wtorek, 27 lutego 2018

od Rose cd Christophera

Wzruszyłam ramionami na jego słowa i wróciłam do pisania. "Za stary? Aj tam zaraz.. Powiedz ,ze powtarzasz klasy i tyle... Będziesz mógł wtedy tu mieszkać dłuuugi czas..Masz 25 lat? Jezu, staruszku nie rozsyp mi się tutaj! Piękny pies z Notte jest ! (Nie czuję jak rymuję ) Nie jesteś z mafii? Nie no wyglądasz trochę strasznie.. Przyznam ,że jak bym cię spotkała w ciemnej uliczce to byś mnie chyba nie zobaczył tak szybko bym spie.. Uciekała. Lubie tatuaże, nie musisz się od razu rozbierać ale no.. Chociaż część? PROOOOOSZĘ " Zakończyłam wiadomość. Miał ładne ciało , byłą bym chyba głupia jak bym nie chciała się na nie popatrzeć.. Szczególnie z bliska ale cii, on nie musi wiedzieć, moje myśli całe szczęście pozostaną tajemnicą.
-Hmm. Pomyślę, co do tatuaży to no spoko -Zdjął kurtkę i podwinął rękaw wystawiając przed siebie rękę. Delikatnie złapałam jego dłoń podtrzymując ją od dołu i zaczęłam powoli obracać , znalazłam ten który najbardziej mi się spodobał, portret kobiety śmierci z wiankiem martwych kwiatów na głowie. Przejechałam po nim palcem i miałam ochotę się zaśmiać, miał bardzo ciepłą skórę która w porównaniu z moimi zamrożonymi palcami wydawała się parzyć, chyba on też to poczuł bo w miejscu które dotknęłam pojawiła się niewielka gęsia skórką. Podniosłam na niego wzrok i z miną pełną skupienia oddałam mu jego rękę po czym podniosłam palce i zatoczyłam niewielkie koło na swoim ramieniu. Ponowiłam gest i uśmiechnęłam się lekko.
-Nie jestem pewien czy wiem co to.. -Zaczął ale postukałam w słowo na ekranie które mu migałam.
-Tatuaż?
Kiwnęłam głową pełna optymizmu i ponowiłam gest. Uniósł rękę i zrobił to co ja. Oparłam kciuk pod palcem wskazującym i schowałam serdeczny i mały palec w pięść zostawiając środkowy na wolności. Potem "strzeliłam kciukiem tworząc coś ala pistolet. Ponownie spotkałam się z zdziwieniem.
"TO znaczy tak :)" Wystukałam szybko.(wygooglaj jak to wygląda ale no jest to łatwy mig :P)
-OH ! Nie domyślił bym się chyba-Zaśmiał się i znów wykonał gest. Słówko tak było w sumie ciekawe bo pierwotny pierwszy gest to była literka T a potem się robiło to ak. Ale co ja tam będę, wydawał się zachwycony tym ,ze umie coś powiedzieć w moim języku. Przeniosłam wzrok na psy które aktualnie turlały się obok siebie na dywanie. " Chyba się lubią ! To dobrze ,że kot ma znajomą, przyda mu się ktoś do zabawy " Wystukałam i nie musiałam nawet kierować uwagi Christophera na ekran, sam szybko przeczytał moje słowa.
-No to mamy obowiązek ich razem wyprowadzać, nie mogę pozwolić aby Kot i Notte się nudzili -Mówił to patrząc na nich.
"Love story stajenne "
-O jeju,-Zmarszczył nagle brwi.
"Spokojnie, Kot stracił jajka"
-No właśnie się odrobinę martwiłem bo Notte to jeszcze bobas -Pokiwał głową . Rozejrzałam się niepewnie po swoim pokoju, było czysto to najważniejsze tak?
-Mogę skorzystać z łazienki?-Spytał . Mignęłam mu tak co przyjął z szerokim uśmiechem. Szybko opanuje ten język. Kiedy wyszedł z toalety poszłam do niej ja i zamarłam... Zapomniałam tutaj posprzątać, na ziemi leżały moje majtki i parę staników. Do tego moje najlepsze najładniejsze majtki suszyły się na brzegu zlewu. Poczułam jak robię się całą czerwona co niestety z moją karnacją było nie łatwe do ukrycia..
<Chris XD>

od Toddiego cd Zamiry

Przeniosłem na nią wzrok lekko zaskoczony, no to jeszcze ciekawiej.
-Adopcja?-Zapytałem spokojnie i podrzuciłem ją na swoim ramieniu, nie byłą ciężka ale za to wiedziała jak sprawić aby było mi nie wygodnie. Przyjmowałem to ze stoickim spokojem, nie odpuszczę temu małemu chochlikowi.
-Coś w tym stylu, sąsiad się mną zajmował.
-Sąsiad? To brzmi trochę jak jakieś pedo...
-Milcz!-Pieprznęła mnie z pieści w plecy.
-Nie no nic nie mówię już..
-On był mega super człowiekiem ! Nigdy by mnie nie skrzywdził! Jest po prostu dobrą osobą !
-Nie przywykłem do bezinteresowności Zamira.. Tyle no nie chciałem cię obrazić ani niego -Burknąłem i otworzyłem sobie drzwi na stołówkę. Był okropny ruch i tłok więc musiałem zdjąć ją ze swojego ramienia.
-Dziękuje, i.. Ludzie naprawdę bywają bez interesowni! No ja jestem na przykład.. Czy ty rozmawiając ze mną widzisz w tym jakiś interes?-Przekrzywiła głowę kiedy staliśmy w kolejce po posiłek.
-Mam.. Nie chcę być samotny więc obarczam cię moją osobą -Wzruszałem ponownie ramionami.
-HEY TODDY ! -Krzyk przebił się przez stołówkę. Stolik obok okna przy którym siedziało paru chłopaków których poznałem w czasie zajęć miał wolne miejsca. Blondyn pomachał mi wyraźnie dając do zrumienia abym z nimi usiadł. Pokiwałem głową i wróciłem wzrokiem do Zamiry która aktualnie wbijała mi w bok tacę.
-Pięknie dziękuje idziemy tam -Wskazałem stolik i ruszyłem przodem. Szybko nadrobiła mi kroku.
-Nie mam tak długich nóg jak ty wiec zwolnij ! -Zażartowała i postawiła tacę na stoliku.
-A ta czarna czego tu szuka? Przygody poza Gettem się zachciało? -Blondyn wyraźnie miał coś do mojej nowej znajomej.
-Stary zluzuj -Westchnąłem i wgryzłem się w jabłko.
-Co czekoladowej cipy ci się zachciało? - Kolejny mało przyzwoity żart poleciał w naszą stronę. Przeniosłem wzrok na Mulatkę która milczała.. To było mało spotykane.
-Powiedziałem... Zluzuj -Burknąłem .
-OJ daj spokój, to tylko czarna laska, nie to ,że jest jakimś wartościowym człowiekiem co -Pościł mi oczko. Okay.. To nie było okay i zanim przekonałem sam siebie do pokojowego podejścia do tej całej sytuacji moje pięść spotkała się z twarzą plującego jadem osobnika. Odskoczył o stołu i ruszył na mnie mocno wkurzony. Oj nie ze mną takie, był niższy i mniej zbudowany więc szybko siedziałem na nim i wymierzałem kolejne ciosy.
-Jebany chuju ! Może przestań obrażać kogoś za kolor skóry i zacznij myśleć o tym co ludzie mówią o tobie.. Lubisz kutasy i maskujesz się dziewczynami co.. Jebany pedał -Splunąłem mu w twarz i.. Chyba w nim coś odblokowałem bo skoczył mi do twarzy pomimo swojej przegranej pozycji. Obydwoje nie ustępowaliśmy i ...
-SPOKÓJ !-Głos nauczyciela i odciąganie nas od siebie wyrwało mnie z transu. Przejechałem dłonią po wardze która była rozwalona i zmarszczyłem brwi.
<Zamira?>

poniedziałek, 26 lutego 2018

Od Christophera cd. Rose


Po zjedzeniu posiłku  i zadaniu paru pytań do Rose, dziewczyna wstała i zaczęła coś pokazywać palcami. Cholera. Ta niewiedza doprowadzała mnie czasem do szału. Skrzywiłem się nieco co było chyba wyraźnym sygnałem do blondi, że tak naprawdę to nic nie rozumiem z tego co chce mi przekazać. Następnie znów zaczęła pokazywać coś palcami ale po chwili zorientowałem się, że to najprostsze litery układające się w słowo „pokój”, co prawda bez ó ale było by ciężko.
- Twój?
Zapytałem unosząc brwi i spoglądając na nią.
- Dobrze myślisz, nie mam pojęcia, gdzie jest akademik.
Wyszliśmy na zewnątrz. Było chłodno, to fakt. Dziewczyną potarła dłońmi ramiona by lekko się ogrzać. Ja nie odczuwałem takiego zimna, zupełnie nie mam pojęcia dlaczego. Z reguły moje dłonie były chłodne, więc nawet na nich nie odczuwałem różnic temperatur. Dotarliśmy do ogromnego, ciągnącego się w nieskończoność budynku i powoli weszliśmy do środka. Rozglądałem się uważnie patrząc na każde drzwi i numerek na nich umieszczony szukając swojego pokoju. Wiedziałem tylko, że jest to numer 8. Udało mi się go znaleźć jednak nadal kontynuowałem wędrówkę za Rose i Kotem. Musiałem przyznać, że od mojego pokoju, do jej było.. dość daleko. Chwilę przyglądałem się lekko spanikowanej dziewczynie, która najwyraźniej szukała kluczy. Jej pies ocierał się o jej nogę, próbując dać jej jakieś sygnały i dopiero po chwili zorientowała się, że klucze są przy obroży psa. Otworzyła drzwi zapraszając mnie do środka. Powoli wszedłem do jasnego pomieszczenia i rozejrzałem się po wnętrzu. Lepiej niż w schowku na narzędzia ogrodnicze. Ta myśl lekko mnie rozśmieszyła, ale uśmiechnąłem się tylko delikatnie i podszedłem do okna spoglądając w dół. Zobaczyłem, że tuż obok okna jest drabina prowadząca na dach budynku. Odwróciłem się słysząc uderzanie w klawiaturę. Kot bawił się z Notte, a ja podszedłem bliżej dziewczyny. Zaglądając jej przez ramię zacząłem czytać to co pisze. Najwyraźniej zorientowała się szybciej niż się spodziewałem, gdyż przerwała pisanie i lekko obróciła głowę w moją stronę. Uśmiechnąłem się lekko.
- Jakbyś mogła mówić, to nikt by cię nie przegadał.
Rzuciłem skupiając się na tekście. Westchnąłem ciężko i przewracając oczami oparłem się o biurko krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Huh, chyba jestem za stary na naukę… I te wszystkie cisze nocne. Jakie to życie ograniczone.
Burknąłem oburzony. Takie uroki mieszkania w akademiku. Spoko Chris, zaraz cię wyrzucą za przekroczenie wieku, lub prędzej za łamanie regulaminu. Przeczytałem ukradkiem jej wypowiedź.
- Ja mam na imię Christopher, co też już wiesz. Jestem stary, bo mam już 25 lat i pewnie zaraz przekroczę jakiś limit i będę musiał szukać nowego miejsca do zamieszkania. Notte już poznałaś. Jest pitbullem, jej matka była psem do ulicznych walk i postanowiłem szybko zająć się tą sprawą. Nie lubię cierpienia zwierząt dlatego nie mogłem pozwolić, by coś jeszcze stało się suczce, która była poważnie ranna i do tego szczenna. Sama Athena umarła podczas porodu podobnie jak dwójka jej szczeniąt. Jedyna żywa była Notte. Wcześniej wynajmowałem małe… mieszkanie przy stajni, w której mogła mieszkać Miranda. Pracowałem tam jako stajenny, naprawiałem samochody jeśli mogłem i miałem co.
Zaśmiałem się.
- Raczej wątpię bym był kimś z mafii. Wyglądam aż tak strasznie? Z tego co pamiętam jestem w grupie II, ale nadal nie rozumiem tego podziału, ale dojdę do tego.
Spojrzałem na swoje dłonie oglądając je. Przeniosłem wzrok na Rose.
- Wiesz, może być ciężko z tymi tatuażami. Jest ich dość dużo, a raczej wątpię, żebyś była zadowolona z tego, że zacznę się rozbierać, żeby pokazać je wszystkie.

Rose?
Przepraszam jeśli coś pomieszałem, ale trochę pisałem z pamięci.

niedziela, 25 lutego 2018

od Daniela cd Louisa

Nie ogarniałem pogody, czemu do jasnej anielki było aż tak zimno ? Mrozy można było już liczyć na palcach dłoni i stóp i to był zdecydowany minus.. Hehehehehe minus temperatury i minusy tej temperatury, jezu jestem okropny. Wsunąłem nogi w ciepłe skarpety i buty których pozazdrościć mógł by mi niejeeen eskimos. Fria po porannej sesji zdjęciowej siedziała w boksie a ja kręciłem się w jej okolicy. Dźwięk sms'a oderwał mnie od czynności. Lou odpisał !
Od : Lou :)
Jak uroczo! & Gratuluję postępów! Skoro udało ci się ją tak ubrać to coś udało nam się zdziałać! ^^

Uśmiechnąłem się do ekranu i szybko wystukałem odpowiedź.

Do : Lou :)
Dziękujemy ! Renifer się miewa jak najlepiej ! Chyba niedługo będę w stanie wystartować przed komisją..

Wysłałem i odłożyłem telefon na szafkę. Czas iść do pokoju, ciepły kocyk, herbatka i inne funkcje grzewcze mojego łóżka zdecydowanie zachęcały do powrotu. Ukryłem dłonie w kieszeniach i otuliłem się szalikiem po sam nos. Jak na złość musiałem tydzień temu stracić czapkę na rzecz bałaganu w moim pokoju. No bywa... Nagle moje nogi zostały dosłownie zaatakowane . Dwa szczeniaki obskoczyły mnie i ujadały jak najęte. Zaczekaj.. Szczeniaki były Lou. Oba nie wydawały się być jakoś bardzo zadowolone i zaczęły ciągnąć mnie do.. Las. Czy ten idiota sobie coś zrobił? Nie zwracając uwagi na powoli odpadające palce u stóp ruszyłem w kierunku drzew. Szczeniaki szczekały idąc obok mnie i co chwila potykając się o własne nogi.
-Jeśli ta akcja ratunkowa ma się udać to wy mnie spowalniacie -Burknąłem i uniosłem oba psy. Kiedy już każdy grzał swoje miejsce pod moją pachą ruszyłem dalej. Jebany śnieg, jebana pogoda i.. Lou!
-Jezu naj.. Nie jestem religijny ale no do cholery! -Zakląłem widząc chłopaka pod drzewem przywalonego przez starszego psa. Ukucnąłem obok i zgoniłem sunię z jej pana. Oddychał i wydawał się być żywy.. Czemu ten idiota nie ma na sobie ani czapki ani szalika ani nic CIEPŁEGO. Ściągnąłem swój szalik i zawiązałem nim głowę bruneta tak jak to muzumanki noszą. Potem sięgnąłem do kieszeni po... Telefon. Zostawiłem go w stajni.
-Biegnij po mój telefon psie ! -Rozkazałem suni ale ta przekrzywiła głowę patrząc na mnie jak na idiotę.
-CO z ciebie za pies jak nie reagujesz na polecenie ! Lessie biegnij zawiadom kogoś w akademii ! -Ponownie odpowiedziała mi przekrzywieniem łba.
-Głupi pies -Burknąłem i schyliłem się układając ręce pod kolanami i plecami pewnego opatulonego moim szalikiem idioty. Dźwignąłem się w górę i jęknąłem. Był cholernie lekki ale nadal mój bark mięśni nie był czymś przydatnym... No może nie kompletny brak mięśni bo miałem bicka ładny ala kaloryfer i jakieś tam mięśnie ale nie byłem przyzwyczajony do noszenia ludzi i tyle.. Ruszyłem wydeptanym szlakiem i co chwila przeklinałem pod nosem na pogodę. O dziwo psy się pilnowały, pewno chciały się upewnić ,że nie zgwałcę im pana gdzieś w pobliskiej zaspie śniegu.
-Nie macie się co martwić , jest tak zimno ,że nawet facet z największym libido po wystawieniu się na tę pogodę na minutę zamienił by się w mały palec u nogi i zamarzł by .. Mrożone kiełbaski .. Co wy na to?-Kiedy mi nie odpowiedziały szczeknięciem jak to psy w filmach robią poddałem się całkowicie. Nie umiem psów. Udało mi się wyjść z lasu ale... No jasne bo czemu o porze kolacyjnej miał by się ktoś tu przechadzać. Jęknąłem sobie pod nosem i ruszyłem do akademika, jebać telefon w stajni, mam go w szafce nie ukradnie mi go nikt.. Spróbowali by.. Mam tam dużo zdjęć nagich panów i ich kiełbasek. Nie mając klucza do pokoju chłopaka i nie chcąc go macać (no możne chciałem ale bądźmy przyzwoici..) Otworzyłem swój pokój wpuściłem watahę Louisa do środka i walnąłem go na moim łóżku. Zdjąłem mu buty i przykryłem kołdrą. No i odkryłem mu twarz . Mój szalik był chyba teraz permanentnie nasączony zapachem chłopaka... Co nie było aż taką przeszkodą. Usiadłem obok i poklepałem go po policzku, cisza..
-LOUIS WSTAWAJ IDIOTO ! -Ryknąłem mu do ucha. Jęknął i zasłonił się rękoma.
-Dzień dobry wieczór słońce, chcesz mi wytłumaczyć czemu planujesz zamarznąć w lesie ?-Pochyliłem się nad nim . Był tak blisko, miał zaczerwieniony nos, policzku usta , uszy.. Był... Był wychodzony, miał zapadnięte policzki wydawał się malutki.
-Ja nie..
-Lou... Nie możesz się głodzić, nie możesz tego mi... Twoim zwierzętom robić, zobacz do czego by mogło dojść teraz.. Mogłeś zamarznąć w lesie a twoje psy z tobą .. I nie wspominam te zwierzęta które przechowujesz w pokoju, umarły by z głodu.. -Mamrotałem głupoty. Ale wyraźnie się głodził.
-Nie.. Jestem gruby -Słysząc te słowa miałem ochotę go uderzyć,
-Nie jesteś głupi aktualnie ale to pewnie zwidy z głodu.. Posłuchaj..Hej halo słuchamy Daniela !-Przesunąłem jego twarz tak aby była na równi z moją.
-Louisie Williamie Tomlinson, jesteś chudy, za chudy, byłeś o wiele piękniejszy te 10 kilo wcześniej.. Naprawdę... Błagam cię.. Nie rób .. Nie.. -Zamarłem, nie umiałem się wysłowić. Miałem ochotę go pocałować.. Znowu. Ukryłem twarz w dłoniach i odsunąłem się znacznie. Jebać to wszystko.
<Louis ? Jebnę ci>

Od Zamiry CD Toddiego

Jak na złość zaczęłam się jeszcze bardziej wiercić. Gdzieś w połowie drogi, między stajnią, a akademią odpuściłam sobie. W sumie nie było to takie złe. Tylko nie powiem gdzie Toddy trzymał drugą rękę, ale o to kiedy indziej zrobię mu drame. Poczekam aż zapomni. Jako "księżniczka" nie powinnam męczyć nóżek. Brunet właśnie podpisał pakt czy inne takie coś, nie wiem, nie znam się. Od teraz będzie moim środkiem transportu, aż do wakacji. Mam tylko nadzieję, że jest na gaz, bo tańszy. Bezwładnie opadła na ramieniu chłopaka, przez co wydawałam się być o wiele cięższa. Nawet jeśli Toddy ciało miał niczego sobie, musiało być dość problematycznie taszczyć mnie do budynku.
- Boże kobieto, ile ty warzysz? - odezwało się moje Lamborghini. Zachichotałam pod nosem i wyciągnęłam się niczym koty, zaburzając równowagę chłopaka. Czułam jak ma chwilę zawahania i pewnie rozmyślał czy nie rzucić mnie tutaj i pójść samemu do pokoju. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło.
- Ja? - Udałam zamyślenie - Nie mam pojęcia, wiesz? Ogólnie to kobiet nie pyta się o takie rzeczy! Jeśli chcesz żeby uważano cie za dżentelmena, powinieneś wiedzieć takie rzeczy. Zwłaszcza, że podobno jesteś z tych bogatych rodzinek co swoje małe skarby od małego uczą zasad Savoir-vivru. No chyba, że byłeś tym zbuntowanym synkiem co uciekał przez płot w czasie lekcji grania na fortepianie. Nie wstydź się. Mi możesz powiedzieć wszystko.
- Chyba ci się epoki pokićkały - powiedział rozbawiony, odwracając głowę w moją stronę.
- Bardzo możliwe. - odparłam i zaczęłam wymachiwać swobodnie nogami. Czułam jak brunet bardziej się napina i zaczyna denerwować. Usłyszałam tylko jego głośne wzdychnięcie. - Chciałabym umieć grać na fortepianie, to taki elegancki instrument. Nigdy nie było mnie na niego stać, ale zawsze można sobie wymarzyć, że jest się jego posiadaczem. Ty pewnie nigdy nie miałeś takiego problemu, co nie? Było cie stać na wszystko i wystarczyło poprosić. - powiedziałam i posmutniałam. Chciałabym mieć pieniądze na wszystko co sobie wymarzę. Nie dorastałam w biedzie. Jednak było dość... skromnie. Klacz kupiona za grosze po znajomościach, ale jak to mówią "Najlepszych przyjaciół poznaje się w biedzie". Nie wymieniłabym Peq nawet na najlepszego skoczka. Prawda, chciałabym mieć drugiego konia, bardziej sportowego, jednak nie stać mnie na zakup dobrego wierzchowca. Zwłaszcza, że nie mam tu żadnych kontaktów, a wątpię, że mój urok osobisty zadziała. - Ja na przykład wymiatam na flecie poprzecznym. Dostałam kiedyś na święta, bo bardzo mi zależało. Więc mi kupił i byłam taka szczęśliwa. Zazwyczaj dostawałam ubrania, które też nie były jakieś przepiękne. Grałam bez przerwy jakieś 3 dni. Jestem zdolnym samoukiem, więc tylko ukradłam kiedyś zeszyt z chwytami i utworami. Mogę ci potem pokazać, znaczy jeśli chcesz, nie zmuszam cie do niczego. Zawsze mi mówił, że mam wielki talent.
- Dlaczego nie mówisz, że na przykład "rodzice mi mówili, że ma talent"? - zapytał zakłopotany brunet.
- Bo nie mam rodziców.

<Toddy? Ty możesz opisać to co uzgodniłyśmy na chacie, będzie ci prosciej, bo Oli to twoja postać>

sobota, 24 lutego 2018

Od Louisa CD Daniela

Wyjątkowo napisany z trzeciej osoby, tylko ten raz, jakoś tak bardziej mi ta perspektywa tu pasowała...

Od razu po pożegnaniu się z Danielem, chłopak ruszył w kierunku swego pokoju. Chciał jeszcze bardziej udoskonalić plan działania z Frią. Wiedział, że nie mógł zawieść swego... przyjaciela? Nadal nie był pewny jak powinien nazywać Daniela. Ich relacja była dla niego dość specyficzna i nie do końca ją rozumiał. Po chwili Louis znalazł się w swej klitce. Od razu zgarnął laptopa z biurka i usiadł z nim na łóżku. Ponownie zaczął wyszukiwać wszystkich metod i rzeczy, które mogłyby mu pomóc przy pracy z klaczą. Zapisywał sobie co ważniejsze informacje w notatkach. Wtem przerwały mu wibracje telefonu. Niechętnie odłożył laptopa na bok. Szybko odnalazł małe urządzenie i odblokował je. Lekko się uśmiechnął widząc wiadomość od Daniela. Od razu postanowił odpisać. Jednak co chwilę coś mu nie pasowało i usuwał wiadomość. Dopiero po jakiś dziesięciu minutach zdecydował się coś wysłać.

OD Ja
DO Daniel :)
Jak uroczo! & Gratuluję postępów! Skoro udało ci się ją tak ubrać to coś udało nam się zdziałać! ^^

Zaraz po informacji, że wiadomość została dostarczona schował telefon do kieszeni. Od razu chciał powrócić do poprzedniej czynności, ale zamiast na laptopa jego ręce wylądowały na czymś włochatym. Louis momentalnie spojrzał w tamtą stronę. Obok niego znajdowała się Clary, trzymająca smycz w pysku. Chłopak pogłaskał ją łbie i postanowił spełnić prośbę suczki. Wstał z łóżka i zgarnął jeszcze dwie smycze. Po chwili wszystkie trzy psy były przypięte, a Lou opuścił wraz z nimi swój pokój. Kiedy tylko znaleźli się na dworze, skierowali się w stronę pobliskiego lasku. Będąc na jego skraju, chłopak spuścił swych pupili ze smyczy, pozwalając im się wybiegać. Wchodzili coraz głębiej pomiędzy drzewa, do momentu, jak szatynowi nie zaczęło kręcić się w głowie. Chwycił się niepewnie jedną ręką za głowę i oparł plecami o pobliskie drzewa. Miał nadzieję, że zaraz mu przejdzie. Jednak tak się nie stało. Było tylko gorzej. Po chwili Louis mieć mroczki przed oczami. Może trzeba było zjeść coś więcej niż kilka frytek przez cały dzień? Zdążył jeszcze pomyśleć, a potem zsunął się po korze. Zemdlał. Clary widząc co się dzieje z jej panem szybko podbiegła do niego i starała się go ochronić własnym ciałem. Natomiast szczeniaki pobiegły w stronę akademii...

Daniel? Heh... odpisałam w końcu? Jesteś bardzo zła? 
P.S. Pamiętaj! Możesz teraz zostać bohaterem! 

Od Imanuelle C.D. Zaina

Zaśmiałam się cichutko przy jego słyszalnym niezadowoleniu, ponieważ głośno westchnął i mruknął coś pod nosem.
- No tak, przy twojej ruchliwości - wymruczałam - i  t e m p e r a m e n c i e - uśmiechnął się i oblizał usta - to musiało być dla ciebie okropne przeżycie...
- No miałem wtedy już jakieś osiemnaście lat... - zaczął, ale mu przegrało.
- O więc musiało to być wręcz drastyczne dla twoich koleżanek - odparła, a on się zaśmiał.
- Jakoś zadawałem sobie radę - pokręciłam głową i przyspieszyłam. - Ej no! Imany!
- Nie gadam z... - złapał mnie za ramię i odwrócił do siebie.
- No z kim? Z kim nie gadasz dziewczyneczko? - pochylił się do mnie.
- Z takimi dupkami jak ty - mruknęłam mu prosto w oczy.
- Lubię te oporne - na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek, a po chwili objął moje usta swoimi, językiem wymuszając, aby wpuściła go między moje wargi. Po długim pocałunku, odsunął się ode mnie na kilka milimetrów. - Dalej jestem dupkiem?
- Nadal. Jednak świetnie całującym dupkiem - uśmiechnęłam się.
- Przepraszam.
- Wybaczam - tym razem to ja go pocałowałam, obejmując jego policzki moimi małymi dłońmi. - Wracajmy do domu, dobrze? Wolę nas bez tony ubrań, które izolują nas od siebie - puściłam mu oczko. Ruszyliśmy więc dalej, trzymając się za ręce.
- Więc... ty potrafisz jeździć na łyżwach? - zapytał, jakby chcąc przełamać ciszę, która na chwilę zapadła między nami. Pokiwałam głową.
- Tak. Przez jakiś rok co najmniej, ćwiczyłam jazdę figurową i właśnie tam poznałam, moją przyjaciółkę, którą akurat moja rodzina nie za bardzo lubi, oprócz wujka rzecz jasna, czyli Anastasię. Wujek ją uwielbia za jej poczuje humoru i rezolutność. Reszta... cóż... Chodzi o to, że poznałam ją w zwykłej drużynie. Nie jest z naszej sfery. Zresztą nie chciałam ćwiczyć z ludźmi z tamtego otoczenia, ponieważ tam nie było życia, nie było uczucia, nie było zabawy i radości z tej jazdy, a tego w tym szukałam - opowiedziałam mu to w wielkim skrócie, delikatnie się uśmiechając na wspomnienie przyjaciółki.
- Czyli widzę u ciebie to wszystko prawie kończy się na braku akceptacji ze strony rodziny - mruknął.
- Tak, może to dlatego, ze ja zawsze chciałam być inna, chciałam być wolna i normalna, a przynajmniej próbować taką  być. A prawda jest taka, ze ty będąc sławnym jesteś normalniejszy ode mnie, bo mnie ograniczają jakieś durne zasady, które przestrzega zdecydowana mniejszość ludzi na tym świecie.
- Mocne słowa - uniósł brwi.
- Może nieprawdziwe?
- Chciałbym odpowiedzieć tak - westchnął.. - Ale nie martw się, zrobimy tak, że to będzie możliwe. Naszym celem będzie abyś ty była szczęśliwa, najszczytniejszy cel na świecie - powiedział i mnie pocałował.
Nie minęło pewnie nawet pięć minut, kiedy już znaleźliśmy się na posesji Zaina. Ucieszył mnie ten widok. Wreszcie będziemy mogli się wyciągnąć gdzieś na łóżku, w ciepełku. Ledwo zdjęłam kurtkę, a ten napalony dzieciak objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie.
- A pływać pani potrafi? - zapytał, szepcząc mi do ucha. Nie powiem, skutecznie włączał tym moją wyobraźnię. Zastanowiłam się nad tym, co ten chłopak ze mną robi...
- Potrafi pani - odparłam chichocząc.
- To niech pani idzie się przebierze, a później, pójdzie o tam - wskazał ręką. - Za schodami są takie ładne, zdobione, szklane drzwi. Niech pani tam przyjdzie. Tylko proszę wybrać ładny strój.
- Lubi pan bikini?
- Kocham - pocałował moją szyję, a ja po chwili się wyrwałam i pobiegłam na górę. Wyciągnęłam z samego dna walizki czarne, troszkę okrojone bikini. Cieszyłam się w tym momencie, że jednak zdecydowałam się wziąć ten strój, pomimo że strasznie się wahałam uważając, że nie przyda mi się tutaj. Zwinęłam aksamitny szlafrok i cichutko zeszłam na dół, ponieważ byłam boso. Kiedy weszłam do wspomnianego przez niego pomieszczenia. Było ono zaciemnione, okna zostały szczelnie zasłonięte, panował półmrok rozpraszany przez żółtawe światełka wzdłuż barierki kamiennych schodów, po których schodziłam oraz wokół sofy w oddali, oraz kilku leżaków. Dopiero kiedy zeszłam na dół, w odbiciu wody zauważyłam, że do sufitu były podłączone światełka, które wyglądały dosłownie jak niebo. Uśmiechnęłam się. Jak mógł pokazać mi to miejsce dopiero teraz? Jednak kiedy zobaczyłam go wyłaniającego się z wody, jakieś dwa metry ode mnie, kiedy zobaczyłam jego mokre czarne włosy, tatuaże, po których spływała woda wiedziałam. Po prostu dobry, romantyczny moment wybrał spryciarz.
- Zapraszam panią do siebie - odparł, siadając na krawędzi basenu. Zdjęłam szlafrok i rzuciłam go na sofę, po czym podeszłam do bruneta i usiadłam obok, zanurzając stopy w ciepłej wodzie. Spojrzał na mnie i szepnął tylko ciche "Woow". Moja dłoń powędrowała na jego policzek, jego dłoń na moją talię, przyciągając mnie do niego, do jego mokrego ciała. Dziwne uczucie zimna, w tym momencie mi nie przeszkadzało, po chwili siedziałam na jego udach. Nadal byliśmy połączeni w namiętnym pocałunku.
- Wystawiasz mnie na próbę - westchnął, łapiąc oddech. Uśmiechnęłam się.
- Myślę, że nie potrwa to długo - szepnęłam. - Widzisz... czasami my kobiety widzimy więcej, widzimy dalej... Ale dziś chcę cię całować, chcę cię czuć blisko i chcę wypić z tobą szampana - odparłam, a on mnie pocałował, tym razem krótko.
- Akurat wszystko to przewidziałem blondyneczko - zaśmiał się, a ja z nim.
 Woda okazała się naprawdę ciepła, tak, jak myślałam. Dawno nie pływałam, więc to była dla mnie chwila miłego rozluźnienia. Świetnie się bawiłam, kiedy zaczęliśmy nurkować, a później kiedy Zain zaczął mnie całować pod wodą. Później długo rozmawialiśmy, leżąc na dwóch leżakach, niedaleko wbudowanego w ścianę kominka, okręceniu ciepłymi, ogromnymi, białymi ręcznikami. Chciał widzieć o mnie dosłownie wszystko. Zadawał mi dużo pytań, a ja chętnie dzieliłam się z nim wspomnieniami i przeróżnymi wspomnieniami. Zauważyłam nawet, że w międzyczasie zdążyły mi wyschnąć włosy.
W końcu zdecydowaliśmy się pójść na górę i tam kontynuować, przy kolejnym kominku i tym razem winie, bo szampan jakoś w międzyczasie nam wyparował. Usadowiłam się naprzeciwko ognia, opierając się o fotel, a Zain pochylił się i cmoknął mnie w sam czubek głowy.
- Poczekaj tu na mnie słońce, pójdę po to wino i po jakieś suche koce, dobrze? - pokiwałam głową ku jemu uśmiechowi, po chwili zniknął. Siedziałam spokojnie patrząc w ogień i słuchając trzasku drewna, kiedy dało się słyszeć dźwięk mojego dzwoniącego telefonu. Nadal miałam go w kurtce, więc podreptałam, do przedpokoju. Nie zdążyłam odebrać, więc oddzwoniłam na nieznany numer.
~ To ja Imanuelle - po drugiej stronie odezwał się wujek Peter. Zdziwiło mnie, że dzwoni z innego numeru.
- Coś się stało? - zapytałam. - Coś wiesz, prawda?
~ Niestety to prawda. Zaistniała sytuacja zmusza nas do zmiany planów i to natychmiastowo. Ścigają cię. Ścigają nas, musisz zmienić numer i dzwoń tylko na ten, jasne?
- Tak - odparłam automatycznie. Nie pytałam. Kiedyś tata przed śmiercią powiedział mi, że może wystąpić kiedyś taka sytuacja i że mam ufać wujkowi, bo tylko wujek będzie przy mnie. Wtedy zaświtało mi coś w głowie. - Wujku?
~ O co chodzi?
- Myślisz, że to oni podpalili nasz dom? Moja babcia? - zapytałam, ale odpowiedziała mi cisza. Czyli tak myślał. - Nie odpowiadaj. Mów dalej.
~ Nie wyciekły żadne twoje zdjęcia z Zainem, więc nie widzą o nim, nie będą go szukać. Masz to skończyć i zniknąć - te słowa ścisnęły mnie za gardło. "Masz z tym skończyć" pokrywało się ze słowami ojca "Masz mu ufać i robić wszystko, co ci powie, tylko tak przeżyjesz". Ale ja nie chcę tak żyć. - Dziecko... wiem, że to boli. Widziałem jak na niego patrzysz, ale od tego zależy też jego życie. Wszystko się skończy i to odbudujesz, ale teraz nie możesz zostawić mu nawet skrawka nadziei, żeby cię nie szukał. Rozumiesz?
- Rozumiem - odparłam cicho. Co innego miałam zrobić? Walczyć? Walczyć z człowiekiem... kobietą, która mogła być w stanie spalić swojego syna i jego rodzinę? Jeśli mam to zrobić, jeśli mam walczyć, to wolę to zrobić sama z wujkiem, im mniej ofiar, tym lepiej.
~ Musisz dostać się na najbliższe lotnisko i w możliwie jak najmniejszą ilość lotów, znaleźć się w Szanghaju.
- Dlaczego tam?
~ Bo to trzydziesto-ośmio milionowe miasto i mamy tam człowieka, który nam pomoże - odparł, po chwili dalej kontynuując. - Najdalej za dwa dni masz tam być, pieniądze pobierz w Austrii i płać gotówką.
- Wiem, wiem. Idę się spakować i będę pisać, tak?
~ Idź. Kocham cię.
- Ja ciebie też wujku - odparłam i rozłączyłam się. Wytarłam łzę spływającą mi po policzku. Czy ja płaczę? Od kiedy? Ja nie potrafię... a mimo to wytarłam tę łzę. Podreptałam na górę do sypialni. Złapałam za ciepłe ubrania i od razu się przebrałam. Później zaczęłam się szybko pakować, składając ubrania i rzucając je do środka. Muszę skończyć. Muszę to zrobić z kamienną twarzą. Muszę go zranić, aby mnie nie szukał. Spojrzałam w odbiciu moich oczu, w lusterku na stoliku w rogu pokoju.Musisz Imanuelle.
- Miałaś na mnie czekać na dole słońce! - usłyszałam za sobą. O nie, nie, nie, nie! - Słońce? Co... c-co ty robisz?
- Wiesz... wtedy na basenie jak mówiłam, że to nie potrwa długo i widzimy dalej... - wyprostowałam się i powoli odwróciłam. Spojrzałam mu w oczu. - Nie możemy być razem. To nie ma przyszłości i teraz jasno to widzę.

Zain?

piątek, 23 lutego 2018

od Rose cd Christophera

Nadal nie mogłam uwierzyć w to ,że chłopak postanowił poświęcić mi czas i mówić do mnie . Był miły i miał tatuaże , lubiłam tatuaże, były swego rodzaju pismem na ciele. Nie chciałam ich mieć bo od małego mówiono mi iż nie będę miała potem zdrowej skóry.Teraz wiem ,ze to kłamstwo ale no.. Przekonanie pozostaje. Na tacy udało mi się zmieścić kanapkę, batona owocowego i jakiś sok.. Chyba owocowy ale jakimi owocami był nie potrafiłam określić.Usiadłam czekając ,aż blondyn do mnie dołączy. Miał jakiś ciepły posiłek który wyglądał całkiem smacznie, może zacznę jednak ufać paniom na stołówce? Łamałam batona i powoli wsuwałam kawałki do ust, nie rozmawialiśmy w czasie posiłku.. A raczej to on nie rozmawiał, ja bym nawet mogła ale co z tego, nie rozumiał. Ale przyznam ,że bardzo zaskoczyło mnie to jak szybko złapał pomysł nauki migowego. W sumie to nie wiedziałam o nim wiele ale zanim  zdążyłam nawet pomyśleć o wyciągnięciu kartki i długopisu on skończył jeść i zadał mi falę pytań.
- Teraz będziesz musiała mi dużo opowiedzieć o sobie, o akademii i o zasadach tutaj.- Wyciągnął się lekko na krześle, w stołówce nadal było okropnie głośno więc podniosłam się i machnęłam mu dłonią, mogę mu przy okazji pokazać pokoje.. Posprzątałam u siebie więc będzie luzik no i mam w pokoju laptopa na którym pisanie było o wiele szybsze i czytelne.
-Gdzie mnie zabierasz blondi ?-Uśmiechał się lekko i przywołał psa do nogi. Może jednak.. Mignęłam mu mieszkanie ale zmarszczył tylko brwi. Okay to może.. Uniosłam ręce w górę i ułożyłam literkę P z palców potem O potem jakoś udało mi się ułożyć K i J.
-Ahhh. Twój ? Nie wiem w sumie gdzie jest akademik więc  dobrze myślisz -Uniósł głowę patrząc na granatowe niebo. Pogoda zapowiadała się niestety mało wiosennie, pomimo tego ,że był luty.. Połowo koniec lutego to zapowiadali okropne mrozy, moje ciało nie było gotowe na temperatury bliskie -10 stopni albo mniej wiec planowałam zachorować albo nie wiem .. Kiedy udało nam się bezpiecznie dotrzeć do mojego pokoju zaczęło się najgorsze zadanie, znalezienie kluczy... Kot otarł się o moją nogę. Z racji tego ,że nie byliśmy dzisiaj już na zajęciach chodził bez specjalnej kamizelki która sygnalizowała jego pracę. AAAAA sięgnęłam do obroży psa i odczepiłam klucz, ja to mam głowę, wiedząc, że zgubię klucze oddałam je temu kto się mnie pilnuje. Otworzyłam drzwi i zaprosiłam chłopaka gestem do środka. Usiadł na fotelu w rogu. Pokoik nie był wielki ale podobał mi się. Miałam ładne białe wnętrze. Na białym metalowym łóżku leżała kołdra w małe zielone serduszka no i oczywiście dwa misie. Zajączek z uszkodzonym uchem i nowy pluszak, łoś z obojętną miną. Łosia dostałam z okazji wyjazdu. Na ziemi udało mi się umieścić dywanik z sztucznego białego futerka, taki najprostszy z Ikei . No i tyle z mojego akcentu.. Na biurku miałam książki laptopa i parę zeszytów. Usiadłam do pisania i niczym mrówka zaczęłam pisać.
"No to tak, chodzisz na lekcje wiadomo jak w zwykłej szkole, to chyba ogarniesz prawda? Zasady to ... No nie spóźniaj się nie bij z ludźmi .. Jest cisza nocna od 21.30 i chodzą wtedy patrole nauczycieli ale łatwo można uciec.. Jestem tu od 2 tygodni i jeszcze mnie nikt nie zpałał jak wychodziłam w nocy na spacerki. Mam na imię Rose ale to wiesz mam 21 lat i jestem niema, ale to nie najważniejszy mój aspekt, mam jakąs manię gadania.. Serio jestem gadułą tylko ,że nie umiem mówić... No nie to ,ze nie umiem tylko nie mogę. Kot jest moim psem wspomagającym więc ma nawet takie ubranko specjalne i Dewianta już poznałeś...Masz fajne tatuaże ,pgę je pooglądać ? Powiesz coś o sobie? Ile masz lat jak się tu znalazłeś  kim jesteś... Równie dobrze mogę rozmwiać z synem mafiozy i o tym nie wiedzieć ! Nie masz zamiaru mnie zabić no nie? Nie wyglądasz jak byś miał ale nigdy nie wiadomo.. Mam translatorkę ale tylko na lekcjach ... w której klasie będziesz?" Wydawać by się mogło ,że mogłam pisać bez końca, chciałam go poznać był fajny i mówił do mnie wiec miał od razu wielki pluuus. Zamyśliłam się nad klawiaturą i nie poczułam jak jego głowa pochyla sie nad moim ramieniem, czytał cicho mówiąc sobie pod nosem to co czyta. Przeniósł na mnie wzrok.
-Jak byś mogła mówić to by cię chyba nikt nie przegadał.. 
<Christopher? Odpowiadaj na dalsze pytania ! >

Od Christophera cd. Rose


W czasie kiedy przez cały czas zastanawiałem się jaki głos miałaby ta śliczna blondynka ta pociągnęła mnie za ramię w wskazywanym przez nią kierunku. W czasie tej drogi stwierdziłem, że muszę wykazać się jak największym skupieniem by zrozumieć co chce przekazać mi Rose no i przede wszystkim nauczyć się podstawy języka migowego, którego dziewczyna używa, a którego ja nie jestem w stanie zrozumieć. Swoją drogą mogłoby być to ciekawe doświadczenie i pożyteczna umiejętność. Być może dziewczyna byłaby w stanie choć trochę mnie czegoś nauczyć. Znaleźliśmy się pod boksem konia o imieniu Dewiant. Dopiero po chwili spojrzałem na jego niezwykle interesującą maść.
-Wow.. Dewiant tak..
Zacząłem przyglądać mu się uważnie i pogładziłem jego szyję i bok. Jeszcze chwilę gładziłem konia po pysku kiedy poczułem lekkie szturchnięcie w ramię. Spojrzałem na dziewczynę i podążyłem wzrokiem wzdłuż jej ręki, która pokazywała narysowany w piasku wyraz „stołówka” ze znakiem zapytania na końcu. Uśmiechnąłem się do Rose.
- Jasne, prowadź pani przewodnik.
Stwierdziłem i uśmiechnąłem się do niej. Notte podskoczyła i oparła się przednimi łapami o moją nogę domagając się w ten sposób uwagi. Do niedawna to ona i konie w stajni byli moimi jedynymi rozmówcami co przeradzało w niej lekką zazdrość teraz, gdy byłem w towarzystwie dziewczyny i to z nią prowadziłem rozmowę. Blondynka klasnęła w dłonie i wskazując palcem wyjście ze stajni ruszyła w tamtym kierunku. Jej towarzysz… Kot, podążył za nią, a sunia spojrzała na mnie przechylając główkę na lewą stronę. Skierowałem się w stronę wyjścia i uderzyłem dłonią o swoje udo, co było dla Notte oznaką, że pora iść. Droga była niemiłosiernie długa, być może ze względu na fakt, iż cały teren akademii był ogromny i podejrzewam, że zgubił bym się na pierwszym kroku. Dorównałem kroku dziewczynie i spojrzałem na jej twarz.
- Czy mogli byśmy spróbować porozumieć się za pomocą kartki? Założe się, że chcesz mi bardzo wiele przekazać, ale z moim brakiem umiejętności jest ci bardzo ciężko. Było by to o wiele prostsze rozwiązanie, nie sądzisz?
Rose chyba nie była jednak zbyt przekonana co do tego pomysłu jednak zrezygnowana po chwili westchnęła i kiwnęła twierdząco głową. Wyprzedziłem blondynkę i stojąc przed nią położyłem dłoń na jej ramieniu, na którą spojrzała.
- Potem będziesz moją nauczycielką języka migowego. Zgadasz się?
Uśmiechnąłem się lekko, a ona odwzajemniła to w znacznie większym stopniu niż ja. Zbliżaliśmy się do jednego z ogromnych budynków, gdy dzieliło nas nie więcej niż kilka kroków otworzyłem drzwi przed Rose i przepuściłem ją. Od razu do moich uszu uderzył gwar rozmawiających ludzi i łomot uderzających o siebie talerzy. Wziąłem głęboki oddech i pokierowałem się w stronę dźwięków, gdyż mój przewodnik zniknął mi z pola widzenia. Dopiero po jakimś czasie udało mi się odnaleźć blondynkę. Siedziała ona przy jednym ze stolików i machała do mnie. Uśmiechnąłem się i odebrałem posiłek po czym od razu skierowałem się do stolika. Po skończeniu posiłku spojrzałem w oczy Rose.
- Teraz będziesz musiała mi dużo opowiedzieć o sobie, o akademii i o zasadach tutaj.


Rose?

od Rose cd Christophera

Jedyne co nie rozumiem w ludziach to zawiść,  no i niezrozumienie...To brzmi bardzo ironicznie ale naprawdę... Przytrzymałam łydką bok Dewianta i przestawiłam dłonie na bok.Wałach spokojnie skręcił i zaczął kłusować.
-Rose ! Zwolnij i postaraj się go zebrać bardziej !-Głos trenera wybił  mnie z chmury myśli. Uczyniłam  tak jak mi kazał, wałach  nie lubił ganaszu więc szarpnął głową na to ograniczenie wolności. Westchnęłam i ponowiłam próbę, o dziwo  pozwolił się zebrać ale już po chwili ponownie się wyrywał. Zacisnęłam dłonie zirytowana na  materiale wodzy, miał być idealnym koniem..  Najwyraźniej tak nie było. Przyłożyłam  odrobinę łydkę i ponownie spróbowałam ustawić  głowę nieposłusznego Dewianta. Nici z tego. Jedno z uszu konia odwróciło się w moim  kierunku i chrumknął  , wydawać by się mogło,że  chciał powiedzieć "Nie ma opcji młoda damo... Nie zmusisz mnie do tego " Ponownie spróbowałam i postarałam się inaczej ułożyć pięści.Przesunęłam je bliżej swoich kolan. Szarpnął dwa razy ale... Poddał się ! O losie ! Udało mi się !
-Brawo! -Krzyknięcie trenera upewniło mnie w mojej wygranej.Uniosłam rękę w górę i... Głowa wałacha ponownie się obniżyła... Tyle z wygranych na dzisiaj... Zaprowadziłam konia do boksu mijając mustanga którego ktoś zaparkował obok stajni... Od zawsze lubiłam te samochody... Jako mała dziewczynka zachwycałam się konikiem na masce a jako  starsza podobać zaczynały mi się i te pod maską..Oczyściłam konia i zgarnęłam Kota (mojego psa wspomagającego)  z boksu w którym zamknęłam go na czas jazdy, nie lubił kiedy siedziałam na tym wysokim psie i szczekał  w czasie jazdy. Powoli wyszłam i usłyszałam gadaninę zbliżającego się  tłumu, skręciłam i nagle moim oczom ukazał się siedzący na ziemi chłopak.. Jasne włosy jednak nie aż tak jasne jak moje i  dosłowna góra mięśni, wygrał by na rękę chyba z każdym w akademii. Cofnęłam się o krok kiedy odwrócił się do mnie z uśmiechem.
-Witam -Zabawnie uniósł brew , zza jego pleców wyrósł biały pies.. Zrobiłam dobrą minę i pomachałam mu otwartą dłonią.Kot przywarł do mojej nogi  i czekał.Wykonałam krok w przód wystawiając dłoń w kierunku psa który wykazywał się dużym zainteresowaniem moją osobą. Kiedy już obwąchał moją dłoń mogłam bezpiecznie podrapać go delikatnie po głowie.
-Notte.. -Cicho skarcił najwyraźniej sunię która z ogonem machającym niczym wiatrak podeszła do kota. Sięgnęłam szybko po telefon do kieszeni i otworzyłam standardową wiadomość którą mogłam pokazać każdemu. Telefon zaświecił kiedy podsunęłam go pod oczy blondyna.
"Hej ! Jestem Rose a to mój pies ... Kot! Niestety nie mówię ale za to świetnie słyszę ! " Z uśmiechem patrzyłam jak chłopak przenosi wzrok na psa obok mnie który aktualnie obwąchiwał się z niejaką Notte..
-Witaj Rose w takim razie, jestem Christopher-Oddał mi telefon. Uśmiechnąć się szerzej niż ja teraz chyba nie było możliwe. Miałam ochotę mu opowiedzieć, o tym miejscu o moim koniu i zapytać go o jego konia i wszystko ale... Na próbę mignęłam w jego kierunku ale kiedy zmarszczył odrobinę brwi i powiedział.
-Nie rozumiem migowego, wybacz..-Moje nadzieje na rozmowę odrobinę obumarły. Wzruszyłam ramionami .
-Ale... Może potowarzyszysz mi w drodze na stołówkę ? Nie jestem pewien czy tam dotrę a zgłodniałem -Podskoczyłam odrobinę w miejscu i szybko pokiwałam głową. Ale najpierw. Wskazałam ręką konia w boksie za nim.
-To Miranda... Chcesz nie wiem.. Pogłaskać? -Podniósł się z ziemi. Ponownie pokiwałam głową, ta imitacja rozmowy była aż bolesna. Weszłam za nim do boksu i wystawiła dłoń w kierunku klaczy która chrumknęła cicho ale skubnęła moją dłoń wargami. Była ładna.. Poglaskałam ją po szyi i wróciłam wzrokiem do Christophera który aktualnie głaskał Kota.
-Masz tu kogoś kto interpretuje migi? -Zapytał po chwili głaskania. Kiwnęłam głową.. Wykonałam gest aby szedł za mną ale wydawał się zamyślony. Nie to nie, ja cię zabieram czy chcesz czy nie, Dewianta musisz poznać a potem stołówka. Położyłam u rękę na ramieniu i szarpnęłam delikatnie w kierunku boksu mojego konia.
-Ay ay kapitanie -Uśmiechnął się , ruszyłam z ręką na jego ramieniu nawet nie myśląc o tym. Dopiero pod boksem Dewianta szybko oderwałam rękę od ramienia i spuściłąm lekko głowę, nie jestem w jakiejś opowieści Jane Austin dlaczego mam się tak rumienić .. Podniosłam głowę zdopingowana moimi myślami i otworzyłam boks.
-Wow.. Dewiant tak..-Pogłaskał wałacha po boku i uśmiechnął się. No to jak poznanie mamy z głowy to.. Spojrzałam na piasek w boksie i sięgnęłam palcem, naskrobałam "Stołówka?" i pokazałam to nowo poznanemu osobnikowi.
<Christopher?>

czwartek, 22 lutego 2018

Od Christophera

Do mojej głowy uderzył przerażająco głośny dźwięk budzika, który męczył moje uszy. Zacisnąłem powieki i wyprostowałem rękę w stronę stolika, na którym znajdowało się źródło drastycznej melodii. Tak Christianie, jest godzina piąta. Pora wstać. Złapałem się za głowę i poniosłem do pozycji siedzącej. Poczułem lekkie uderzenie i mokry ślad na mojej twarzy. 
- Notte… Błagam tylko nie ty. 
Biała pit bulka nie dawała za wygraną i lizała swoim różowym językiem moje ramię, szyję, twarz skacząc wokół mnie. Zaśmiałem się i złapałem psa przewracając go na plecy. Zacząłem drapać sunię po różowym brzuchu, a ta zaczęła machać w powietrzu tylnią, prawą łapką. Po raz kolejny zaśmiałem się. 
- Głupol. 
Stwierdziłem i zaprzestałem czynność, którą wykonywałem i podniosłem się z łóżka poruszając prawym barkiem, który poprzedniego dnia lekko nadwyrężyłem. Notte wetknęła nos między moje poduszki zaczęła rozpychać je na każdą możliwą stronę tym samym tylnimi łapami zrzucając kołdrę z łóżka. Wywróciłem oczami i podszedłem do drzwi. Przekręciłem zimny klucz w zamku i nacisnąłem klamkę. Gdy tylko pociągnąłem drzwi w swoją stronę przed moje stopy wylądowała biała koperta. Westchnąłem i przekręciłem głowę. Podniosłem list i rozrywając górną część koperty dostałem się do ukrywanej zawartości. Stanąłem na środku pokoju i rozpocząłem czytanie. 
Drogi Christopherze, Wiem, że starasz się jak tylko możesz, widzę Twoje zaangażowanie we wszystko co robisz. Obiecałam poczekać, ale tak dłużej nie mogę. Wiesz doskonale, że Miranda sprawia problemy w mojej stajni. Naprawdę Cię lubię, Mira też jest wspaniała, jednak nie mogę dłużej czekać na spłacenie Twojego czynszu, sam rozumiesz, że mimo starań on cały czas zalega i nawet gdy coś spłacasz to i tak za mało, a kwota się powiększa. Niestety jestem zmuszona do tego, by zerwać naszą umowę o pracy i twoim mieszkaniu tutaj. Masz czas do końca tego tygodnia. Caroline Feber” 
Podniosłem głowę ku górze i zamknąłem oczy. Ścisnąłem kartkę w dłoni, miażdżąc ją i rzuciłem nią o ścianę. 
- Cholera! 
Wrzasnąłem zaciskając pięść. Notte skuliła się chowając się pod pościelą. Nabrałem powietrze do płuc i spojrzałem w okno. 
- Cóż. Będziemy musieli się spakować i trzeba się stąd wynosić, mała. Na razie jednak musimy wykonać swoje codzienne obowiązki. 
Wzruszyłem ramionami i podszedłem do szafy wyciągając z niej ciemne jeansy i czarną koszulkę. Dodatkowo na to założyłem bluzę i wyszedłem z małej chatki, która przed moim przyjazdem tutaj była zwykłym składzikiem na kosiarkę i inne sprzęty ogrodnicze. Podchodząc do stajni chwilę poczekałem na towarzyszącą mi psinkę i zamknąłem za nami bramę. Standardowo do budynku stajni wchodziłem tylnym wejściem, od pastwisk. Moim zadaniem było je wypuszczać. Takie życie stajennego. Konie tutaj były przyzwyczajone do tego, że same wychodziły na pastwisko i również same wchodziły do swoich boksów. Otwierałem każde drzwi od boksów i czekałem aż zwierzęta opuszczą stajnie, a za nimi zamykałem bramę pastwiska. Następnym moim zadaniem było doprowadzenie budynku do porządku, w tym również boksów oczywiście oraz uzupełnienie żłobów i poideł. Tak mija większa część mojego dnia. W tej bardziej „luźnej” pracowałem przy samochodach naprawiając je. Sięgałem wszystkich możliwych prac, byle by zarobić na utrzymanie. Nie chciałem stracić samochodu, na który tyle poświęciłem, zbyt wiele wyrzeczeń mnie kosztował. Po godzinie dwudziestej trzeciej skończyłem pracę i wszedłem do stajni od razu kierując się w stronę boksu Mirandy. Znajdował się on na samym końcu stajni, gdyż Mira lubi się zaczepiać z innymi końmi. Otworzyłem szafkę, która znajdowała się w jednej z ścian boksu. Wyjąłem z niej lonże i kantar. Z kieszeni wyjąłem jabłko i podałem je na otwartej dłoni klaczce. Gdy ta wyciągnęła łeb w stronę smakołyku ja wsunąłem na jej łeb czarny, skórzany kantar do którego podpiąłem lonżę. Otworzyłem drzwi i wyprowadziłem z niego Mirandę. Pogładziłem ją po pysku i gdy tylko przywiązałem ją do jednej z krat boksu wróciłem do szafki i wyjąłem z niej czarne siodło, oraz ogłowie z meksykańskim nachrapnikiem. Siodło przewiesiłem przez drzwi boksu, a ogłowie powiesiłem na wieszaku. Na grzbiecie kobyłki położyłem granatowy czaprak, a na niego narzuciłem siodło zapinając popręg. Zsunąłem kantar na szyję Miry i założyłem jej ogłowie. Spojrzałem jej w oczy stojąc naprzeciwko niej. 
- Gotowa na być może naszą ostatnią przejażdżkę po tych okolicach? 
Siwka parsknęła, a ja zaśmiałem się i wyjąłem jej równo przyciętą grzywkę zza naczółka. Zdjąłem jej kantar z szyi i wskoczyłem w siodło. Gdy tylko wydostaliśmy się z ciasnej stajni od razu dałem klaczce łydkę, a ta płynnie przeszła w kłus, a za następnym sygnałem w galop. Drogę między drzewami i krzakami oświetlał nam księżyc. Kierowaliśmy się w stronę drogi, na której raz na jakiś czas pojawiał się samochód i oświetlał konary drzew. Gdy dotarliśmy na miejsce, by dostać się na drugą stronę drogi Miranda musiała wykonać lekki skok w górę by wjechać na ulicę. Poklepałem klacz po łopatce i zsiadłem z niej. Klacz stała na poboczu, a ja wszedłem na środek ulicy i położyłem się na drodze. Spojrzałem w niebo na gwiazdy. Wziąłem głęboki oddech i spojrzałem na klacz. 
- Co my teraz zrobimy? 
Zapytałem wyciągając paczkę papierosów z kieszeni spodni. Wciągnąłem dym do swoich płuc i po chwili wypuściłem go wzdychając i zamykając oczy. Zza zakrętu wyjechał jakiś samochód co sprawiło, że Miranda weszła na drogę i stanęła obok mnie. Samochód zatrzymał się, a z niego wysiadła jakaś kobieta, gdyż miała wyjątkowo kształtne ciało, więc nie mógł być to mężczyzna. 
- Przepraszam, wszystko w porządku? 
Zapytała niepewnie podchodząc do konia. Pogładziła Mirę do pysku i spojrzała w moją stronę.
 - Nie, nic nie jest w porządku, ale dzięki, że pytasz. 
Burknąłem i podniosłem się. Chwyciłem się szyi siwki i spojrzałem w oczy dziewczyny. 
- Zmykaj do domu, mała. 
Powiedziałem lekko bełkoczącym głosem, jak to bywa po zbyt dużej ilości alkoholu. Pokręciłem głową i zacząłem się śmiać. Wsiadłem na klacz i chwyciłem wodze. Spojrzałem jeszcze raz na dziewczynę. 
- Dokąd zmierzasz? 
Zapytałem i poprawiłem się w siodle. 
- Uczę się w Morgan University. Tam też teraz jadę. 
Odpowiedziała krótko i skierowała się w stronę samochodu i dodała po chwili.
 - Uważaj na siebie.
 - Bez wątpienia. 
Uśmiechnąłem się lekko i gdy tylko dziewczyna wsiadła do swojego samochodu ruszyłem w drogę powrotną do swojego niby domu. 
(…) To był ciężki tydzień, ale mus to mus. Pracowałem całe noce by oddać Caroline choć część pieniędzy na czynsz. Nie wiem dlaczego mam płacić za mieszkanie w starym składziku na widły i grabie, ale za pobyt Mirandy w stajni i jej wyżywienie musiałem zapłacić. Mimo wszystko udało mi się zapłacić prawie ¾ swojego długu i ubłagałem Caroline o wypożyczenie przyczepy bym mógł przetransportować Mirę do nowej stajni w akademii Morgan University, o której parę nocy temu wspominała mi tajemnicza postać. Byłem już spakowany, a wszystkie walizki miałem już w samochodzie. Stwierdziłem, że powinienem wyjechać rano o godzinie piątej, gdyż cała trasa może zająć mi około dwóch może trzech godzin. Dotarłbym w godzinach, w których odbywają się lekcje, więc nie narobiłbym tak dużego namieszania. Tym lepiej dla mnie. Najbardziej martwiłem się o Mirandę. Siwka nie przepadała za podróżami w przyczepie, ale nie miałem innego wyjścia. Notte całą noc spała pod drzwiami, a ja nawet na chwilę nie zamknąłem oczu. Ciało białej suni delikatnie drżało z zimna. Nie ma się co dziwić, w składziku był tylko jeden mały grzejnik na prąd, a im więcej prądu zużywałem tym częściej narzekałem na jego brak. Wstałem z łóżka i zdjąłem koszulkę i okryłem nią pit bulkę. Uśmiechnąłem się do niej lekko i wróciłem do łóżka patrząc przez malutkie okienko na las za pastwiskami. Budzik wybił godzinę piątą. 
- W drogę mała. 
Rzuciłem sucho i ubierając się wyszedłem z mieszkanka. Otworzyłem drzwi do mustanga i wpuściłem Notte do środka by nie marzła. Następnie ruszyłem do stajni i standardowo wypuściłem wszystkie konie z wyjątkiem Mirandy. Założyłem jej ochraniacze do transportu oraz derkę i ruszyłem w stronę przyczepy. Tak jak się spodziewałem, zaczynają się kłopoty. Mimo pięciu podejść Miranda nadal nie chciała wejść do środka, a mi zależało na tym by jak najszybciej opuścić to miejsce. Wyłożyłem rampę sianem, a oczy klaczy zawiązałem czarną chustą. Kilka razy przeszedłem z nią dookoła placu i po raz kolejny spróbowałem ją wprowadzić do przyczepy. Tym razem mi się udało. Stanąłem przy niej i pogłaskałem ją. 
- Grzeczna, kochana dziewczynka. 
Uśmiechnąłem się i zdjąłem chustę z głowy konia. Zamykając przyczepę sprawdziłem ją dwa razy i wyjąłem z kieszeni klucz od schowka oraz list. 
Caroline, dziękuję za twoją cierpliwość dla mojej osoby, oraz do Mirandy. W najbliższym czasie postaram się oddać resztę pieniędzy za pobyt tutaj oraz oddam przyczepę tak szybko jak mogę. Pozdrawiam, Chris.” 
Wszystko zostawiłem na parapecie obok głównych drzwi do domu Caroline. Rozejrzałem się chwilę i westchnąłem. Wsiadłem do samochodu i spoglądając na śpiącą na siedzeniu Notte odpaliłem silnik. 
(…) Po prawie trzech godzinach za kółkiem zauważyłem wielką bramę wjazdową z głowami koni. Wjechałem tam i po chwili moim oczom ukazało się kilka dużych budynków. Stanąłem na parkingu i zabierając dokumenty, o których wcześniej rozmawiałem z sekretarką wysiadłem z samochodu zostawiając w nim Notte. Wszedłem do jednego z budynków, który był zbudowany w dość starym stylu. Rozglądając się szybko odnalazłem sekretariat. Oddałem wszystkie dokumenty sekretarce i szybko wróciłem do samochodu. Spojrzałem na zegarek, który wskazywał godzinę ósmą trzydzieści. Szybko zająłem się tym by wypuścić Mirandę z przyczepy. Podjechałem pod stajnię i powoli wyprowadziłem ją oprowadzając po okolicy, by choć trochę mogła się zapoznać z otoczeniem. Wszedłem do stajni, jednak wielu koni już nie było w swoich boksach. Podejrzewam, że były one już na zajęciach. Znalazłem boks dla Mirandy więc wprowadziłem ją. Chwilę później do boksu przybyła Notte. Usiadłem w drzwiach boksu i spoglądałem na klacz, która położyła się i zaczęła rozdmuchiwać ściółkę na podłodze. Uśmiechnąłem się. Chwilę później usłyszałem stukanie kopyt i gwar ludzi. Wychyliłem się lekko i spojrzałem w stronę głównego wejścia do stajni. Zauważyłem tam grupę ludzi prowadzących swoje konie do boksów. 
- Czyżby pojawił się ktoś nowy? 
Usłyszałem i zaśmiałem się. Mogłem chociaż samochód stąd zaprowadzić na parking, no ale cóż. Zajmę się tym później. Obok mnie przeszła jakaś dziewczyna i przystanęła na środku korytarza. Odwróciła się i ze zdziwioną miną spojrzała na mnie. 
- Witam. 
Powiedziałem unosząc kącik ust  w niemrawym uśmiechu i jedną brew ku górze. 

Ktoś?

Odejście!

Z dniem dzisiejszym żegnamy Milesa i Joshuę
Który wyjechali razem do Norwegii, Miles po wielkich cierpieniach się przełamał i po raz pierwszy powiedział wszystko. Wszystko, czyli nawet rzeczy, o których nie wiedzieli jego matka i Jules. Załamany Josh wydusił z siebie opowieść o swojej przeszłości, powstrzymując Milesa przed powrotem do Szkocji i wymordowania połowy jej mieszkańców. Wreszcie jeden mógł pokochać drugiego. Miles złamał wszystkie swoje zasady, Josh też. Nie sądzimy jednak skromnie, jako twórczynie ich historii, że tego żałowali...

 

Od Joshuy cd. Milesa - ending

Telefon. Słyszałem go, ale nie widziałem. Znalazłem go dopiero pod pościelą, właściwie co on tam robił? Przez chwilę zastanawiałem się, patrząc na ekran telefonu, czego tak właściwie dyrekcja uniwersytetu może ode mnie chcieć. Nie spotkałem się aby dzwonili do ucznia. Odebrałem.
~ Dzień dobry ~ byłem zdziwiony tym nieoczekiwanym telefonem, ale zarazem nie mogłem go zignorować. W kościach czułem, że to dosyć poważna sprawa, skoro nie poczekali do mojego powrotu ~ Rozumiem ~ nakaz przyjazdu z powrotem był wyczuwalny w głosie sekretarki, która w imieniu dyrektorki, przekazała mi wiadomość ~ Może mi pani powiedzieć, co się właściwie dzieje? Zaskoczył mnie ten telefon ~ nie wyjaśniła, bo sama pewnie nie wiedziała. Po prostu muszę się stawić i tyle. Trochę niezbyt mi to pasowało, zważając na odległość akademii od Cardiff. Podziękowałem jej i rozłączyłem. Odłożyłem telefon na szafkę i spojrzałem na torbę. Trzy godziny do samego Londynu. Gdybym wyjechał teraz, byłbym wieczorem. Może to wcale nie jest zły pomysł? Zacząłem się mimo wszystkiego pakować, gdy nagle do mojego pokoju wszedł Miles. No może nie tak nagle, bo spokojnie, wcześniej pukając. Był zaskoczony, ale w jego głowie wyraźnie siedziało coś innego niż tylko pytanie co ja robię i dlaczego się pakuję.
I cóż... samego mnie zaskoczył. Wyjazd? Z Wielkiej Brytanii? Wnioskując z tego co powiedział... na bardzo długi czas, może nawet na zawsze? I choć tak naprawdę nigdy nic mnie tutaj nie trzymało, nie potrafiłem podjąć decyzji.
- Dziękuję - odpowiedziałem. Skinął delikatnie głową i chciał wychodzić, ale go zatrzymałem - Więc... to może być koniec, albo początek? - uniosłem spojrzenie do góry. Nie był w stanie się ze mną nie zgodzić. Ogarnął spojrzeniem pokój, znów kierując go na mnie.
- To zależy od twojej decyzji - odparł i wyszedł. Nie powstrzymywałem go, choć prawdopodobnie miałem ku temu powody. Usiadłem na skraju łóżka i zamiast wrócić do pakowania, zacząłem usilnie myśleć. Wyjeżdżać dzisiaj to nie był dobry pomysł, ale jadąc jutro, zmarnuję tylko czas. A on obecnie wywierał na mnie najsilniejszy wpływ. Nie zamierzam go marnować, dlatego postanowiłem, że szybko się spakuję i od razu wyjadę. Co nie oznacza, że było to dla mnie łatwe, bo nadal miałem w głowie rozmowę, która się przed chwilą odbyła.
- Już wyjeżdżasz? - zagadnął ojciec Milesa, uśmiechając się niemrawo. Założyłem kurtkę na siebie, kiwając głową - Mam nadzieję, że to nie przez... - powiedział delikatnie zmieszany.
- Nie, absolutnie nie - wyciągnąłem go z niepewności - Muszę wrócić do akademii, jakieś sprawy, sam do końca nie wiem o co właściwie chodzi - spojrzałem na stojącego nieopodal Milesa, przyglądającego się w milczeniu. Założyłem torbę na ramię i posłałem im obydwóm uśmiech - W takim razie... dziękuję za możliwość pobytu - uścisnąłem dłoń mężczyzny i podszedłem do chłopaka - Dam ci znać, Miles - pokiwał głową. Objąłem go i przycisnąłem do siebie jakbym miał go już nigdy nie zobaczyć. Właściwie, to nie wiadomo. Może to już po raz ostatni kiedy go widzę? Być może nigdy już się nie spotkamy. Odwróciłem się i wyszedłem, a drzwi delikatnie zostały za mną zamknięte. Wsiadłem do samochodu, długo go nie odpalając. Zwróciłem spojrzenie na budynek, zarazem żegnając się z całą tą okolicą, dopiero wtedy dało się słyszeć warkot silnika.

środa, 21 lutego 2018

Christopher van der Eretein i Miranda de la Corona

[Twarzy użyczył Stephen James]
Motto: "Rzeczywistość to coś co nie znika kiedy przestaje się w to wierzyć."
Imię: Christopher lub po prostu Chris
Nazwisko: van der Eretein
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 1 stycznia 1993 (25 lat)
Pochodzenie: Holandia, Den Helder
Pojazd: Ford Mustang GT
Pokój: 8
Grupa: II
Poziom: Średnio zaawansowany
Koń: Miranda de la Corona
Głos: Yann
Rodzina:
Zoë i Luuk – rodzice. Oboje zginęli w wypadku samochodowym, gdy chłopak miał 10 lat. Można powiedzieć, że prawie ich nie pamięta.
Lucas i Zoe – rodzeństwo. Najprawdopodobniej są teraz w świecie z nową rodziną jednak zabroniono Chrisowi kontaktów z nimi.
Relacje: Nowy w akademii
Aparycja: Jest to brunet o szarych oczach. Ma metr dziewięćdziesiąt trzy wzrostu. Często ćwiczy co sprawiło, że jego mięśnie są mocno zarysowane na ciele. Jego cechami szczególnymi są głownie trzy blizny, które czasami ujrzą światło dzienne. Jedna z nich znajduje się na piersi, w tym miejscu bowiem został wbity nóż, który miał przebić serce chłopaka jednak ostrze sprytnie je ominęło, następna również od noża jest na brzuchu. Ta trzecia to wynik rozcięcia skóry. Nikt nie miał okazji dowiedzieć się skąd one są. Jego ciało w większym stopniu pokryte jest tatuażami, które zaczynają się od malutkich symboli, a kończą na portretach. Najczęściej nosi czarną skórzaną kurtkę, czarną koszulkę i jeansy. Okazjonalnie możemy go zobaczyć w garniturze.
Charakter: Chris powierzchownie jest arogancki i nonszalancki. Jest strasznym ryzykantem, gdy jest zły, pozwala ponieść się emocjom. Traktuje swoje uczucia bardzo poważnie. Bywa czarujący i uwodzicielski. Jest zdolny do dzikiej wierności. Zawsze podchodzi do wszystkiego na zupełnym luzie. Działa jednak impulsywnie, bez zastanowienia, ale zawsze musi mieć powód dla swojego zachowania. Potrafi pomóc chociaż można by powiedzieć, że zawsze liczy na korzyść z jego dobrego uczynku. Dąży uparcie do swojego celu. Mówi to co nasunie mu się na język i niejednokrotnie tym samym rani innych. Jest bardzo czuły na krzywdę swoją i ludzi, którzy okazali mu współczucie, lecz chyba niewystarczająco przystosowany do tego, by z nimi żyć.
Zainteresowania: Naprawa samochodów, bywa że ma ciężką nogę na drodze i lubi poszaleć.
Inne: 
- Nienawidzi kotów.
- Jego ulubionym alkoholem jest Burbon.
- Nie lubi Taylor Swift, ale jest skłonny do słuchania jej piosenek, żeby zaimponować dziewczynom.
- Dobrze gotuje.
- Często grzebie w różnych samochodach, prawdopodobnie zawsze ze sobą ma podstawowe narzędzia.
- Prowadzi aktywny tryb życia.
Steruje: ReginaNokia
Inne pupile:
Notte


Imię: Miranda de la Corona
Płeć: Klacz
Rasa: Koń andaluzyjski
Data urodzenia: 1 czerwca 2013 (5 lat)
Charakter: Miranda to klacz, która bardzo często ma tak typowe dla kobiet humorki. Gardzi byle jakim jedzeniem, byle jakim sprzętem. Znajomych również wybiera sobie zwracając szczególną uwagę na zachowanie, postawę oraz charakter. Sama współpraca z nią nie jest mocno skomplikowana, ale jeśli ma zły dzień nawet siłą nie wyciągniesz kobyłki z boksu.
Specjalizacja: Ujeżdżanie, lekkie skoki, rekreacja
Umiejętności: Uwielbia różnorodność, nie może codziennie być karmiona lekcjami nowych figur w ujeżdżaniu. Christopher często pracuje z nią z ziemi, najczęściej polega to jednak na zabawie co bardziej pogłębia więź miedzy parą.
Właściciel: Christopher van der Eretein

wtorek, 20 lutego 2018

Od Milesa C.D. Joshuy

- Ja? Zdradzić? Nigdy - prychnąłem.
- Co zdradzić? - usłyszałem głos Iana za sobą, więc automatycznie się odwróciłem. - Albo kogo zdradzić... Peda...
- Uważaj! - warknąłem, aż się zamknął. Zaczepki, uszczypliwości to drobiazgi, które niweluje mi obecność Josha. Jednak obrażać nie dam ani siebie, a ni jego. Właściwie tym bardziej jego. - Nie wystawiaj mnie na próbę, bo nie będę się hamował. Wpierdolę ci i ojciec ci nie pomoże, rozumiesz?
- Co tak Milesik broni zaciekle nowego Adriena w domu? Tamten przynajmniej miał jakiś poziom... Pomimo gówna jakim jesteście - trzy, dwa, jeden... nerwy puszczono. Ojciec pojawił się w drzwiach, blady. - I pomyśleć, że ta suka co cię zawsze wolała, leży w szpitalu, co za sprawiedliwość dziejowa.
Tata na niego spojrzał. Przez ułamek sekundy docierało do mnie, że ten stojący przede mną, właściwie mi już obcy człowiek, obraża moją matkę. Matkę, która dwukrotnie dała mi życie, jemu dała życie, ojcu dała dzieci i szczęśliwe. Obraża moje szczęście. Wzrok ojca był pełen gniewu, niemal z nienawiścią, wyciągnął ręce do ramienia swojego młodszego syna, ale w jednym skoku znalazłem się obok Iana, odtrącając ojca i łapiąc brata za gardło. Przyszpiliłem go do ściany na korytarzu, przeciągając go wcześniej przez całą kuchnię.
- Teraz, wyrzucę cię z mojego domu. Nie wrócisz tutaj, rozumiesz? Jednak jeśli spróbujesz, bez wyrzutów sumienia, skręcę ci kark. A jedyną osobą, która może cię tutaj przywrócić, to ta wspaniała kobieta, która cierpi w szpitalu - wysyczałem mu w twarz. Ciągnąc go po chwili po korytarzu, zastanawiałem się, czy może od razu go nie zabić. W końcu wszyscy by tylko zyskali na śmierci takiej wszy. Chyba zaczynam troszeczkę rozumieć Raskolnikowa. Skończyło się jednak na wyrzuceniu go na chodnik, pobiciu i skopaniu, krzycząc oraz wyzywając go. Uderzyłem drzwiami, dopiero czując, jak bardzo mam rozkwaszone kostki dłoni. Jęknąłem cicho, dotykając obolałych dłoni. Jednak to nie było najgorsze... gorszy był widok ich dwóch. Patrzących na mnie. Ojciec i Joshua. Przerażeni. Może źli. Nie wiem. Nie chciałem wiedzieć.
- Ostrzegałem, że go stąd wyrzucę jak jeszcze raz obrazi mamę - wyznałem cicho. Patrząc w oczy tego starszego.
- Tylko o to chodzi? - zapytał ojciec. Spuściłem głowę. Nie. Nigdy nie chodziło tylko o to.
- Nie ma prawa obrażać mojej miłości, nawet jeśli jej nie rozumie, czy nie akceptuje - powiedziałem do siebie.
- Idź po niego. Tak nie...
- Zamknij się! - krzyknąłem. Pierwszy raz krzyknąłem na ojca, jednak jakbym tego nie zrobił, to chyba bym się rozpłakał. - Zamknij, zamknij, zamknij! Co on ci w życiu dał?! Co dobrego zrobił?! Nie potrafi nawet uszanować swojej matki. Nie waż się do niego wyjść. Rozumiesz?
- Miles - odparł niepewnie.
- Rozumiesz? - zapytałem lodowatym tonem. Pokiwał głową. - To dobrze - minąłem ich po chwili idąc na górę. Do pokoju Iana. Słyszałem jak coś szepnął do mojego ojca, później westchnął głośno.
- Poczekaj! - krzyknął za mną, jednak ja już byłem w pokoju brata. Tam mnie znalazł. Podszedł od tyłu i objął w pasie, układając podbródek na moim ramieniu. - Miles... - westchnął przeciągle, jednak tonem, który dodawał mi trochę otuchy. Trwało to jednak chwilę, ponieważ od razu przeszedłem do taktyki obrony, bo ponownie widział coś, czego nie powinien, a ja już zaczynałem się gubić w moich kłamstwach.
- Nie rozumiesz. To była tylko iskra, stos układał sobie od kilku lat. Od pięciu lat. Odkąd przyprowadziłem do domu... pewnego chłopaka... mojego chłopaka - westchnąłem.
- Nie musisz... - pogładził mnie po ramieniu.
- Ja... po prostu nie mogę już znieść tego, że w tak prostacki sposób mnie ocenia, ocenia nas i do tego mówi takie rzeczy o mamie... - wziąłem głęboki oddech i wypuściłem głośno powietrze. - Pomożesz mi?
- W czym? - zainteresował się.
- Trzeba spakować to wszystko... A później...
- A później? - dopytał. Wzruszyłam ramionami.
- A później wyrzucę to na ulicę, tam gdzie wcześniej Iana. Nie tłumacz mi, żeby nie robił tego. Nie wysilaj się niepotrzebnie.

* * *

Szpital. Cholera kolejny stres. Nienawidzę szpitali odkąd w jednym z takich bezdusznych, białych pomieszczeń umarł Adrien. Moja miłość, umarła tam razem z nim. Pogląd, który został obalony, jeszcze nie do końca, przez pojawienie się Joshuy. Nie wiem dlaczego, nie wiem przez co i z jakiego powodu wybrałem jego i on wybrał mnie. Nie byłem pewny, czy on mnie wybrał, ale wydawało mi się, że tak... Chociaż w pewnej części.
Do sali mamy najpierw wszedł tata, gdzie spędził cztery minuty i dwadzieścia trzy sekundy, zanim nas wpuścił. Owszem, liczyłem. Po tej wieczności, zostaliśmy zaproszeni do środka z Joshem. Ja od razu podszedłem do łóżka i przytuliłem mamę, szatyn z nie za dalekiej odległości miło się przywitał, po czym podszedł do okna i oparł się o parapet. Rozpoczęła się jakże miła rozmowa o czysto przyziemnych sprawach, nauce i innych nieważnych zbdetach. Zauważyłem, że mama szybko męczyła się mówieniem, co nie spodobało mi się. Ogólnie zauważyłem, że się postarzała. Więcej zmarszczek, kilka siwych włosów... Dotychczas miałem wrażenie, jakby mój świat zatrzymał się na dniu śmierci Adriena, a tutaj się okazało nagle, że to nie prawda. Ja dorastam, dojrzewam, rodzice się starzeją, świat się zmienia, idzie na przód, a ja z nim. W końcu ja żyję.
- No dobrze chłopcy. Możecie zostawić mnie i Milesa samych? - zapytała w pewnym momencie mama. Podejrzane. Najpierw ojciec sam tutaj, teraz mama chcę rozmawiać na osobności... Może być ciekawie. Kiwnęli tylko głowami, odprowadziłem Josha wzrokiem, do samych drzwi. Kiedy drzwi się zamknęły, powoli przeniosłem wzrok na nią.
- Więc?
- Tata mi powiedział, co zrobiłeś z Ianem - odparła smutno.
- Nie mam wyrzutów sumienia, jeśli o to ci chodzi - westchnąłem, chowając twarz w dłonie.
- Nie. Nie o to mi chodzi - poczułem jej delikatny dotyk na moich włosach. - Wiem jaki on jest. Jednak wiem też coś innego. Ważniejszego.
- Co takiego? - zapytałem przez ręce.
- Wiem, że się tutaj dusisz. Miłość do Adriena nie wyklucza miłości do Josha, może być dla niej wskazówką, podstawą. Ty natomiast zachowujesz się, jakby ten chłopak, którego zabrałeś ze sobą nawet tutaj, nic dla ciebie nie znaczył. Kochasz go...
- Kocham go - odparłem cicho, jakby bardziej do siebie.
- To nie było pytanie skarbie. To po prostu widać. W pojedynczych gestach, słowach, w sposobie jakim na niego patrzysz. Skoro więc go kochasz, to nie zniszcz tego na siłę. Otwórz się wreszcie. Zobacz co się dzieje! Jestem tutaj, jutro może mnie nie być na tym świecie. Jeśli mam żyć w niepewności, to chcę przynajmniej widzieć, że mój syn, mój ukochany, dobry syn, który zawsze był obok mnie, jest szczęśliwy.
- Myślisz... że mógłbym... - uniosłem wzrok.
- Myślę, że jesteś na tyle silnym mężczyzną, że mógłbyś wszystko. Pogódź się z Adrienem. On chciał, żebyś był szczęśliwy. Nigdy nie chciałeś o tym słyszeć, ale on prosił mnie i Julesa, żebyśmy nie pozwolili ci zatracić się po jego śmierci. Sądzę, że to odpowiedni moment, żeby ci to powiedzieć - westchnęła głośno.
- Co mi proponujesz? - zapytałem cicho, nadal myśląc nad tymi informacjami, nad szczegółami, które dużo zmieniają.
- Wyjazd. Wyjedź, zmień miejsce, poczuj wolność i świeże powietrze.
- Myślisz, że powinienem mu zaproponować wyjazd ze mną?
- Nie wiem, to zależy tylko od ciebie - odparła bawiąc się moimi włosami.
- Boję się... boję się, że odmówi...
- Ale wiesz przystojniaku, że jeśli go nie zapytasz, to nigdy się nie dowiesz, wyjdziesz sam i będziesz żałował, że go wtedy nie zapytałeś? - zapytała delikatnie, jakby upewniała się.
- Wiem... przynajmniej tak mi się wydaje... pomyślę nad tym... pomyślę, obiecuję - odparłem, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
- Dobrze - odetchnęła. Nie spodziewałem się, że aż tak bardzo wszystko po mnie widać i tak bardzo na tym jej zależy. Jednak to moja matka. Matka, która zawsze widziała więcej i rozumiała więcej.
Powrót do domu minął w tak grobowej ciszy, że w końcu odezwał się mój ojciec, który jeśli chodzi o zaczynanie rozmowy, był chyba jeszcze mniej prawdopodobny niż Joshua.
- Strasznie zamilkłeś... Co takiego ci powiedziała? - zagadnął mnie.
- Powiedziała mi prawdę. Posypała solą rany, zniszczyła psychicznie... Nie chcę rozmawiać - oparłem głowę o chłodną szybę.
- A powiesz mi chociaż co na obiad chcesz? - mruknął.
- Ja mogę coś zrobić - odezwał się z tyłu Joshua.
- Naprawdę? - zainteresował się tym. Nawet ja się odwróciłem.
- Jasne. Coś tam potrafię zrobić - uśmiechnął się niepewnie.
- Tak... pewnie jest świetnym kucharzem, ale jego Joshowa skromności i chcę niebytu w świetle każe mu zaprzeczyć takiemu twierdzeniu - mruknąłem.
- Jesteś niemiły - odparł ojciec.
- Wiem, ale i tak mnie takiego uwielbiacie - wzruszyłem ramionami. - A zresztą ja go tutaj próbuje zmusić do zaprzeczenia, a ty mi nie pomagasz - westchnąłem przeciągle.
- Jasne, czyli jednak mam do czynienia z Milesem dobroczyńczą, a nie zmęczonym potworem? - zaśmiał się, a ja pacnąłem go w ramię.
- Nie jestem potworem! Nawet jeśli wypierdoliłem swojego brata z domu - po chwili byliśmy na podjeździe. - Idę spać! Tato nie zabij mi Josha, dobrze?
- To ty idziesz spać, a gość nie? - zaśmiał się.
- Skoro nie mogę spać z nim... to chyba mogę iść spać sam - wzruszyłem ramionami, otwierając drzwi do domu.
- Te twoje dwuznaczności mnie czasem dobijają - westchnął ojciec, ale zaraz się zaśmiał. - A mi nie będzie przeszkadzać, jak będziecie spać razem.
- Obawiam się, że pewnemu takiemu Joshowi mogłoby to jednakowoż przeszkadzać - zachichotałem, a on mnie tylko walnął.
- Powinieneś zostać adwokatem, a nie pilotem - mruknął próbując skryć uśmiech, który błąkał się po jego ustach.
- Myślałem nad tym, ale mimo wszystko wznoszenie się w przestworzach jest o wiele ciekawsze. Rozumiesz, słonko, wolność...
- Rock'n'roll - dodał ojciec i wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Później oni naprawdę zniknęli w kuchni, a ja ułożyłem się na sofie w salonie. Myślałem... po raz pierwszy od tak długiego czasu myślałem realnie i bardzo krytycznie wobec siebie. Z jednej strony moje serce było jak parzone przez piekielny ogień, a jednak kiedy roztrząsałem kolejne sprawy, wspomnienia, po czym dokonywałem wyborów, przynosiło mi to ulgę. Przynajmniej w jakieś części mojej zmęczonej, skołatanej duszy. Czy to możliwe, że wszystko to, co zostało się przez ostatnie cztery lata mojego życia, powodował strach? Nie chciałem nawet o tym myśleć w taki sposób... prawda w oczy kole.
Cały wieczór i kolejny dzień spędziłem jakby w pół śnie, amoku i odurzeniu własnymi myślami. Rozmawiałem z mamą, lekarze mi powiedzieli, że za cztery pięć dni będzie mogła wrócić do domu. Wszystko wychodziło na prostą, a mi coraz jaśniej i wyraźniej pojawiała się wizja podróży do Norwegii. Tak daleko, ale jednak podobnie do tego kraju. Inny, ale nadal z górskim powietrzem, z charakterystycznym chłodem arktycznym, który lubił do nas zawiewać. Rozmawiałem nawet z Julesem, który jak to on powiedział, że za dwa dni przyjeżdża, bo nie wyobraża sobie mojego wyjazdu bez pożegnania. Wiedziałem, że długo nie wytrzyma i i tak mnie odwiedzi. W końcu to moja Julesowa kluseczka, której tak bardzo nienawidzę. Uśmiechnąłem się do siebie, myśląc, jakie to szczęście znaleźć taką kluseczkę. Wstałem z łóżka w gościnnym pokoju (nie zamierzałem spać w dawnym pokoju Iana) i powędrowałem przez cały korytarz, do swojego pokoju. Lekko zapukałem i wszedłem do środka, w końcu i tak nie miał co już przede mną ukryć. Miałem wrażenie... czy on się pakował?
- Joshua? - zapytałem niepewnie, a on tylko westchnął, patrząc na swoje rzeczy.
- Ja... cóż... - przetarł dłonią twarz. - Chciałeś coś?
- Porozmawiać - skrzyżowałem ręce na torsie.
- No to rozmawiaj - usiadł na skraju łóżka i wlepił we mnie oczy. Na chwilę zapadła grobowa cisza. Może dlatego, że nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Postanowiłem w końcu postawił sprawę jasno, bez owijania w bawełnę. Westchnąłem kilka razy, zanim się wreszcie odezwałem.
- Wtedy, kiedy zostałem sam na sam z moją mamą... podsunęła mi... właściwie zaproponowała mi coś - jego wzrok mówił mi, że mam kontynuować, więc to zrobiłem. - Zaproponowała mi wyjechać z Wielkiej Brytanii, ponieważ w ten sposób najprościej zapomnę i zacznę wszystko od początku, a chcę to zrobić. Wyjeżdżam za tydzień, bo mama zaraz wróci do domu, a nie chcę zostawiać taty samego z jej przeprowadzką z powrotem do domu... I... Chciałem cię zapytać... W sumie... Ehh... Chciałbyś wyjechać ze mną? - zapytałem niepewnie. Przygotowany na odmowę, jednak z nadzieją, że nie odmówi. Odmówił.
- To nie tak, że ja nie... Ja... nie mogę chyba Miles - odparł. Zacisnąłem szczęki. Zacząć nowy początek? Może jednak te kobiety wcale nie są złe? - Ja nie wiem Miles. Muszę mieć... Muszę mieć czas.
- Dobrze. Nie ma sprawy. Po prostu za tydzień będę z dwoma biletami czekał o czternastej dwadzieścia, przy wschodnim wejściu na tutejsze lotnisko. Będzie czekał na ciebie i... i jeśli ze mną polecisz, wyjaśnię ci wszystko... Opowiem ci wszystko o sobie, co będziesz chciał wiedzieć. Tutaj nie mam na to siły...


Joshua?

sobota, 17 lutego 2018

Od Joshuy cd. Milesa

Ogarnąłem wzrokiem już po raz któryś z kolei ten sam korytarz. Może zbyt przejmuję się takimi rzeczami, ale w pewnym sensie zrobiło mi się głupio. Nie byłem zaproszony, moja obecność nie była planowana. Właściwie powinienem być w akademii i nie ruszać się stamtąd na krok. Tymczasem w ciszy rozmyślałem nad tym, jak bardzo przeszkadzam i ukradkiem przyglądałem się poznanemu chłopakowi, który nosił miano brata Milesa. Cóż, na pierwszy rzut oka wcale nie wyglądał na potwora. Powiedzmy, że spodziewałem się naprawdę czegoś innego.
- W takim razie ustalone - przerwał ojciec i wskazał na górę - Lećcie się ogarnąć, bo z Edynburga kawał drogi przejechaliście.
- Właściwie to z nieco dalej niż z Edynburga - Miles ruszył za ojcem, a ja wszedłem na górę według zaleceń. Wszedłem do mojego tymczasowego pokoju, który należał do chłopaka. Niby w nim byłem, ale tylko na chwilę i zbyt zajęty czymś innym, nie miałem okazji się jemu przyjrzeć. Tak, decydująco nasze gusta nieco się od siebie różniły. I tak jak mogłem to stwierdzić na samym początku, tak teraz było to tylko udowodnienie samemu sobie. Usiadłem na łóżku, w tym samym miejscu co poprzednio, po czym opadłem lekko plecami na materac.
~*~
Zszedłem z dołu, zastanawiając się nad celem mojej obecności wraz z Milesem w szpitalu. Naturalnie, że z nim pojadę. Nawet wejdę na salę, jeśli mnie w ogóle wpuszczą. Ale nadal miałem uczucie, że mimo wszystko jako obca osoba, zajmuję tylko niepotrzebnie miejsca. Polubiłem ich. Mało tego, nawet zazdrościłem w jakiś sposób chłopakowi posiadania takich osób, choćby nawet brata, do którego żywił w jakiś sposób urazę, a z której nie do końca się wytłumaczył.
Wyszedłem na korytarz o mało nie uderzając w wychodzącego z pokoju obok ojca Milesa, który złapał mnie za ramię, przytrzymując i przy tym cicho się śmiejąc.
- Przepraszam, nie zauważyłem pana.
- Nad czym taki zamyślony byłeś? Chyba trudno się tobie z nami rozstać - mężczyzna uśmiechnął się, puszczając moje ramię. Spuściłem głowę, będąc jednak rozbawiony tymi słowami. To faktycznie tak wygląda jakbym nie mógł się oderwać od nich - Co dziwne, bo zawsze mi się wydawało, że nasz syn się nieco wstydzi.
- Wstydzi? - odparłem zdziwionym tonem - Jak dla mnie, nie ma się czego wstydzić. Nazwałbym to raczej krępacją przed brakiem zachowania idealności wobec gościa. Coś o tym wiem - westchnąłem, nadal utrzymując uśmiech.
- Nie spodziewałem się, że po raz kolejny się tutaj zjawisz - ojciec Milesa natychmiast wyjaśnił, delikatnie kiwając głową na poprzednie moje słowa, jakby się z nimi zgadzał.
- Ujmę to tak, że akurat miałem po drodze i samo wyszło.
- Zgaduję, że raczej mój syn nie dał ci pola do dyskusji - uniósł brew do góry, lecz wcale nie czekał na moją odpowiedź, bo doskonale wiedział jakim kontrargumentem rzucić w razie jakbym jednak się zdecydował zaprzeczyć - A nie mówiłem? I nie próbuj go bronić.
- Ale kogo? - w przejściu do otwartej kuchni pojawił się Miles i zmierzył ojca spojrzeniem. Ten natomiast posłał mu empatyczny uśmiech i wzruszył ramionami.
- Właśnie cię obgadujemy - postawił przede mną kubek z parującą herbatą i sam usiadł naprzeciwko, opierając się o krzesło. Chłopak zmierzył spojrzeniem całe pomieszczenie, spoglądając na mnie, kiedy uniosłem oczy z niewinnym uśmiechem na niego, a potem odwrócił się do ojca.
- Tato... proszę cię, możesz ze mną rozmawiać o mnie, a nie z obcym chłopakiem? - wszedł głębiej do kuchni, stając naprzeciwko stołu i oparł się o szafki, krzyżując swoje ręce.
- To nagle jest obcy? - mężczyzna zdziwił się i z dyskretnym uśmiechem spojrzał na syna, który przewrócił oczami.
- Nie dyskutujmy na ten temat, dobrze?
- Zmienia zdanie szybciej niż jakakolwiek kobieta - zwrócił się do mnie, kiwając głową tak aby Miles go nie zauważył.
- A może porozmawiamy o tobie?
- O mnie? Żartujesz sobie - jego ojciec pokręcił głową i upił łyk ze swojego kubka - Jestem tutaj najstarszy i mam pierwszeństwo. Chcesz czegoś tak w ogóle?
- Tak. Spytać jaki masz plan na dzień.
- Najpierw wykorzystam was do zrobienia czegoś do jedzenia, a potem od was zależy.
- Chciałbym po obiedzie w miarę chwili pojechać do mamy - mężczyzna pokiwał głową odpowiadając coś w tylu nie ma sprawy, jak tylko zakończy parę spraw. Po czym wysłał syna na górę. Odprowadziłem posyłającego mi wymowne spojrzenie chłopaka wzrokiem. Znowu zostałem sam wraz z jego ojcem.
- Pani Lisa musi być wytrwałą kobietą - zagadnąłem, a mężczyzna pokiwał głową.
- Za to ja muszę być wytrwałym ojcem - zaśmiał się- Ale nigdy nie narzekałem na posiadanie dwójki synów - mężczyzna uśmiechnął się - Ale moja żona kiedyś coś tam wspominała o córce, ale się nie powiodło - zaśmiał się - A ty masz rodzeństwo z tego co pamiętam - uniosłem głowę i uważnie przyjrzałem się mężczyźnie i kiwnąłem głową. Choć rodzeństwem takich relacji to bym nie nazwał.
- Młodszą siostrę - odpowiedziałem i zawahałem się w pewnym momencie - No... i jeszcze dwójkę starszych. Kolejną siostrę i brata - wlepiłem wzrok w szklankę - Tylko, że nie do końca ich znam, znaczy... w życiu ich na oczy nie widziałem, więc nie powiem panu nawet jak się nazywają.
- Rozumiem - w sumie to poczułem się dobrze, gdy w końcu mu o tym powiedziałem. Nie miałem też za złe, że chce się dowiedzieć trochę o moim życiu, w końcu jest ojcem Milesa i ma takie prawo. Zarazem dziękowałem mu, że więcej nie pytał. Zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, w kuchni pojawił się Ian, na którego zwrócił uwagę. Chłopak sięgnął po leżące nieopodal przekąski i odwrócił się w naszą stronę, unosząc spojrzenie na ojca.
- Dzisiaj wieczorem wybywam. Może wrócę później, może nie. Nie wiem - wzruszył ramionami, a mężczyzna pokiwał głową.
- Dobrze, tylko bądź na jutro. Trzeba jeszcze parę rzeczy z góry poznosić, a chłopaki pewnie będą musieli się zbierać do akademii na powrót. Nie chcę ich trzymać zbyt długo - brunet na chwilę zwrócił na mnie swoje spojrzenie, po czym spuścił głowę i pokiwał na znak, że będzie.
- Tato! - dało się słyszeć z góry. Mężczyzna wstał i przeprosił mnie na chwilę, po czym zniknął. Upiłem kolejny łyk herbaty, kątem oka obserwując stojącego niedaleko Iana.
- Poznaliście się w akademii? - zagadnął z obojętnością. Uniosłem spojrzenie i pokiwałem głową - Dobrze wiem jakich mój brat ma kolegów. Możemy ze sobą nie rozmawiać, ale choćby chciał, nie ukryje wszystkiego przed wszystkimi - zmierzyłem go spokojnym spojrzeniem. No dobrze, to zachowujemy pozory.
- Byłem u siebie w domu po parę rzeczy, bo jeszcze nie zdążyłem się porządnie wyprowadzić, a żeby dotrzeć do Aberdeen, muszę przejechać przez Edynburg, więc umówiliśmy się, że po drodze go zgarnę z akademii lotniczej - wytłumaczyłem - Tak po prostu bardziej się opłacało. A że chciał wstąpić do swojego domu, to chyba normalne - wstałem i podszedłem do zlewu, odkładając kubek pana Charlesa.
- Ojciec cię woła - usłyszałem za sobą i odwróciłem się patrząc na podchodzącego bliżej Milesa. Odprowadziłem wzrokiem Iana, stukając palcami w porcelanę, z której nadal unosiła się do góry jasna chmura gorącej pary. Naprawdę próbowałem się powstrzymać od uśmiechu, ale niezbyt mi się to udało, bo gdy spuściłem głowę w dół, on sam pojawił się na mojej twarzy. Mimo, że moje włosy przysłoniły być może połowę policzka, musiało być to bardzo dobrze widoczne.
- I czego się tak szczerzysz? - Miles spojrzał na mnie uważnie. Uniosłem powoli głowę, odwracając w jego stronę i przez chwilę patrzyłem na niego w ciszy. Widziałem to w jego oczach, że domyśla się wszystkiego, ale tak jakby czekał aż ja sam mu to powiem i udowodnię.
- Nie śmieję się - zaprzeczyłem, z powrotem spuszczając głowę.
- Jasne - mruknął, odkładając to co trzymał w ręce dalej i oparł się bokiem o szafki, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Po raz kolejny spojrzał na mnie w ciszy - Przecież widzę, kłamco - uśmiechnąłem się jeszcze szerzej i spojrzałem przed siebie.
- Pilnujesz mnie, tak jakby miało mi się stać coś naprawdę złego, a przez naprawdę długi czas, nie zauważyłem aby twój brat miał zdolności seryjnego mordercy - spojrzałem mu w oczy, unosząc brwi podczas brania kolejnego łyka herbaty. Chłopak zmierzył mnie spojrzeniem, prostując się, tak jakby coś mocno próbował zrozumieć bądź kalkulował. Po chwili delikatnie się skrzywił i wrócił do poprzedniej czynności.
- A nie chcesz? - zapytał, delikatnie zmieszany, ale nadal pewny swojego, jakby to co mówię, było prawdą.
- Nie, dlaczego miałbym nie chcieć? Podoba mi się adoracja, ale nie jestem ślepy i widzę, że za każdym razem, gdy Ian pojawia się w moim otoczeniu, ty natychmiast pojawiasz się obok.
- Nie widzę w tym nic nienormalnego, bo przecież...
- Miles - przerwałem mu, czego nie miałem w zwyczaju robić. Nie spodziewałem się, a co lepsze... on chyba też nie. Delikatnie się zmieszałem, odwracając wzrok w drugą stronę, ale zaraz natychmiast go podniosłem - Nie obronisz mnie przed całym złem tego świata, choćbyś chciał - odłożyłem kubek na bok, oglądając się za siebie i szybko pocałowałem go w policzek. Zmarszczył brwi i odwrócił się w moją stronę.
- Co to było?
- Dyskretny całus, więc się nie zdradź, obrońco - uśmiechnąłem się do niego.

Miles?
Mam nadzieję, że nie wyszło to bardzo źle

czwartek, 15 lutego 2018

od Toddiego cd Zamiry

Uniosłem brwi. Co?
-Nie mam zamiaru sobie obijać jajek dla twojego udowodnienia więzi -Złapałem czaprak z siodła i narzuciłem koniu na grzbiet. Mulatka wydała z siebie blisko nie określony dźwięk.
-No spokojnie, sam czaprak, jednak chcę mieć kiedyś dzieci -Westchnąłem i zdjąłem Zotiemu kantar, praca z nim na luzie była mi już znała, dobrze nam szło więc nie widziałem co tam fanatyczka chciała mi udowodnić. Założyłem mu na szyję linkę i ruszyłem w kierunku zakrytej stajni, jednak dzisiaj pogoda dawała się we znaki, wiało i trochę padało . Zamira szybko znalazła się za mną, prowadziła swoją pokrakę na kantarze .
-A kantar gdzie masz?
-Po co.. Nie potrzebny do dobrej pracy, to jednak tylko pomoc co ? -Puściłem jej oczko. Nie miałem zamiaru dać jej wygrać, była koniareczką która wierzyła w miłość koni , które nie mają czegoś takiego jak uczucia wyższe.. Wskoczyłem na konia i spokojnie rozpocząłem rozgrzewkę, miał rozluźnioną szyję ale wyraźnie skupiał się na poleceniach. Po paru woltach za kłusowałem i pokonałem leżący drążek. Dziewczyna za to aktualnie kazała koniu robić jakieś ukłony, głupooota. Czułem że jednak się nie dogadamy w kwestii koni. Tak poza tym była nawet spoko? Rozmawiała ze mną więc nie miałem na co narzekać. Zoti uginał się pod łydkami i plastycznie zakręcał kiedy tylko czuł  sygnał.
-Jak tam? Widzę ,że twoja wspaniała więź cię daleko zaprowadziła -Podjechałem do mulatki która aktualnie siedziała już na grzbiecie konia i klepała go po szyji.
-Musi rozumieć co od niej chcę
-To jej to pokaż a nie tłumacz nie rozumie cię i tak i tak -Prychnąłem.
-Rozumie.
-Właśnie widzę.. Zoti  zatrzymanie ! -Powiedziałem głośno ale pchnąłem biodrami do galopu. Oczywiście pięknie zagalopował i pilnował się okręgu który mu wyznaczałem. Skróciłem koło i ruszyłem na dziewczynę. Parę kroków przed nią skręciłem łyski i koń odskoczył w bok zmieniając kierunek. Przeszedłem do kłusa i stępu.
-Tak bardzo rozumie słowa i emocje prawda? To maszyna ja jestem jej umysłem, nie potrzebna jest więź z maszyną -Przejechałem palcami po jego krótkiej grzywie i posłałem dziewczynie któa aktualnie była naburmuszona szeroki uśmiech.
-Nie rozumiesz tej więzi!
-Nie ma czego rozumieć.. Kit i tyle. Już pobawiłaś się na koniku? Możemy iść? -Poklepałem konia i zeskoczyłem na ziemię.
-Nie, moja kolej.. Zobaczysz co potrafimy!
-Zapewne...
Patrzyłem jak dziewczyna marszczy brwi i zaczyna pracę z klaczą na kole, szło jej dobrze, kobyła posłusznie reagowała na to co jej kazano robić. Postanowiła jednak skoczyć przez jeden krzyżak i w momencie w którym już na niego najechała do pomieszczenia wpadł mały piesek i głośno ujadając ruszył do ataku. Klacz uskoczyła a dziewczyna została na przeszkodzie.. Podbiegłem do niej i pomogłem wstać.
-Ok? -Uśmiechnąłem się ponownie, zwiesiła wzrok i pokiwała głową.
-Rozumiem twoje przekonania Zamira .. Uważam je po prostu za blednę, nie zabraniam ci jednak w nie wierzyć tak samo bywa z religią, tak długo jak mi nie zaczynają pieprzyć o wielkim Bogu to jest okay.. -Uniosłem jej brodę palcami i czekałem na odpowiedź.
-Rozumiem.. Jesteś .. Dziwny -Wymamrotała i odeszła do klaczy która aktualnie obwąchiwała się z Zotim.
-To wałach więc do niczego nie dojdzie -Burknąłem widząc  nieudane zapędy mojego chłopaka do siwki.
-Nic z tego stary, nie ma opcji, nie masz jajek -Zarzuciłem mu linkę na szyję i ruszyłem do stajni . Dziewczyna została w tyle z kobyłką. Klacz miała ładne ruchy i widać ,że wiedziała co robić  tego jej nie ujmę. Odstawiłem wałacha do boksu i ruszyłem w kierunku z którego dobiegała mnie paplanina mulatki. Opowiadała właśnie stajennemu o czymś w jej kraju.
-Choć bo zanudzisz tego biednego człowieka -Złapałem ją w pasie i przerzuciłem przez ramię z łatwością.
-Toddy odstaw mnie ! Już !
-Nie.. Wiś grzecznie jak na porywaną królewnę przystało okay?
<zamira? ta zmiana narracji mnie mocno skonfudowała.. XD ale no wróciłam>

środa, 14 lutego 2018

Od Zaina cd. Imanuelle

Tego dnia nawet pogoda miała dobry humor. Znaczy... padał śnieg, owszem. Było zimno, naturalnie. Nie lubię być cały w śniegu, oczywiście. Stanowczo za dużo razy miałem to zimne cholerstwo za koszulką w przeszłości. Ale patrząc jednak na wszystko, to nie było tak źle. Co oczywiście nie oznacza, że zrezygnuję z takiej miłej propozycji poranka. Musiałbym być idiotą żeby to zrobić. Promienie słońca odbijające się od leżącego śniegu, non stop to opadającego na ziemię, wpadały do pokoju, których okna były skierowane idealnie na słońce. Choć wysoko już będące na niebie, nadal dawało wrażenie porannego, nie do końca stabilnego na nieboskłonie, jakby za chwilę miało opaść za ogromne szczyty gór, rozpościerających się za oszkloną ścianą. Do dziś pamiętam jak projektant próbował mi udowodnić, że nie jest ona dobrym pomysłem w takim miejscu, które posiada takie warunki pogodowe jakie posiada. I chodziło zwyczajnie o zimno i nieszczelność szkła wobec mrozu. W pewnym momencie byłem mu zdolny przyznać rację, gdybym wówczas nie przypomniał sobie na czas, że moje racje są święte i cokolwiek postanowiłem, wyjdzie na dobre. Przecież nie miało prawa wyjść na moją niekorzyść. Teraz widzę, że mimo wielu dowodów na to, że jednak nie jestem nieomylny, to teraz mogłem być z siebie dumny, że postawiłem na swoim. Promienie zimowego słońca wesoło tańczyły na jasnych włosach odwróconej dziewczyny z podwiniętymi nogami na sofie, siedzącej obok sterty znalezionych w całym domu poduszek. Matko, to ja tego miałem tu aż tyle? Nie żebym był zdziwiony, zwyczajnie nie przyznaję się do tego, że większość rzeczy w moich mieszkaniach jest mi obca, bo bywam tam rzadko. Jedynie w Kalifornii potrafię rozeznać się we wszystkim.
Mimo wszystkiego, mimo jej cudownego uśmiechu nadającego jej twarzy jeszcze bardziej uroczego wyrazu, ton głosu, który usłyszałem teraz, przyrównując go do poprzedniego tonu, nie brzmiał tak samo. Nie wiem czy dało się określić ułamek sekundy, kiedy przez głowę przebiegło mi zaniepokojenie, ale stwierdziłem, że to nic takiego. Przecież jakby się coś działo, to by mi powiedziała.
- Tak myślałem tylko... - zacząłem, potrząsając głową i odkładając materac na podłogę. Imany podniosła się, układając poduszki według swojego uznania. Mruknęła cicho pod nosem na znak, że mam kontynuować - Skoro będziemy nic nie robić cały dzień... zastanawiałem się tak po prostu... czysto teoretycznie - wzruszyłem ramionami obojętnie, choć nie patrząc na nią, widziałem jak unosi spojrzenie i uśmiecha się delikatnie. Może podejrzliwie, może z nutką rozbawienia, ale uśmiecha - Zastanawiałem się, czy nie skorzystać z takiej pogody po południu, zanim zapadnie zmrok.
- Ktoś tu się boi, że nie wytrzyma siedzenia w jednym miejscu? - uniosła brew, uprzednio układając się wygodnie na materacu.
- Nie studiuj mojej psychiki - skrzywiłem się, podając jej leżący na sofie pod stertą poduszek, ciepły kocyk i sam kładąc się obok - Lepiej mi powiedz co chcesz oglądać.
- Coś przyjemnego - odpowiedziała, podkładając sobie poduszkę pod ręce i układając się na brzuchu, prosto do oszklonej ściany.
- Jest dużo przyjemnych filmów. Prócz przesłodzonych komedii romantycznych i tandetnych horrorów z widocznymi efektami specjalnymi.
- Filmy romantyczne czasem muszą być przesłodzone, bo inaczej nie byłyby przypisane do faktycznego gatunku filmowego.
- Mimo wszystkiego... nigdy nie słyszałem żeby spotkać drugą połówkę w windzie i zakochać się od pierwszego wejrzenia. Każdy potrzebuje chwili oswojenia.
- I właśnie na tym polega komedia romantyczna, żeby pokazać w niej miłość niemożliwą.
- To okłamywanie ludzi wrażliwych na znalezienie drugiej połówki.
- Nie dojdziemy do kompromisu?
- Dlaczego? Dojdziemy - oddałem jej laptopa - Wybierz, a ja się dostosuję i postaram nie narzekać na to jaki on jest - zachichotała.
- A może wybiorę jakiś, który ci się spodoba?
- Zobaczymy.
Po filmie, rozciągnąłem się, patrząc na godzinę i zarazem zerkając na zewnątrz. Śnieg przestał padać, a chmury, które jeszcze rano, gdy wychodziłem, zakrywały całkowicie słońce lub starały się to zrobić, gdy wszystko układaliśmy, teraz częściowo poznikały.
- To co, leń opanowany? - uśmiechnąłem się, patrząc na opatuloną kocem dziewczynę.
- Może troszkę - wzruszyła ramionami i wychyliła się nieco spod ciepłego materiału.
- Proponuję wyjść na zewnątrz - delikatnie się skrzywiła. Przewróciłem się na bok, kładąc głowę tuż przed nią - Chcesz przeleżeć tak cały dzień?
- Jest mi ciepło... i przyjemnie...
- Zabiorę cię na narty - zamilkła, wpatrując się uważnie - A potem na ciepły obiad do miasteczka. Wykwintnych restauracji może tu nie ma, ale jakaś przyjemna knajpka w górskim stylu się znajdzie z całkiem dobrym jedzeniem - z każdym słowem jej uśmiech się poszerzał - A potem wrócimy do domu i też możemy coś porobić - poruszyłem brwiami. Zaśmiała się i podnosząc się, usiadła na materacu.
- Żeby nie było... narty i obiad mnie skusiły - wstałem, kiwając głową.
- Oczywiście.
~*~
Schodziliśmy ze stoku, dyskutując na temat wiążący się z nartami. Wywiązała się całkiem ciekawa rozmowa, dopóki nasze zdania nie były inne, zaczęły się różnić i kiedy to dziewczyna, mimo wszystkiego, postanowiła mi udowodnić swoją rację w nietypowy dla niej sposób.
- Patrz! - krzyknęła, a ja odwróciłem się w kierunku wskazywanym przez jej dłoń, po chwili znajdując się cały na i w śniegu. Zachichotała cicho pod nosem, pochylając się ostrożnie nade mną. Prychnąłem pod nosem, siadając i podbierając się rękoma o zimne podłoże.
- Bardzo śmieszne - mruknąłem, podnosząc się ze śniegu. Przewracać się jak to z przewracaniem bywa, ale połamany do akademii wrócić nie mogę. I na chwilę obecną zapomnieć o tym. Potargałem dłonią włosy, pozbywając się z nich śniegu i z powrotem ułożyłem, zerkając spod zmrużonych oczu na ukrywającą uśmiech dziewczynę - Nie widzę w tym nic śmiesznego - Imany przechyliła głowę, opierając dłonie na biodrach i uniosła wyniośle podbródek do góry.
- Zaczekaj, jak to powiedziałeś? Jeśli chcesz, to wszystko potrafisz? Czy jakoś inaczej... nie pamiętam - odparła smutno i po chwili zaczęła się śmiać.
- Potrafię jeździć na nartach - oburzyłem się.
- Nie zaprzeczam - pokręciła głową, zmieniając ton na o wiele bardziej poważny. Jej uśmiech na moment znikł, by z powrotem zagościć przy następnym, wypowiadanym zdaniu - Przewracać też się całkiem dobrze potrafisz.
- Wiem - posłałem jej zalotny uśmiech - Opanowałem technikę najbardziej seksownego upadania na ziemię, że nikt nie jest w stanie oprzeć się temu uroczemu obrazowi. A ty jesteś zbyt pewna siebie.
- Cecha, którą jako Imanuelle Hale powinnam posiadać - odparła, unosząc wysoko głowę do góry. Skoczyłem, sięgając gałęzi drzewa, na której trzymał się śnieg, który pod wpływem ruchu spadł na jasne włosy Imany. Momentalnie się zatrzymała, otwierając usta i chowając głowę w ramionach. Zaśmiałem się, podchodząc do niej bliżej i zatrzymując się przed nią.
- Zimno? - uniosłem brwi, czekając aż i ona spojrzy w moje oczy.
- Domyśl się, albo nie... powiedz mi lepiej, jaki cel zamierzałeś osiągnąć, myśląc, że to będzie wspaniały pomysł? - po chwili dopiero się rozluźniła z nadal charakterystycznym skrzywieniem na twarzy.
- Ostudziłem twoją pewność siebie - odpowiedziałem pewnie, dumnie unosząc głowę do góry. Dziewczyna zmrużyła oczy, ale nic nie odpowiedziała. Byłem pewny, że albo teraz odejdzie z wyrzutem, albo powie, że nic się nie stało, jak większość
Właściwie, będąc całkowicie szczerym, nie spodziewałem się takiego obrotu spraw, a tym bardziej takiego zachowania ze strony Imany. Zdziwiła mnie samym tym, że pomyślała o odpłaceniu mi tym samym, utwierdzając tylko w tym jeszcze bardziej, gdy pochyliła się i ulepiła w rękach śnieżkę. Imanuelle Hale - poukładana, porządna bratanica, nazywana też hrabianką, nagle nie jest taka grzeczna za jaką uchodzi. Mało tego, stara się wyrównać rachunki ze śniegiem ze mną. Ze MNĄ.
- Co ty robisz? - zmarszczyłem brwi, odsuwając się na dwa kroki do tyłu. Jej urzekający uśmiech nadal był tak samo urzekający, może nawet bardziej niż zwykle, bo zakrywał prawdziwe intencje, których łatwo się domyślić.
- Absolutnie nic - pokręciła głową, niewinnie spuszczając głowę i przejeżdżając dłonią po białej, zlepionej powierzchni śniegu.
- Ej... - zaśmiałem się nerwowo, chcąc odwzajemnić nieznaczny uśmiech towarzyszki - Odłóż natychmiast tę śnieżkę, którą trzymasz w ręku, bo to się może skończyć nieprzyjemnie.
- Ale ja w ręku nic nie mam - wyciągnęła dłonie przed siebie i podeszła parę kroków w moją stronę - To honor każe ci nie uciekać, czy męska duma?
- Grasz na uczuciach, a tak nie przystoi - wykorzystując chwilę mojej nieuwagi, rzuciła śnieżką w moją stronę, która na całe szczęście trafiła tylko w ramię, a które się złapałem z oburzonym wyrazem twarzy - Celowałaś ewidentnie wyżej!
- Nieprawda - zaprzeczyła, sięgając znowu po śnieg.
- Prawda - tym razem jednak podszedłem bliżej, a to ona się cofnęła z uśmiechem, zaraz jednak przyjmując bojową pozycję
- Wiem, że się nie odważysz oddać, bo obydwoje zdajemy sobie sprawę, że zasłużyłeś.
- Słucham? - zapytałem zdziwiony - Ja zasłużyłem? A kto przed chwilą planował zamach na moje bezcenne życie?
- A kto zrzucił na mnie śnieg pierwszy?
- Bezczelne drzewo - warknąłem, przerywając Imany, która zwiesiła głowę, ukrywając uśmiech.
- Drzewo było narzędziem... - zanim jednak zdążyła odpowiedzieć, złapałem za jej materiał kurtki i pociągnąłem w swoją stronę, zwinnie obracając. Oparła się plecami o mnie, chwyciłem jej nadgarstek dłoni, w której trzymała gotową śnieżkę i uśmiechnąłem się zadowolony.
- To mówisz, że zamierzasz być prawnikiem, tak? - zamruczałem, odchylając delikatnie na bok jej kołnierz kurtki wraz z owiniętym wokół szyi szalem.
- Nie - pokręciła głową, początkowo próbując wyrwać trzymany przeze mnie swój nadgarstek - Ja będę prawnikiem. A wtedy to, jaśnie pan sławny piosenkarz nie będzie miał już żadnych szans - uniosła delikatnie kąciki ust.
- Rozumiem - odparłem, wzdychając głęboko - To taka intryga. Próbujesz mnie poznać by potem wszystko wyłożyć i pokazać czarno na białym jak żyję?
- Dokładnie tak - pokiwała głową, przechylając ją nieco w bok - Wyobrażasz sobie, ile bym zarobiła, gdybym powiedziała, że znam każdy, nawet najskrytszy sekret Zaina Malika i mogła się nim podzielić z resztą świata?
- Z pewnością dużo, w końcu świat chciałby się dowiedzieć o mnie jak najwięcej - przyznałem - Ale nie powiesz, bo nie będziesz miała okazji - uniosła brew - Rączki do góry, bo wiem co ty tam trzymasz - powoli uniosła dłonie do góry, po chwili przejeżdżając palcami po moich policzkach i skrzyżowała ręce na karku. Oparła głowę o moje ramię i zamknęła oczy, uśmiechając się nadal uroczo i niewinnie. Objąłem ją w talii, składają pocałunek na jej policzku, a gdy tylko odwróciła bardziej twarz w moją stronę, dosięgnąłem jej ust - Wiesz co zamierzam? - skrzywiła się i pokręciła głową. Jednak i tak znalazła się prosto na śniegu plecami.
- Wiedziałam, że nie wolno ci ufać, zdrajco jeden, uchodźco - zmrużyłem oczy, znajdując się tuż nad nią. Zmierzyła mnie spojrzeniem - Nie lubię cię - warknęła, obejmując rękoma mnie za szyję i przyciągając jeszcze bliżej - Nie znoszę. Nie cierpię...
- Nienawidzisz? - delikatnie uniosłem głowę do góry, oblizując usta i unosząc brew. Wplotła palce w moje włosy, uśmiechnęła się i uniosła do góry.
- Tak. Zdecydowanie - wyszeptała, gdy ponownie złączyłem nasze usta w pocałunku.
- To niedobrze... - zimny powiew wiatru dmuchnął wzburzony, lekki od mrozu śnieg w naszą stronę, oznajmiając delikatnymi szczypnięciami na skórze i zaczerwienionymi policzkami Imany, że pora wracać. Mimowolnie wolałem znaleźć się już w ciepłym domu niż czekać do wieczora na dworze i marznąć - Wracajmy do domu - zarządziłem.
- Komuś zimno?
- Nie zaprzeczaj, że tobie nie - podniosłem się i pomogłem wstać dziewczynie.
- Jeśli ktoś nie zrzuciłby na mnie śniegu i samej mnie na śnieg, to może nie byłoby mi tak zimno - przewróciłem oczami.
- To lepiej nie idź pod gałęziami. Są niezwykle kuszące, a jak tak każda konfrontacja ma się kończyć, to chętnie będę powtarzał.
- Wpadniesz do zaspy, zobaczysz... I to nie ja cię wrzucę.
- Zapamiętam sobie to.
~*~
O tej godzinie miasteczko tonęło w spokoju, jakby drzemało, odpoczywając po południowym gwarze, który wybuchał tu o godzinie w punkt dwunastej, kiedy to najwięcej ludzi przechodzi ulicami sąsiadujących kolorowych budynków. Teraz sen nałożony na niektórych spowodował, że okolica stała się spokojna i cicha, wyjęta z objęcia ramion zgiełku.
Kiedyś dostałem pytanie na jednym z wywiadów jakie okolice wolę. Było to dawno, jeszcze zanim zdążyłem poznać ówczesny świat, który miał się stać dla mnie codziennością, rutyną, gdzieniegdzie przyzwyczajeniem. Wybrałem wtedy miasto, patrząc na korzyści, które niesie za sobą. Wraz z czasem zmieniałem jednak decyzję, krocząc ku drugiej odpowiedzi.
- Jestem zmarznięta - spojrzałem na dziewczynę, trzymającą się nieco za mną, podczas ponownego oglądania kolorowych ścian budynków, tym razem zdecydowanie stojących z dala od centrum.
- Już niedaleko, piękna - chwyciłem jej dłoń i przyciągnąłem do siebie - Docenisz obecność kominka w domu - uśmiechnąłem się.
- Zdecydowanie - potwierdziła, przytulając się do mojej ręki - Ale pomysł z nartami nie był zły, prawda? - nachodzący uśmiech na moją twarz został skutecznie powstrzymany i zastąpiony obojętnym ruchem ramion w górę - Niezwykle źle parodiujesz moje gesty - mruknęła niezadowolona. Zaśmiałem się pod nosem, przejeżdżając kciukiem po delikatnej skórze jej dłoni.
- Przepraszam, ale nie potrafię nadać im takiego samego wyrazu jak ty - mijaliśmy domy pozamykane na cztery spusty i osiedlowe sklepy świecące pustkami, inne wręcz przeciwnie. Nikt tutaj nie odśnieżał podjazdu, nie widząc chyba w tym sensu, nawet psy wydawały się chować w swoich budach. Jedynie raz na jakiś czas przejeżdżał samochód. W tym zawieszeniu było coś wyjątkowego, pustka budowała melancholię otoczoną zimnymi podmuchami wiatru, zmieszaną z bielą zimowego krajobrazu. I właśnie ta melancholia sprawiała, że ogarnęła mnie chęć jak najszybszego wrócenia do ciepłego domu, ale z drugiej strony nie dało się zaprzeczyć, że było to niezwykle przyjemne.
- Skoro na nartach nauczyłeś się, to dlaczego nie lubisz łyżew? - podeszła bliżej.
- To całkowicie co innego. Nie lubię lodu. Zdradliwe cholerstwo.
- A jeździłeś kiedyś?
- Próbowałem, ale nie o lodowisko i same łyżwy chodzi. Jako dzieci, chodziliśmy wraz z siostrą i paroma innymi dzieciakami z osiedla nad jezioro, które co zimę zamarzało. W sumie, to się świetnie tam bawiliśmy, pomijając liczne obicia, gdy któryś z kretesem przegrał walkę z utrzymaniem równowagi na lodzie. Pewnego dnia też poszliśmy. Była odwilż, a jako dziewięcioletnie szczeniaki, raczej nie zdawaliśmy sobie sprawy z zagrożenia jakie to za sobą niosło. No i weszliśmy na lód, który pękł pod nami. Z natury raczej nigdy się niczego nie bałem. Ciemność, potwory pod łóżkiem, starsza siostra, zawsze należałem do odważniejszych, więc mama zwyczajnie musiała mnie porządnie pilnować. Ale wtedy się porządnie przestraszyłem i napędziłem strachu też rodzicom, gdy się dowiedzieli. Dałem radę w jakiś sposób z pomocą innych wyciągnąć się z wody, ale umysł człowieka jest tak niesamowity, że zwykłe wspomnienie potrafi na zawsze zmienić poglądy. A łyżew nie lubię, bo kiedyś się zwyczajnie połamałem przez nie. A brak możliwości ruchowych dla mnie to dramat.

Imanuelle?