- Sam się wykończę, więc możesz już spierdalać - warknął chłopak. Z trudem dźwignął się na nogi, kiedy ja usilnie analizowałem jego słowa. Nie zauważyłem momentu, w którym chłopak zaczął ziewać, ale nie przegapiłem chwili, w której zaczął osuwać się z powrotem na ziemię. Westchnąłem przeciągle i przytrzymałem jego bezwiedne ciało, chwytając blondyna za ramię.
Wydawało mi się, że Oli mruczał coś do siebie jednak średnio mnie to obchodziło. Powinienem tego skurwysyna wywlec gdzieś w głąb lasu, porzucić go na jakiejś polanie i najlepiej sam ją jeszcze podpalić. Powinienem, ale jego bezsensowny bełkot mi na to nie pozwalał. Przykucnąłem przy jego ciele, pozwalając aby w momencie puszczenia chłopaka, Oli z impetem uderzył o bruk. Zamachnąłem się i mocno uderzyłem blondyna w twarz. W odpowiedzi usłyszałem niewyraźny jęk, a sam zainteresowany próbował obrócić się na drugi bok.
- Stary, opanuj się - pacnąłem chłopaka w policzek. Nie usłyszawszy odpowiedzi, westchnąłem. - Halo? Słyszysz mnie? - napotkałem zamglony wzrok Oli'ego.
Westchnąłem i rozejrzałem się wokół. Nie było nawet ptaków. Ostatniego ucznia Morgan widziałem przy wejściu do akademika, więc nie miałem nawet kogo zawołać, żeby mi pomógł. Widziałem jak oczy blondyna lekko uciekają do środka głowy, ukazując przekrwione białka. Przyłożyłem palce do szyi chłopaka.
- Kurwa.
Wyczuwałem słabnący z każdą chwilą puls, a Oli wręcz rozpływał się na ziemi. W tamtej chwili nie miałem pojęcia, co ten wariat ze sobą zrobił, ale już wiedziałem co miał na myśli, mówiąc
sam się wykończę. Pokręciłem głową nad ego głupotą, po czym złapałem i podniosłem. Chłopak, na wpół przytomny, ledwo się utrzymywał na nogach, ale przynajmniej nie musiałem go całkiem nieść. Położyłem jego ręce na swoich barkach i zacząłem prowadzić- choć lepszym określeniem byłoby wlec- w stronę akademika. Dużo czasu później, po walce z zablokowanymi drzwiami i boju o każdy stopień na schodach, położyłem go na swoje zdemolowane łóżko i popędziłem do kuchni po szklankę lub kilka wody. Kiedy wróciłem, Oli wymiotował na podłogę. Westchnąłem, ale pomogłem mu się podnieść i prowizorycznie wyczyścić.
- Pij - podstawiłem mu pod nos szklankę. Niechętnie ją przyjął i zaczął pić małymi łyczkami. - Mogłem cię zaprowadzić do pielęgniarki, czy coś - stwierdziłem po chwili.
Blondyn nie odpowiedział, cały czas pijąc wodę. Kiedy szklanka była pusta, odstawiłem ją od prawie sinych warg chłopaka i podałem kolejną. Ja w czasie, kiedy blondyn powoli dochodził do siebie, kilkakrotnie sprawdziłem mu puls i odwiedziłem toaletę, wytrzasnąłem skądś mop i pościerałem orzyganą podłogę. Tyle dobrze, że dywan nie ucierpiał.
- Już ci lepiej? - spytałem po dłuższej chwili ciszy, gdy Oli siedział poskręcany na moim łóżku i tępo gapił się gdzieś w przestrzeń przed sobą.
- Tak - mruknął cicho. Tak cicho, że praktycznie domyślałem się, co właściwie powiedział. Skinąłem głową. - Dziękuję.
Wydawało mi się, że naprawdę podziękował, ale nie. Kiedy szybko na niego zerknąłem, jego usta były zaciśnięte w wąską kreskę, a wzrok mętny i bez wyrazu. Mentalnie beształem się za wymyślanie niestworzonych historyjek, lecz w głębi duszy byłem zawiedziony. Możliwe, że uratowałem temu homofobowi życie, a nawet jeśli nie, to przynajmniej uratowałem przed publicznym pośmiewiskiem, że zemdlał. Chyba należało mi się coś w styku "dziękuję".
- Jesteś w stanie wrócić do siebie? - spytałem czując, że byłem na skraju wytrzymania i potrzebowałem minimalnej choć dawki snu. A wcześniej chciałem go po prostu stąd wywalić.
I tak, nawet możliwe, że nieświadomie, nadużył mojej gościnności. Nawet jeśli ja sam na to pozwoliłem.
Przedłużającą się wciąż chwilę ciszy uznałem za odpowiedź na nie, dlatego wygodniej ułożyłem się na podłodze i mruknąłem z przymkniętymi oczami:
- Połóż się spać, potrzebujesz odpoczynku. Gdybyś miał znowu puścić pawia - urwałem i wskazałem na drzwi do łazienki. - Tam jest kibel, tylko nie orzygaj deski.
Nie miałem na nic ochoty, ale nie miałem też wyboru. Jeszcze kilka razy poprawiłem się na twardym podłożu, po czym z głową opartą pod komicznym kątem o szafkę nocną, zapadłem w mało przyjemną drzemkę.
***
Obudził mnie wszystkim znany odgłos budzika. Naprawdę nie wiem, skąd wziął się takowy koło południa, jednak po odsłonięciu zasłon zrozumiałem. Był już ranek kolejnego dnia, a mnie niemiłosiernie bolał kark. Pomasowałem wystającą kość, po czym klapnąłem na niezajętą część łóżka. Potrząsnąłem śpiącym chłopakiem kilka razy, a kiedy to nie przyniosło oczekiwanych rezultatów, zafundowałem Oli'emu plaskacza w twarz, tak z rana. Blondyn jęknął przeciągle i powoli podniósł się do pozycji siedzącej, wciąż z zamkniętymi oczami.
- Wstawaj, nie marudź - warknąłem na niego, gdy cały czas nie podnosił się z pościeli. W końcu Oli dźwignął się z łóżka i bez słowa ruszył w stronę przedsionka. Zdziwiony ruszyłem za nim i złapałem go praktycznie w progu, gdy poprawiał swoje buty.
- Już czuję się dobrze - oznajmił ze znudzoną miną, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. Nie pozostało mi nic innego jak uprzejmie wypierdolić go za drzwi.
- Okej, asie - mruknąłem, po czym złapałem go za przód koszulki i pociągnąłem do góry. Musiał się głodzić albo miał świetną przemianę materii, bo ważył tyle co nic. - Tylko nie zabrudź korytarza, bo tego już nie będę sprzątał.
Po czym otworzyłem drzwi i odstawiłem go przed wejściem, energicznie stawiając go na podłodze. Zatrzasnąłem drzwy i przekręciłem klucz, a następnie wróciłem do łóżka. Skopałem z niego pościel i zdjąłem prześcieradło, żeby pozbyć się odoru wymiocin blondyny. Kiedy uporałem się z brudami, postanowiłem ogarnąć resztę pokoju.
- Skoro zacząłem już sprzątać, to czemu by nie urządzić
wielkich porządków? Bo czemu nie? - mruczałem do siebie, gdy odkurzałem nazbierane w kątach pokojów pajęczyny.
Z ponurych rozmyślań wyrwały mnie kilkukrotnie powtórzony dzwonek do drzwi. Odłożyłem na półkę gąbkę, którą w tamtym momencie myłem umywalkę i z ociekającymi wodą rękoma, podszedłem do drzwi. Zajrzałem na korytarz przez oko judasza, ale nic nie zobaczyłem, poza pustymi, pomalowanymi na jasnozielono ścianami. Wzruszyłem ramionami i odwróciłem się, aby z powrotem pójść do łazienki, ale zatrzymał mnie dźwięk dzwonka. Kolejny raz rozbrzmiał w moich uszach, okropnie mnie irytując, dlatego z rozmachem otworzyłem drzwi, żeby uciszyć
a najlepiej poddać bolesnym torturom osobę, która odważyła się zakłócić mój dotychczasowy spokój. Na widok nieproszonego gościa, bezczelnie sterczącego przed moim mieszkaniem, usta same ułożyły mi się w słowa:
- Bardzo cię proszę...
***
- Możesz mi do cholery powiedzieć, czemu kazałeś własnemu ojcu opuścić teren swojego mieszkania!? - zaraz po odebraniu połączenia, usłyszałem pełen pretensji, ostry głos matki. Dokładniej rzecz biorąc kazałem mu wypierdalać, ale najwyraźniej mojej cudownej mamusi nie przechodziły przez gardło takie słowa. Szkoda, że kiedy byłem w domu, nie miała oporów przed uczeniem mnie takiego pięknego słownictwa. Oczywiście poprzez określanie mnie różnymi cudownymi epitetami.
- Nie sądzę, aby to była twoja sprawa - odpowiedziałem po chwili wahania, Mimo wszystko to była moja rodzicielka.
- Oczywiście, że to jest moja sprawa! W końcu jesteś moim synem! - z telefonu dobiegały mnie jej zirytowane słowa jednak nie słuchałem matki.
- Nie.
- Nie? - udało mi się ą zdziwić. Pierwszy raz w życiu, brawo dla mnie.
- Nie - potwierdziłem, po czym odsunąłem komórkę od ucha i kliknąłem czerwoną słuchawkę. Doszło do mnie jeszcze pipczenie, powtórzone z trzy razy, a potem zapadła cisza.
<Oli? Opisujesz to tak pięknie, że bałam się, że z własnych doświadczeń xd>