Obudziłam się. Była 6 rano. Idealnie. Wstałam z łóżka i ubrałam się w białe bryczesy i czarną bluzę dla odmiany. Do tego dobrałam czarne sztyblety i wyszłam z pokoju. Kierowałam się do stajni, miałam zamiar wyczyścić Księcia przed porannymi skokami. Weszłam w końcu do środka. Otworzyłam boks Księcia i przypięłam uwiąz do jego kantara. Wyprowadziłam go z boksu i przywiązałam do jednego z prętów w drzwiach. Z pojemnika wyjęłam zgrzebło, miękką szczotkę, szczotkę do grzywy i kopystkę. Zaczęłam dokładnie go czyśćić naprzemiennie zgrzebłem i miękką szczotką. Po 5 minutach sierść Księcia lśniła, a ja zabrałam się za jego grzywę i ogon. Nie miał kołtunów, ponieważ codziennie dokładnie go czyszczę przynajmniej 2 razy. Nie chciało mi się już pleść mu warkoczyków, więc przeszłam do kopyt. Delikatnie przemierzyłam wzdłuż nogi konia i podniosłam kopyto. Tak zrobiłam z pozostałymi trzema i odłożyłam wszystko spowrotem do pojemnika. Wprowadziłam Księcia do boksu i zdjęłam mu kantar, który razem z uwiązem powiesiłam na haczyku obok drzwi boksu. Poszłam do siodlarni po czaprak z siodłem i ogłowiem. Wróciłam do ogiera i "ubrałam" go w to wszystko. Po chwili wyprowadziłam go na ujeżdżalnię i zaczęłam rozgrzewkę. Jeszcze nikogo nie było bo była dopiero 6:20, więc ustwiłam przeszkody na 195 i zaczęłam stępować. Książe na razie nie pokazywał, że jest spięty, więc się nie martwiłam. Po kilku okrążeniach przeszłam do kłusa, a po następnych do stępa. Zaczęłam w końcu galopować, a spojrzawszy na telefon była 6:35. Jeszcze mam trochę czasu na skoki, więc pomyślałam, że jeszczę chwilkę rozgrzeję Księcia. W końcu zauważyłam, że na ujeżdżalnie wchodzi dziewczyna. Bodajrze była to Mara, ale nie jestem tego pewna. Prowadziła piękną klacz hanowera. Był ze mną pies, zauważyłam, że klacz kiedy go zobaczyła pokazała białki swoich oczu, więc zawołałam:
- Fix, do boksu! - i zauważyłam jak pies biegnie za drzwi do boksu Księcia.
Kiedy koń minął się ze zwierzęciem próbował uciec swojej właścicielce, ale w końcu go uspokoiła. W końcu zaczęłam skakać, dobrze mi szło, a widownia była zaciekawiona. Z czasem doszła cała reszta, a Książe robił się coraz bardziej spięty. Wybiła nareszcie 7 i zaczął się prawdziwy trening. Nasza nauczycielka zmniejszyła przeszkidy o ponad metr i spojrzała się na mnie gniewnie bo widziała jak skaczę. Mnie i Księcia to zasmuciło, bo tamta wielkość nie była wcale aż taka wielka. Zaczęliśmy po kolei. Najpierw był Cole, a po nim ja. A chciałam być pierwsza! Udawałam sflustrowaną w myślach, aby rozbawić Księcia, ale to nie pomogło. Definitywnie wciąż był wystraszony, a wręcz przerażony! Pani trenerka podeszła do Księcia i pogłaskała go po chrapach, co go niemiłosiernie sprzoszyło. Próbował ją ugryźć, ale wiedziałam, że to zrobi, więc go pogoniłam. Na szczęście była moja kolej, na nieszczęście Książe stuknął w belkę i ją zrzucił przy okazji się płosząc, a ja w tym momencie spadłam. Musiałam akurat teraz?! Książe pobiegł na sam koniec ujeżdżalni, więc wstałam.
- Nic ci nie jest Bello? - podeszła do mnie Pani Ruby. Ja tylko zaprzeczyłam głową i ruszyłam do konia. W tle słyszałam głos trenerki - Udało ci się ruszyć Maro. Widzę postępy. - Już chciałam zaklaskać, ale powstrzymałam się.
Za sobą usłyszałam kroki klaczy, a w końcu głos Mary:
- Na pewno nic ci się nie stało Bello? - odwróciłam się, a ta uniosła jedną brew do góry.
- Mi? - zapytałam z udawanym zdziwieniem - O mnie nie musisz się martwić, nie takie wypadki się przeżyło i nie na takich koniach. Były też mechaniczne, więc to jest pikuś - mrugnęłam z uśmiechem. - Ale to chyba ja tu powinnam się martwić. Coś się stało?
- Dziewczyny, porozmawiacie sobie po treningu - Przerwała mi Ruby Steward.
<Mara? Opowiadaj, czuję przyjaźń XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz