Po śniadaniu udałam się do swojego pokoju. Za parenaście minut mam zajęcia, więc chyba jeszcze zdążę wyjść na zewnątrz się przewietrzyć.
Jak chciałam tak zrobiłam, ubrałam kurtkę i buty, wzięłam torbę i zamknęłam drzwi na klucz. Ruszyłam szybkim krokiem do drzwi prowadzących na dwór. Było chłodno i biało.
Dalej poruszałam się w szybkim tempie, ale ostrożniej, aby się nie przewrócić. Nie potrzebuję pięćdziesiątego siniaka do kolekcji.
W końcu stanęłam w miejscu, gdzie był sam lód. Zero śniegu.
Sam lód.
Przypomniały mi się łyżwy. Jedna noga w przód, druga noga w przód, jedna, druga, jedna, druga...
Szybko załapałam rytm i z oblodzonej drogi zrobiłam sobie lodowisko. Nie obyło się bez upadku, oczywiście.
Gdy podniosłam wzrok z własnych stóp zauważyłam pochodzącego do mnie Andy'ego razem z psem. Pomachałam mu z uśmiechem.
— Cześć ponownie! — przywitałam go.
— Masz może zapalniczkę? — zapytał.
— Mam zapałki. Mogą być?
— Jasne.
Szukanie ich w mojej torbie zajęło mi minutę, po której Andy ściskał w dłoni małe pudełeczko, a ja opakowanie cukierków.
— Chcesz? — wyciągnęłam je w jego stronę.
— Czemu nie — wyciągnął sobie jednego i włożył do kieszeni. Trzymał psa z dala ode mnie, ja nie prostestowałam. Po chwili staliśmy obok siebie, ja jadłam cukierki, a on palił.
Spojrzałam na zegarek.
— Za pięć minut zajęcia. To nara — poderwałam się do biegu po śniegu. Na lekcje się spóźniłam, no bo jakżeby inaczej.
Andy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz