Sams, co robisz? – usłyszałem głos Maxa, który sekundę
później chwycił za kraty w drzwiach boksu i pomógł mi je zamknąć
Ponownie zakląłem w myślach, przeklinając własną głupotę.
Wbiłem wzrok w kamienną podłogę. Hopeful trącała mnie w ramię, czułem jej
ciepły oddech na karku.
- Hej, co jest grane, Sammy? – wyczułem nutkę troski i
zaniepokojenia w głosie brata
- Nic. – odparłem krótko, chcąc jak najszybciej zakończyć tą
rozmowę
- Gadaj. Widzę, że coś cię gryzie. – Max chwycił za uwiąz
Hope i spróbował wyjąć mi go z ręki, ale ja zacisnąłem mocniej palce. Widząc
to, odpuścił wkładając ponownie rękę do kieszeni kurtki.
- Pokaż mi tylko gdzie jest ta cholerna trzynastka. –
powiedziałem spokojnie i spojrzałem w czekoladowe oczy brata
Max kiwnął głową, mrużąc odrobinę oczy i minął mnie bez
słowa. Zatrzymał się cztery boksy dalej, otworzył zasuwę i gestem wskazał, że
mogę wprowadzić już klacz. Hopeful weszła do niego, czując się niemal jak u
siebie w domu. Max spojrzał na zegarek, a następnie zasunął drzwi.
- Ja muszę szykować się na trening. Dasz sobie radę? –
widząc moją wymowną minę zmarszczył brwi i ciągnął dalej – Jaki masz numer
pokoju?
Ponownie wyciągnąłem papierek z kieszeni. Drugi widniejący
na nim numer musiał zapewne być numerem pokoju.
- 51. Jak strefa 51. – posłałem mu blady uśmiech – To na
piętrze, tak?
- Mhm. – kiwnął głową i uśmiechnął się – Zajrzę do ciebie po
treningu, ok? Na razie.
Odprowadziłem brata wzrokiem aż zniknął z pola mojego
widzenia, a następnie zająłem się klaczą. Zdjąłem z niej ochraniacze, które odłożyłem
w kąt boksu. Usiadłem na słomie, oparłem się plecami o drewnianą ścianę i
głęboko westchnąłem. Poobserwowałem chwilę jak Hope bada wszystko uważnie i
strzyże uszami. Po chwili jednak zdecydowałem się zacząć rozpakowywać rzeczy.
Podniosłem się z ziemi i chwyciłem ochraniacze siwki. Następnie wyślizgnąłem
się z boksu, zamykając go. Nagle poczułem jak coś dotyka mojej prawej nogi.
Spojrzałem na to coś szybko i uśmiechnąłem się pod nosem. To był pies. Uważnie
mnie obwąchiwał i merdał przy tym puchatym białym ogonem. Wahałem się przez
chwilę czy go nie pogłaskać.
- Snowy, do nogi – ciszę, panującą w stajni przerwał
melodyjny głos dziewczyny, stojącej tuż obok
Jas? C: