To było naprawdę miłe z ich strony, ale ubranie sukienki po całym dniu chodzenia, kiedy to zamierzałam na chwilę usiąść i zrelaksować się w pierwszych lepszych, zakupionych w tańszym sklepie spodenkach, miało dla mnie znaczenie. Gdy już zgodziłam się na sukienkę, mama była prze szczęśliwa. Tak jakbym nigdy żadnej na sobie nie miała i nigdy już nie zamierzała ubrać, a to jedyny moment by mnie jeszcze w jakiejś zobaczyć.
Ta kobieta jednak jest inna. Całkiem inaczej widzi rolę kobiety-matki, a także postrzeganie swojej córki. Bo która matka z jej pokolenia, kupiłaby czerwoną miniówkę dla swojej, co prawda już dorosłej, córki. Inne spodziewałyby się zakrytego dekoltu, długości do co najwyżej kolan, a czasem i ramion. I przede wszystkim stonowanego koloru. Ona jednak tak jakby twierdziła, że totalnie gdzieś ma te zasady i nadwyrężała je do granicy. Akurat rolę matki-psychopatki spełniał w jakimś sensie Nathaniel... może zamienili się rolami, albo co gorsza umysłem, kiedyś w dalekiej przeszłości?
- A co na to Rick? - uniosłam brwi, nie mogąc powstrzymać uśmiechu na widok rozpromienionej twarzy mamy.
- On nawet nie wie, poza tym zna się tak jak kura na sprzątaniu - kwieciste określenie, mamo. Nie powiem, że należałoby je zapisać w jakimś kolorowym notatniku - Ale nie podoba ci się?
- Nie, jest naprawdę śliczna - przejechałam rękoma po delikatnym materiale sukienki - Założę się również, że nie kosztowała mało, więc tym bardziej doceniam to - ujęłam jej dłonie w swoje i pocałowałam w policzek - Ale wiesz, że nie lubię takiego... - spuściłam spojrzenie, a kobieta natychmiast przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła, przerywając wypowiedź.
- Skarbie. Jesteś piękną kobietą i naprawdę te kompleksy z przeszłości... należą już do przeszłości. Przynajmniej powinny - podała mi buty, uśmiechając się przy tym chytrze. Spojrzałam na nie i głośno westchnęłam, zabierając od niej parę myszowatych szpilek.
- Jak się zabije to będzie twoja wina - założyłam je.
- Jak się zabijesz to wystarczy tylko zmienić udekorowanie na czarno i od razu będzie można zrobić stypę - widać i słychać, że udzielił jej się niesamowity humor. Rzuciłam jej groźne spojrzenie, a ona tylko roześmiała się i wyszła z pokoju.
A wiecie na kogo zwalę całą winę? Jest to osoba, na którą mogę zrzucić wszystko. I właśnie do niej pójdę, oświadczyć swoje niezadowolenie z racji spisku pomiędzy nią, a moją mamą. Pomimo tego, że byłam tak naprawdę szczęśliwa z tej niespodzianki. Zwyczajne działanie i logika kobiety.
Weszłam do pokoju, zaraz potem przypominając sobie o pukaniu. Tak dla zasady puknęłam dwa razy w drzwi, rozglądając się po całym pomieszczeniu. Szarpnięcie klamki było wyraźnym znakiem i idealnym momentem na zaczęcie krótkiej rozmowy, której tematem miała być jedna, wielka konspiracja. Zdążyłam otworzyć jednak usta i wlepić spojrzenie w ogromny bukiet róż. Herbacianych róż. Czy to kolejne zdradzenie małej tajemnicy przez moją mamę? Jej wczorajsza obecność w tym pokoju była podejrzana, a znając jej umiejętności wyciągania prawdy i dawania jej ludziom, których lubi, nie jest żadnym problemem.
- Nie przypominam sobie aby w naszej zabawie padło pytanie o ulubione kwiaty - uniosłam brew, widząc jak chłopak uśmiecha się niewinnie i wzrusza ramieniem. I jak udało mu się je kupić, skoro przez cały dzień był ze mną? Czyżbym była tak rozkojarzona aby nie zobaczyć ogromnego bukietu? Czy też znalazł swojego wyręczyciela?
Zabrałam od niego róże z coraz szerszym uśmiechem i zaciągnęłam się ich zapachem. Właściwie to pachniały bardziej męskimi perfumami niżeli swoim własnym, naturalnym zapachem z kwiaciarni. Wcale mi to nie przeszkadzało - Dziękuję - uniosłam oczy. Jedyny plus wysokich butów to taki, że teraz w końcu nie musiałam patrzeć na niego z dołu - Będzie je trzeba wstawić do wazonu w pokoju, inaczej marnie z nimi, gdy Hugo i Howard się do nich dobiorą - odstawiłam je na łóżko chłopaka, aby wyjść i znaleźć gdzieś na dole dosyć duży wazon.
- A to nie wszystko - zatrzymał mnie i z tajemniczym uśmiechem sięgnął do kieszeni. Na chwilę znieruchomiał i zmierzył mnie spojrzeniem - Ale zamknij oczy - zmarszczyłam brwi - Stresujesz mnie, gdy tak patrzysz - roześmiałam się i skinęłam głową, opuszczając powieki. W tym czasie, nie odezwał się ani słowem, a to było niepokojące. Nie lubiłam gdy milczał. Wydawało się to co najmniej podejrzane, jak nie przerażające. Mogłam polegać tylko na słuchu, bo jeśli chodzi o zmysł węchu to został on dawno zawładnięty męskimi perfumami, na które niby jestem odporna.
Wzdrygnęłam się, gdy jego palce przejechały po mojej szyi, odgarniając włosy na bok. Coś zimnego dotknęło mojej skóry pomiędzy obojczykami.
- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego - usłyszałam po swojej lewej - Możesz otworzyć oczy - odchyliłam powieki i od razu przejechałam opuszkami palców po cudownym naszyjniku. Dobra. Tych dwóch rzeczy nie mógł tak po prostu załatwić w pięć minut.
- Jest piękny, ale wiesz, że nie musiałeś tego kupować? - odwróciłam się z powrotem do niego, marszcząc brwi. O nie kochany. Oczka do góry. Podniosłam jego głowę. Automatycznie uniósł oczy.
- Tak lepiej - powiedziałam i zjechałam spojrzeniem na jego niezawiązany krawat, wzdychając. Nigdy nie zrozumiem tego. To podstawa, którą każdy mężczyzna powinien znać, tymczasem spotkałam tylu chłopaków, którzy tego po prostu nie potrafili zrobić, tymczasem żadnej kobiety - Ty jeszcze nie gotowy? Ja zdążyłabym się z trzy razy przebrać, pomalować i ogarnąć.
- Myślisz, że to takie łatwe? - obruszył się, jakbym zarzuciła mu właśnie kłamstwo albo nawet obraziła.
- Owszem, myślę że to takie łatwe - zrobiłam krok w jego stronę - Nathaniel też nie potrafił wiązać krawatu... do dziś mu nie wychodzi i uważam, że jakby się postarał to ładnie zrobiłby to. Jaki węzeł chcesz? - zadarłam głowę do góry.
- A to są tego różne rodzaje? - Issy, nie ma co się załamywać, ale śmiać też się nie możesz, bo wyjdzie, że urazisz jego męski pierwiastek osobowości.
- Zrobię ci prawdziwy węzeł angielski, tak żebyś całkiem nie opływał Australią. Tak zwany Windsor. Zapamiętasz? - pokręcił głową. Pokiwałam głową, przyznając. Po co miałby pamiętać? Zawiązałam go i wygładziłam brzegi garnituru.
- Już pięknie, cudownie i idealnie? - zmrużyłam oczy.
- Tak. Wyglądasz jak człowiek - odsunęłam się z dumną miną, a po chwili ktoś zapukał do drzwi, uchylił i zajrzał do środka. Odwróciłam się i posłałam Gabrielowi lodowate spojrzenie.
- Zamierzacie tu przesiedzieć cały wieczór czy w końcu łaskawie zejdziesz na dół? - oparł się o framugę.
- Twój pokój? Wypad, zajmować się gośćmi - wyciągnęłam rękę, powstrzymując uśmiech. Nie dałam mu dojść do słowa - No już, bo cię kopnę, a mam szpilki - podeszłam do drzwi. Gabriel podniósł ręce do góry i odwrócił się, wychodząc. Usłyszałam jak tylko cicho się śmieje.
Zeszliśmy na dół, przechodząc przez długi hol domu, salon, aż dotarliśmy do wyjścia na ogród. Grupka przyjaciół? Mama chyba nie potrafi rozpoznać mniejszego przyjęcia od imprezy. Obgadam to sobie z nią nieco później.
Wychodząc, zignorowałam spojrzenie Nathaniela, który z daleka wbijał we mnie wzrok. Ten to potrafi być irytujący do granic. Aby uniknąć ostatecznej konfrontacji, wyszukałam wzrokiem znajomych twarzy, jednak nie zdążyłam zrobić kroku w stronę ludzi, gdy na moją szyję rzuciła się Alyssa, o mało nie przewracając. Jakby mogła to zaczęłaby piszczeć z radości, ale chyba obecność w pobliżu moich rodziców nieco przeszkadzała jej w okazaniu całej radości. Czasem potrafiła zachowywać się naprawdę dziecinnie, ale za to ją właśnie kocham.
- Issy! Wszystkiego najlepszego - nie oderwała się ode mnie nawet na chwilę. Powoli traciłam możliwości wzięcia powietrza do płuc, więc odpowiedziałam ciche "Alyssa, nic się nie zmieniło. Nadal jest mi potrzebne powietrze do życia". Brunetka odsunęła się z szerokim uśmiechem, ale po chwili zrobiła sztucznie poważną minę - Jestem na ciebie wkurzona. Nie odpisujesz mi - przewróciłam oczami.
- Kiedy wy zrozumiecie, że pomiędzy nami jest naprawdę dużo godzin różnicy i praktycznie piszesz do mnie w nocy? - uniosłam brew, co spowodowało tylko jeszcze szerszy uśmiech na twarzy dziewczyny.
- Niech ci będzie. Powiedzmy, że ci odpuszczam - odgarnęła włosy do tyłu i zatrzepotała rzęsami. Uśmiechnęłam się chytrze.
- A co jak ci powiem, że mam dla ciebie coś co sprawi, że będziesz mnie kochać jeszcze mocniej? - skrzyżowałam ręce na piersi, widząc jak Ali śmieje się głośno i spogląda na mnie nieprzekonana.
- To znaczy? - uniosła brew do góry, a ja odsunęłam się nieco na bok, odsłaniając tym samym Harry'ego.
- Obiecałam przywieźć coś ciekawego z Anglii... to przywiozłam kogoś - jej mina momentalnie spoważniała, a ona sama zamarła - Alyssa, poznaj Harry'ego...
- Stylesa, o mój panie drogi i jedyny - wiedziałam, że ją zamuruje.
- Zajmij ją czymś - wyszeptałam dyskretnie w jego stronę.
- Ale czym?
- Nie wiem, wymyśl coś - wzruszyłam ramionami - Wystarczy, że z nią porozmawiasz, a będzie jak w niebie. Pamiętaj, że to moja przyjaciółka, jedna z nielicznych, więc o szeroki uśmiech proszę. Ja tymczasem pójdę przywitać się z resztą - poklepałam go po ramieniu i odeszłam w przeciwną stronę. Nie wątpiłam, że sobie poradzi, bo zapewne Alyssa przebije go w rozmowie. Należała do osób, które potrafią w jednej chwili wydobyć z siebie więcej słów niż przeciętny człowiek. Tym samym zawsze podtrzymywała rozmowę, gdy chodziłyśmy jeszcze do uczelni. Szkoda, że poznałam ją dopiero później, gdy mama mnie przeniosła, a nie w poprzedniej szkole.
- Isabelle, najlepszego! - uśmiechnęłam się na widok Lucasa i reszty.
- Jesteście okropni. Jak mogliście zgodzić się na propozycję mojej mamy-konspiratorki? - oparłam dłonie na biodrach.
- Akurat twoja mama do nas nie dzwoniła... Organizatorem ferajny był Gabriel - spojrzałam na obok stojącego brata, który uśmiechał się zadowolony. Zmrużyłam oczy, kręcąc głową. Jeśli myśli, że mu podziękuję to niech poczeka kilka lat. Zanim wdałam się w rozmowę, mój wzrok powędrował po całym ogrodzie, wychwytując jakże ciekawy widok. Widok, na który aż przygryzłam wargę od środka i zamrugałam oczami. W rogu zobaczyłam Kendall, rozmawiającą z Nathanielem. I tu się zapala czerwona lampka, oznaczająca jej obecność.
Podeszłam do Gabriela, chwytając go za ramię i odciągając na bok. Posłałam przepraszający uśmiech w stronę Lucasa i zatrzymałam przy płocie.
- Co ona tu robi? - wbiłam spojrzenie w oczy młodszego brata, który niezbyt rozumiał o co mi chodzi. Cóż, stawiając siebie na jego miejscu, też bym nie rozumiała.
- Ale kto? - mimo tego, przewróciłam oczami, słysząc brak porozumienia między nami.
- Jakże ładna, denerwująca brunetka, która nie robi nic innego jak tylko mruga tymi słodkimi oczkami w stronę Nathaniela - odwróciłam się, mierząc jej podkreśloną sylwetkę poprzez założenie granatowej sukienki.
- Ona? - wskazał ruchem głowy na Kendall - Powiedziała, że jest twoją znajomą.
- Znajomą? - mimo zdenerwowania, miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Najgorsze jednak było to, że ani Gabirelowi, ani jak widać Nathanielowi, nie przeszkadzała jej obnosząca się tutaj egzystencja.
- I była u nas w domu - momentalnie mnie zatkało, a mój jeszcze delikatnie utrzymujący się uśmiech, całkowicie zniknął.
- Jak to
była u nas w domu?
- Nie ma mowy - pokręcił głową - Nie bawisz się teraz i dzisiaj w detektywa. Nie wyciągniesz ode mnie ani słowa, szczególnie jeśli się dowiesz i wyniesiesz z tego jakieś konsekwencje - odwrócił się i skierował w stronę domu. Po pierwsze, nie bawię się w żadnego detektywa, po prostu che wiedzieć co ona robiła u nas w domu i skąd wie, gdzie mieszkam. A Gabriel to idealny materiał na wytłumaczenie mi tego wszystkiego.
Zatrzymałam go na samym środku, łapiąc pod rękę.
- Ale dlaczego ona tutaj jest? I z jakiej racji? Przecież... - w tym samym momencie poczułam jak ktoś dotyka mojego ramienia . Odwróciłam się i niemal natychmiast postarałam o szeroki uśmiech. Fałszywy, ale ważne, że był.
- Cześć Issy - więcej słodyczy w jednej osobie nie widziałam. A raczej nie słyszałam.
- Witaj Kendall - odpowiedziałam - Widzieć ciebie tutaj to jak niespodzianka - kochany braciszek wymknął mi się i uciekł, zostawiając tym samym mnie samą z tą chodzącą wykałaczką, której śmiech przed chwilą usłyszałam.
- Nie ukrywam, że również jestem zaskoczona - chyba tym, że jeszcze z tobą rozmawiam - Podoba ci się prezent? - mój umysł kazał powtórzyć sobie jej słowa, a lampka, która poprzednio tylko zabłysnęła czerwienią, teraz zaczęła mrugać. W szczególności zauważając, że żadnego jeszcze prezentu nie otworzyłam... prócz jednego.
- Issy - usłyszałam gdzieś z boku piskliwy głos Alyssy, która podeszła bliżej i uwiesiła się na moim ramieniu - Uwielbiam to, że pojechałaś do Anglii, a także... spojrzała w bok na Kendall - Powiesz mi potem ile jeszcze znanych ludzi zdążysz mi przedstawić? - wyszeptała. Miałam ochotę przewrócić oczami, ale utrzymam resztki godności przy stojącej przede mną dziewczyną.
- Poznaj Alyssę Martin - podały sobie dłonie, a wkrótce po krótkiej wymianie kilku zdań, Kendall poszła w inne towarzystwo. Zabrzmiało źle, ale ja nie czułam z tego powodu ogromnej straty. Jak dla mnie to mogła znaleźć totalnie gdziekolwiek, byleby nie tutaj.
- Mogło być tak super... - westchnęłam.
- Jak dla mnie jest cudownie - trąciła mnie ramieniem.
- Nie zabiłaś mi przemówieniem Harry'ego? - spojrzałam na nią z uśmiechem. Posłała mi piorunujące spojrzenie. Uniosłam ręce do góry. Dobrze, dobrze... już się nie odzywam. Tym bardziej, kiedy Ali zaczęła krążyć wokół niebezpiecznego tematu jak niespodziewany powrót do Australii z towarzyszem. Trzeba było znaleźć jakiś ratunek aby uniknąć trudnych pytań.
Harry?
2158 słów