niedziela, 12 lutego 2017

Od Samuela do Victorii

Obudził mnie dziś dźwięk budzika. Zacisnąłem powieki i naciągnąłem kołdrę na uszy, zwijając się w kłębek. Upierdliwa piszcząca melodyjka nadal rozbrzmiewała głośno w pokoju. Nie przypominałem sobie żebym zmieniał dźwięk budzika, ale domyślałem się czyja to sprawka. Max. Czemu musiał ustawić właśnie to coś? W końcu zmusiłem się do wygrzebania się spod ciepłej kołdry i sięgnięcia po telefon. Na wyświetlaczu pojawiła się godzina 6.55. Ze złością kliknąłem ‘odrzuć’ i odłożyłem komórkę z powrotem na szafkę nocną. Przetarłem zaspane oczy i zabrawszy rzeczy do ubrania przygotowane na dziś dzień skierowałem się do łazienki. Po przebraniu się i porannej toalecie wyszedłem z pokoju, zakładając wcześniej zimową odzież. Wolnym krokiem skierowałem się w stronę schodów zastanawiając się po drodze co będę robił o siódmej rano w sobotę. Miałem zamiar odespać cały tydzień, jak każdy normalny człowiek, ale Max miał najwidoczniej inne plany. Niemal na sto procent byłem pewien, że to mój kochany braciszek ustawił ten budzik.
Nie czułem głodu, toteż nie miałem powodu odwiedzać stołówki. Od razu skierowałem swe kroki na zewnątrz, a potem w stronę stajni. Chciałem zobaczyć co słychać u mojej Hopeful i, jeśli oczywiście go spotkam, ofuknąć Maxa. Otwarłem drzwi i podążyłem cicho wzdłuż stajennego korytarza. Przy boksie numer 8 dostrzegłem postać brata, który zamykał właśnie bramkę. Max napotkał mój wzrok i posłał mi łobuzerski uśmiech.
- Hej, piękny poranek dziś mamy, nieprawdaż? – wyszczerzył się
Rzuciłem mu przesiąknięte irytacją spojrzenie spode łba. Czy jemu sprawiało przyjemność wyprowadzanie mnie z równowagi zaraz z rana?
- Jak cholera. – odburknąłem, nie zatrzymując się – Ja się zemszczę.
Max słysząc moją groźbę roześmiał się tylko.
- Za piętnaście minut przed stajnią! Jedziemy na cross. – rzucił jeszcze przez ramię i zniknął w boksie Newtona
Przewróciłem oczami i przyspieszyłem kroku. Będąc już przy boksie Hope cicho odsunąłem zasuwę i wślizgnąłem się do środka. Klacz stała spokojnie z ugiętą tylną nogą, drzemiąc jednak na dźwięk otwieranej bramki zwróciła łeb w moją stronę i zarżała cicho na przywitanie.
- Cześć, mała. – pogładziłem ją po aksamitnej sierści na szyi – Co powiesz na krótką przejażdżkę?
Siwka wypuściła z chrap powietrze, dmuchając mi nim w twarz i trącała mnie w ramię. Zaśmiałem się cicho, uznając to za ‘tak’. Poklepałem ją po łopatce i wyszedłem z boksu. Podreptałem do siodlarni po cały osprzęt i szczotki klaczy i po chwili stałem już z powrotem przy siwej. Położyłem wszystko w kącie i zabrałem się za czyszczenie. Energicznymi ruchami sunąłem szczotką wzdłuż jej grzbietu, pozbywając się kurzu oraz drobinek słomy. Kiedy sierść klaczy niemal lśniła czystością chwyciłem kopystkę i wyczyściłem jej wszystkie cztery kopyta. Następnie zarzuciłem na jej grzbiet pomarańczowy czaprak, a potem siodło z brązowej skóry. Założyłem jej również ogłowie, a jako ostatnie były owijki w tym samym kolorze co czaprak. Wyprowadziłem gotową siwkę przed stajnię, gdzie umówiłem się z Maxem. Zastałem go siedzącego na grzbiecie swojego gniadosza. Gadał z jakąś dziewczyną na karym koniu. Nie rozpoznałem jej od razu, ale sekundę później dotarło do mnie, że to Sammy.
- Sammy… - zaczął Max, podjeżdżając do mnie
- Nie kończ. Jedź ze swoją dziewczyną, ale przysięgam, że jak następnym razem obudzisz mnie tak wcześnie tylko po to żeby mi odmówić, to nogi z dupy powyrywam. – odparłem, wskakując na grzbiet Hope
Max posłał mi wdzięczne spojrzenie i poruszył ustami wypowiadając nieme słowo ‘dzięki’. Przewróciłem oczami, dodając łydki Hope, która ochoczo ruszyła stępem. Postanowiłem, że pojedziemy na zwykłą przejażdżkę na zwykłej ścieżce zamiast crossu.

***

Po godzinnej przejażdżce myślałem, że zaraz odpadnie mi nos. Tak wcześnie rano mróz dawał się znacznie bardziej we znaki. Wprowadziłem klacz do stajni i potarłem ręce, czując jak przyjemnie ciepłe powietrze panujące w budynku owiewa moją twarz. Zatrzymaliśmy się dopiero przy boksie Hope. Przywiązałem siwkę do krat i spojrzałem w dół na jej kopyta. Jęknąłem w duchu widząc zabłocone nogi Hopeful. Błoto sięgało aż do jej kolan. Poszedłem na koniec stajennego korytarza po wiadro z wodą i gąbkę. Co chwilę zerkałem na klacz. Wiem, że nieodpowiedzialnie jest zostawiać uwiązanego konia samego, ale znałem moją Hope i wiedziałem, że będzie grzecznie stać. Tak też było. Nie ruszyła się nawet o centymetr, cały czas wpatrując się we mnie. Kiedy napełniłem już plastikowe wiadro letnią wodą skierowałem swe kroki z powrotem w stronę siwki. Wodę niosłem oburącz. Widziałem jak z naprzeciwka zbliża się dziewczyna z przeciwsłonecznymi okularami na nosie. Zagapiłem się trochę na nią i kiedy byłem zaledwie kilka kroków przed nią potknąłem się o własne nogi. Na sekundę straciłem równowagę rozchlapując wodę prosto pod stopy nieznajomej. Dziewczyna zatrzymała się i odskoczyła nieco do tyłu, potykając się. Przewróciła się. Zakląłem w duchu swoją niezdarność. Odstawiłem prędko wiadro na bok i podbiegłem do niej.
- Cholera, przepraszam. - wydusiłem, siląc się na uśmiech - Nic ci się nie stało?
Zaskoczona uniosła swój wzrok na moją wyciągniętą rękę.

Vicky? ;3 Wiem, końcówka do dupy xdd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz