wtorek, 31 października 2017

Od Anastasi cd. Oliego

Ja rozumiem, że mogła to być pewna forma pomocy, ale na litość boską! Bez przesady! To było... ekh... nawet nie wiem jak to określić. Jedynym plusem całej sytuacji był fakt, że Paul odjechał i mam nadzieję, że już tu więcej nie wróci. Obawiam się, że to tylko kwestia czasu, aż się do mnie odezwie. Gorzej, gdy "poskarży" się swoim znajomym, a wiadomość jakimś cudem dotrze do moich staroświeckich rodziców. Podejrzewam, że w ciągu tygodnia przenieśliby mnie do innej szkoły.
Spojrzałam jeszcze raz na mojego wybawcę, naprawdę nie wiedząc, czy powinnam mu w ogóle dziękować.
- Dziękuję - powiedziałam ostatecznie, uderzając go w drugi policzek, za ten głupi komentarz na koniec. Tym razem oberwał delikatniej, ale jednak.
- Czyli jednak masz charakterek. Coś się kryje pod tą niewinną buźką. - Uniósł kącik ust, przyglądając mi się badawczo.
- Idiota - mruknęłam pod nosem i ominęłam chłopaka. U ludzi zwykle ceni się szczerość i bezpośredniość, jednak u Oliego chyba nie są to aż tak pozytywne cechy, jak u większości.
- Już nie udawaj takiej świętoszki! - zawołał. Zatrzymałam się. Byłam wdzięczna za pomoc, ale  inteligentne komentarze mógł już sobie darować. Odwróciłam się na pięcie, zerkając na niego spod zmarszczonych brwi.
- Co ty możesz o mnie wiedzieć? - Właściwie to nie mógł o mnie nic wiedzieć. Ewentualnie moje imię i fakt, że mam przyjaciela-debila, którego w sumie już nie mam. Nie znał mnie kompletnie, a od razu dopasował to mnie charakter "świętoszki". Może nie byłam z typu osób bardzo rozrywkowych, lubiących sobie wypić i zapalić, czy - jak on - szukających sobie partnerów na jedną noc, ale nie byłam żadną świętoszką! Po prostu szanowałam siebie i swoje ciało.
- Wiem, że łatwo się denerwujesz. - Uśmiechnął się drwiąco. - Wystarczy jeden nieodpowiedni komentarz. Wydajesz się być grzeczną dziewczynką.
- Bo może taką jestem? - Uniosłam brwi, uśmiechając się prowokująco. - Grzeczne dziewczynki nie zadają się ze złymi chłopcami.
Odwróciłam się w stronę dalszej części korytarza, zostawiając chłopaka zaraz przy drzwiach mojego pokoju. Nie oglądając się za siebie, zbiegłam po schodach kierując się w stronę stołówki. Całe szczęście, że była ona dobrze oznakowana, inaczej najpewniej bym się tu zgubiła.
Wchodząc do dużego pomieszczenia, skierowałam na siebie wzrok większości uczniów. Starając się nie zwracać na nich większej uwagi, stanęłam na końcu kolejki, żeby odebrać swój posiłek. Muszę przyznać, że wybór był naprawdę duży, nie spodziewałam się, że mieszkając w akademiku mogę liczyć na jakąś różnorodność, a tu taka niespodzianka. Ostatecznie zdecydowałam się na płatki owsiane z truskawkami i dużą, miętową herbatę. Wzięłam tackę z jedzeniem i usiadłam przy pierwszym lepszym stoliku.  Był on podłużny i znajdowało się przy nim około 10 krzeseł. Na drugim jego końcu siedziały dwie dziewczyny, które głośno między sobą chichotały. Starałam się nie zwracać na nie zbytniej uwagi, ale gdy usłyszałam, jak obgadują wszystkich po kolei, od razu wyczułam, że raczej się nie polubimy.
- Hej, nowa! - zawołała jedna z nich. Domyśliłam się, że chodzi o mnie, więc uniosłam głowę, rzucając niepewne spojrzenie na blondynkę. - Pozwolił ci ktoś tu usiąść?
- Em.. już idę - odpowiedziałam, nie mając większej ochoty by się kłócić.
- Musisz się jeszcze wiele nauczyć. To stolik dla osób, które coś znaczą, a nie nijakich. - Miałam ochotę jej odpowiedzieć, oh jak bardzo chciałam jej odpowiedzieć. Biorąc kilka głębokich wdechów, wstałam z miejsca, jednak dokładnie w tym samym momencie usiadła przede mną jakaś dziewczyna.
- Siadaj - powiedziała cicho. - Nie przejmuj się nimi.
Blondynka spojrzała na nią i zacisnęła wargi. Odwróciła wzrok, mówiąc coś po cichu do swojej koleżanki.
- Jestem Camilla. - Uśmiechnęła się dziewczyna. - A te zdziry.. nie przejmuj się nimi. Puste lalunie.
Zaakcentowała głośno ostatnie słowa, a nasze koleżanki ze stolika odwróciły się w naszą stronę. Camilla pokazała im środkowy palec, szeroko się uśmiechając.
- Narobiłam sobie przez nie problemów, bo podczas pierwszego dnia mojego pobytu się z nimi pobiłam, w sumie to ja je pobiłam, one potrafią się tylko malować.
- Okej, dzięki za rady - mruknęłam pod nosem. - Jestem Nastia.
~~*~~*~~
Nie miałam już dziś ochoty kompletnie na nic, chociaż była to bardziej kwestia tego, że nie było tu nic ciekawego do robienia wieczorami. Pobliskiego miasta też nie znałam na tyle dobrze, by znaleźć sobie tam zajęcie. Leżałam na łóżku, wpatrując się beznamiętnie w sufit. Na zewnątrz zdążyło już zrobić się ciemno, a ja mimo to miałam ochotę gdzieś wyjść. Wzięłam głęboki wdech, podnosząc się zdecydowanie zbyt szybko, bo cały mój pokój w jednej chwili silnie zawirował. Wieczorna przechadzka powinna dobrze na mnie wpłynąć, o ile w trakcie się nie rozpada i broń Panie Boże by zastała mnie burza. Wyjęłam z szafy czarny płaszcz i naciągnęłam na nogi wygodne trampki. Zerknęłam jeszcze tylko na zegarek, który wskazywał godzinę dwudziestą i wychodząc z pokoju, zamknęłam drzwi na klucz. Potruchtalam prędko po schodach, a gdy tylko opuściłam akademik i zobaczyłam ciemną, niczym nie oświetloną ścieżkę, nagle straciłam jakiekolwiek chęci na wieczorny spacer. Schowałam dłonie do kieszeni płaszcza, czując na sobie powiew nieprzyjemnie zimnego powietrza. Iść, czy nie iść?
- Nie po to wstawałaś, żeby teraz wrócić - mruknęłam pod nosem. Zrobiłam kilka kroków na przód, zauważając jak ze ścieżki, którą miałam się udać, wychodzi bliżej nieokreślona mi postać. Najpewniej to ktoś z akademika, chociaż nie mogłam być tego pewna. Już po krótkiej chwili rozpoznałam w owym osobniku blondynkę, którą "poznałam" przy śniadaniu. Od razu szeroko się uśmiechnęła, ach.. gdyby uśmiech mógł zabijać.
- Bez koleżanki też jesteś taka mądra? - Uniosła brwi, zatrzymując się przede mną.
- Czy ja ci coś zrobiłam?
- Po prostu jesteś, tyle mi wystarczy. Ogarnia mnie irytacja, gdy na ciebie patrzę - odpowiedziała piskliwym głosem, na co tylko wywróciłam oczami.
- Wiesz co, spierdalaj ty anorektyczna świnio. - Uśmiechnęłam się, robiąc kilka kroków na przód. Dziewczyna chyba nie widziała co odpowiedzieć, więc unosząc wysoko głowę, weszła do akademika.
- Anorektyczna świnia? - Czyjś śmiech przerwał głuchą ciszę panującą naokoło. Gdyby nie fakt, że jest już ciemno pewnie bym nie zareagowała w żaden sposób, jednak teraz tak się przestraszyłam, że aż pisnęłam. - Grzeczne dziewczynki chyba nie używają takich słów, nie sądzisz?







Oli?
Jakościowo nie jest najlepsze, szkoła odbiera moje wszelkie umiejętności pisania ( jeżeli w ogóle takie są xD )

Od Nijany cd. Tessy

Gdyby ktoś powiedział, że mój koń wygląda jak aniołek to wyśmiałabym go. Po raz kolejny doprowadził do mojej kontuzji w umyślny sposób. No rozumiem, nowe miejsce, a koń młody, ale żeby od razu rozwalać mi rękę?
- Co się gapisz, sam mi to zrobiłeś - burknęłam widząc jak Azjer wystawia łeb ponad drzwiami swojego nowego boks. Izabel schylił łeb dmuchając w bandaż by potem podrzucić głową i cofnąć się. Oderwałam od niego wzrok i przeniosłam go na opatrunek. Bynajmniej nie skończyło się na szyciu jak ostatnim razem gdy zaczął brykać w miejscu, a potem spierdzielił. Dzisiaj było to na szczęście tylko odsadzenie się i przypalenie mi ręki.
Mój kochany konik.
~*~*~*~*~*
Po rozpakowaniu się w nowym pokoju po prostu padłam na łóżko nie przejmując się faktem, że nie nastawiłam budzika, a jutro szkoła. Dlatego też gdy się rano obudziłam z paniką odkryłam, że spóźniłam się na dwie lekcje.
Pędząc korytarzem zdążyłam tylko zerknąć na plan i dowiedzieć się, że mam teraz fizykę. Kocham ten przedmiot, serio. Wpadłam do sali równo z dzwonkiem i już na spokojnie zajęłam ostatnie miejsce od okna. Siadłam za pewną brunetką o krótkich włosach która chyba niezbyt zwracała uwagę na lekcję i na to co mówi nauczyciel. Po jakimś czasie jednak Pan Jerry zauważył jej brak zainteresowania.
- Panno Boornam? - zwrócił się do dziewczyny, a ta gwałtownie uniosłam głowę i oblała się rumieńcem.
- Tak? - uśmiechnęła się.
- Powie nam pani co tak pilnie pani notuje? Wydaje mi się że odpowiedź na pytanie o czym mówi 2 prawo Newtona - nauczyciel wiercił w niej dziurę oczami, a ja widząc jej bezradność zaczęłam szybko bazgrać odpowiedź.
-Uh.. O.. Em.. No... Ja.. - jąkała się, a ja próbowałam wyczaić moment w którym będę mogła podrzucić jej ściągawkę. W końcu rzuciłam jej papierek na ławce odnotowując w myślach kolejny dobry uczynek. Dziewczyna, jak się dowiedziałam miała na imię Tessy, odczytała II prawo i zaraz po tym zaczęła rozglądać się po klasie za swoim "wybawcą". Uśmiechnęłam się do niej i lekko pomachałam ręką. Niech wie, że to ja.
~*~*~*~*~*
Co prawda po południu odbywały się jazdy, ale ja postanowiła wziąć Azjera na lonże. Młody przy czyszczeniu zachowywał się jak zwykle, a tu kłapną mi zębami nad ramieniem, innym razem próbował sprzedać mi kopa, ale mu się nie udało. Jako że miała to być lekka lonża to założyłam na niego tylko ochraniacze i kawecan. I z racji, że nie znałam terenu stajni ruszyłam wraz z koniem do budynku wyglądającego na halę. Weszłam do środka, zamknęłam za sobą wrota i już miałam zacząć stęp gdy ogromny huk spłoszył nadpobudliwego izabela.

Ktosiu co spłoszył mi konia?

poniedziałek, 30 października 2017

Nijana Carrie i Azjer

 
Motto: „Czuję, że umieram z samotności, z miłości, z rozpaczy, z nienawiści - ze wszystkiego, co może mi zaoferować ten świat”
Imię: Nijana zwana również jako Smerf
Nazwisko: Carrie
Płeć: Kobieta
Wiek: 20.12.1999r. (18 lat)
Pochodzenie: Szkocja, Motherell
Pokój: 41
Grupa: II
Poziom: Średnio zaawansowany
Koń: Azjer
Głos: Taylor Swift
Rodzina:
Diana Carrie – matka
Alexander Carrie – ojciec
Hannah Carrie - siostra
Relacje: Nowa w akademii
Aparycja: Co tu dużo mówić. Nija jest osobą niską, ma niewiele ponad 155 centymetrów wzrostu i stąd jej przezwisko „Smerf”. Jest posiadaczką krótkich, rudych włosów które kręcą się pod wpływem wody (i to ją bardzo wkurza). Oczy dziewczyny są szare choć niektórzy twierdzą, że jasnoniebieskie. Jej rysy twarzy są delikatne, a cera jasna. Nos rudowłosej jest duży i hmm… ziemniakowaty jak to określa ona sama. No i należy też wspomnieć o pełnych ustach w kolorze jasnej maliny. Sylwetkę ma szczupłą choć czasami na nią narzeka (zupełnie bezpodstawnie).
Charakter: No cóż, Nijana zdecydowanie wyróżnia się charakterem. Zazwyczaj jest spokojną i bardzo cichą dziewczyną, ale gdy się ją bliżej pozna to można odnieść wrażenie, że kompletnie zgubiła się w życiu. Nie udziela się zbyt wiele w szkole czy wśród znajomych. Potrafi być za to wspaniałą przyjaciółką i można z nią szczerze o wszystkim porozmawiać. Z tej gorszej części charakteru można zdecydowanie wyróżnić niechlujstwo i zapominalstwo. Zazwyczaj jest łagodna i ułożona, ale gdy ktoś ją zdenerwuje potrafi ciskać gromy z oczu i zwyzywać biedaka który jej się naraził. Można w sumie powiedzieć, że kolor włosów adekwatny do charakteru.
Zainteresowania: W dużej mierze czytanie książek i fotografia.
Kontakt: ikolwa

[foto by Carina Maiwald]
Imię: Azjer
Płeć: Wałach
Rasa: Criollo
Data urodzenia: 12.09.2012r. (5 lat)
Charakter: Tego konia można określić jako zło wcielone. I to dosłownie. Posiada ogromny talent do strzelania ogromnej ilości baranków i ogółem robienia na złość Nijanie. Azjer lubuje się też w palcach ludzi, gryzie je przy każdej okazji. Wściekłość ten koń pokazuje w dość dosadny sposób: kopem w brzuch w lub ogromnym siniakiem na ramieniu czy innej części ciała. Jest za to bardzo ambitny.
Specjalizacja: WKKW
Umiejętności: Mocną stroną tego konia nie jest zdecydowanie szybkość, wlecze się jak mucha w smole. Umie wysoko skakać, ale tylko przy motywacji. W ujeżdżeniu jego najsłabszą stroną są lotne, nie rozumie ich wykonywania. Nienawidzi wody, co jest problematyczne szczególnie przy crossie.
Właściciel: Nijana Carrie

Od Brooke CD Zaina

- Zain nauczycielem?- zaśmiałam się.
Uniósł brwi do góry.
- Wątpisz we mnie?
- Niee.
- Kłamiesz. Póki nie przyjdziesz nie przekonasz się- odparł niby obojętnie i  pokręcił głową.
- A kto powiedział ze nie przyjdę?- wyszczerzyłam się.
Chłopak tylko cicho westchnął. Chyba już nie chciał drążyć tematu. Zaśmiałam się cicho co ponownie zwróciło uwagę chłopaka.
- Co ciebie tak śmieszy?
- Ty i twoje zrezygnowanie- podniosłam się do siadu. Teraz analizowałam czy opłaca mi się schodzić na dół aby napić się herbaty. Tak to dobry pomysł. Zwiesiłam nogi z łóżka i podeszłam do drzwi.
- Gdzie ty znowu idziesz?- westchnął.
- Na dół? Mam ochotę na herbatę- odpowoedziałam i wyszłam z pomieszczenia. Źle myślałam, że zejdę sama. Usłyszałam za sobą kroki czyli Zain również postanowił zejść. Zain zszedł na dół za mną i usiadł na jednym z krzeseł.
- Ale masz świadomość tego, że ja wracam tam na górę?- powiedziałam zapobiegawczo.
- A nie wolisz spędzić tego dnia jakoś ciekawiej? Skoro już jesteśmy zmuszeni tutaj dłużej zostać?
- Nie? Ty możes gdzieś jechać, ale ja zostaję- drążyłam i nalałam do kubka, który przed chwilą wyciągnęłam z jednej z szafek, gorącej wody, która już po chwili zmieniła kolor. Chłopak uniósł jedna brew i wrócił na górę ja zostałam jeszcze chwilę na dole. Czy on zszedł tylko po to any prowadzić ze mną negocjacje, które tak czy siak nie doszły do skutku? Nie spodziewałam się. Chwyciłam ciepły kubek w dłonie i zawiesiła wzrok na widoku za oknem. W końcu wyszłam z kuchni i zaczęłam wchodzić po schodach. Jakie to było męczące. Nie lubię schodów. Windy są lepsze. Gdy dotrałem w końcu na górę doszłam pod drzwi pokoju. Na łóżku leżał chłopak i patrzył w sufit. Interesujące zajęcie. Przekroczyłam próg i odłożyłam kubek na stolik poczym wskoczyłam na łóżko, łądując zaraz obok chłopaka.
- Czy ty naprawdę chcesz aby to łóżko poszło do wymiany?
- Ja tylko sprawdzam jego wytrzymałość- odparłam i przekręciłam głowę patrząc na Zaina, następnie podążając za jego wzrokiem wprost na sufit.
- Zamierzamy przeleżeć tak cały dzień?- spytał w końcu.
- Ja tak. Nie mam zamiaru się stąd ruszać - powtórzyłam się, a Zain spojrzał na mnie i zmarszczył brwi.
- No co? Sam powiedziałeś, że
jesteś słodki i ciepły, więc teoretycznie więcej mi nic nie potrzeba- wzruszyłam ramionami- Jak to było?
-  Naturalny środek do utrzymania twojego życia- dokończył.
- Właśnie.
happy couple gif - Google Search- Aż mi się ciepło na serduszku zdobiło- odparł ze szczerym uśmiechem i przyciągnął do siebie- Widzisz i jest od razu inaczej jak nie sprzedajesz mi tych swoich złośliwości- powiedział.
Zaśmiałam się cicho i spojrzałam przelotnie na chłopaka.


Zain?
Ee to wykonanie jest zuee >.<

niedziela, 29 października 2017

Od Quinlan CD Williama

Oto ludzie nastał cud! Skończyłam to! 
UWAGA! OSTRZEŻENIE!.. Całkowicie zrypałam to opowiadanie, a do tego najważniejsze sceny to jakaś masakra... Więc... Czytacie to na własną odpowiedzialność...! Plus... Nawet tego nie sprawdzałam chcąc jak najszybciej wrzucić więc przepraszam za wszelakie błędy, nieścisłości, głupie, bezsensowne momenty itp. itd.

Poczułam natarczywe lizanie po twarzy. Zaspana, zaczęłam odpychać jego źródło dłonią. Po chwili jednak zostałam zmuszona do otwarcia oczu. Jęknęłam czując ból głowy. Nie pomagało to, że nagle Senshi zaczął szczekać. Na mej twarzy pojawił się grymas. Jęcząc co chwilę poszłam do łazienki. Odnalazłam tam apteczkę, z której wyciągnęłam tabletki przeciwbólowe. Zgarnęłam jeszcze pierwszy lepszy kubek, do którego nalałam wody z kranu i wzięłam leki. Potarłam palcami skronie z nadzieją, że szybko zadziałają te tabletki i ból zniknie. Zdecydowanie kac nie jest dla mnie. Mogłam wczoraj tyle nie pić. Całe szczęście, że spakowałam się wczoraj rano. Nie wiem jak dałabym radę zrobić to teraz. Po chwili wyszłam z łazienki, pozostawiając wszystko samemu sobie, czyli po prostu zostawiając tam bałagan. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na zegar wiszący na ścianie. Wskazywał on godzinę szóstą. Miałam jeszcze cztery godziny do lotu. No to jeszcze mam czas… Położyłam się na łóżku i zamknęłam oczy. W duchu prosiłam aby jak najszybciej przestała mnie boleć głowa. Pół godziny później tabletki w końcu zaczęły działać. Wtedy też postanowiłam zacząć się szykować. Zabrałam ubrania, które miałam naszykowane i ruszyłam do łazienki. Widząc bałagan jaki tam zostawiłam jedynie jęknęłam. Ociągając się zaczęłam sprzątać. Na szczęście nie zajęło mi to długo i już po dziesięciu minutach mogłam dalej się szykować. Z tym także raczej dość szybko się uwinęłam. Gotowa wyszłam z łazienki i sprawdziłam godzinę. Siódma rano. Westchnęłam i zabrałam torbę z rzeczami Hope oraz Senshiego. Zawołałam psiaki i poszłam zaprowadzić je do pokoju Harry’ego. To właśnie moi bracia mieli się nimi zająć podczas mego wyjazdu. Już po pięciu minutach wracałam do siebie. No cóż… Wolałam nie siedzieć tam za długo, bo jeszcze zaczęłabym płakać… Szczególnie widząc załamanego młodszego brata. Byłam już pod mymi drzwiami gdy coś mnie “natchnęło”. Od razu zmieniłam zdanie i ruszyłam wzdłuż korytarza. Chciałam pożegnać się z Willem. W końcu ostatnio nie wyszło to tak jak trzeba. Jedyne co, to upiliśmy się. Westchnęłam stając naprzeciwko drzwi z numerem dwa. Uniosłem dłoń lekko zaciśniętą do góry. Na chwilę zatrzymałam się nic nie robiąc. Czy ja na pewno dobrze robię będąc tutaj? Tak. Muszę się z nim pożegnać. Z tą myślą już bez wahania zapukałam do drzwi. Jeden raz. Nic. Drugi. Znowu cisza. Trzeci. Nadal brak reakcji. Niepewnie spróbowałam otworzyć drzwi. To też na nic się zdało. Były zamknięte na klucz.
- Nie ma go… - wymamrotałam cicho i spuściłam głowę.
Zawiedziona wróciłam do swego pokoju. Było tu teraz tak… pusto… Większość mych rzeczy spakowałam, bo nie wiedziałam kiedy wrócę. Usiadłam na łóżku. Nie robiłam niczego szczególnego. Nawet o niczym takim nie myślałam. Jedyne co, to patrzyłam się tępo na ścianę, a w mej głowie była tylko jedna myśl. Nie było go… Sama nie wiem ile dokładnie tak przesiedziałam. Jednak z letargu wyciągnęło mnie głośno “brzęczenie”. Spojrzałam na bok. Na szafce nocnej leżał mój telefon. Alarm się włączył. Wzięłam go niepewnie do dłoni i zmarszczyłam brwi. Zaczęłam czytać jego nazwę, bo niezbyt kojarzyłam czemu dzwonił. “Wyjazd na lotnisko”. Westchnęłam jedynie. Wstałam i schowałam telefon do kieszeni w spodniach. Zarzuciłam torbę sportową na ramię i chwyciłam za rączkę walizki.  Jeszcze ostatni raz rozejrzałam się po mym aktualnie prawie pustym pokoju. Był on teraz taki… bez życia. Jednak nie czas aby rozwodzić się nad tym. Czas jechać. Szybko wyszłam z pokoju i zamknęłam go na klucz, który następnie poszłam odnieść do sekretariatu. Następnie wyszłam przed budynek. Ruszyłam w kierunku parkingu. Widziałam w oddali, taksówkę, która już na mnie czekała, po tym jak wczoraj ją “zarezerwowałam”. Stanęłam kilka metrów od pojazdu i odwróciłam się jeszcze raz przodem do całego Morgan University. Będzie mi brakowało tego miejsca… A szczególnie niektórych osób… Westchnęłam i zamknęłam oczy. Wzięłam głęboki wdech i ciężko wypuściłam powietrze. Czas na mnie… Otworzyłam oczy i znowu skierowałam się w stronę taksówki. Zaraz z pojazdu wyszedł kierowca. Wyglądał na jakieś trzydzieści lat. Pomógł mi zapakować bagaże, a następnie oboje wsiedliśmy do samochodu. On z przodu, a ja z tyłu. Po chwili ruszyliśmy… Calutką drogę do Londynu na lotnisko, moją głowę zaprzątały myśli o Willu. Jak mogłam wczoraj być taka głupia i zamiast pożegnać się z przyjacielem, to wolałam się upić. Sama nie mogłam uwierzyć w swoją głupotę. A teraz… Przez to wszystko nawet nie zdążyłam się z nim pożegnać. Głupia, samolubna Quinn. Jak mogłaś. Westchnęłam i oparłam głowę o szybę. Nie chciałam już o tym myśleć. To mnie wykańczało. Wyrzuty sumienia to chyba najgorsza rzecz jaka może się przytrafić człowiekowi. Sama nie wiem ile minęło zanim dotarliśmy na miejsce. Po wyciągnięciu moich bagaży, zapłaciłam i pożegnałam się z kierowcą taksówki. Odwróciłam się przodem do lotniska.Na mej twarzy pojawił się krzywy uśmiech. Ech… Czas na mnie. Chwyciłam mocniej rączkę od walizki i powoli ruszyłam przed siebie…. [malutki przeskok w czasie].... W końcu nadszedł ten moment. Wejście do samolotu. Szłam za innymi pasażerami, co jakiś czas rozglądając się wokół. Po chwili znalazłam się w środku ogromnej maszyny. Odszukałam swe miejsce, które znajdowało się akurat przy oknie. Z westchnięciem opadłam na siedzenie, zapięłam pasy i oparłam głowę o szybę. Żegnaj Anglio. Żegnaj Will. Witaj Irlandio. Witajcie rodzice i Beatrice....
~*~*~*~*~*~
Była godzina dwunasta, gdy w końcu dotarłam na miejsce. Stałam przed mym rodzinnym domem, jedynie wpatrując się pustym wzrokiem w drzwi. Zastanawiałam się czy powinnam zapukać bądź zadzwonić czy może po prostu otworzyć sobie sama. W końcu nie było mnie tutaj od Bożego Narodzenia... Po tym jak minęło około dziesięć minut, zdecydowałam się wybrać na początku pierwszą opcję. Przyłożyłam prawą dłoń, zwiniętą w pięść do drzwi. Następnie ostrożnie zapukałam. Trzy razy jak to miałam w zwyczaju. Zero odzewu. No to trzeba sobie samemu otworzyć. Westchnęłam i zaczęłam przeszukiwać torbę sportową, chcąc odnaleźć klucze od domu. Po chwili udało mi się wyciągnąć je z samego dna bagażu. Włożyłam je do zamka w drzwiach i przekręciłam. Zaraz ustąpiły i lekko uchyliłam drewnianą konstrukcję. Od razu przy mym boku znalazł się mój kochany trzyłapek. Zamruczał, ocierając się o me nogi. Na mych ustach pojawił się delikatny uśmiech. Odstawiłam bagaże na bok i szybko ściągnęłam buty. Wzięłam kota na ręce i skierowałam się w głąb domu.
- Nawet nie wiesz jak bardzo za tobą tęskniłam mały - wyszeptałam lekko przytulając go.
Ten jedynie głośniej zamruczał na ten gest. Najpierw zajrzałam do salonu. Pusto. W kuchni również nikogo nie było. Sypialnia moja, chłopaków oraz ta rodziców też. Postanowiłam więc jeszcze sprawdzić pokój Beatrice. Zapukałam, ale nic nie usłyszałam. Uchyliłam trochę drzwi. Tam też nikogo nie było. Czyżby ma siostra mimo tych wszystkich wydarzeń normalnie poszła do szkoły? To do niej niepodobne… Zawsze wszystko przeżywała najbardziej z nas wszystkich. Westchnęłam i odstawiłam kota na ziemię. Wróciłam się do przedpokoju, skąd zabrałam swe bagaże i zaniosłam je do mojego pokoju. Nic się tam nie zmieniło przez te kilka miesięcy. No może był trochę czystszy, ale to szczegół. Położyłam się na łóżku i wyciągnęłam telefon z kieszeni. Odblokowałam go i szybko wybrałam numer do Beatrice. Przyłożyłam urządzenie do ucha i czekałam. Jeden sygnał. Drugi sygnał. Trzeci sygnał. Czwarty…
- H-halo? - wnet usłyszałam drżący głos mej młodszej siostry.
- Beatrice? Siostrzyczko, gdzie jesteś? - zapytałam od razu, chcąc mieć pewność, że jest bezpieczna.
- W-w szpi-pitalu. Z ro-rodzicami - wymamrotała.
- Za niedługo tam będę. Wyślij mi adres szpitala - powiedziałam jedynie i rozłączyłam się.
Od razu wróciłam na korytarz. Szybko założyłam buty i zarzuciłam na siebie kurtkę. Wyszłam z domu i zamknęłam go na klucz. Ruszyłam szybkim krokiem w kierunku postoju taksówek. Zazwyczaj była tam przynajmniej jedna wolna. Gdy byłam prawie na miejscu, poczułam wibracje telefonu. To była wiadomość od Beatrice. Wysłała mi adres szpitala, w którym leżeli nasi rodzice. Szybko podeszłam do pierwszej wolnej taksówki i wsiadłam do niej. Powiedziałam kierowcy gdzie ma jechać i już po chwili ruszyliśmy.
~*~*~*~*~*~
Szybkim krokiem weszłam do szpitala. Od razu skierowałam się do rejestracji. Niestety musiałam poczekać chwilę, bo przede mną było jeszcze kilka osób. To kilka minut dłużyło mi się niesłychanie. Chciałam w końcu dowiedzieć się gdzie znajdę rodziców… A z tego co widzę to tutaj niezłe ploteczki się odbywają. Pani z rejestracji zamiast zajmować się czymś ważnym po prostu śmiała się wraz z jakąś kobietą. Wywróciłam oczami i westchnęłam.
- Przepraszam? Mogłaby pani zakończyć to bezsensowne gadanie i powiedzieć mi gdzie znajdę mych rodziców? - zapytałam już nieźle poirytowana.
Kobieta tylko prychnęła na me słowa, ale z ociąganiem się odezwała.
- Nazwisko? - zapytała obojętnie.
- Squarepants. Samantha i Arthur Squarepants - powiedziałam szybko.
- Trzecie piętro. Sala trzysta piętnaście i trzysta szesnaście - odpowiedziała po chwili.
- Dziękuję - rzuciłam jedynie i już mnie nie było.
Nie chcąc czekać nie wiadomo ile na windę, pobiegłam schodami. Przeskakiwałam co drugi schodek. Musiałam jak najszybciej dostać się do rodziców i Beatrice. Trochę zdyszana w końcu udało mi się wejść na trzecie piętro. Już powoli zaczęłam iść przez korytarz, sprawdzając jakie sale mijam. Trzysta trzynaście… Trzysta czternaście… Jest! Trzysta piętnaście! Dopiero teraz postanowiłam rozejrzeć się wokół. Zaraz zauważyłam Beatrcie, która stała obok mnie. Można powiedzieć, że była niemal że przyklejona do szyby, która oddzielała korytarz od sali, w której znajdował się… Spojrzałam przez szklaną powłokę, który z mych rodziców leżał na tej sali. Była to moja mama. Wzięłam głęboki wdech i podeszłam bliżej Beatrice.
- Cześć siostrzyczko - powiedziałam cicho, lekko się uśmiechając i położyłam jej dłoń na ramieniu.
Dopiero po chwili Trice odwróciła się w moją stronę. Jednak nic nie odpowiedziała. Widziałam w jej oczach smutek. Bez słowa przytuliłam ją. Ta tylko odetchnęła i wtuliła się we mnie. Stałyśmy tak przez kilka minut w całkowitej ciszy. Westchnęłam i mocniej ją przytuliłam, próbując jakoś mentalnie ją wesprzeć. Po chwili oderwałyśmy się od siebie.
- I jak z rodzicami? - zapytałam cicho.
- Obydwoje nadal są w śpiączce, ale ich stan jest stabilny - wymamrotała ma siostra.
- Tyle dobrze, że nie zagraża jak na razie nic ich życiu - powiedziałam pod nosem.
Przez chwilę jeszcze stałyśmy obserwując przez szyby rodziców. Jednak no cóż. Nie mogłyśmy tak spędzić całego dnia. W końcu trzeba było wrócić do domu. Nie było to łatwe. Beatrice za wszelką cenę chciała pozostać w szpitalu. Jednak po długich namowach udało mi się ją nakłonić do powrotu. Oczywiście musiałam jej obiecać, że na następny dzień z rana wrócimy tu z powrotem. Po chwili byłyśmy już w drodze do domu.
~*~*~*~*~*~
Otworzyłam drzwi wejściowe. Najpierw przepuściłam Trice, a dopiero potem sama weszłam do środka. Zanim zdążyłam się rozebrać już usłyszałam trzask drzwi. Najprawdopodobniej tych od pokoju mej siostry. Westchnęłam tylko i ściągnęłam buty. Od razu skierowałam się do kuchni. Tam wstawiłam wodę. Wzięłam z szafki dwa kubki. Do jednego dałam herbatę o smaku owoców leśnych, a do drugiego tą cytrynową. Gdy czajnik zaczął gwizdać, zabrałam go i zalałam kubki gorącą wodą. Następnie odstawiłam go na bok i zabrałam napoje ze sobą. Powoli szłam w kierunku pokoju Beatrice. Sama nie wiem jakim cudem, ale udało mi się zapukać i nie rozlać nic przy okazji. Usłyszałam tylko ciche "proszę". Ostrożnie weszłam do środka i rozejrzałam się po pokoju. Trice siedziała na podłodze przy ścianie. Nie mogłam dokładnie powiedzieć jak się czuła, bo miała spuszczoną głowę. Ale zgadywałam, że nie było z nią za dobrze. Odstawiłam kubki na biurko i podeszłam do niej. Usiadłam obok swej siostry. Bez słowa przytuliłam ją. Ta tylko pochyliła lekko głowę na bok, opierając się o mą klatkę piersiową. Westchnęłam i pocałowałam ją w czoło. To będzie naprawdę ciężki okres dla nas...
~*~*~*~*~*~
Od mego przyjazdu do Irlandii minęło już dobre kilka tygodni. Sytuacja w domu w miarę się ustatkowała. Mama już się wybudziła ze śpiączki i za dwa dni będzie mogła wrócić do nas. Tata niestety jeszcze nie, ale jesteśmy dobrej myśli. W między czasie także Tiago wraz z Harry'm przyjechali do domu rodzinnego. Życie toczyło się dalej. Można powiedzieć, że w tym czasie mój dzień podzielił się na cztery części. Jedna należała do wizyt u rodziców. Druga to zajmowanie się Beatrice i Harry'm... Pocieszanie ich... Próbowanie sprawić aby tak bardzo się nie martwili. Trzecia należała do Quini Questro. Pewnego bardzo energicznego przedstawiciela koni Appaloosa. Musiałam trochę utemperować jego charakterek. Był nowy u nas. Niby miał się zająć nim mój tata. No ale... Wypadek mu na to nie pozwolił. Z tego co dowiedziałam się od mamy, miał on być potem prezentem dla mnie. Natomiast czwarta część dnia... Ta część odbywała się zazwyczaj wieczorami i dotyczyła po prostu mych myśli. Przez ten dość długi czas zaczęłam trochę tęsknić za Willem, którego zostawiłam w akademii. Zastanawiałam się na czym my stoimy.... Kim jesteśmy... Znajomi, koledzy, przyjaciele czy może coś więcej? Próbowałam odkryć jak to wyglądało z mojej strony. Jakie były moje odczucia względem jego...
~*~*~*~*~*~
Nastał kolejny wieczór. Przebrana w fioletową koszulę nocną leżałam na łóżku. Ręce miałam spleciona pod głową, a nogi skrzyżowane w kostkach. Patrzyłam się tępym wzorkiem w sufit. Jak co wieczór rozmyślałam o Williamie. Musiałam w końcu zdecydować się. Co tak naprawdę dzieje się w mojej głowie... Powoli zaczęłam analizować najróżniejsze sytuacje z mego życia... Zaczynając od poznania się z chłopakiem. Jako jeden z niewielu nie patrzył na mą opinię. Mimo, że inni ostrzegali go, że nie powinien się ze mną zadawać. Will nadal chciał mnie poznać. A ja... To było dla naprawdę miłe wydarzenie. Byłam szczęśliwa, że ktoś nie patrzy tylko na opinie innych... W późniejszym czasie można powiedzieć, że... no było dość ciekawie. Uwielbiałam przebywać w jego towarzystwie. Można powiedzieć, że czułam się po prostu swobodnie. Byłam sobą. Nie udawałam nikogo. Pamiętałam sytuację z czasu balu bożonarodzeniowego. To było urocze jak bardzo William starał się gdy chciał mnie na niego zaprosić. Zrobiło mi się ciepło na sercu wspominając ten czas. Potem coraz częściej miewałam tak zwane motyle w brzuchu... Wtedy jeszcze nie byłam świadoma, że to one, ale teraz byłam już tego pewna. Czy to możliwe... Czy mogłabym się w nim zakochać? Jeszcze raz zaczęłam analizować wszystko od początku. Z każdym wspomnieniem na mych ustach pojawiał się coraz szerszy uśmiech. Jednak nadal nie byłam stuprocentowo pewna swych uczuć. Musiałam się upewnić jakoś. Ta niepewność... Bezradność zżerała mnie od środka. Potrzebne mi było coś co upewni mnie w mych uczuciach.... Wtedy to zdecydowałam się na nagły zwrot akcji.
- Muszę wrócić do akademii - wymamrotałam pod nosem.
Momentalnie wyskoczyłam z łóżka i odszukałam na torby. Zaczęłam jak najszybciej się pakować. Gdy minęło pół godziny byłam gotowa.  Ubrana byłam w zwykły podkoszulek i dżinsy. Sprawdziłam jeszcze raz czy wszystko zabrałam. Tak. To powinno być wszystko. Gotowa wyszłam na korytarz. Byłam w trakcie ubierania butów gdy nagle, nie wiadomo skąd, obok mnie pojawił się Tiago.
- Quinn... Co ty robisz? Czemu tu stoją twe bagaże? - zapytał, patrząc na mnie zdezorientowany.
- Ja... Musze jak najszybciej wrócić do akademii - wymamrotałam, dalej się ubierając.
- Ale dlaczego? Co się dzieje?
- Nie zrozumiesz... Po prostu muszę - powiedziałam i już ubrana odwróciłam się przodem do niego. - Naprawdę muszę to zrobić. Przepraszam, że zostawiam cię samego z tym wszystkim. Postaram się wrócić do was jak najszybciej, ale najpierw muszę załatwić wszystkie sprawy w akademii. Żegnaj braciszku - dodałam i przytuliłam chłopaka.
- Eh... Rób co musisz. Kocham cię - usłyszałam cichy głos mego brata.
- Dziękuję. Też cię kocham, ale już muszę lecieć. Pa - powiedziałam i już mnie nie było.
Niedługo potem byłam na lotnisku czekając na najbliższy lot do Anglii....
~*~*~*~*~*~
Oczywiście wszystkie me środki transportu po spóźniały się, a w trakcie jazdy do akademii utknęliśmy w korku na dobre kilka godzin. Na teren Morgan University trafiłam około godziny dziesiątej rano. Przemierzałam korytarze akademika. Wszyscy rozmawiali o jakimś balu. Nie wiedziałam zbytnio, o co chodziło przez co byłam dość zdezorientowana. Jednak po chwili wszystko się wyjaśniło. Na tablicy ogłoszeń wisiał dość spory plakat. Dzisiaj miał się odbyć bal przebierańców. Każda grupa z treningów miała kilka wariantów przebrań do wyboru. Powinnam na niego pójść? W sumie... Czemu nie? Może wtedy uda mi się odnaleźć Willa, bo jak do tej pory jeszcze go nie widziałam, a jak pytałam innych uczniów to podobnież gdzieś wcześnie rano wyszedł i nadal nie wrócił. Westchnęłam i po chwili odnalazłam się w mym pokoju. Odłożyłam swe rzeczy obok drzwi i od razu ulotniłam się z pomieszczenia. W końcu musiałam jeszcze zabrać do siebie me ukochane psiaki, które to wylądowały u Noaha. Miałam tylko nadzieję, że dobrze się nimi zajmował...
~*~*~*~*~*~
Spóźniona wręcz biegłam w kierunku sali. Oczywiście musiałam pomylić godziny. Bal za pewne trwał już od około pół godziny. Kiedy dotarłam do drzwi, przystanęłam na chwilę. Wzięłam głęboki wdech, poprawiłam spódniczkę oraz przeczesałam ręką głosy. Dam radę. Ostrożnie otworzyłam drzwi i niepewnym krokiem weszłam do pomieszczenia. Rozejrzałam się wokół. Panował tu ogromny tłok. Jednak to co przykuło mą uwagę to scena. Stał na niej William wraz z tym swoim kolegą i aktualnie śpiewali jakiś miks piosenek. Zaczęłam powoli przedzierać się przez tłum aby stanąć bliżej. Stanęłam mniej więcej w połowie sali. Wpatrywałam się w Willa, wsłuchując się w to co śpiewał. Potem nastąpiły jeszcze dwie piosenki. Po zakończeniu występu William szybko zbiegł ze sceny. Widziałam jak przepychał się pomiędzy ludźmi, rozglądając się gorączkowo wokół. Po chwili postanowiłam coś zrobić. Stanęłam za chłopakiem i lekko przekrzywiłam głowę na bok.
- Co zgubiłeś tym razem, Grant? - zapytał i krótko się zaśmiałam. Niemalże natychmiastowo zostałam przytulona przez Willa.
- Sens życia, nie widziałaś go może gdzieś po drodze? - odpowiedział, a w tym czasie DJ puścił jakąś piosenkę i zaczęliśmy się delikatnie kołysać.
- Taak, to bardzo prawdopodobne.
- Czemu nie było cię tak cholernie długo?
- Eeee tam, wcale nie tak długo - popatrzyłam na niego zdziwiona.
- No wiesz, dla mnie minęły całe wieku - odparł ze śmiechem i podniósł rękę tak, abym się obróciła.
- Chyba przesadzasz.
- Chyba jednak nie... - chłopak schylił się i przysunął swoją twarz bliżej mojej.
- A może jednak?
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak pusto tu bez ciebie było... - szepnął i zbliżył się jeszcze bardziej.
Tak jakby starał się mnie pocałować, ale nie był pewny czy powinien. A czy ja tego chciałam? Jak cholera. Wtem nasze usta złączyły się ze sobą. Było to zaledwie cmoknięcie. Ale znaczyło tak wiele. W końcu byłam pewna swych uczuć. Uśmiechnęłam się delikatnie wiedząc, że to prawda. Zakochałam się. Po chwili nasze usta znowu się połączyły. Tym razem na dłużej. Nie mogłam sobie lepiej wyobrazić tego momentu...
~*~*~*~*~*~
Obudziłam się dość wcześnie rano. Na mych ustach pojawił się uśmiech, na wspomnienie tego co się wczoraj wydarzyło. Zaraz obok mnie pojawiła się Hope, która zawzięcie zaczęła lizać mnie po twarzy. Zaśmiałam się i lekko odepchnęłam ją, siadając. Wstałam, zgarnęłam ubranie na dziś i poszłam do łazienki. Stwierdziłam, że dzisiaj postawię bardziej na naturalność i w ogóle nie malowałam się. Z włosami także niewiele zrobiłam. Jedynie kilka pasem związałam z tyłu. Postanowiłam wyjść się przejść. Założyłam buty i po chwili zamykałam już pokój na klucz. Następnie skierowałam się do wyjścia z budynku. Spacerowałam po okolicach uniwersytetu przez około godzinę. Ten czas poświęciłam na kolejną analizę wczorajszych, jak i wcześniejszych wydarzeń. W sumie i tak doszłam do tego co wcześniej. Po prostu kochałam tego idiotę. Wracając nogi same zaprowadziły mnie pod drzwi od pokoju chłopaka. Przystanęłam na chwilę, ale zaraz ogarnęłam się i zapukałam. Nie minęło wiele zanim Will otworzył drzwi.
- Hi - powiedziałam cicho.
- Hej - odpowiedział, a kąciki jego ust lekko uniosły się do góry.
Zaraz bez zbędnych słów, uśmiechając się do siebie, przytuliliśmy się. Byłam szczęśliwa. Oto nastąpił koniec pewnej części mego życia. Zamknęłam jeden rozdział i rozpoczął się nowy. Czy będzie lepszy czy gorszy? Nie wiadomo. Ale aktualnie nie potrzebowałam niczego więcej niż już posiadałam.

Will?

Od Victorii CD. Julesa

Mój losowo wybrany przeciwnik oberwał kolejnego kopniaka. Od tego rozpaczliwego tłuczenia się już zaczynało brakować mi sił. Odwróciłam się plecami do demolowanych drzwi i powoli
zjeżdżałam w dół, aż wreszcie usiadłam na lodowatej posadzce. Świeże rany na przedramionach nadal bolały pomimo zdezynfekowania i zabandażowania. Zaciągnęłam rękaw bluzy mocniej na ręce. Dlaczego nie potrafię pozbyć się tego odruchu? Zaczynam zachowywać się jak w jakimś transie... Otarłam dłońmi zapłakane oczy, aby móc jeszcze raz spojrzeć na SMS’a. Ledwo zdołałam rozczytać się z jego treści, bo skutecznie uniemożliwiały mi to  roztrzęsione ręce. Leo musiał nieźle się spieszyć, pisząc tą wiadomość...

Nadawca: King Liliput
Grant!
Will mial wypadek i przed chwila zabralo go pogotowie! Przyjezdzaj! Sprawa jest powazna!
Opuściłam telefon i całym ciężarem oparłam się o swego drewnianego rywala. Nim zdążyłam przymknąć zmęczone powieki, oberwałam otwieranymi drzwiami. Zabolało bardziej, niż bym się spodziewała, ale… po własnoręcznym przetestowaniu ich możliwości, już nigdy nie zakwestionuję solidności żadnych drzwi.
Szybko poderwałam się z miejsca, gotowa do natychmiastowej ucieczki.
- Skarbie, naprawdę chcesz mi płacić odszkodowanie za zniszczenie mienia?
- Twój pokój nie jest pierwszy. Tym razem nie zdążyłam się oddalić. - mruknęłam, starając się nie pociągać nosem. - I nic sobie nie wyobrażaj, nie wiedziałam, że właśnie Ty tu mieszkasz.
- Taaa, z pewnością… - przechylił głowę lekko w bok, przyglądając mi się tymi przenikliwymi oczami o barwie szmaragdu… - Coś się stało?
- Nie, skąd... ten pomysł? - głos mimowolnie mi się łamał. Uciekłam spojrzeniem w dół.
- Wiesz, że preferuję kontakt wzrokowy z rozmówcą. - mruknął. Ani mi się waż, Grant! Nie zrobisz tego, co ci chodzi po głowie! - Victoria?

Nie wytrzymałam. Pozwoliłam łzom swobodnie spływać po policzkach. Zabrakło mi sił. Delikatnie opadłam w przód, prosto na klatkę piersiową Julesa. Mało obchodził mnie jego obecny strój w postaci koszulki i samych bokserek (Nie, nie były w dinozaury :C). Przytuliłam się lekko. Nie zastanawiałam się, co będzie jutro… jak to wytłumaczę. Liczyło się to przyjemne ciepło. To prawie tak, jakbym przytulała ogromnego, pluszowego misia. Po chwili wstrząsu, objął mnie delikatnie. Dopiero wówczas dotarło do mnie, co robię… Gwałtownie oderwałam się od chłopaka, jednak ten od razu przyciągnął mnie z powrotem. Chwilę miotałam się, jednak Jules był ode mnie znacznie silniejszy.
- Nie rzucaj się tak, Vicky. - usłyszałam z góry. Ustąpiłam. Teraz moja głowa leżała na torsie chłopaka. Słyszałam bicie jego serca… czułam, jak klatka regularnie unosi się i opada… - Powiesz wreszcie co się dzieje?
- Chodzi o… mojego brata-idiotę… Wracał do Morgan i… miał wypadek… jest w szpitalu… Nie mam jak do niego przyjechać…
- Lepiej przestań się mazać, a zacznij zbierać do wyjścia.
- Hę? - odsunęłam się i mocno zadarłam głowę, żeby na niego spojrzeć.
- Nie mówi się „hę?” tylko „proszę?” ewentualnie „słucham?” i lepiej pospiesz się, nim zmienię zdanie.
- Jaaasne… - mruknęłam, kierując się do swojego pokoju. Ugryzłam się w język, z trudem powstrzymując od „łaski bez”. Potrząsnęłam wkurzona głową. Nawet nie powinnam tak myśleć! Jules robi mi przysługę, a ja niewdzięczna tego nie doceniam! Chociaż… Może nie tyle nie doceniam, co… może zaczęłam się przyzwyczajać… Trochę przypominał mi przyjaciół, którzy zostali w Stanach, a z niektórych cech nawet chłopaków z warsztatu czy moich… brac… Nieważne. Czułam, że w rzeczywistości może nie jest taki zły, jakiego momentami stara się udawać.
Drżącą ręką sięgnęłam do kieszeni do klucz z pokoju, który po nieudanej próbie umieszczenia w zamku, wylądował na ziemi. Zaklęłam pod nosem, podniosłam go i podjęłam ponowną próbę dostania się do pokoju.
- Nie wiesz, że dziewczynie nie wypada się tak wysławiać? - usłyszałam niespodziewanie zza pleców. Wzdrygnęłam się i znów upuściłam ten przeklęty klucz.
- Cholera… - fuknęłam, podnosząc przedmiot z podłogi.
- Aż trudno uwierzyć, że ktoś może być aż tak bojaźliwy. I aż tak się wlec.
- Wiesz co, Montclare? - otworzyłam te cholerne drzwi i zatrzymałam się na moment w progu.
- Słucham, Skarbie? - przysunął twarz bliżej mnie, uśmiechając się.
- Zamknij się. - rzuciłam, zatrzaskując mu drzwi przed nosem. Szybko podeszłam do szafy po inne ubrania i przebrałam się.
- Na pewno w niczym ci tam nie pomóc?! - usłyszałam z zewnątrz, gdy akurat wychodziłam na korytarz.
- Jak widzisz, doskonale sobie poradziłam bez twojej pomocy. Ale zapamiętam na przyszłość. - odpowiedziałam ruszając w stronę wyjścia.
- Na to liczę. - rzucił Jules, podążając za mną.
- No, proszę! A nie wyglądasz na weterana matematyki! Obyś tylko się nie przeliczył. - mruknęłam otwierając drzwi prowadzące na zewnątrz budynku.
- A widzisz, Skarbie! Jest wiele rzeczy, których o mnie nie wiesz! Na przykład rewelacyjnie odwracam uwagę.
- Jakoś nie zauważyłam. - mruknęłam, zapinając kurtkę.
- W takim razie patrz uważnie, a za jakiś czas wspomnisz moje słowa.
- Nie zakładałabym się na twoim miejscu. - założyłam na głowę swój kask.
- To nie zakład, Skarbie. Ja po prostu lubię mieć rację. - chłopak również założył ochronne nakrycie głowy.
- Pfff… Jeszcze zobaczymy. - prychnęłam, siadając za nim na motocykl.
- Im bardziej będziesz starać się temu zapobiec, tym prędzej udowodnię ci swoją rację.
- Montclare, zamknij się wreszcie i jedź!
- Nagle tak ci się spieszy?
- Zamknij się albo ja ci pomogę! - fuknęłam, na co Jules zareagował śmiechem. Cholera nie przemyślałam tego zdania. - Zamknij się albo ja cię zamknę! - powtórzyłam, a on śmiał się jeszcze głośniej. Kurna… Lepiej już w ogóle nie będę się odzywać.
- Powiem ci, Grant, że już nie mogę się doczekać.
- Jedź już! - warknęłam, uderzając go pięścią w plecy.
~***~
Po około dwudziestu minutach znaleźliśmy się pod szpitalem w okolicznym miasteczku. Nie zważając na swego towarzysza, szybko zeszłam z pojazdu i wbiegłam do środka. Zmrużyłam oczy pod wpływem nagłego i tak jasnego światła. Cofnęłam się kilka kroków i wpadłam prosto na Julesa. Popatrzyłam na niego przepraszająco i, nieco zdezorientowana, poszłam dalej. Nigdy wcześniej nie byłam w tym szpitalu i nie wiedziałam dokąd się udać… Biegłam więc przed siebie przez bardzo jasny korytarz, właściwie kompletnie na oślep. Poruszałam się instynktownie.
- Vicky! - usłyszałam znajomy głos z jakiegoś bocznego korytarza. Obróciłam głowę w tamtą stronę. Podszedł do mnie Leo.
- Gdzie jest Will? Gadaj, Fletcher! - fuknęłam.
- Spokojnie, Grant… Nie jest z nim najlepiej, ale najgorsze za nim. Lekarze twierdzą, że jego życie nie jest już zagrożo…
- A BYŁO?! - warknęłam, a Liliput się cofną.
- Pamiętaj, że lwy są objęte ochroną! Jeśli mnie zabijesz pozwę cię za kłusownictwo!
- Morda w kubeł, Lion King! Lepiej zaprowadź mnie do brata, bo inaczej cię ustrzelę i powieszę nad kominkiem tuż obok skór dzika i niedźwiedzia. - mruknęłam, ruszając za chłopakiem.
- Ej! Już wystarczająco mi dowaliłaś! Żeby jeszcze wieszać mnie obok takiej tandety! Pffff!
- Czasem zachowujesz się jak… - westchnęłam. - Szkoda gadać... Will jest przytomny?
- Z tego, co mi wiadomo, tak. Ale wiesz, z lekarzami nigdy nic nie wiadomo…
Po przejściu jeszcze kilku korytarzy i rozmowach z lekarzami, wreszcie mogłam zobaczyć się z bratem. Po cichu weszłam do sali, w której miał leżeć, nie chcąc zbudzić ewentualnych pozostałych pacjentów. Na szczęście w pomieszczeniu był sam.
- Ty jebany idioto! Mogłeś tam zginąć! Pomyślałeś choć przez moment o rodzicach albo Black Jacku?! O mnie nie wspominając… Już pochowałam jednego brata, nie każ mi robić tego raz jeszcze… proszę… - szepnęłam, opadając na stojące przy szpitalnym łóżku krzesło.
- Hej! Przecież tu jestem! To nic poważnego, Vicky. Młody Fletcher jak zwykle przesadza.
- A ty jak zwykle bagatelizujesz stan swojego zdrowia! Fajnie, że bawisz się w starszego brata tych chłopaków, ale zaczynasz przeginać! Widzą w tobie kogoś jak Piotruś Pan. Wydaje im się, że nie istnieją żadne troski czy problemy, a ty jesteś niezniszczalny! A to nieprawda! I to nie wstyd, przyznać się do tego i okazać słabość! Naprawdę nie musisz być twardzielem na każdym kroku…
- Odezwała się… - prychnął, chwytając moją prawą rękę i przyciągną ją do siebie. Cicho syknęłam z bólu. Podwinął czarny rękaw bluzy, odkrywając bandaż. - A to co? Zacięłaś się przy gotowaniu obiadu, Grant? Przy mnie nie musisz udawać. Mieszkam w pokoju naprzeciwko i zdążyłem wyrobić sobie znakomity słuch. Wiem, że nie przesypiasz całych nocy, bo boisz się zasnąć. A gdy tylko uda ci się przymknąć oczy, zaraz budzisz się z krzykiem. A to w żaden sposób ci nie pomoże, tylko pogorszy twoją beznadziejną sytuację. - w końcu puścił moją rękę. - Nie rób tego więcej. Nie poddawaj się tak łatwo… Teraz ja cię proszę…
- Widzę, że Leo naprawdę dramatyzował i nic ci nie dolega. W takim razie wykorzystaj swój pobyt tutaj dobrze. Widziałam kilka fajnych, długonożnych i młodych pielęgniarek. Zaszalej, Symulancie! - mruknęłam, wstając i kierując się w stronę drzwi.
- Rano ma się pojawić specjalista, który wykona jeszcze jeden zabieg. Jak dobrze pójdzie, to może nie wybudzę się z narkozy i wreszcie się mnie pozbędziesz. - prychnął.
- Zamknij się, Grant i odpocznij wreszcie. Choć raz skup się na sobie.
- Odezwała się Pani Ekspert! Skupie się na sobie dopiero wówczas, gdy ty uczynisz to samo.
- W takim razie oboje trochę poczekamy. Dobranoc, William.
- Dobranoc, Rudzielcu.
Wyszłam na korytarz i ruszyłam w jego głąb. Natrafiłam na automat z ciepłymi napojami. Wrzuciłam monetę i wybrałam czarną kawę. Poczekałam minutę… i dwie kolejne, a automat nie odpowiadał. Najpierw uderzyłam w niego pięścią, a potem sprzedałam porządnego kopniaka. Nic.
- Tym razem znęcasz się and biednym automatem? - usłyszałam znajomy głos nad uchem. Obróciłam się gwałtownie, jednocześnie odruchowo wyprowadzając cios. - A to za co?
- Szkoliłeś się na ninję czy co?! Pojawiasz się nie wiadomo skąd, z taką łatwością unikasz oberwania w pysk, że… powoli zaczynam traktować to jak wyzwanie.
- Każdy ma jakieś zdolności. - wzruszył ramionami.
- Co ty właściwie jeszcze tu robisz? - spytałam nagle.
- Głupie pytanie! Zadeklarowałem się, że cię tu zawiozę całą i zdrową, więc także odwiozę z powrotem do akademii. A w czas zabiję ucinając sobie krótką pogawędkę z twoim przyjacielem, panem Leonardem Fletcherem.
- Lion to okropny nudziarz, który szczerze kocha kwiaty i rock and roll z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Ale poza tym jest w porządku.
- W takim razie może zaszczycę cię swym towarzy…
- A ja idę spać. - przerwałam mu z triumfalnym uśmiechem.
- Tak tutaj?
- No, a gdzie? Niedługo wybije pół do drugiej. Nie pogardzę odrobiną snu. - wzruszyłam ramionami i oddaliłam się.
Usadowiłam się na jednej z tych koszmarnie niewygodnych ławek i przymknęłam oczy… I właśnie to jest to cholerne uczucie… Kiedy tak bardzo chcesz iść spać i zamykasz oczy na kilkadziesiąt minut, ale mimo to wciąż jesteś przytomny. Po upływie kolejnych minut usłyszałam znane mi głosy Leonarda i Julesa. Czyli Młody nie zdążył jeszcze zanudzić go na śmierć…
- Bardzo troszczy się o Will’a… Te rodziny wiele przeszły… - rzucił Leo.
- Tylko kto w takich chwilach zatroszczy się o nią? - mruknął Montclare.
- Jestem pewien, że wśród jej kumpli znajdzie się mnóstwo…
- Albo sama się o siebie zatroszczy. - mruknęłam, otwierając jedno oko.
- Myśleliśmy, że już śpisz… - tłumaczył się Fletcher.
- Uwierz mi, że o niczym innym nie marzę, ale… to ciągnie się od kilku lat. Zdążyłam się przyzwyczaić. A teraz wybaczcie, będę próbować dalej. - z powrotem przymknęłam powiekę. - To zabawne, nie uważacie? Jak noc potrafi działać na człowieka… Po całym dniu udawania jesteśmy już tak zmęczeni zgrywaniem kogoś, kim nie jesteśmy, że w nocy zwyczajnie brakuje nam sił… Ale nie słuchajcie, co mówię. Od miesięcy śpię po maksymalnie trzy godziny na noc, a czasem nie śpię w ogóle… To zaczyna coraz bardziej mnie przytłaczać... Bo ile czasu potrzeba, żeby złamać człowieka?
~***~
Jakimś cudem dotrwałam do ranka. O dziwo Leo i Jules także. Właściwie obecność Fletchera nie dziwiła mnie ani trochę, w końcu Will jest dla niego kimś tak ważnym jak Mike był dla nas… Ale co tu jeszcze robi ta cholera Montclare? Ta gadka o zobowiązaniu jakoś nie bardzo do mnie przemówiła…
Około szóstej rano cichcem przemknęłam do sali, w której leżał mój brat.
- William? Śpisz jeszcze?
- Spałbym, gdybyś się tak nie tłukła. Na pewno nie zostaniesz ninją. Słyszała cię chyba połowa szpitala! Jak słoń w składzie porcelany!
- Zdaje się, że chciałeś powiedzieć wiewiórka.
- Możliwe, Rudzielcu. A tak właściwie, to co ty tu jeszcze robisz?
- Nie mogłabym cię tak tu zostawić, Twardzielu. Aczkolwiek nie miałabym nic przeciwko wzięciu prysznica i zmianie ciuchów. Ach i ewentualnie krótkiej drzemki we własnym łóżku.
- Możesz wziąć z warsztatu stary motocykl Michaela… Jeśli oczywiście chcesz…
- Ten rzęch jeszcze jest na chodzie?
- Z tego, co mi wiadomo to ma się dobrze. Dalej, Grant! Zadbaj trochę o siebie, a mną zajmą się lekarze. Zobaczymy się za kilka godzin. W razie co, pozdrowię od ciebie Mike’a.
- Nie pierdol! Gdybyś nie leżał poszkodowany na tym łóżku, to już porządnie byś oberwał. Nie igraj z ogniem, braciszku, bo możesz się nieźle sparzyć! - fuknęłam i szybko wyszłam na korytarz. Po drodze do wyjścia trafiłam na Leonarda.
- Masz klucze do warsztatu? - spytałam, zatrzymując go.
- Jasne. Pamiętasz którym, co otworzyć?
- Tak, jestem pewna. A gdzie jest Jules?
- Jeszcze przed chwilą gdzieś się tu kręcił.
- Do zobaczenia później, Lion!
- Do zobaczenia, Wiewiór!
Ruszyłam dalej w stronę wyjścia ze szpitala, rozglądając się za Montclarem… Byłam coraz bliżej drzwi, a jego wciąż nigdzie nie było. I nagle pojawił się znikąd (a tak dokładniej, to z jakiegoś bocznego korytarza), wyrównując ze mną krok.
- Wiewiór? Poważnie? - przechylił lekko głowę przyglądając mi się badawczo.
- Taaa… Nie ja to wymyślałam, ale po pewnym czasie się przyjęło. Leo powinien nauczyć się mówić ciut ciszej. I pomyśleć, że to mi zarzuca się zakłócanie spokoju połowy szpitala!
- Chcesz wrócić do Morgan?
- Chcę, Najpierw muszę dostać się do warsztatu, w którym pracują chłopcy. Pożyczę motocykl brata.
- Czekaj… To twój brat nie zderzył się z samochodem?
- Zderzył, ale on woli quady. Chodzi o mojego drugiego brata Michaela…
- Nie przyjechał odwiedzić Will’a? Jego motocykl stoi w okolicznym warsztacie, więc założyłem, że także jest gdzieś w pobliżu…
- Cóż… Ten motocykl ma już swoje lata… biorąc pod uwagę, że Mike nie żyje od jakichś… 6 lat? - odparłam, wychodząc z budynku. Przez moment panowała kompletna cisza, którą przerwałam szybko zmieniając temat. - Mogę liczyć na twoje towarzystwo w drodze powrotnej?
- Cóż, prosisz o bardzo wiele, ale… dla ciebie zrobię wyjątek i zaszczycę cię swoją osobą.
- Wspaniale… - mruknęłam, wsiadając na czarną Yamahę. - Pokieruję cię do warsztatu, a potem się przesiądę, zgoda?
- A mam jakieś inne wyjście?
- Raczej nie.
Już po kilkunastu minutach wyjeżdżałam z warsztatu ciemnoniebieskim motocyklem brata.
- Podobno chodzi bez zarzutów. Przekonajmy się. - rzuciłam do chłopaka i pojechałam przodem, a on tuż za mną.
O tej porze drogi były niemal puste, co ułatwiało podróż. Jednak w połowie drogi coś zaczęło się dziać. Po przejechaniu kolejnego kilometra zatrzymałam się na poboczu. Próba ponownego odpalenia nie powiodła się.
- Cholera, zdechł! - fuknęłam zsiadając. Obok mnie zaraz pojawił się Jules.
- Bez zarzutów, co?
- Montclare, zamknij się, bo… ci pomogę! Jeszcze nie wiem jak, ale coś wymyślę! - warknęłam, schylając się, aby poszukać źródła problemu.
- Tak się odgrażasz, że naprawdę nie mogę się doczekać. A wiesz co, Skarbie? Bardzo lubię mieć rację i ty także za chwilę mi ją przyznasz.
- Zatem słucham. Ty także tak się odgrażałeś, że wciąż nie daje mi to spokoju! - mruknęłam z przekąsem.
- Jesteś tak zajęta moją osobą, że nie masz czasu martwić się o brata.
- Coś w tym jest… - szepnęłam, wciąż grzebiąc w motocyklu. Nagle odwróciłam gwałtownie głowę w stronę chłopaka. - W czymś przeszkadzam, Montclare?


Jules? (Tłumacz się :P)
PS. Pisane w środku nocy, więc niektóre fragmenty mogą być bez sensu xD
Dla administracji: 2584 słowa ^^

sobota, 28 października 2017

Od Milesa C.D. Joshuy

- Przepraszam za tamto. Wyszedłem na wścibskiego, nie miało tak być... - spojrzałem na niego, lustrując każdą rysę jego twarzy. Oj Joshua, mistrzem kłamstwa nie jesteś, choć ja z moim układaniem planu również byłem żałosny.
- Miało - odparłem pewnie. Zmrużył oczy, zapewne zastanawiając się, o czym ja mówię. - Miało tak wyjść... - westchnąłem, krzywiąc się. W co ja brnę? Zaraz rzucę mu się na szyję i wypłaczę się w jego rękaw. Powoli uniosłem dłoń, opuszkami palców rysowałem po jego policzku. Byłem w stanie wyczuć każde spięcie mięśni twarz. - Rozumiem to... -  odparłem łagodnie.
- C...co? - patrzył na mnie niepewnym wzrokiem spod przymkniętych powiek. Chyba nadal nie Był pewny co do znaczenia moich słów.
- Rozumiem, że mało ci mówię, że chcesz wiedzieć, ale... nie jestem w stanie - mój głos zadrżał, więc zrobiłem chwilę przerwy. Najgorsze to się rozpłakać i ośmieszyć. A za każdym razem, kiedy chciałem komuś powiedzieć o mojej przyszłości, moje emocje zaczynały mną kontrolować, choć powinno być odwrotnie. - Ja nie mogę... Nie chcę, cię tym zniszczyć. Kiedyś... kiedyś. Dobrze? Zresztą... nieważne... - przysunąłem się do niego i złożyłem delikatny pocałunek na jego ciepłych wargach, których dotyk potrafił przyprawić mnie o dreszcze.
- Czasem... cię nie rozumiem - przyznał, a ton jego głosu sprawiał, że miałem ochotę mu wszystko opowiedzieć. W tej chwili. Po prostu pragnąłem nas uwolnić, pozwolić nam poznać siebie nawzajem, poczuć coś. Miałem coraz większe wrażenie, że to ostatnio, to akurat już zdążyło u mnie wystąpić. Oczywiście wiedziałem, że to niemożliwe, bo to za wcześnie, za krótko się znamy. Mogłem jednak z całą pewnością stwierdzić, że element zauroczenia wystąpił. Co gorsza, zaangażowania i chęci poznania tego nieśmiałego chłopaczka. Wracając do rzeczywistości, to nawet ja siebie czasem nie rozumiałem.
- Też czasem siebie nie rozumiem - powtórzyłem swoją myśl sprzed chwili.
- To nieco wyjaśnia - pokiwał głową z powątpiewającym uśmieszkiem. Moje usta kilkakrotnie zadrżały, aby w końcu wykrzywić się w uśmiechu. Opuściłem dłoń, która dotychczas nadal spoczywała na jego szyi i sięgnąłem palców jego ręki, aby splątać je za swoimi.
- Chcesz pomóc mi się pakować? - zapytałem, po czym delikatne przygryzłem wargę. Mógł to zrozumieć bardzo dwuznacznie. To nie miało być dwuznaczne. Zwyczajnie chciałem, żeby trochę ze mną poprzebywał, nieważne czy siedząc dwa metry ode mnie i patrząc się na mnie, czy robiąc cokolwiek innego. 
- Dobrze... jeśli za pięć minut nie skończy się to wystawianiem na próbę moich zmysłów - mruknął, udając, że się nachmurza.
- Nie skończy się tak... za pięć minut - przyciągnąłem go do siebie. - Tylko za sześć, kiedy skończę się pakować - wymruczałem, a on się wzdrygnął.
- Ja....
- Spokojnie Josh - odsunąłem się od niego, nadal trzymając go za dłoń. - Tylko żartuję.
- Nie wyglądałeś... - wyszeptał.
- To oznacza tylko i wyłącznie, że jednak mam talent aktorski - puściłem mu oczko i pociągnąłem w stronę pokoju. Niechętnie poszedł za mną, kiedy się odwróciłem, zauważyłem, że miał spuszczoną głowę. - No i co ci się znowu stało, co?
- Nic... - mruknął tylko. Przyciągnąłem go, po czym objąłem ramieniem.
- Zdecydowanie za często spuszczasz głowę i zdecydowanie mi się to nie podoba - odparłem cicho.
- Szkoda, że ci się nie podobam - powiedział smutno, a ja spojrzałem na niego śmiertelnie poważnie.
- Że jak? Chyba się przesłyszałem - skrzywiłem się. To zdanie było wypowiedziane w złym momencie i było samo w sobie złe. Już je znienawidziłem.
- No... wiesz... - zaczął.
- Nie gadaj takich głupot, bo cię zostawię samego pośrodku Walii, jako zemstę - zagroziłem, uniósł głowę i chwilę uważnie mi się przyglądał.
- Nie sądzę, że byłbyś w stanie coś takiego komukolwiek zrobić - uśmiechnął się. - Jesteś zbyt milutki i słodziutki.
- Na razie mam tylko dwie osoby na mojej czarnej liście i uważaj, żebyś nie był następny - puściłem mu oczko.
- A to dwie przerażające osoby, których nienawidzisz to...
- Jules i mój młodszy brat - wyszczerzyłem się. Taka była prawda. Jules był wyłącznie irytujący, ale Iana czasem miałem nieprzebytą ochotę się pozbyć. Szczególnie, kiedy mama miała gorsze dni lub musiała jakiś czas przebywać w szpitalu. Jego brak zainteresowania, uszczypliwości w stosunku do wszystkich i inne podobne odchyły od normalności powodowały, że kilkakrotnie ojciec odciągał mnie od niego, abym mu nie przestawił twarzy. Najgorsze jest to, że obaj z tatą zdajemy sobie sprawę z tego, że nie miałbym nawet najmniejszych wyrzutów sumienia.
- Twój brat i najlepszy przyjaciel? - zdziwił się. - Co z tobą jest nie tak?
- Wiele rzeczy jest ze mną nie tak - odparłem głucho. - Czas się spakować.
- To jaki jest plan?
- Właśnie! - krzyknąłem, siadając na podłodze między moimi ubraniami. - Zaczął się rok szkolny i za długo sobie nie pobalujemy.
- Więc musimy skrócić trasę - dodał.
- Owszem. Plan jest taki: Swansea, Snowdonia, który najpiękniejsze miejsce w Walii i powrót pociągiem do Londynu. Razem około ośmiu dni.
- Taka Walia w pigułce? - uniósł brew. Spojrzałem na nadal pusty plecak, ale zaraz podniosłem twarz z uśmiechem.
- Walię w pigułce, to ty masz we mnie - zachichotałem.
- Czy ja wiem czy w takiej pigułce... - zaśmiał się. Przysnąłem się do niego i oparłem plecami o łóżko, obok jego nóg. Odchyliłem głowę do tyłu, aby móc spojrzeć na chłopaka.
- Wiesz i bardziej jesteś pewny siebie, tym bardziej mi się podobasz - odparłem uśmiechając się przy tym szeroko.
- To taki nagły wniosek, czy jakieś głębsze przemyślenie? - uniósł brew.
- Raczej to pierwsze. W sumie nasza relacja nie jest na tyle głęboka, abym dłużej, głębiej i mocniej się nad tym zastanawiał - podkreślałem każde słowo, jakby każde z nich stanowiło oddzielne, wybitnie istotne zdanie.
- Jeszcze - dodał Joshua. Kruchy lód. Podoba mi się. To chore. A on jest pociągający i co? Może to tylko ja jestem chory. W sumie to jestem. W sumie to dobrze wiem. Jules też to wie. Dlatego mnie wyzywa od idiotów. Właściwie to również dlatego, że nie chcę nic z tym zrobić. Ma rację. Jestem idiotą... ale czy to coś złego? Dla mnie nie.
- Może... jeszcze... pewnie i tak - w jednej sekundzie znalazł się obok mnie, na podłodze.
- Czasem... a nawet dosyć często mam wrażenie, że się wyłączasz... Miles - odparł. Objąłem go ramieniem.
- Ostatnio... mam coraz więcej rzeczy do przemyślenia.
- O nas?
- O mnie... przede wszystkim - kolejne piękne kłamstwo, Miles. No tak, bo przecież kto normalny się przyzna do zainteresowania drugą osobą, jeśli podoba się tej osobie? Problem w tym, że każdy, oprócz mnie oczywiście. W końcu jestem inny i chory? A nie przepraszam, jestem tylko głupi i cholernie samotny. - Chyba powinienem zacząć się pakować.
- Chyba tak... - odparł.
- Koniecznie... - uśmiechnął się, a ja odpowiedziałem tym samym. Po chwili przewróciłem go na plecy i zawisnąłem nad nim.
- Co ty robisz?! - krzyknął, a ja wzruszyłem ramionami. Z moich ust nie schodził uśmiech.
- Stęskniłem się - odparłem.
- Byłem tuż obok.
- Ale miałem pięć minut celibatu, to zdecydowanie za dużo - zaśmiałem się i go pocałowałem. - Wiesz... właściwie to nigdy nie lubiłem ograniczeń. To trochę jak z klaustrofobią, tylko ja mam klaustrofobię duszy.
- Oczywiście wiesz, że takie coś nie istnieje, prawda? - zgarnął do tyłu moje włosy.
- Oj cicho - ponownie zamknąłem mu usta pocałunkiem.
- To... całkiem przekonywujący argument - przerwał pocałunek i próbował ukryć złośliwy uśmieszek. Trochę nieskutecznie próbował.
- Ty to robisz specjalnie - rzuciłem oskarżycielsko, patrząc prosto w jego oczy.
- Ja? Co? Niemożliwe.
- Wiesz co? - mruknąłem.
- Cóż takiego Milesie? - zaśmiał się, a ja się od niego odsunąłem i wróciłem do plecaka, aby dalej się pakować.
- Idź się pakować. A ja właśnie skończę to robić - mruknąłem udając wielce obrażonego... Jeszcze jakbym umiał się na kogokolwiek obrazić, szczególnie na niego. Wystarczy, że spojrzę w jego oczy, a wszystko się rozpłynie niczym mgła pod wpływem słońca. Więc cel na wygraną - nie patrzeć w jego oczy. To może być trudne...

Josh?

piątek, 27 października 2017

Od Isabelle cd. Harry'ego

Rozejrzałam się po pokoju, wzruszając niepewnie ramionami i właściwie nie wiedząc czy chce pokiwać głową, czy też pokręcić w zaprzeczeniu. Co za cholera wredna... Czułam, że się wygada, no nie mogło być inaczej. Wytrzymać by nie mógł, gryzłoby go to jak sumienie gryzie ludzi, gdy źle coś zrobią. Ale ja już się postaram o to żeby przypadkiem nic więcej nie wypaplał.
- O niczym ważnym i godnym uwagi - uśmiechnęłam się, przechylając głowę.
- To nie był głos człowieka bez sensacji - i co ja na to mogę? Teoretycznie mogłabym się przyznać, ale najpierw muszę zrobić jedną rzecz, która mi to stosunkowo ułatwi.
- Ubzdurał sobie coś i tyle - machnęłam ręką i minęłam go, idąc w kierunku okna. Byle by najdalej od świdrującego spojrzenia, wciskającego mi na usta "Nie chcę się przyznawać, ale masz tak cholernie zielone oczy, że muszę".
- Kłopot w tym, że miał rację - odwrócił się, wodząc spojrzeniem za mną. Oparłam się o ścianę, przy której stała niewielka biblioteczka starych książek, które mama zwykła magazynować. Nowości odkładała zawsze na dole, mając do nich dostęp. Te miały służyć jako lektury dla gości na nudne wieczory. Chociaż nie wiem czy nudne, bo to łóżko było tak ogromne...
- Powiem tak, że nie wiem skąd to wymyślił, ale trafił, a ty się zapewne przyznałeś? - to delikatne zwalanie winy, ale chciałam poznać reakcję chłopaka. Zmarszczył brwi i zmierzył mnie spojrzeniem.
- Zaskoczył mnie i tyle... - odpowiedział już ciszej - Ale nie dostał konkretnej odpowiedzi - szybko zaznaczył. Ten pośpiech był tak zabawny, że na mojej twarzy pojawił się automatyczny, szeroki uśmiech - Niall nie dzwoni do ludzi bez sensu - odwróciłam z wolna głowę, powstrzymując się przed roześmianiem. Telefony bez powodu to właśnie specjalność chłopaka, który widocznie ostatnio bardzo się nudził. I wcale nie musiał się starać by wyciągnąć ode mnie najważniejsze informacje. Właśnie... jak już wrócę do Anglii i spotkam gdziekolwiek blondyna, to porozmawiam sobie z nim jak prawdziwy, szanujący przyjaciel. I Charlie mu nie pomoże. Jego krzyk będzie cichy i niesłyszalny... - Jesteś jeszcze? - uniosłam wzrok, oblizując zaciśnięte usta.
- Jasne, zamyśliłam się.
- Wiesz co... ja może do niego zadzwonię i powiem żeby nie wnikał - wyciągnął telefon z kieszeni.
- Nie! - odepchnęłam się od ściany i wyrwałam telefon z jego dłoni, przykładając do piersi. Jego zaskoczenia nie dało się opisać - Znaczy... - jęknęłam, wymachując ręką, w której trzymałam urządzenie do tyłu i do przodu - Ja z nim porozmawiam... a ty idź do mamy i powiedz jej żeby nie szykowała dla nas śniadania - popchnęłam go w kierunku drzwi.
- Ale chyba nie zamierzasz z nim rozmawiać o tym co mi mówił? - stanął w przejściu. Zacisnęłam usta i pokręciłam głową.
- Skądże... - chwyciłam za klamkę - I możesz powiedzieć Nathanielowi, że ma się już szykować, bo jak zejdę to wychodzę i kluczyków od samochodu nie znajdzie. No pa pa pa pa... - pomachałam ręką i zamknęłam drzwi.
No dobrze panie Horanie. Ciekawe co mi będzie miał pan do powiedzenia. Wybrałam jego numer, położyłam się na łóżku i z zadowolonym uśmiechem, czekałam aż odbierze.
N: No i co? Przyznała się? ~ głos chłopaka odezwał się niemal natychmiastowo, oszczędzając jakiegokolwiek przywitania czy czegoś w tym rodzaju. Co za podła menda. Milczałam przez chwilę, czekając na jego reakcję ~ Em, Hazza? ~ usłyszałam już niepewny ton. Tym razem także się uśmiechnęłam, ale już złośliwie.
I: Cześć. Z tej strony Isabelle ~ zapadła głucha cisza, a po niej głośne westchnięcie po drugiej stronie. Niemal czułam jego wahanie w związku z nadchodzącymi myślami czy nie lepiej byłoby się rozłączyć.
N: Nie ładnie tak podszywać się pod mojego przyjaciela... Co to za maniery... ~ ja ci za chwilę zrobię cały wykład o dobrych manierach.
I: Niall, powiem ci coś... albo nie, najpierw zapytam... ~ poprawiłam pozycję, bawiąc się zwisającym kosmykiem jasnobrązowych włosów.
N: Mam lepszy pomysł. Ja się rozłączę, a ty oddasz telefon Harry'emu i już nigdy się nie spotkamy dopóki ci nie przejdzie, co? ~ szósty zmysł. Charlie go zdążyło wyszkolić czy jak?
I: O nie, nie mój drogi. Jak nie ja, to naślę Harry'ego. Wierz mi, mam taką moc. Albo porozmawiam z Charlotte! Właśnie, to jest dobry pomysł. Co o tym myślisz? ~ zaśmialiśmy się jednocześnie, różnica jednak polegała na tym, że jego śmiech był nerwowy, a mój miał wyglądać na jak najbardziej wkurzony.
N: Najgorszy z możliwych ~ odparł poważnie.
I: Jak mi niezmiernie nieprzykro. Powiedz mi, w jakim konkretnym celu chwaliłeś się informacją, którą ci przypadkowo przekazałam? Czy muszę dodawać, że język w buzi, bo ci go utnę?
N: Nie po to go mam by siedzieć cicho, okey? Poza tym, byście za żadne skarby ziemi nie wydali tej informacji ~ fuknął jak Hugo, gdy nie pozwala mu się dotykać przycisków od piekarnika.
I: Wiesz dlaczego? Właśnie dlatego, żeby mądry pan Niall Horan nie wpadł na pomysł oznajmienia całemu światu na Twitterze, że jego przyjaciel w końcu zrobił kolejny krok i pozbył się okropnej czarnowłosej ~ ściszyłam ton głosu. Wbrew pozorom, należałoby zachowywać się tutaj w domu nieco ciszej.
N: A wiesz, że on mi nawet nie wierzy, że się wygadałaś? ~ i bardzo dobrze. Mój komentarz jest tutaj całkowicie zbędny.
I: I być może ma nie wierzyć?
N: Tak nie ładnie.
I: Powiem ci coś. Coś co będzie moją malutką zemstą ~ wyszczerzyłam się.
N: O nie, Isma...
I: O nie, Nail...
N: Pff...
I: Nie powiem ci co planuję na całkiem niedługą przyszłość i się nie dowiesz, gaduło jedna.
N: Tak się nie robi!
I: Robi! I mogę tak robić, a ty się możesz jedynie domyślać. A wiesz co jest najlepsze? Oddam teraz telefon Haroldowi, a ty nie dowiesz się od niego niczego, bo on sam nie wie co szykuję, a jak się dowie to już ci tego za szybko też nie zdradzi.
N: Nie znasz połączenia friend-friend.
I: A ty love-love.
N: Stawiasz miłość ponad przyjaźń?
I: Nie. Droczę się z tobą ~ wzruszyłam ramieniem, słysząc jak mama zaczyna swoje kazanie o jedzeniu śniadania w domu. Oho, pora na uspokojenie tygrysa.
N: Wiedziałem...
I: A teraz się rozłączam i mam nadzieję, że ta krótka rozmowa wyraźnie ci mówi o tym aby nie wspominać o całowaniu, jasne?
N: Jasne. Nie gadać nic...
I: Tak.
N: I gadać wszystko. To na razie. Pa! ~ zanim zdążyłam się odezwać, rozłączył się. Zginie szybciej niż myśli. Dzień kiedy go spotkam w Anglii będzie datą pamiętną. Lepiej żeby sobie dobrze wybrał.
Wstałam i otworzyłam drzwi, od razu schodząc na dół. Mama będąc jeszcze przed sekundą w kuchni, tym razem znalazła się niebezpiecznie blisko mnie. Temat śniadania... ogólnie temat jedzenia oznaczał u mnie spore kazanie, bo mama niezwykle mocno to podkreślała za każdym razem.
- Zanim zaczniesz... - uniosłam ręce do góry w geście przymierza - Zjem na pewno coś na mieście, Harry mnie przypilnuje. Prawda? - chłopak pokiwał głową. Mama jednak podejrzliwie nadal na mnie patrzyła. Nie mam pojęcia o co chodzi, ale minęłam ją delikatnie zdezorientowana. Podeszłam do Hazzy, oddając mu telefon - Idziemy zanim wyczuje jakiś spisek... - wyszeptałam.
- Jaki spisek?
- Nie ważne. Plan zdradzę ci jak już wyjdziemy z domu. A teraz mamy dwie minuty aby ewakuować się stąd i oszczędzić sobie cudowne teksty, sugestie i propozycje mojej rodzinki.
- Chętnie ich posłucham, bo jak na razie ty niczego mi nie mówisz - odparł pretensjonalnie. Zmrużyłam oczy.
- Przecież ci powiem...
- Kiedy? Przez ile będę żył w nieświadomości? A pozwolisz, że spytam o to, dlaczego tak bardzo zależało ci na rozmowie z Niallem? I dowiem się o czym rozmawiał z tobą w nocy?
- Mamo, to my idziemy - pociągnęłam go za sobą, unikając głębszej konwersacji z kobietą - Cicho, za dużo informacji. Ty byś nie zakodował - założyłam buty.
- Ale ty jesteś kobietą...
- To żadne wytłumaczenie - wyszliśmy na zewnątrz - Idziemy najpierw do centrum coś zjeść, bo mama zrobi zapewne wywiad ze mną i to bardzo szczegółowy. A potem pokażę ci bardzo fajne miejsce, które jeśli ci się spodoba wraz z moim pomysłem to załatwię nam pobyt w nim...
- Tylko nie hotel. Mam dość recepcjonistów na cały rok i dłużej - roześmiałam się i pokręciłam głową - Przedstawisz mi swój pomysł zaraz po tym, jak odpowiesz mi na poprzednie pytania. Więc słucham.
- Skąd w tobie dzisiaj tyle charyzmy? - prychnęłam.
- Dobiegam prawdy. Chyba mi się należy? - spojrzałam na niego kątem oka i przewróciłam oczami.
- Ale nie będziesz zły? - pokręcił głową - To dobrze. Idziemy na śniadanie - przyspieszyłam.
- Ale Issy! Ja tutaj oczekuję wyjaśnień! - odwróciłam się, idąc tyłem.
- I je dostaniesz, ale najpierw muszę coś zjeść. No chodź! - westchnął i z szerszym uśmiechem ruszył za mną, niedługo mnie doganiając.
Poszliśmy do najbliższej restauracji w Aberdeen, a wnioskując po tym, że dom ciotki znajdował się na drugim końcu miasta, niedaleko portu, czeka nas długi spacer. Poprawniej, to była bardziej kafejka niż jakaś restauracja, często tu przychodziłam z Gabrielem, gdy mieliśmy lekcje na późniejszą godzinę. Mama wtedy jechała do pracy, Rick też, a ciocia, która wówczas zajmowała się nieraz bliźniakami, nie miała totalnie talentu do robienia śniadania. Potrafiła zepsuć nawet herbatę, przez co jest naprawdę wyjątkową kobietą. Nie wiem w jaki sposób sama się jeszcze nie otruła, być może z tego powodu, że większość z posiłków zamawia i nie dość, że musi podejść jedynie do drzwi i zapłacić to jeszcze podrywa młodych przewoźników. Jednego nawet raz na siłę wepchnęła do domu i poczęstowała twardymi jak skała babeczkami. Potem powiedziała mi przypadkowo, że już nigdy nie przywiózł jej niczego do domu. Jednym słowem... wyjątkowa kobieta.
- Masz śniadanko... - Harry położył naprzeciwko mnie talerzyk z posiłkiem i sam usiadł obok.
- A cukier do herbaty?
- Dodałem wedle życzenia - uśmiechnęłam się delikatnie - Więc teraz mogę spodziewać się wytłumaczenia tego dziwnego poranka?
- Oczywiście - przełknęłam kęs kanapki - Nie do końca byłam szczera. Przypadkowo wygadałam się o tym pocałunku, ale zadzwonił do mnie o drugiej w nocy, po przyjęciu, niby w sprawie poważnego tematu, ale ostatecznie nie zdążył nawet go zacząć... a dzisiaj, że tak powiem dostał delikatny opierdziel - uśmiechnęłam się niewinnie - A co do mojego pomysłu to załatwiłam od Nathaniela klucze do domu ciotki, co równa się niemożliwym, bo Nate podejrzewa, że... no po prostu twierdzi, że ja to ja i tyle w temacie. Wiesz... pomyślałam, że jeśli spodoba ci się pomysł spędzenia tam reszty naszego wolnego zanim wrócimy do szkoły, z dala od mojej cudownej rodzinki i domu, gdzie nie mogę nawet niepostrzeżenie przejść do drugiego pokoju, ci się spodoba to mogę załatwić nam tam chwilowy przystanek. Poza tym, nikt nie wie gdzie to jest. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że Kendall też tego nie wie - uniosłam oczy znad kubka herbaty, ukrywając szczęście spowodowane tą informacją.

Harry?
Oszczędziłam ci kary xd

1789 słów

Ainsley Ridden i Calev

 
Motto: "A starving animal will always feed."
Imię: Ainsley Dion
Nazwisko: Ridden
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 05.12.1996 (21 lat)
Pochodzenie: Stany Zjednoczone/Oklahoma City
Pojazd: Yamaha MT-10 SP
Pokój: 40
Grupa: I
Poziom: Średnio zaawansowany
Koń: Calev
Głos: Logic
Rodzina: Danielle - Matka o złotym sercu, piękna mimo swego wieku i zapracowania.Kobieta sukcesu, która mimo trójki pociech zdecydowała się kontynuować studia, a następnie znaleźć dobrze płatną pracę. To ona była głową rodziny, kochająca, pewna siebie, odpowiedzialna...takimi słowami mogłoby opisać swoją matkę rodzeństwo Ainlsey'a. Inaczej jest natomiast z nim samym, tak na prawdę uważał wręcz przeciwnie-kobieta wydająca tysiące zarobionych przez siebie pieniędzy na operacje plastyczne, posiadająca pracę tylko i wyłącznie przez swoje stosunki z szefem, dążąca do idealizowania swych dzieci i kreowania ich na kogoś, kim tak na prawdę nie chcą być. Ale w porównaniu do rodzeństwa-chłopak sam wybrał sobie drogę, rażąc do siebie matkę z którą teraz ma oziębłe kontakty.
Nicole - Młodsza o rok siostra, dalej żyjąca wizją rodzicielki i starająca się zadowolić jej zachcianki. Niestety z powodu braku odwagi, nie ma jak się jej postawić...ze swoimi braćmi ma bardzo dobry kontakt, jest z niej urocza kobieta, lecz uwięziona w niewidzialnej klatce która nie pozwala jej rozprostować skrzydeł. W dzieciństwie, to ona była prymuską, zawsze miała dobre oceny, brała udziały w konkursach i uczęszczała na lekcje gry na fortepianie. Wydawała się przez to miła i skromna, lecz tylko rodzeństwo znało jej prawdziwe ja, które można opisać słowem "Skryta Punkówna".
Allen - Brat Ain'a, najmłodszy z trójki. Można ich porównać jako bliźniaków, z tą różnicą że Allen był tym otwartym na wszystko i...walniętym? Tak, to słowo idealnie oddaje jego charakter, który był istną bombą wszystkiego, która na raz potrafiła wyrzucić setki spalonych kawałów i głupich pomysłów, które mimo to potrafiły przyprawić o ból brzucha spowodowany niepohamowanym śmiechem.
Johann - Ojciec, niestety zmarł gdy jego najstarszy syn miał 11 lat. W czasie swego żywota dokonał wielu wspaniałych rzeczy, dzięki czemu Ainsley posiada wiele wspaniałych wspomnień. To on w tajemnicy przed żoną, którą kochał mimo jej częstych.."Wybuchów", zabierał go na typowo męskie-wieczorki. Opier*alanie się na kanapie, oglądanie meczów i wyścigów, które oboje kochali, gadanie o dziewczynach i innych rzeczach...kochał go jak nikogo innego. Więc jego niespodziewana śmierć była szokiem, zwłaszcza, że chłopak nie zdążył się z nim pożegnać.
Phill - Relacji tego oto Pana z wymienionym wcześniej Panem Ainsley'em nie da się jasno wytłumaczyć. Znają się już od swoich pierwszych dni na tym świecie, razem dorastali, byli nierozłączni, jakby ich dusze sklejone były "kropelką". Zawsze świetnie się rozumieli, kłótnie były ale znikały tak szybko jak się pojawiały, ogólnie takie psiapsióły. Ich relacja była na tyle mocna, że w pewnego dnia , Phill wpisany został w papiery przyjaciela jako przybrany brat, a w tym samym dniu zrobili sobie takie same tatuaże na wewnętrznej stronie dłoni.
Relacje: Nowy, bierz póki ciepły.
Aparycja: Dorastający w swoim buntowniczym życiu, zwracając uwagę na to robi-nigdy nie zastanawiał się nad swoim wyglądem. Można więc uznać, że "przypadkiem" jego ciało nabrało muskułów, które przyciągają wzrok płci przeciwnej, a czasem nawet i tej samej, ćwicząc ze zwykłej przyjemności na siłowni czy treningach siatkówki ze swoją drużyną. Jednak czy nie bardziej pasowałaby do niego koszykówka? Swoim wzrostem, który z łzawością przewyższyć mógłby lampę uliczną, także przyciąga uwagę. No dobra, może mała przesada, ale jak opisać osobę która mierzy metr dziewięćdziesiąt pięć i jest wyższa on połowy swoich starszych znajomych? No ale jak genetyka zrobiła tak chciała! Jego ciało ma kolor lekko opalony, co nie do końca oddaje jego miłość do słońca. Ale lepiej wygląda na zwyczajnie opalonego, aniżeli ciemną czekoladkę. Jego średniej długości czuprynę, nie trzeba w żaden sposób układać-wiatr zrobi to najlepiej! Jest koloru ciemnego brązu, pasująca do lodowo szarych oczu o mrożącym spojrzeniu. Spędzając dużo czasu ze znajomymi, wydali sporo pieniędzy na zdobienie swego ciała tatuażami, jednym z nich, najważniejszym jest ten na wewnętrznej części dłoni z napisem - Raw team i połówką korony.
Charakter: Zastanawiając się nad kimś, kto w głowie przetrzymuje tysiące myśli, które od lat nie wyszły na świat zewnętrzny, można powiedzieć jedno-kompletnie zakłopotany człowiek. Racja, jego głowa jest czasem przeciążona od przetwarzania różnych bodźców, jednak skutecznie znieważa swoje zmieszanie i ukrywa je tak głęboko, że nawet nie zauważysz na jego twarzy niepewności. Ma pewną siebie postawę, którą trudno jest przyćmić, a jeszcze trudniej jest go przegadać-zwłaszcza, gdy jest zły. Gryzienie się w język nie przychodzi mu z łatwością, lecz kiedy powie jedno słowo za dużo - oczekuj szczerych przeprosin. Zdarza mu się mieć poczucie winy, zwłaszcza jak zrani osobę która na to nie zasłużyła. Z łatwością umie przyznać się do błędu, co było rzadkością w jego rodzinie. Zazwyczaj wszyscy opowiadali albo że się pomylili, lub zwyczajnie źle coś usłyszeli. Można więc powiedzieć że ciężko było chłopcu zrozumieć co to jest poniesienie porażki...lecz czym jest bez swojego ducha walki? Uparty z niego osioł który mocno trzyma się postawionych przed sobą celów. Do nowo poznanych osób zawsze zwraca się z szacunkiem, dopiero później można odkryć jaki jest na prawdę. Wcielił sobie w serce powiedzenie "oko za oko", więc będąc dla niego oschłym i wrednym nie zdziw się jeśli też taki będzie.
Coś co robi idealnie nie zważając na sytuację, to umiejętność kłamania. Robi to bardzo dobrze, a ze swoim słodkim uśmiechem jest bardzo przekonujący.
Zainteresowania: Jego najświeższą pasją, są oczywiście konie-choć w młodości jego babka posiadała kilka tych tworzeń, z którymi spędzał całe dnie-po tym jednak kilka sytuacji, w tym nadmiar nauki sprawiły że przestał jeździć, a wrócił do tego niedawno, doznając olśnienia kiedy tylko ujrzał młodego Calev'a. W porównaniu do rodzeństwa, jego talenty nie rozwijały się tak szybko i rozlegle, a jednak potrafi grać na fortepianie czego uczyła go siostra. Ma ten delikatny dotyk, który potrafi uwolnić najdelikatniejszy dźwięk. Tak samo jest, o dziwo z grą na skrzypach, co jest do niego tak bardzo niepodobne. Jednak w śpiewie wolał się nie sprawdzać, martwiąc się o uczy jego słuchaczy-zamiast tego poszedł drogą biegania, dzięki czemu teraz ciężko jest go prześcignąć. Potrafi biec na długie dystanse, kiedyś zdobył nawet złoto w biegach sztafetowych! Oraz, nie można zapomnieć o boksie, który zdecydowanie poprawił jego siłę oraz zwinność. Jest jak taka gazela, która swoim skakaniem i byciem "sneaky" potrafi namieszać w głowie. Posiada dobrego cela, którego zazdrościła mu drużyna w której był jednym z tych "najlepszych". Potrafi grać w siatkówkę, która jest kolejną z jego najmilej uprawianych sportów.
Inne: - Ma niezłe poczucie rytmu, więc pląsanie do jakiejkolwiek muzyki jest na porządku dziennym,
w młodości rozwalił sobie szczękę, do teraz ma ledwo widoczne szwy i trudności z gryzieniem,
- Jest typem, który kupuje stosy książek, które będzie czytał przez następny miesiąc albo dwa, ważne by ich nie zabrakło,
- Bardzo rzadko choruje, ale jak już to z potrójną siłą,
- Ma wiecznie zimne ręce,
- Stroni od papierosów, lecz od czasu do czasu podpije sobie,
- A jeśli jesteśmy przy alkoholu; jego głowa jest na tyle mocna że z łatwości przepuści przez siebie dwie czy trzy butelki mocnego wina.
Kontakt: blackmoldgrow.gmail.com
Inne pupile: Jego dwie miłości:
Hype
Keira


Imię: Calev
Płeć: Ogier
Rasa: Missouri Fox Trotter
Data urodzenia: 15.06.2011 (6 lat)
Charakter: Ogier w swoim wyjątkowym usposobieniu, porusza się niezwykle dostojnie, błyskotliwie z dodatkiem małej pogardy-czyli prawie jak właściciel. Po tym sądzić można że pełznie by odgryźć Ci kilka palców, o ile nie całą rękę. Cóż, zamiast tego możesz doświadczyć jego inteligentnego i ciepłego wzroku, jakim obdarza wszystko dookoła niego. Uwielbia ludzki głos, a swoją postawą sugeruje że możesz wygadać mu się i nie piśnie słówka...bo w sumie nie potrafi. Nie należy też do tych spokojnych stworzeń. Ma wiele energii, zawsze ma ochotę na treningi i przejażdżki. Szybko się uczy, jeśli jednak chodzi o zezwolenie na siodłanie się innym osobom niż Ainsley, będzie ciężko. Dzieci jeszcze jakoś przetrawi, jakoż miał z nimi styczność w dzieciństwie. Dla tych "dojrzalszych" może być nieco uparty i łatwo go zdenerwować, co kończy się glebą. Dla tego z nim, trzeba być ostrożnym, czujnym, ale i smakołykami nie pogardzi. Cechuje go odwaga i pewność siebie, zwłaszcza w plenerze.
Specjalizacja: Cross/skoki/wyścigi/rekreacja
Umiejętności: Calev'a, jak łatwo da się zauważyć, cechuje mocna wytrzymałość. Koń, trenowany był od maleńkości, czego efekty można zobaczyć w teraźniejszości- długie dystanse to jego najmocniejsza strona, a nawet po wielogodzinnej przejażdżce, nie poczujesz że tyle czasu spędziłeś/aś w siodle. Znana ze swojego lisiego kłusu rasa, którą w genach ma i tenże ogier, sprawia że jazda na jego grzbiecie daje jeszcze większą przyjemność. Z łatwością pokonuje trudne tereny, a największą jak na razie problematyką jest rozwijanie prędkości. Ainsley sam w sobie nie potrafi powiedzieć co jest tego problemem, lecz stara się wraz z ogierem to zmienić. Od niedawna, zaczęli interesować się także skokami.
Właściciel: Ainsley Ridden

Od Oliego cd Anastasi

Kiedy dosłownie odbiegła w kierunku aut miałem przez chwilę.. Co miałem? Czemu nagle mam ochotę zajmować się niedojdami życiowymi ? To mało przydatne. Pokręciłem sam na siebie głową i wróciłem przed klub. Moja towarzyszka nadal tam stała.
-Hmm?
-Sprawy.-Wzruszyłem ramionami i uśmiechnąłem się lekko.
-Sprawy?-Przechyliła głowę na bok jak pies który czegoś nie rozumie.. Oj umysł poszedł w cycki .
-Nie ważne.. Na czym skończyliśmy?
-Na tym ,że jedziemy do ciebie -Posłała mi słodki uśmiech i pochyliła się do przodu.
-Oh no tak.. Zapraszam -Pocałowałem jej szyję i przejechałem dłonią po biodrze. Kochałem to, kochałem możliwość kontaktu ciało do ciała.. Kochałem głaskać każdy możliwy fragment nagości danej dziewczyny.. No i kochałem seks. Seks to było najlepsze co mogło mnie spotkać w życiu. Nie czułem się lepiej nawet na koniu , najwyraźniej to w kobiecie było moje miejsce. (oszczędzę sobie i wam tej przyjemności czytania i pisania dalej bo nie ogarniam do końca jak to napisać XDDD )
Obudził mnie.. Budzik. Sięgnąłem po telefon na stoliku i jęknąłem. Jak to 7 rano.. Kto normalny ustawia alarm.. A no.. Ja.. Miałem trenować dzisiaj skoki a trenerka wolała poranne treningi. Ciało obok mnie poruszyło się dając mi wyraźnie znak ,że już nie śpi.
-Dzieńdobry -Mruknęła cicho.
-Witam... Dobrze ci się spało?-Wystawiłem dłoń i delikatnie wsunąłem palce w jej włosy, nadal była ładna.. Jednak ten pewien tępy wyraz twarzy sprawiał ,że miałem ochotę się wzdrygnąć.
-Lepiej mi się nie spało.. Ale muszę spadać -Mruknęła zalotnie i zaczęła zbierać swoje ubrania z podłogi.
-Wisisz mi nowe majtki -Wskazała na swoje które... Były porwane.
-Kiedyś ci odkupię -Puściłem jej oczko i patrzyłem jak się ubiera. Sama się odprowadziła do drzwi, wiedziała raczej,że była to jedno nocna przygoda, to nawet lepiej. Nie lepiła się jak te niektóre laski które po jednej nocy nagle pragnęły związku albo chociaż randki.. Jeszcze czego, będę na nie wydawał hajs.Westchnąłem i przeciągnąłem się porządnie. Ty.. Była niedziela.. W niedziele nie ma treningu.. Upadłem na poduszkę i szczęśliwy z myśli iż mogę spać jeszcze parę godzin zamknąłem oczy.... A raczej chciałem zamknąć, w mojej głowie pojawiała się uporczywa myśl o braku czystości w moim pokoju, było brudno, nie ułożone.. (tak naprawdę jedyny brud to koszulka na podłodze) Podniosłem się i rozpocząłem maraton wycierania, składania, zamiatania, i tak bym nie usnął. Nie wtedy kiedy w mojej głowie coś powtarza mi jak brudno dookoła mnie jest i jak wiele bakterii właśnie rozbiega się po wszystkim co posiadam.
(po godzinie sprzątania )
Plecy zaczynały mnie pobolewać od ciągłego nachylenia w pół. Wyprostowałem się i z cichym jękiem wypchnąłem biodra z brzuchem do przodu, satysfakcjonujące chrupnięcie  wydobyło się z mojego ciała. Ziewnąłem w pięść i poszedłem się umyć, i tak nie usnę bo dalej mój umysł krzyczał swoje  tradycyjne trzy słowa  " MUSISZ SPRZĄTAĆ TERAZ !!!" . Powoli wkroczyłem pod wodospad ciepłej wody i umyłem się .. Ten żel do ciała o zapachu cynamonu to był jednak świetny zakup. Kupiłem go przez przypadek myśląc ,że to jakiś lukier do ciasta, oj byłem w błędzie. Ale pachniałem jak bułeczka cynamonowa pod prysznicem ! Pod koniec zaatakowałem się szybko falą lodowatej wody, to pomagało na coś tam.. Podobno dzięki temu zabijało się bakterie na ciele. Szczęka wybijała salsę z nagłego chłodu a ja wybiegłem po ręcznik i energicznie wytarłem się cały. Potem wyciągnąłem z szafy schludnie poukładane czarne spodnie, koszulkę z napisem "You wish" i uprasowane bokserki.. No i skarpetki.  Ubrałem się i opuściłem bezpieczeństwo mojego pokoju.  Korytarze były mało zaludnione, powoli skierowałem się do wyjścia i.. Brunetka wystawiła nos zza drzwi. Na mój widok lekko sie rozpromieniła ale po chwili szybko przybrała na powrót swoją zwykłą minę.Zmarszczyłem brwi i podszedłem bliżej.
-Wiesz wydaje mi się że twoje problemy związane są z kiepskim doborem przyjaciół -Burknąłem i przystanąłem obok niej.
-Uh? Em..
-Choć idziemy na stołówkę -Burknąłem, miałem zarazem dość tego jak dziwna ta jej znajomość była i zarazem trochę miałem zabawy w patrzeniu na to jak ktoś udaje super faceta i staje się gorszy ode mnie.
-.Ja.. Okay.. Dziękuje.. Dobrze się wczoraj bawiłeś?-Powoli dorównała mi kroku i starała się jakoś rozmawiać.
-Ta.. Udało mi się jednak zabrać pewną brunetkę do pokoju.. Och co ona potrafi.. -Mruknąłem i popatrzyłem na Anastasie kontem oka. Jak oczekiwane zrobiła się minimalnie czerwona. Mogłem powiedzieć coś więcej ale..
-Nastia błagam -Głos pewnego śmiecia większego niż ja zaatakował moje uszy, brunetka odrobinę zmalała. Czy mogę? Och losie.. MOGĘ
-Czy możesz zostawić ją w spokoju -Warknąłem. Miałem zamiar zabawić się kosztem ich dwójki.. Na koszt dziewczyny ale i..
-Co ci kurwa do tego? Nie twoja sprawa..
-Zaczyna być moja kiedy krzywdzisz kogoś z kim tak przyjemnie spędza się noce -Mruknąłem i przyciągnąłem do siebie dziewczynę, zjechałem dłonią po jej biodrze. Zamarła, nie zepsuj tego mała.
-Co kurwa? Nie.. Nastia by nie dała się komuś takiemu -Prychnął.
-Oj skarbie.. Dała się i to wiele razy .. Zostaw nas w spokoju.. albo może chcesz posłuchać jeszcze o szczegółach ? Ma bardzo zdolne.. -Zacząłem ale dostałem bardzo mocno w bok od pewnej stojącej obok prawie , że obcej mi dziewczyny. Jej przyjaciel coś warknął i bardzo głośno obiecał dziewczynie ,że on jej więcej nie dotknie bo oddała się mi i.. Pojechał. Po chwili dostałem w twarz.
-Nie zasłużyłem..Dziękuje by było lepsze.. ale blowjobem nie pogardę.. -Burknąłem trzymając się za policzek
<sorki za to XDDD ?>