niedziela, 18 czerwca 2017

Od James'a do Edwarda

Wypadłem niemal biegiem z pokoju. Podszedłem do drzwi Marie i zapukałem. Właściwie to odkąd ja pukałem? A tak, odkąd się rozstaliśmy. Dobrze, że to już za nami. Trzeba się ponownie przyzwyczaić, że jest się w związku. Trudno nie będzie. Cisza... Sama chciała, złapałem za klamkę, jednak okazało się, że drzwi są zamknięte. Zdziwiłem się. Tak gramy? Znowu? Niech będzie.
Wróciłem do pokoju w mgnieniu oka. Rozejrzałem się. Zaraz po obudzeniu się, miałem plan na dziś. Tylko jaki? Cholera, trzeba zacząć brać coś na pamięć, czy jak? Starość nie radość. Aż zaśmiałem się kiedy to pomyślałem. No idiota. A tak! Boks... Szybko się przebrałem, złapałem za wodę oraz bandaże i wyszedłem. Nigdy nie używałem taśm, ponieważ był niewygodne, dobrze założony bandaż, sprawdza się doskonale. Po budynku kręciło się sporo uczniów, jednak jakoś nigdy nie zwracałem uwagi na innych. Chyba, że to były kobiety, jednak to był uwarunkowania naturalne. Nawet Marie, ta cholernica i zazdrośnica, powinna to zrozumieć. Jednak przecież, ja nie mogłem mieć tak prosto, prawda? A pomyśleć, że poznałem ją całą morką od deszczu i dałem jej paczkę chusteczek, nie mogąc znieść jak biedna pociąga tym nosem. Skąd we mnie tyle empatii? Czas umierać.
Zatrzymałem się. Dokąd ja idę? Wróciłem się kilka metrów i wszedłem do siłowni. Oj James, zginiesz kiedyś we własnym uniwersytecie, bo zapomnisz gdzie co jest. Pomieszczenia było dość spore i pełne nowoczesnych sprzętów. Widać, że wszystko było nowe jak w całej tej akademii. Luksusem kipiało tutaj wszystko. Większość ludzi tutaj pasowała, jednak ja nigdy się z moim "bogactwem" nie obnosiłem. Można je było zauważyć jedynie przez buty, albo bluzy, ponieważ na punkcie jednego, jak i drugiego, miałem kiedyś małego świra. W sumie jak się głębiej zastanowić, to miałem sporo świrów. Na punkcie Marie jednak miałem największego świra... Jednak jej to nie przeszkadzało.
W końcu podszedłem do jednego z haków, na którym wisiał worek. Usiadłem sobie na ławeczce obok, rzuciłem wodę i zająłem się bandażowaniem dłoni. Ktoś przede mną stanął.
- Taśmy są lepsze - rzucił. Podniosłem wzrok. Przede mną stał młody, szczupły chłopak. Miał pozdzierane kostki.
- Czy ja wiem. Twoim kostkom ta taśma nie wychodzi na dobre - odparłem.
- Może słabo uderzasz - wykrzywił usta. Uśmiechem tego nigdy nie nazwę.
- Raczej nie chciałbyś tego sprawdzać na własnej skórze - zaśmiałem się.
- Skąd ta pewność?
- E tam pewność - mruknąłem. - Swobodne przypuszczenia...

Ed?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz