*Dwa dni wcześniej*
Po wyjściu Zaina opadłam na łóżko. Po prostu tam wejdę i już. To mój dom! Mój! Muszę tam wejść, żeby przestać się bać i przestać pamiętać to co złe, aby pamiętać do co dobre. Pewnie wszystko w środku będzie zmienione, jednak to nie stanowiło dla mnie wielkiej tragedii, ponieważ bądź co bądź to zaczniemy razem z tym budynkiem nowe życie, a więc jego nowe wnętrze byłoby nawet wskazane. Przeżyję to, a później już będzie dobrze. Schowałam do torby ostatnie rzeczy i powędrowałam do łazienki. Im wcześniej pójdę spać, tym większe prawdopodobieństwo, że się wyśpię. Już wygodnie leżąc w łóżku cały czas przewracałam się z boku na bok. Kiedy ma się za dużo myśli w głowie, ciężko zasnąć... Ja trochę to przemyślenia miałam. Na przykład kilka ostatnich dni... Właściwie od samej kolacji z Zainem. Nie rozmawialiśmy o tym, a jednak wytworzyło się między nami napięcie, które samoistnie wywołuje u nas pożądanie. Może nie jeśli chodzi o seks, ponieważ chyba oboje uważamy, że to by była delikatna przesada jak na naszą relację, ale on szuka ustami mojego ciała, ja szukam jego dotyku, choćby muśnięcia dłonią. A nie powinnam. On ma Brooke! Chociaż z drugiej strony to skąd miałam być pewna? No dobra, wszystko wskazywało na to, że coś między nimi jest. Ja za to nie zamierzałam być Ellie i nie zamierzałam być tą drugą, ale nie mogąc być pierwszą, wolę nie być żadną.... Tylko teoretycznie. Praktycznie, to wolałabym być tą drugą, ukrywaną, potajemnie przyciąganą do siebie i braną choćby w pędzie, ale po pierwsze to jestem na to za dumna, a po drugie to takie kwestie po mojemu należały do Zaina, a on z wybitnie jasną inicjatywą nie wychodził. Tak więc ugrzęźliśmy na poziomie nieśmiałych pocałunków, które po chwili wydawały się tak nierealne, że właściwie nie byłam pewna, czy nasze usta na pewno się złączyły...
~ * ~
Wcześnie rano złapałam za torbę, związałam włosy i nie przejmując się zbytnio robieniem makijażu, wypadłam na korytarz, szybkim krokiem lecąc do samochodu. Była Wigilia, a mnie nadal nie było w domu. Pewnie nic nie było przygotowane, kolacja w rozsypce, choinka nie ubrana, a prezenty jeszcze w sklepach na nas czekają. Ominęłam Londyn, na szczęście Liverpool znajdował się jak nasz uniwersytet na zachód od stolicy Anglii, przez co spokojnie skierowałam na północny-zachód... chociaż właściwie bardziej na północ. Dopiero na wjeździe do Birmingham pojawiły się problemy. Niby obwodnica, a ludzi, że korki miały długość kilku kilometrów. Nieco później wyjaśnił mi to widok ciężarówki, w którą była wbita osobówka, a razem wzięte zajmowały dwa pasy, więc ruch był puszczony tylko jednym. Wzdrygnęłam się. Ja osobiście wolałabym dojechać do domu na święta... Liverpool był też ciężko przejezdny, a nie pomyślałam, aby go ominąć, w końcu mieszkaliśmy nieco na północ od niego. Była to spokojna okolica, od miasta dzieliło nas około czterdziestu kilometrów, a zaraz za naszym terenem znajdowało się małe miasteczko Geleysen. Mili ludzie, dosyć prości, ale bardzo ich lubiłam. Zresztą stamtąd pochodził nasz stajenny, nasza kucharka, gospodyni, pokojówka, ogrodnik i przede wszystkim moja niania. Była to kobieta anioł, może trochę cięta w języku, ale tata nie wyobrażał sobie lepszej niani, dla swojej jedynej córki.
Ogarniała mnie coraz większa radość, dopóki nie wjechałam przez bramę. Bramę ze znakiem rodu Hale i wtedy napłynęły mi łzy do oczu, które w ułamku sekundy powstrzymałam. To duma być Halem. Duma, honor i obowiązki. Zatrzymałam się przy samych schodach, a kiedy wysiadłam zlustrowałam cały dom wzrokiem. Tęskniłam za tym widokiem czerwonej, surowej cegły, dwu piętrowego domu (razem z poddaszem). Długi, szeroki, pełen wdzięku, wyższości, ze swoimi ozdobnymi framugami okien. Moje wspomnienia, moja młodość. Trzeba wejść do środka zanim zrobi się za dużo patosu w tym wszystkim. Wzięłam torbę z tylnego siedzenia i w kilku krokach pokonałam dzielącą mnie od drzwi odległość. Obróciłam drewnianą, okrągłą gałkę, a zamek puścił. Delikatne pchnięcie wystarczyło, aby drzwi się cofnęły, ukazując przede mną przestronne wnętrze holu, po którego drugiej stornie, od razu naprzeciwko drzwi widniały drewniane, masywne schody, prowadzące na piętro. Drzwi zamknęły się z cichym kliknięciem, a mimo to podskoczyłam w miejscu. Wszystko było takie samo. Robione pewnie na zamówienie. Byliśmy ubezpieczeni, więc zdjęcie wszelkich mebli i cennych rzeczy, znajdowały się w archiwum w Liverpoolu. Z prawej strony, z salonu wyłoniła się wysoka postać mojego wujka. W ręku trzymał kubek, pewnie jak zwykle pełen czarnej kawy bez mleka. Nic nie mówił, tylko czekał. Wiedział, że to ja muszę sama zacząć, sama muszę się z tym oswoić i dać sobie radę ze wspomnieniami. A ja stałam i patrzyłam, bo czułam, że jak otworzę usta, to zacznę płakać. Zdjęłam kurtkę, powiesiłam ją, a buty schowałam do półki. Wyglądała, jakby nigdy się stamtąd nie ruszyła... Zerknęłam na lewo, tam była jadalnia, a dalej w głąb domu pewnie kuchnia, podobnie jak za salonem, znajdowała się połączona z nim biblioteka, z której z kolei było wyjście do ogrodu. Drugie znajdowało się w kuchni, lecz było ono bardziej gospodarcze. W końcu podeszłam do wujka, postawiłam obok torbę i mocno przytuliłam się do niego.
- Witaj w domu Imanuelle - szepnął mi do ucha, unosząc nad ziemię. Kiedy ponownie moje stopy potknęły podłoża, trochę się cofnęłam i ponownie rozejrzałam.
- Postarałeś się - przyznałam kiwając głową.
- Bałem się, że aż za dobrze i... - urwał. Ugryzł policzek od wewnątrz i uciekł wzrokiem ode mnie.
- Też się tego bałam, ale nie wróciło. Przynajmniej jeszcze nie. Czy to... - zerknęłam za niego, a po chwili popędziłam do salonu. Stała tam, w rogu, wysoka do samego sufitu, obrana w biało złoto niebieskie kolory choinka. - Choinka!
- Tak, choinka. Co, myślałaś, że jak przyjedziesz to wszystko będzie w kompletnej rozsypce? - zaczął się śmiać, a ja się odwróciłam do niego i pokiwałam głową.
- Właśnie tak myślałam, wujku Peterze - zaświergotałam. - Jakbym tak nie pomyślała, to chyba nie byłabym sobą.
- Witaj w domu Imanuelle - szepnął mi do ucha, unosząc nad ziemię. Kiedy ponownie moje stopy potknęły podłoża, trochę się cofnęłam i ponownie rozejrzałam.
- Postarałeś się - przyznałam kiwając głową.
- Bałem się, że aż za dobrze i... - urwał. Ugryzł policzek od wewnątrz i uciekł wzrokiem ode mnie.
- Też się tego bałam, ale nie wróciło. Przynajmniej jeszcze nie. Czy to... - zerknęłam za niego, a po chwili popędziłam do salonu. Stała tam, w rogu, wysoka do samego sufitu, obrana w biało złoto niebieskie kolory choinka. - Choinka!
- Tak, choinka. Co, myślałaś, że jak przyjedziesz to wszystko będzie w kompletnej rozsypce? - zaczął się śmiać, a ja się odwróciłam do niego i pokiwałam głową.
- Właśnie tak myślałam, wujku Peterze - zaświergotałam. - Jakbym tak nie pomyślała, to chyba nie byłabym sobą.
- Bo panienka odziedziczyła charakter po starszych państwu Hale - usłyszałam zrzędliwy głos naszej gospodyni, która wyłoniła się z korytarza. - Myślałam, że większego ancymona od niego nie będzie, - tutaj wskazała na wujka - ale panienka przerosła go o głowę!
- Maggie! - zawołałam i po chwili porwałam kobietę w ramiona. - Ale się za tobą stęskniłam.
- A ja nie - mruknął wujek.
- Ja za panem ancymonem z pełną wzajemnością również nie - fuknęła kobieta, a ja zaczęłam się śmiać.
- Kto jeszcze jest?
- Z dawnego składu? - wujek uniósł brew i zaczął coś po cichu liczyć. - Wszyscy oprócz twojej niani... właściwie naszej niani, bo była nie tylko twoja i Theo, ale moja i Willa również. Zresztą patrz co za paradoks. Mój brat był takim wspaniałym człowiekiem, a ten twój chłopak to taka świnia, że najchętniej bym go zabił...
- Wujku!
- Taka prawda - wzruszył ramionami. - Więc niani nie ma, ale ma godziwą emeryturę od nas.
- Godziwą? Sprawdzę to - zagroziłam. - Bardzo dokładnie sprawdzę.
- Sprawdzaj sobie - wzruszył ramionami i spokojnym krokiem udał się na fotel do salonu, gdzie dalej delektował się kawą. - Pragnę ci tylko przypomnieć, że to też moja niania i też ją kocham jak swoją drugą matkę, więc nie ucz mnie okazywania jej wdzięczności.
- Chyba jednak mszę patrząc na twój nieco zastanawiającej reputacji charakter mój drogi wuju - zaśmiałam się, a on tylko coś fuknął. - A kolacja gotowa? - zapytałam Maggie.
- Wszystko dopinamy na ostatni guzik. Panienka może chce zerknąć? - uśmiechnęła się, a ja pokiwałam głową. Kolacja Wigilijna to nie jest tradycja naszych terenów, jednak Maggie ma korzenie polskie, przez co ona nauczyła nas to praktykować. Może nasza nie wyglądała tak, jak tam, ale byliśmy razem przy jednym stole, na którym gościły postne potrawy. Lubiłam je... kiedyś nawet zastanawiałam się zostaniem wegetarianką, jednak nie mogłabym patrzeć na spaghetti bez mięsa, nie mówiąc już o jedzeniu go.
W kuchni panował chaos, co niezwykłe, charakterystyczny dla tego domu. Tutaj po prostu nie mogło być ładu i składu, z bliżej nigdy nie określonego powodu. [...]
- Właściwie, to jesteś już na tyle duża, że uważam, że powinnaś otrzymać pewien prezent - zaczął nagle wujek, kompletnie zmieniając temat. Rozmowa z wujkiem, nawet teraz przy Wigilijnym stole nie mogła się obyć bez takich zwrotów akcji.
- Jaki prezent? - zapytałam zbita z tropu.
- Cóż. Wśród tradycji arystokratycznych jest również wręczanie dorosłym lub dorastającym pannom medalionu z herbem rodzinnym - wytłumaczył. - Matka nie zdążyła ci go wręczyć, a niania długo się ze mną wykłócała, żebym znalazł sobie porządną żonę i żeby ona to zrobiła...
- Ale ty nie zamierzasz szukać kolejnej żony...
- Dokładnie... Więc to ja wręczę ci medalion, z płomieniami Hale'ów - uśmiechnął się.
- Właściwie dlaczego płomienie to nasz symbol? To nie nasz herb - grzebałam widelcem w jedzeniu, a on westchnął.
- Herb za trudny, żeby zmieścić na medalionie, płomienie są lepsze i to nasz symbol, ponieważ... To chyba akurat logiczne kochanie. Spójrz na nasze cechy charakteru, a zrozumiesz - puścił mi oczko.
- Wujku!
- Nie obchodzi mnie etykieta. Nienawidziłem jej, a twoja babka, a moja matka, strasznie mnie za to gnębiła i szczerze, do dziś jestem z siebie dumny, że stanąłem na pogrzebie w twojej obronie, zrugałem ją przy ludziach od góry do dołu, zrobiłem skandal i spowodowałem, że śmiertelnie się na mnie... na nas obraziła, ponieważ mamy spokój od tej okropnej baby - wzruszył ramionami.
- To twoja matka - oburzyłam się.
- Ale wyrodna - odparł, popijając wino, które podano do kolacji.
- Mimo wszystko...
- Mimo wszystko, nikt nie tknie i nie obrazi mojej chrześnicy i jedynej bratanicy - odparł z całą siłą. - Jeśli głowę ma stracić choćby moja matka, to jest to poświęcenie, na które jestem gotów. Obiecałem to nie tylko Willowi, ale przede wszystkim Emily, a kochałem twoją matkę, jakby była moją siostrą, bo to jedyna normalna osoba, która weszła do tej rodziny, na przestrzeni wieków, kiedy to istniał nasz ród.
- Chyba za szybko odbiegliśmy od tematu - mruknęłam. - Gdzie ten medalion?
- A... gdzieś pomiędzy prezentami dla ciebie - wskazał na choinkę, pod którą znajdowała się cała masa małych pudełek. - Zaskakujące, że od kiedy wyjechałaś nagle wszyscy chcą ci dać jakiś prezent. Nagle starzy znajomi przypominają sobie o tobie, ale również dzieci, które uczyłaś gry na pianinie za tobą zatęskniły, część rodziny chyba się od obraziła, kiedy rozniosła się po towarzystwie wieść, że jednak majątek, który odziedziczyłaś jest o wiele większy niż przewidywano, a także twoje mądre inwestycje na giełdzie przyniosły krocie, warto też wspomnieć o wielbicielach, którzy podobno pojawiają się rojami - zaśmiał się.
- Mogą pomarzyć - mruknęłam.
- A jest ku temu powód? - zapytał łagodnie, a ja automatycznie odparłam:
- Jeden dosyć przystojny, bogaty i podobno obrzydliwie znany - dopiero po tych słowach rozumiałam, że naprawdę to powiedziałam.
- Zabiję tego małego skubańca - zaczął. - Pilnuj mi bratanicy, tak? Ja do niego z uczuciem, zaufaniem niemalże, a on mi podbiera córkę?! Tak nie będzie - uderzył dłonią w stół.
- Wujku. Śmiertelnie go przestraszyłeś, nie zrobił nic, na co mu nie pozwoliłam lub za co mogłabym mieć do niego pretensje, nie jestem twoją córką tylko bratanicą i mam swoje środki przekazu, którymi przetłumaczę ci, że brązowym oczom nie może spaść włos z głowy.
- Brązowym oczom? Taki kryptonim? - uniósł brew.
- Lepszy taki, niż żaden - wzruszyłam ramionami. - W którym pudełku jest medalion?
- Miłego szukania - odparł szybko i zniknął w ułamku sekundy.
- Wujku! - zawołałam za nim.
- Dobranoc!
- Dobranoc - westchnęłam i zaczęłam zbierać wszystko ze stołu, ponieważ dałam wszystkim wolne. Oni też powinni mieć coś ze świąt. Kiedy o mało co nie wylałam wina na sukienkę, w którą wcześniej się przebrałam, postanowiłam, że na dziś elegancji wystarczy i po kilku minutach kończyłam sprzątanie już w dresie i bokserce. Po raz pierwszy od nie wiem jak dawna, chodziłam boso, co kiedyś uwielbiałam, ale mogłam robić tylko nocą. Ze zmywaniem zeszło mi się dosyć długo, jednak przynajmniej jutro będę miała spokój i Grace (nasza kucharka) również, a ja od dziecka uwielbiałam robić im takie prezenciki. Tutaj pomóc, tutaj coś zrobić za nich. Po prostu byli częścią rodziny, może nieco inaczej traktowaną, jednak szybko się do nich przywiązałam i cieszyłam się, że oni mogli przeżyć, zresztą dzięki mamie, która dała im wolne. Mama zawsze była dobrą kobietą i taką została do samego końca...
Wróciłam do salonu i usiadłam przy choince. Tych prezentów naprawdę było sporo, a godzina również nie była za wczesna. Postanowiłam więc, otworzyć tylko kilka z nich. Znalazł się tam po pierwsze pierścionek ze łzawym listem od jakiejś ciotki, której imię słyszałam pierwszy raz w życiu. List po przeczytaniu wyrzuciłam do kominka, a pierścionek okazał się kompletną tandetą. Dalej było pudełeczko, które otwierałam dobre pięć minut, w środku była róża, chyba posrebrzana, bo czyste srebro to to nie było oraz karteczka z imieniem oraz nazwiskiem z dosyć dwuznacznym dopiskiem. Tandeta. Dalej... Oł... chyba kubek. Od... nie miałam pojęcia kogo i nie chciałam wiedzieć, szczególnie, że nie był to nawet ładny kubek... Koperta? No niech będzie, w środku list od mężczyzny, którego imię nic mi nie mówiło, ale na nazwisko miał Hale. Oprócz listu znalazłam też zdjęcie trójki chłopców na pewno młodszych ode mnie z podpisem z tyłu "Peter, William i Vincent". Średnio chwytliwe imię, chociaż Van Gogha lubię... Na tym skończyłam, ponieważ stwierdziłam, że na dziś to i tak za dużo zniewalających niespodzianek.
Wdrapałam się po schodach i weszłam do pokoju naprzeciwko nich, który od zawsze należał do mnie. Kiedy byłam mała, tata dostawiał otwarte drzwi, ponieważ w holu zawsze paliło się światło. Wujek natomiast zawsze zajmował pokój na końcu korytarza, ponieważ jak twierdził, miał tam święty spokój. Wzięłam rzeczy z przyległej do mojego pokoju garderoby i udałam się do łazienki, których łącznie było dwie na tym piętrze i były jedyne w domu, na dole była tylko toaleta, podobnie jak na poddaszu. Ponieważ byłam praktycznie bez makijażu, przygotowanie się do snu zajęło mi dosłownie kilka minut, a od ponownego wejścia do mojego pokoju do uśnięcia, minęła może minuta.
Obudziłam się z dziwnym wrażeniem, że słyszałam roznoszący się po całym domu dzwonek do drzwi. Rozejrzałam się i dopiero po chwili zrozumiałam, że naprawdę jestem w domu. No tak, święta są. Wszystko więc jest całkiem logiczne... Ponowny dzwonek do drzwi. Niemal spadłam z łóżka, próbując zaspana wstać z niego. Okręciłam się w koc, który leżał na fotelu i wyjrzałam na korytarz, który okazał się pusty. Otworzyłam drzwi, a kiedy byłam już przy schodach, ze swojego pokoju wyjrzał wujek.
- Otworzysz kochanie? - zapytał zachrypłym, zaspanym głosem, a ja byłam w stanie tylko pokiwać głową. Nie wiedziałam kto był na tyle odważny, żeby nas budzić tak rano, ale wiedziałam, że ta osoba tego nie przeżyje. Każdy pokonywany przeze mnie stopień i każdy dźwięk dzwonka, przekonywał mnie o tym, że tą osobę należy unicestwić w trybie natychmiastowym. Ziewnęłam przeciągle i otworzyłam drzwi z zamiarem zrugania mojego przeciwnika tak, że nigdy by się nie pozbierał, ale kiedy spojrzałam na niego, aż podskoczyłam. Fata morgana czy jak to się tam nazywa? Dlaczego ja widzę brązowe oczy?
- Zain? - przekręciłam głowę w bok.
- Pomyślałem, że przywiozę ci mały prezencik - wyszczerzył się.
- Wiesz która godzina? - warknęłam.
- Około południa... a co? - południa? POŁUDNIA?! Ups...
- Nic - uśmiechnęłam się. - Dobrze, że nie wzięłam noża...
- Co? - przeraził się.
- Nic...
- Wszystko w porządku? - usłyszałam z góry głos wujka. Westchnęłam.
- Tak wujku! - krzyknęłam do niego. - Sekunda... Zraz... Po kolei... Skąd się tutaj wziąłeś?
- Z Bradford madame - odpowiedział.
- Przyjechałeś z prezentem tak?
- Owszem - pokiwał głową.
- Jakim prezentem? - wyszczerzył się i przesunął na bok, odsłaniając stojący za nim koszyk, w którym... O Boże... O Boże! Leżał szczeniak! Do tego labrador! Śliczny, mały szczeniaczek, który słodko spał w tym cudownym koszyku.
- Podoba się? - szepnął Zain, a ja rzuciłam mu się na szyję razem z całym moim kocykiem.
- Uwielbiam cię! To najlepszy prezent! Chyba nawet lepszy od medalionu!
- Jakiego medalionu? - zagadnął.
- Nie wiem... muszę go znaleźć wśród sterty prezentów... oj... - puściłam go i odsunęłam się. - Bo ja tak prosto z łóżka...
- Nie mogę wręcz wypowiedzieć zachwytu dla twojego piękna naturalnego śliczna - puścił mi oczko.
- Głupi - mruknęłam. - Wnieś koszyk!
- Wedle rozkazu... - wziął koszyk, wpuściłam go do środka i zamknęłam za nim drzwi.
- Tylko nie padnij z wrażenia, widząc naszą elegancję i gust - zaśmiałam się.
- Gdzie postawić? - zapytał, kiedy już zdjął kurtkę.
- W salonie i... daj mi pięć minut - pokiwał głową, a ja pędem wbiegłam po schodach, zabrałam z szafy jakąś koszulę i dżinsy, pobiegłam ogarnąć się do łazienki i zbiegłam na dół.
- Mały się chyba wyspał - odparł Zain, kiedy weszłam, a który bawił się z psem. Chciałam go pogłaskać, ale go odsunął. - O nie. Najpierw imię.
- Imię?
- No tak, imię - zachichotał.
- Jelly - odparłam.
- Jelly? - zaczął się śmiać, a ja go pacnęłam w ramię. - Od zawsze chciałam tak nazwać psa - mruknęłam.
- W takim razie to najpiękniejsze imię jakie mógłby otrzymać - odparł.
- I jest najpiękniejszym prezentem, jaki ja mogłam otrzymać. A co jeszcze lepsze... mogę teraz za niego podziękować - delikatnie zbliżyłam swoją twarz do jego i na dosyć krótko złączyłam nasze usta.
- Oczekiwałem nieco więcej - skrzywił się.
- Ale ja tylko dbam o twoje życie. Na górze nadal jest wujek Peter, który może tutaj szybciutko się znaleźć - oświadczyłam.
- Właściwie, to jesteś już na tyle duża, że uważam, że powinnaś otrzymać pewien prezent - zaczął nagle wujek, kompletnie zmieniając temat. Rozmowa z wujkiem, nawet teraz przy Wigilijnym stole nie mogła się obyć bez takich zwrotów akcji.
- Jaki prezent? - zapytałam zbita z tropu.
- Cóż. Wśród tradycji arystokratycznych jest również wręczanie dorosłym lub dorastającym pannom medalionu z herbem rodzinnym - wytłumaczył. - Matka nie zdążyła ci go wręczyć, a niania długo się ze mną wykłócała, żebym znalazł sobie porządną żonę i żeby ona to zrobiła...
- Ale ty nie zamierzasz szukać kolejnej żony...
- Dokładnie... Więc to ja wręczę ci medalion, z płomieniami Hale'ów - uśmiechnął się.
- Właściwie dlaczego płomienie to nasz symbol? To nie nasz herb - grzebałam widelcem w jedzeniu, a on westchnął.
- Herb za trudny, żeby zmieścić na medalionie, płomienie są lepsze i to nasz symbol, ponieważ... To chyba akurat logiczne kochanie. Spójrz na nasze cechy charakteru, a zrozumiesz - puścił mi oczko.
- Wujku!
- Nie obchodzi mnie etykieta. Nienawidziłem jej, a twoja babka, a moja matka, strasznie mnie za to gnębiła i szczerze, do dziś jestem z siebie dumny, że stanąłem na pogrzebie w twojej obronie, zrugałem ją przy ludziach od góry do dołu, zrobiłem skandal i spowodowałem, że śmiertelnie się na mnie... na nas obraziła, ponieważ mamy spokój od tej okropnej baby - wzruszył ramionami.
- To twoja matka - oburzyłam się.
- Ale wyrodna - odparł, popijając wino, które podano do kolacji.
- Mimo wszystko...
- Mimo wszystko, nikt nie tknie i nie obrazi mojej chrześnicy i jedynej bratanicy - odparł z całą siłą. - Jeśli głowę ma stracić choćby moja matka, to jest to poświęcenie, na które jestem gotów. Obiecałem to nie tylko Willowi, ale przede wszystkim Emily, a kochałem twoją matkę, jakby była moją siostrą, bo to jedyna normalna osoba, która weszła do tej rodziny, na przestrzeni wieków, kiedy to istniał nasz ród.
- Chyba za szybko odbiegliśmy od tematu - mruknęłam. - Gdzie ten medalion?
- A... gdzieś pomiędzy prezentami dla ciebie - wskazał na choinkę, pod którą znajdowała się cała masa małych pudełek. - Zaskakujące, że od kiedy wyjechałaś nagle wszyscy chcą ci dać jakiś prezent. Nagle starzy znajomi przypominają sobie o tobie, ale również dzieci, które uczyłaś gry na pianinie za tobą zatęskniły, część rodziny chyba się od obraziła, kiedy rozniosła się po towarzystwie wieść, że jednak majątek, który odziedziczyłaś jest o wiele większy niż przewidywano, a także twoje mądre inwestycje na giełdzie przyniosły krocie, warto też wspomnieć o wielbicielach, którzy podobno pojawiają się rojami - zaśmiał się.
- Mogą pomarzyć - mruknęłam.
- A jest ku temu powód? - zapytał łagodnie, a ja automatycznie odparłam:
- Jeden dosyć przystojny, bogaty i podobno obrzydliwie znany - dopiero po tych słowach rozumiałam, że naprawdę to powiedziałam.
- Zabiję tego małego skubańca - zaczął. - Pilnuj mi bratanicy, tak? Ja do niego z uczuciem, zaufaniem niemalże, a on mi podbiera córkę?! Tak nie będzie - uderzył dłonią w stół.
- Wujku. Śmiertelnie go przestraszyłeś, nie zrobił nic, na co mu nie pozwoliłam lub za co mogłabym mieć do niego pretensje, nie jestem twoją córką tylko bratanicą i mam swoje środki przekazu, którymi przetłumaczę ci, że brązowym oczom nie może spaść włos z głowy.
- Brązowym oczom? Taki kryptonim? - uniósł brew.
- Lepszy taki, niż żaden - wzruszyłam ramionami. - W którym pudełku jest medalion?
- Miłego szukania - odparł szybko i zniknął w ułamku sekundy.
- Wujku! - zawołałam za nim.
- Dobranoc!
- Dobranoc - westchnęłam i zaczęłam zbierać wszystko ze stołu, ponieważ dałam wszystkim wolne. Oni też powinni mieć coś ze świąt. Kiedy o mało co nie wylałam wina na sukienkę, w którą wcześniej się przebrałam, postanowiłam, że na dziś elegancji wystarczy i po kilku minutach kończyłam sprzątanie już w dresie i bokserce. Po raz pierwszy od nie wiem jak dawna, chodziłam boso, co kiedyś uwielbiałam, ale mogłam robić tylko nocą. Ze zmywaniem zeszło mi się dosyć długo, jednak przynajmniej jutro będę miała spokój i Grace (nasza kucharka) również, a ja od dziecka uwielbiałam robić im takie prezenciki. Tutaj pomóc, tutaj coś zrobić za nich. Po prostu byli częścią rodziny, może nieco inaczej traktowaną, jednak szybko się do nich przywiązałam i cieszyłam się, że oni mogli przeżyć, zresztą dzięki mamie, która dała im wolne. Mama zawsze była dobrą kobietą i taką została do samego końca...
Wróciłam do salonu i usiadłam przy choince. Tych prezentów naprawdę było sporo, a godzina również nie była za wczesna. Postanowiłam więc, otworzyć tylko kilka z nich. Znalazł się tam po pierwsze pierścionek ze łzawym listem od jakiejś ciotki, której imię słyszałam pierwszy raz w życiu. List po przeczytaniu wyrzuciłam do kominka, a pierścionek okazał się kompletną tandetą. Dalej było pudełeczko, które otwierałam dobre pięć minut, w środku była róża, chyba posrebrzana, bo czyste srebro to to nie było oraz karteczka z imieniem oraz nazwiskiem z dosyć dwuznacznym dopiskiem. Tandeta. Dalej... Oł... chyba kubek. Od... nie miałam pojęcia kogo i nie chciałam wiedzieć, szczególnie, że nie był to nawet ładny kubek... Koperta? No niech będzie, w środku list od mężczyzny, którego imię nic mi nie mówiło, ale na nazwisko miał Hale. Oprócz listu znalazłam też zdjęcie trójki chłopców na pewno młodszych ode mnie z podpisem z tyłu "Peter, William i Vincent". Średnio chwytliwe imię, chociaż Van Gogha lubię... Na tym skończyłam, ponieważ stwierdziłam, że na dziś to i tak za dużo zniewalających niespodzianek.
Wdrapałam się po schodach i weszłam do pokoju naprzeciwko nich, który od zawsze należał do mnie. Kiedy byłam mała, tata dostawiał otwarte drzwi, ponieważ w holu zawsze paliło się światło. Wujek natomiast zawsze zajmował pokój na końcu korytarza, ponieważ jak twierdził, miał tam święty spokój. Wzięłam rzeczy z przyległej do mojego pokoju garderoby i udałam się do łazienki, których łącznie było dwie na tym piętrze i były jedyne w domu, na dole była tylko toaleta, podobnie jak na poddaszu. Ponieważ byłam praktycznie bez makijażu, przygotowanie się do snu zajęło mi dosłownie kilka minut, a od ponownego wejścia do mojego pokoju do uśnięcia, minęła może minuta.
~*~
Obudziłam się z dziwnym wrażeniem, że słyszałam roznoszący się po całym domu dzwonek do drzwi. Rozejrzałam się i dopiero po chwili zrozumiałam, że naprawdę jestem w domu. No tak, święta są. Wszystko więc jest całkiem logiczne... Ponowny dzwonek do drzwi. Niemal spadłam z łóżka, próbując zaspana wstać z niego. Okręciłam się w koc, który leżał na fotelu i wyjrzałam na korytarz, który okazał się pusty. Otworzyłam drzwi, a kiedy byłam już przy schodach, ze swojego pokoju wyjrzał wujek.
- Otworzysz kochanie? - zapytał zachrypłym, zaspanym głosem, a ja byłam w stanie tylko pokiwać głową. Nie wiedziałam kto był na tyle odważny, żeby nas budzić tak rano, ale wiedziałam, że ta osoba tego nie przeżyje. Każdy pokonywany przeze mnie stopień i każdy dźwięk dzwonka, przekonywał mnie o tym, że tą osobę należy unicestwić w trybie natychmiastowym. Ziewnęłam przeciągle i otworzyłam drzwi z zamiarem zrugania mojego przeciwnika tak, że nigdy by się nie pozbierał, ale kiedy spojrzałam na niego, aż podskoczyłam. Fata morgana czy jak to się tam nazywa? Dlaczego ja widzę brązowe oczy?
- Zain? - przekręciłam głowę w bok.
- Pomyślałem, że przywiozę ci mały prezencik - wyszczerzył się.
- Wiesz która godzina? - warknęłam.
- Około południa... a co? - południa? POŁUDNIA?! Ups...
- Nic - uśmiechnęłam się. - Dobrze, że nie wzięłam noża...
- Co? - przeraził się.
- Nic...
- Wszystko w porządku? - usłyszałam z góry głos wujka. Westchnęłam.
- Tak wujku! - krzyknęłam do niego. - Sekunda... Zraz... Po kolei... Skąd się tutaj wziąłeś?
- Z Bradford madame - odpowiedział.
- Przyjechałeś z prezentem tak?
- Owszem - pokiwał głową.
- Jakim prezentem? - wyszczerzył się i przesunął na bok, odsłaniając stojący za nim koszyk, w którym... O Boże... O Boże! Leżał szczeniak! Do tego labrador! Śliczny, mały szczeniaczek, który słodko spał w tym cudownym koszyku.
- Podoba się? - szepnął Zain, a ja rzuciłam mu się na szyję razem z całym moim kocykiem.
- Uwielbiam cię! To najlepszy prezent! Chyba nawet lepszy od medalionu!
- Jakiego medalionu? - zagadnął.
- Nie wiem... muszę go znaleźć wśród sterty prezentów... oj... - puściłam go i odsunęłam się. - Bo ja tak prosto z łóżka...
- Nie mogę wręcz wypowiedzieć zachwytu dla twojego piękna naturalnego śliczna - puścił mi oczko.
- Głupi - mruknęłam. - Wnieś koszyk!
- Wedle rozkazu... - wziął koszyk, wpuściłam go do środka i zamknęłam za nim drzwi.
- Tylko nie padnij z wrażenia, widząc naszą elegancję i gust - zaśmiałam się.
- Gdzie postawić? - zapytał, kiedy już zdjął kurtkę.
- W salonie i... daj mi pięć minut - pokiwał głową, a ja pędem wbiegłam po schodach, zabrałam z szafy jakąś koszulę i dżinsy, pobiegłam ogarnąć się do łazienki i zbiegłam na dół.
- Mały się chyba wyspał - odparł Zain, kiedy weszłam, a który bawił się z psem. Chciałam go pogłaskać, ale go odsunął. - O nie. Najpierw imię.
- Imię?
- No tak, imię - zachichotał.
- Jelly - odparłam.
- Jelly? - zaczął się śmiać, a ja go pacnęłam w ramię. - Od zawsze chciałam tak nazwać psa - mruknęłam.
- W takim razie to najpiękniejsze imię jakie mógłby otrzymać - odparł.
- I jest najpiękniejszym prezentem, jaki ja mogłam otrzymać. A co jeszcze lepsze... mogę teraz za niego podziękować - delikatnie zbliżyłam swoją twarz do jego i na dosyć krótko złączyłam nasze usta.
- Oczekiwałem nieco więcej - skrzywił się.
- Ale ja tylko dbam o twoje życie. Na górze nadal jest wujek Peter, który może tutaj szybciutko się znaleźć - oświadczyłam.
- To... argument nie do przebicia... - mruknął, a ja delikatnie pogładziłam go po włosach. Raptownie odwrócił twarz w moją stronę.
- Co ty robisz? - zapytał z oburzeniem.
- Gładzę twoje włosy - odparłam z uśmiechem.
- No właśnie. Tego się nie robi! - piesek zaczął ciągnąć go za rękaw.
- Jelly też myśli, że to kompletna głupota. Za czarne masz te włosy. Aż korci, żeby dotknąć.
- Puść - odsunął od siebie psa, a ja wzięłam do na ręce.
- Musimy kupić mu smycz. I jakieś miseczki i karmę, i zabawki, i szczotkę do sierści, i trzeba go zaszczepić, i...
- Jest zaszczepiony - odparł Zain.
- I...
- I spokojnie. Może nie wszystko na raz - zaczął się śmiać.
- Nigdy nie miałam zwierzątka.... Nawet chomika. Stresuję się - odparłam.
- To w sumie proste. Wyprowadzaj go na dwór, dbaj żeby miał co jeść i pić, baw się z nim, kochaj i będzie szczęśliwy.
- To zupełnie jak chłopak - odparłam, a on zapowietrzył się.
- No nie. Chłopak, może chcieć... no wiesz...
- A piesek chcieć się przytulić i żeby go pomiziać za uszkiem - wzruszyłam ramionami.
- To nie to samo!
- Bardzo podobnie - dalej się z nim droczyłam. - Zain... a ty tak tylko oddać psa... czy może na dłużej?
- Hmm - powoli przeniósł wzrok z psa na mnie. - A jakbyś chciała?
- Zostań z nami... Choć kilka dni... Jestem pewna, że na pewno wziąłeś ze sobą trochę rzeczy, bo byłeś pewny, że ten uśmiech podziała.
- A może nie podziałał?
- Nie. Podziałał Jelly - zaświergotałam.
- Wujek mnie nie wyrzuci?
- Wczoraj chyba doszliśmy do pewnego kompromisu, więc teoretycznie nie ma prawa ci spaść włos z głowy, stąd wniosek, że nie może cię wyrzucić - wyjaśniłam.
- Więc jestem bezpieczny? - zapytał z niedowierzaniem.
- Tak. Tylko mam prośbę, nie zmarnuj takiej szansy przez jakąś głupotę, dobrze? - poprosiłam ładnie, robiąc maślane oczka.
- Ja nigdy nie robię głupot - fuknął.
- To... postaraj się po prostu. Dla mnie i Jelly'ego, tak?
- No dobrze - westchnął jakby to było okropnie trudne wyzwanie dla niego. Oj ten Zain... gorzej niż kobieta w ciąży.
- Pokażę ci pokój.
Nosząc Jelly'ego, który lizał moje dłonie, zaprowadziłam Zaina na górę i wskazałam mu pokój, oddzielony jednym ode mnie, jako strefą buforową, żeby wujek nie miał za dużych pretensji. Pokazałam gościowi też łazienkę, salon z biblioteką, kuchnię i nieco powiedziałam o tym domu oraz pracujących tutaj ludziach, żeby chociaż trochę się orientował, co się dzieje. W końcu był tutaj pierwszy raz, więc wypadało go wprowadzić w pewne zwyczaje panujące w tym domu.
- Całkiem ładny ten dom. Może nie w moim stylu, bo moje zazwyczaj są nowoczesne, ale widać, że stąd bije historia - odparł.
- Pochlebiasz mi - odparłam.
- To zzaskakujące, ale coraz bardziej lubię to robić, a wolę słuchać komplementów, niż je prawić. Chociaż dla takiej kobiety warto...
- Mówisz jakbym jakąś Wenus była - prychnęłam.
- Co tam Wenus wie o pięknie przy tobie - uśmiechnął się. Pokręciłam głową. Pewnie byłam cała czerwona.
- Zakładaj płaszcz złotousty uwodzicielu, idziemy do miasteczka kupić kilka rzeczy na Jelly'ego zanim całkowicie oślepi mnie blask twoich słów godnych Apollina - zaczęłam się śmiać i ruszyłam w stronę drzwi.
Zain?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz